Rozdział czwarty

– Dobrze – powiedziała cicho blada kobieta, ciągnąc Jaheirę i drugą dziewczynę przez ulewną burzę. – On lubi długie włosy.

Jaheira walczyła z podobnym imadłu chwytem kobiety, jednak udało jej się jedynie wyrwać sobie trochę włosów. Potykała się i jęczała z bólu, gdy szarpano jej głową, jednak odzyskała równowagę. Trudno było uwierzyć, jak ta kobieta jest w stanie ciągnąć jedną, nie mówiąc już o dwóch, za włosy przez tunel, w którym nie może się nawet wyprostować, jednak owa obca właśnie to robiła. Jaheira przy nie jednej okazji starała się ją podciąć, jednak kobieta z łatwością unikała jej stóp, nawet nie wydając się zauważać tych prób.

Drugą więźniarką była ładna, młoda kobieta, nie licząca chyba nawet dwudziestu lat. Jej twarz była poplamiona kurzem i łzami, a oczy miała zapadnięte i wyczerpane. Wisiała na skraju przytomności, jakby lunatykowała. Podobnie jak w przypadku Jaheiry, dłonie drugiej porwanej były skrępowane na plecach szorstką, drapiącą liną.

– Kim jesteś? – Jaheira spytała potężną kobietę po raz trzeci, odkąd odzyskała przytomność pod jej niezbyt czułą kuratelą.

– Cisza – powiedziała kobieta.

Jaheira była mgliście świadoma, że ktoś za nimi idzie, nie mogła jednak odwrócić wystarczająco głowy, by spojrzeć za siebie.

– Dlaczego to robisz? – zapytała, ignorując rozkaz kobiety.

Blada obca zaśmiała się – zadziwiająco, był to dość przyjemny odgłos – i powiedziała – Mogę wyrwać ci język z ust i nakarmić nim moje szczury, jeśli sobie życzysz.

– Tylko… – zaczęła protestować Jaheira, przerwała jednak, kiedy potężna dłoń kobiety odsunęła się z jej włosów i druidka przewróciła się na śliski, wilgotny kamień. Kobieta uderzyła ją w twarz grzbietem dłoni i Jaheira padła do tyłu. Jej głowa obróciła się i była świadoma odrętwienia rozchodzącego się po jej twarzy oraz chłodnej wilgoci, wsączającej się w podartą koszulę.

Ktoś o zimnych jak lód dłoniach chwycił Jaheirę szorstko od tyłu. Jego ręce odnalazły jej piersi i zesztywniała pod chłodem tego dotyku. Podniósł ją z ziemi, by spojrzała na patrzącą na nią spode łba kobietę. Jaheira odwróciła głowę, starając się ujrzeć mężczyznę, który trzymał ją w ten sposób, ten przesunął jednak uchwyt, popychając ją do przodu. Usłyszała chrzęst koło prawego ucha, niczym tarcie kością o kość.

– Nie! – odezwała się ostro kobieta, a Jaheira zdała sobie sprawę, że mówi ona do znajdującego się za nią mężczyzny.

– Ale ona jest taka ciepła – rzekł mężczyzna niskim i syczącym głosem koło szyi Jaheiry. – Taka słodka.

Jaheira wciągnęła gwałtownie powietrze i spojrzała na kobietę, która popatrzyła jej w oczy i uśmiechnęła się w taki sposób, że Jaheira zaczerwieniła się.

– Jest taka – powiedziała kobieta – ale potrzebuję jej dla czegoś więcej niż krwi… na razie.

– Dostanę ją później? – spytał ochoczo mężczyzna.

– Nie – rzekła kobieta, pozwalając, by jej wzrok przebiegł w dół ciała Jaheiry. – Sądzę, że chcę ją dla siebie.

W głowie Jaheiry niczym wybuch pojawiło się słowo wampir i zebrało się jej na wymioty, gdy poczuła na sobie chłodny oddech tej istoty.

– Gdzie nas zabierasz? – Jaheira usłyszała swoje pytanie. Nigdy dotąd nie czuła się tak bezsilna, ale nie mogła się podporządkować.

Kobieta uśmiechnęła się, wydając się niemal oczarowana uporem Jaheiry.

– Obracasz się w bardzo wyjątkowym towarzystwie – powiedziała. – Przypuszczam, że o tym wiesz.

Jaheira spojrzała na kobietę, wciąż wiszącą za włosy w żelaznym uchwycie szczupłej wampirzycy, i rzekła – Nie znam jej.

– Nie mówię o niej – odparła wampirzyca.

Nietrudno było Jaheirze zdać sobie sprawę, że mówiła o Abdelu. W związku z tym, że był synem Bhaala, zabójcą Sarevoka oraz wrogiem Żelaznego Tronu, Jaheira nie miała większych problemów z uwierzeniem, dlaczego Abdel miał przeciwników, o których nie wiedział, nie mogła jednak zgłębić, dlaczego ta wampirzyca, dlaczego Złodzieje Cienia.

– Uciekł, prawda? – spytała Jaheira, odnajdując przebłysk nadziei. – Uciekł ci.

Wampirzyca wzięła głęboki oddech i Jaheira zdumiała się, kiedy jej kształtna pierś poruszyła się, zaskoczyło ją, że ta niemartwa istota naprawdę nabrała powietrza albo że w ogóle potrzebowała oddychać.

– Przyjdzie po ciebie? – spytała ją wampirzyca, choć po wyrazie jej oczu Jaheira mogła powiedzieć, że zna już odpowiedź.

– Tak – odparła zwyczajnie Jaheira.

– A jeśli nie po ciebie – rzekła wampirzyca, zerkając na młodą kobietę, która straciła przytomność na mokrych kamieniach u jej stóp – to po nią.

– Kim ona jest? – zapytała Jaheira, po czym wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy mężczyzna chwycił ją mocniej, wywołując ból, nachylając jej plecy ku sobie.

Wampirzyca uderzyła ją znów grzbietem dłoni, a odgłos ciosu rozbrzmiał w głowie Jaheiry trzaskiem, który ostrzegł o złamanej żuchwie. Oczy półelfki zamgliły się i poczuła, jakby opadała, choć zimny mężczyzna wciąż trzymał ją mocno.

Tracąc znów przytomność, usłyszała, jak wampirzyca mówi – Wysączę cię powoli, suko.

Mężczyzna z tyłu wzruszył ramionami, a wampirzyca powiedziała do niego – Wiesz co robić. Muszę się znaleźć w innym miejscu.


Nazywała się Miedziana Mitra i wyglądała oraz pachniała tak źle, jak Abdel ją zapamiętał. Był tu kilkakrotnie, jednak nie zaprzyjaźnił się z nikim. Nie miał ani jednej monety, niczego co mógłby przehandlować, wiedział więc, że musi polegać na czymś, czego zawsze brakowało w miejscach takich jak to: na dobroczynności.

– Oj – oznajmił pijany starzec siedzący przy drzwiach, kiedy Abdel wkroczył pewnie do tawerny, za nim zaś weszli Minsc i Yoshimo. – Kogo my tu mamy?

– Hej tam – warknął barman, a jego wyjątkowo paskudną twarz przeciął wyraz stanowczej dezaprobaty. – Myślicie, że co to za miejsce?

– Zostaliśmy zaskoczeni – powiedział Abdel, spoglądając barmanowi prosto w oczy. – Ukradli wszystko.

– Nauczyłeś się kiedykolwiek, jak używać tych mięśni? – spytał niedowierzająco starzec, po czym wykaszlał serię gardłowych chrząknięć, które miały być śmiechem.

Abdel zignorował starego pijaka, lecz szturchnął Minsca, kiedy szaleniec zaczął znów mówić do swego zwierzaka. Rudowłosy wojownik podniósł wzrok, jednak z zaciekawieniem, nie wstydem.

– Niestety – wtrącił się Yoshimo, mówiąc najpierw do starca, później do ciemnego, śniadego barmana – nasi wrogowie też mieli mięśnie oraz pomoc niejednego wujen.

– Potrzebuję ubrania – rzekł Abdel, chrząkając niezręcznie. – Potrzebuję ubrania, może coś do jedzenia oraz trochę wody i muszę porozmawiać z kapitanem Belarsem Orhotekiem, zaraz gdy któryś z twoich chłopaków go tu sprowadzi.

Barman spoglądał przez długi czas pusto na najemnika. Trwało to tak długo, że Abdel zmrużył oczy, by przyjrzeć mu się i sprawdzić, czy jeszcze żyje, czy też umarł, patrząc i stojąc.

– Czy… – zaczął mówić Abdel, przerwał mu jednak donośny wybuch śmiechu barmana. Z oczu mężczyzny polały się łzy, szybko stracił rytm oddechu i gwałtownie wciągał powietrze pomiędzy targającymi ciałem porykiwaniami. Nie uczyniło to Abdela szczęśliwym, lecz nie licząc uduszenia lub uderzenia rękojeścią miecza karczmarza, nie miał pojęcia, co robić.

– W istocie – zaczął Yoshimo – to zabawne, ale…

– Spokojnie, obcy – rzekł barman, zerkając od Yoshimo do Abdela. – Wieści podróżują w Athkatli szybciej niż wy, chłopcy, i trudno jest przeoczyć waszą trójkę. Nazywa się Imogen, prawda?

Abdel otworzył usta i bez zastanowienia powiedział – Imoen.

– A więc Imoen – rzekł barman. – A tak w ogóle wiem, gdzie ona jest i kto ją trzyma, ale informacje w Athkatli kosztują.

We krwi Abdela rozgorzał ogień i zapulsował mu w głowie. Oczy karczmarza stały się szerokie i odstąpił o krok, nagle nie będąc już taki pewien, czy kontuar zapewni mu bezpieczeństwo przed masywnym najemnikiem.

– Muszę z czegoś żyć – powiedział mężczyzna – a twoja znajoma dama zrobiła sobie bardzo, bardzo potężnych wrogów. Jeśli dowiedzieliby się, że ich sprzedałem, byliby ze mnie… niezadowoleni, jeśli wiesz, co mam na myśli. Może będę musiał zebrać interes, prawda? Zacząć od początku w innym mieście.

– Skąd mógłbyś…? – zaczął Abdel.

– Nie zasugerowałem tego miejsca bez powodu, mój przyjacielu Abdelu – przerwał Yoshimo. – Ten mężczyzna to Gaelan Bayle i niewiele jest rzeczy, które mogłyby dziać się w mieście – lub pod nim – które umknęłyby jego uwadze. Żąda sporej ceny, ponieważ jego informacje są zawsze prawdziwe.

Abdel zmierzył Yoshimo wzrokiem i rzekł – Nie jestem głupcem, Kozakurczyku. Co tu się dzieje?

– Yoshi przyprowadził cię tutaj, ponieważ wie, co ja wiem o tym, co się dzieje w okolicy, Abdelu Adrianie, synu Bhaala, zbawco Wrót Baldura, przyjacielu zaginionej Imoen, która została zabrana przez Złodziei Cienia, niezbyt zadowolonych z szerzenia przez twojego nieżywego brata przyrodniego ich nie najlepszego imienia po całych Wrotach… – powiedział. – Czy już sądzisz, że wiem, co…

Abdel przeskoczył nad barem i znalazł się przed barmanem w krótszym czasie, niż Yoshimo potrzebował na mrugnięcie. Dłoń Abdela skierowała się ku twarzy zaskoczonego mężczyzny i zanim Gaelan zdołał się uchylić, Abdel zatrzymał w ostatniej chwili pięść.

– Powiesz mi teraz, kim jesteś i czego ode mnie chcesz – warknął Abdel – albo zrobię coś, przed czym ostatnio trochę się powstrzymywałem.

Gaelan tylko przytaknął.

– Słuchaj – rzekł. – Jestem po prostu facetem, który trzyma uszy otwarte i zna ludzi, którzy znają ludzi, którzy znają ludzi. Mogę powiedzieć ci, gdzie ona jest, nie dlatego, że jestem zarozumiały, ale dlatego, że zapłacisz mi za tę informację dziesięć sztabek handlowych – pięćdziesiąt tysięcy sztuk złota.

Abdel nie mógł powstrzymać się od śmiechu, ale w wyniku tego boląca go głowa zapiekła go jeszcze mocniej.

– Spójrz na mnie – powiedział – i zapytaj sam siebie, czy mam do dyspozycji takie skarby, ty rynsztokowy śmieciu.

– Hej – rzekł Gaelan, uśmiechając się nerwowo – wydajesz się do tego zdolny. Twoja mała dama żyje i będzie żyła wystarczająco długo, aby taki przedsiębiorczy młody człowiek jak ty, był w stanie wyskrobać pieniądze.

– Ale pięćdziesiąt tysięcy… – zaczął Abdel. – Mógłbym kupić sobie za to statek.

– Właśnie to miałem na myśli, prawdę mówiąc – przyznał Gaelan.

– To rzeczywiście wydaje się trochę za dużo, mistrzu Bayle – zaoponował Yoshimo.

– Ktoś cię pytał? – warknął Gaelan, po czym odwrócił się z powrotem do Abdela i rzekł – Zgódź się albo wyjdź, synu.

– Święte węże i jaja! – wykrzyknął kobiecy głos.

Zanim Abdel zdołał na nią choć zerknąć, zaczerwienił się i starał się odwrócić oraz zasłonić. Spowodowało to, że barman zaśmiał się jeszcze bardziej, a czerwony na twarzy Abdel miał nadzieję, że mężczyzna się zakrztusi.

– Wydaje mi się, że widziała wszystko, Boo – mruknął Minsc. – Nie to, żeby było trudno…

– Minsc! – ryknął Abdel.

– Co wy chłopcy…? – spytała kobieta. Abdel słyszał jej zbliżające się miękkie kroki. Wyłoniła się zza zasłony, która prowadziła do ciemnego magazynu na zapleczu baru. Śmiech barmana zaczął zamierać, a stary pijak był w trakcie tracenia przytomności. – Myślicie, że co to za miejsce?

– Chłopak mówi, że został obrabowany, Bodhi – powiedział barman, przecierając różowe, załzawione oczy.

– To było teraz? – zapytała Abdela.

– Tak proszę pani – odrzekł szybko Abdel. – Potrzebuję ubrania, jedzenia, wody oraz wysłać wiadomość do kapitana Orhoteka. Proszę.

– Dam ci jakieś ubrania Gaelana – powiedziała kobieta, ignorując początki protestu barmana. – Możesz zapracować sobie na jedzenie, ale wątpię, czy kapitan Orhotek przyjdzie ci osobiście na pomoc. Może potrzebujesz to po prostu odespać.

– Muszę z kimś porozmawiać – nalegał Abdel. – W okolicy są Złodzieje Cienia.

Barman Gaelan zachichotał i rzekł – Naprawdę, nie wygłupiasz się?

– Zrób to, Gaelan – powiedziała Bodhi. – Przynieś mu jakieś ubranie.

– Podoba ci się, co dziewczyno? – mruknął Gaelan, przechodząc przez poplamioną tłuszczem zasłonę do pomieszczenia za barem.

– Muszę iść – odezwał się nagle Yoshimo. Abdel spojrzał na niego, lecz Kozakurczyk nie odwzajemnił wzroku. – Znajdę cię, jeśli będziesz mnie potrzebował, mój przyjacielu. Życzę szczęścia.

– Boo mówi, że ja też mógłbym tu popracować za jakieś jedzenie – rzekł Minsc.

– Minsc… – powiedział Abdel, lecz przerwał, gdyż nie był pewien, jak zganić szaleńca. Kiedy odwrócił się z powrotem, Kozakurczyka już nie było.

– Co tam masz? – spytała kobieta, podchodząc do Minsca. Abdel uchwycił jej przebłysk, zanim znów odwrócił się, by trzymać się do niej plecami. Była wysoką, szczupłą, młodą kobietą o poważnej twarzy, która kłóciła się z odsłaniającą wiele, niemal śmieszną suknią. Jej blada twarz i płowe włosy były czyste, a Abdel nie mógł powstrzymać się przed pomyśleniem, że jest starsza niż próbuje wyglądać.

– To jest Boo – powiedział jej Minsc. – Pomaga mi.

– Robi to – rzekła czule, pochlebiając mu. – Jest myszą?

– Boo jest chomikiem – odparł Minsc.

Abdel westchnął, uzyskawszy odpowiedź choć na jedno pytanie.

– Gdzie go znalazłeś? – spytała Bodhi.

– Och, to Boo mnie znalazł. Prawda, Boo? – odrzekł Minsc. – Pochodzi z przestrzeni. Jego gatunek jest tak naprawdę dość duży, ale on jest mniejszy od większości.

– Przestrzeni? – zapytała kobieta, najwyraźniej nie słysząc wcześniej tego słowa.

– Miejsca pełnego kryształowych sfer – wyjaśnił swobodnie Minsc. – Wysoko w powietrzu, za niebiosami.

Bodhi zaśmiała się delikatnie i rzekła – No dobrze Boo, a więc jesteś miniaturowym, gigantycznym, przestrzennym…?

– Chomikiem – podpowiedział Minsc.

– Miniaturowym, gigantycznym, przestrzennym chomikiem – rzekła. – A na dodatek miłym.

– Boo cię lubi – powiedział ospale Minsc. – Możemy pracować tu za jedzenie i ekwipunek?

– Och, za… – zaczął mówić Abdel, lecz przerwał, aby poświęcić całą energię na odwrócenie się.

Bodhi stanęła przed nim. Jej oczy skierowane były w dół, a jej wargi wykrzywił uśmiech.

– No cóż… – wyszeptała.

– Przepraszam – powiedział Gaelan. Abdel nie słyszał, aby wracał zza baru. Cisnął mu jakieś brudne, obszarpane ubrania, które najemnik złapał z radością.

– Mógłby wycierać stoły – rzekła Bodhi.

– Nie mogę tu zostać – powiedział jej Abdel, wdzierając się w zbyt ciasne spodnie. – Zostawiłem kogoś. Muszę…

– Nie mówiłam do ciebie.

Abdel popatrzył na nią, a ona wskazała głową Minsca.

– Och, nie żartuj, Bodhi – sprzeciwił się Gaelan, ale przerwała mu szybko pełnym dezaprobaty spojrzeniem. – No dobrze, niech zacznie od wyrzucenia kapitana.

– Kapitana? – spytał Abdel, z jakiegoś powodu sądząc, że Gaelan ma na myśli jego.

Gaelan wskazał głową starego pijaka i powiedział – Kapitana Havariana.

– Jednego z najsławniejszych piratów Wybrzeża Mieczy – powiedziała Bodhi ze śmiechem w głosie.

Dwaj mężczyźni przeszli przez drzwi i przystanęli na widok rozciągającej się przed nimi sceny. Abdel był już odziany, jednak jego wygląd zdecydowanie nie należał do zwyczajnych. Minsc kołysał jedną dłonią Boo, drugą zaś sięgał po chrapiącego donośnie pirata.

– Dobry wieczór, dobrzy panowie – powiedział Gaelan do nowo przybyłych. – Wchodźcie.

Mężczyźni podeszli do baru, a Abdel odwrócił się, by obserwować, jak Minsc próbuje ściągnąć jedną ręką oklapłego starca z jego krzesła.

– Byłbyś lepszym wykidajłą – powiedziała Bodhi do Abdela.

Najemnik spojrzał na nią, zmusił się do uśmiechu i rzekł – Ja nie jestem szalony.

– Wiem – powiedziała mu, a on jej uwierzył, co go zaskoczyło i zmartwiło. Każda normalna osoba uznałaby go za wariata.


Irenicus pozwolił, by uśmiech opadł z jego twarzy i przejechał zimnym jak żelazo wzrokiem po stalowym łańcuchu wiążącym go z więźniem przed nim. Łańcuch był przymocowany do ciężkich kajdan wokół jego lewej kostki. Podobne kajdany na jego prawej kostce połączone były z łańcuchem, który wił się w tył po ziemi niczym wąż, kończąc się przy kostce kolejnego więźnia. Za nim znajdował się trzeci, później czwarty, piąty i szósty.

Irenicus człapał wraz z resztą i zachowywał ciszę. Nie dawał strażnikom żadnego powodu, by go uderzyli. Gdyby tak zrobił, a oni by go uderzyli, nie miałby powodu, musiałby zniszczyć ich blask potęgi i oburzenia, który ujawniłby go zbyt wcześnie i pokrzyżował jego plany, przynajmniej na jakiś czas. Mimo to jego część miała nadzieję, że tak się skończy, że będzie mógł po prostu zacząć zabijać, nie przestając, dopóki wszyscy nie będą martwi. Byłoby to w pewnym stopniu satysfakcjonujące – w stopniu ważnym dla tego, kim był Irenicus – jednak oddaliłoby go jedynie bardziej od tego, do czego dążył. Irenicus nie zawsze pozostawał skupiony, jednak tym razem zmuszał się do tego.

Pochód więźniów został przeprowadzony przez wielkie wrota i Irenicus przyjrzał się zardzewiałym, żelaznym szpikulcom, tworzącym spód portyku, pod którym przeszli. Ktoś krzyknął głośno z przodu, z długiego i szerokiego korytarza, a inna osoba roześmiała się głośno w odpowiedzi. Głos zawołał wyraźnie – Zatrzymaj mnie! – Każdą niszę wypełniał niski, jęczący dźwięk, czasami stający się melodyjnym buczeniem. Irenicus nie rozpoznawał melodii, zauważał ją jednak.

Więzień za nim powiedział – Proszę – głosem tak żałosnym, że Irenicus chciał go zabić. Strażnicy nie odpowiedzieli w żaden sposób, choć Irenicus spodziewał się, że przynajmniej jeden z nich choć westchnie. On by to zrobił.

Podróż korytarzem zajęła dużo czasu i choć Irenicus nie odczuwał z jej powodu przyjemności, wykorzystywał ją najlepiej jak mógł. Zauważył sposób, w jaki cegły są spojone ze sobą, żelazne okucia na drzwiach, które wychodziły czasami z głównego korytarza. Dostrzegł słomę rozrzuconą na podłodze oraz plamy na kamieniach, które mogły być krwią lub jedzeniem. Ujrzał pająka w swojej sieci w rogu, ignorującego to, co działo się wokół niego, czekającego aż jego pajęczyna zadrży świeżą zdobyczą.

Na końcu korytarza policzył stuknięcia, gdy strażnik obracał wielki, żelazny klucz w zawiłym zamku, usłyszał, jak kolejny zamek otwiera się z trzaśnięciem po drugiej stronie drzwi, zapamiętał skrzypnięcie starych zawiasów, spostrzegł sposób w jaki podwójne wrota rozwierają się do wewnątrz. Owe drzwi miały w zamierzeniu utrzymywać ludzi wewnątrz, nie na zewnątrz. Były krzepkie, lecz nie wystarczająco. Wiedział, że w końcu będzie musiał coś z tym zrobić.

Jeden z więźniów za nim zawahał się, kiedy strażnicy przepychali ich przez drzwi i dotąd beznamiętny wyraz twarzy Irenicusa przeciął błysk gniewu. Powstrzymał pragnienie, by powiedzieć coś lub uderzyć, jednak jeden z wartowników zauważył jego minę. Spojrzał na Irenicusa z zaciekawieniem, a jego ciało napięło się w maskowanym oczekiwaniu, niczym wiewiórka schwytana na środku podwórka przez kota sąsiada.

Irenicus uśmiechnął się i powiedział – Trzy wiadra gorącej wody, mamusiu. Trzy wiadra gorącej wody. – Tylko po to, by ten mężczyzna pomyślał, że jest idiotą.

Podziałało. Strażnik odwrócił wzrok, popychając mężczyznę przed Irenicusem zaokrąglonym końcem swej wąskiej, dębowej pałki. Gdy przeszli z pokrytego słomą bruku na obszar wypolerowanego marmuru, jeden z więźniów zaczął otwarcie łkać, poddając się szaleństwu i desperacji. Odgłos ten spowodował jednocześnie, że Irenicus się uśmiechnął, a włosy na jego karku stanęły dęba.

– Witajcie, udręczone dusze – z wyćwiczonym spokojem w głosie powiedział mężczyzna stojący na środku pustego pomieszczenia. – Przez bardzo długi czas to będzie wasz dom. Będziecie dobrze traktowani. Nie pozwolimy wam zranić siebie lub innych. Odpoczniecie, uspokoicie się, uleczycie… albo nie.

Irenicus nie uśmiechnął się. Utrzymywał beznamiętną twarz i wpatrywał się stanowczo w mężczyznę, który nie wydawał się zauważać któregokolwiek z nich.

– Jestem tu koordynatorem – ciągnął mężczyzna. – Będziecie się do mnie zwracać po prostu proszę pana. Czy to jest zrozumiałe?

Nie odpowiedział żaden z więźniów, poza jednym, który głosem pełnym oburzenia rzekł – To jest szaleństwo.

Koordynator uśmiechnął się w protekcjonalny, ojcowski sposób.

– W pewnym stopniu.

Irenicus wciąż wpatrywał się w koordynatora, który po kolei przyglądał się od góry do dołu każdemu obszarpanemu więźniowi. Kiedy doszedł do Irenicusa, ich spojrzenia w końcu zetknęły się. Mężczyzna wydawał się zaskoczony przez Irenicusa, przez wyraz jego oczu, lub kolor, lub głębię, lub coś innego. Koordynator nie odwrócił wzroku.

– Jestem bardzo szczęśliwy, że tu jestem – powiedział Irenicus powolnym i ostrożnym głosem.

– Jestem… – zaczął koordynator. Wydawał się zakłopotany – był zakłopotany – wyrazem oczu więźnia. Irenicus wiedział, że mężczyzna szukał tego, co zawsze widział, szaleństwa albo strachu. Irenicus wiedział, że w jego oczach koordynator nie widzi ani jednego ani drugiego.

– Chciałbym, żebyśmy porozmawiali – powiedział mu Irenicus. – My dwaj.

Koordynator uśmiechnął się słabo i po jego wysokiej, łysej skroni zaczęła spływać powoli kropla potu. Był niskim mężczyzną zaokrąglonym od wielu lat braku aktywności. Odziany był dobrze, lecz prosto, i nie miał żadnej broni poza tym, co najwyraźniej uważał za władczą wolę.

– Możemy – rzekł koordynator, dorównując głosowi Irenicusa rytmem i tonem. – Zrobimy to.

– Koordynatorze? – odezwał się jeden ze strażników. Irenicus zdumiał się jego spostrzegawczością i poczuł przemijające pragnienie, by go zabić.

– Wszystko z nim w porządku – powiedział Irenicus, nie patrząc na strażnika, lecz utrzymując wzrok na koordynatorze. – Prawda, proszę pana?

– Wszystko w porządku – rzekł koordynator łamiącym się głosem. Kropla potu dotarła do jego lekko zaokrąglonej żuchwy i zawisła tam, odbijając blask trzech oświetlających pomieszczenie pochodni.

Ktoś daleko wrzasnął trzykrotnie, za każdym razem w dokładnie ten sam sposób.

Irenicus uśmiechnął się i rzekł – Wszystko tutaj będzie w jak najlepszym porządku.

Загрузка...