Rozdział dwudziesty pierwszy

Jaheira wręcz wzdychała, a dłoń Yoshimo wciąż znajdowała się na jej ramieniu na długo po tym, jak Imoen zapadła z powrotem w głęboki, lecz niespokojny sen.

– Może zabić nas wszystkich, zanim zginie – powiedział Yoshimo.

Jaheira wyrwała się z jego uścisku i warknęła – Dość!

Kozakurczyk pochylił głowę, skupiając wzrok na Jaheirze, po czym ostrożnie cofnął się o krok.

– Jest opętana – rzekł wymownie.

Jaheira zamknęła oczy, uspokoiła się trochę i powiedziała – Chciałabym, żeby to było takie proste, Yoshimo.

Otworzyła oczy i ujrzała, że Yoshimo spogląda na Imoen, a jego prawa dłoń spoczywa niespokojnie na rękojeści miecza. Musiała zabrać Kozakurczyka od Imoen, zanim spróbuje zrobić albo coś tchórzliwego, albo heroicznego. Podeszła do niego i położyła pewnie dłoń na jego piersi.

– Dajmy jej odpocząć – rzekła.

Yoshimo zerknął na nią, następnie z powrotem na Imoen, i powiedział – Czy to nie byłoby najbezpieczniejsze?

– Jej dusza jest odciągana od niej do tej części jej krwi, która nosi w sobie esencję boga mordu – wyjaśniła Jaheira. – Nie widziałeś, do czego ona jest zdolna. Napad złości i niepokojąca zmiana tonu w jej głosie… nie masz pojęcia, Yoshimo.

– Jeszcze poważniejszy powód – rzekł, patrząc Jaheirze w oczy. – Może nie być następnej okazji.

Jaheira odepchnęła go delikatnie i powiedziała – Porozmawiajmy o tym na zewnątrz.

Yoshimo opuścił wzrok i przytaknął z wahaniem.

– Masz parę chwil, jednak jeśli znów się poruszy…

Jaheira westchnęła, szczęśliwa że Yoshimo cofnął się, a jeszcze szczęśliwsza, gdy odwrócił się i wyszedł spod zadaszenia.

– Jeśli będę musiała – rzekła – sama ją zabiję.

Wyszła za nim na zewnątrz, po czym przeszli krótki kawałek w milczeniu, zanim Yoshimo odwrócił się do niej i zapytał – Co przekona cię, że musisz?

– Gdy stracę wszelką nadzieję – odparła beznamiętnie.

– Mówisz jak prawdziwa kapłanka – brzmiała jego krótka odpowiedź.

– Druidka, tak naprawdę – zażartowała, choć jej serce nie było w nastroju do śmiechu.

– Istnieje szansa, że Abdelowi już się nie powiodło – powiedział Yoshimo. – Rozumiem pewność, jaką w nim pokładasz, ale Bodhi nie jest zwykłą kobietą i przewyższa twojego silnego przyjaciela, niezależnie od jego boskiej krwi.

– Muszę znów ci powiedzieć, że nie mam pojęcia, co ta boska krew może zrobić.


Całe ciało Bodhi eksplodowało bólem – rodzajem palącej agonii, jakiej nie doświadczyła, odkąd została wampirem. Różne przedmioty przekłuwały jej już wcześniej skórę, jednak broń ze stali lub pazury nigdy jej nie raniły. Klinga musiała być zaklęta, by utoczyć z niej krew. Żadna pięść nie mogła jej posiniaczyć, a żaden szpon podrapać, była jednak tutaj, rozrywana gołymi rękoma tej istoty.

Próbowała do niego mówić, zahipnotyzować go, uciec od niego, lecz nic nie działało. Z Miedzianej Mitry został zdarty dach, odsłaniając ciemne, bezksiężycowe niebo. Istota, która była niegdyś Abdelem Adrianem, zniszczyła tawernę, po czym skierowała całą swą uwagę na Bodhi. Starała się nawet powiedzieć mu, gdzie są kawałki Lampionu Rynn. Próbowała przyznać się do wszystkich swoich kłamstw i manipulacji. Powiedziała nawet, że przeprasza.

Oderwał jej nogę i ból był wręcz oślepiający. Wyrwał jej rękę i niemal zemdlała. Czuła, jak cała zalewa ją chłodna krew.

Stwór wgryzł się jej w tors i czuła, jak wybucha jej serce i wszędzie pojawia się jeszcze więcej krwi. Jedna z jej piersi znalazła się w jego paszczy i wrzasnęła. Dźwięk ten był równie obcy dla jej uszu jak dla gardła.

– Abdel! – wrzasnęła, a krew wypełniająca jej gardło wylała się fontanną wraz z jego imieniem. – Kocham cię… kochałam cię, Abdelu.

Nieludzkie, dzikie oczy, palące się gorącą żółcią, zamrugały, a wielka, zniekształcona głowa przechyliła się na bok.

– Abdelu – powiedziała Bodhi i po raz pierwszy od lat zaczęła płakać.

Natychmiast zaczął wracać i obserwowanie jego transformacji oddaliło myśli Bodhi od faktu, że była poszarpana na części. Istniało niewiele sposobów na zabicie wampira, jednak to był jeden z nich. Jej głowa wciąż była jednak przytwierdzona do ramion i przynajmniej jakaś część serca wciąż była w piersi. Bodhi doszła do koszmarnego wniosku, że może tak żyć przez godziny, nie, dni, lata, nawet stulecia dokładnie w ten sposób – w agonii.

– Bodhi – powiedział głosem, który brzmiał niemal jak Abdela.

– Abdel, proszę…

Jego dłoń wróciła do normalności do czasu, jak sięgnął po drewniany kołek. Żółć znikła z jego oczu.

– Gdzie? – spytał, cała jego zbyt ludzka twarz była pokryta kapiącą krwią.

Wykaszlała kolejną fontannę zimnej, czerwonej krwi i rzekła – Moja trumna… pod ziemią. W prochu.

Łza popłynęła Abdelowi z oka, a Bodhi miała nadzieję, że spadnie na nią. Mogło tak być, lecz nie zobaczyła tego ani nie poczuła.

– Ostrożnie – wyszeptała, podnosząc swe zalane krwią ramiona, by obrócić się do niego otwartą piersią. Ruch ten wywołał w niej fale palącego bólu, jednak musiała to zrobić. To będzie wystarczająco trudne.

Abdel umieścił czubek kołka nad ostatnim pozostałym kawałkiem serca Bodhi.

– Przepraszam – wyszeptał.

Poczuła, jak kołek wchodzi, usłyszała coś, co mogło być suchymi liśćmi pędzonymi wiatrem po kamieniach, i nie było już nic.

W końcu.


Jaheira miała zamiar obrócić się i wrócić pod zadaszenie, kiedy podmuch gorącego powietrza porwał ją nad ziemię.

Zatrzymała się na stercie suchych liści i spoczęła oparta o leżącą sylwetkę Yoshimo.

– Na dawno odeszłych – krzyknął Kozakurczyk – ona wybuchła!

Jaheira poderwała się na nogi, ignorując trzęsące się kolana, i podeszła o krok w stronę zadaszenia, zanim podniosła wzrok. Kiedy to zrobiła, ujrzała, co ją zatrzymało.

Osłona znikła – najwyraźniej pochłonięta przez coś, co wyglądało jak wir szarego, czarnego i srebrnego dymu. Stał on na czubku, prostopadle do ziemi. Z wirującego wichru wciąż wylewającego się z bramy wyszedł mężczyzna, jakby wchodził właśnie do tawerny na noc pełną zabawy. Zobaczył Jaheirę i uśmiechnął się.

– Irenicus! – rzuciła kpiąco Jaheira.

Nekromanta nie odpowiedział, pochylił się tylko, jego stopy wciąż były zakryte wirującymi magicznymi obłokami. Wstał z czymś w dłoniach – chudą i bladą ręką. Byłą to ręka Imoen.

Jaheirze przyszedł na myśl czar i zaczęła modlitwę, przebiegając przez słowa tak szybko jak mogła, lecz zauważyła, że wpadają w swój własny rytm, nie dając się przyspieszyć.

Irenicus rzucił w jej stronę nieprzejęte spojrzenie, zanim podniósł resztę bezwładnej sylwetki Imoen.

Czar Jaheiry zbliżył się do zakończenia dokładnie w momencie, w którym Irenicus oraz Imoen zniknęli z pola widzenia. Błyskawica, przynajmniej o takim obwodzie jak wzrost Jaheiry, wpadła w magiczną bramę, a Jaheira zamknęła oczy przed oślepiającym blaskiem. Włosy stanęły jej dęba, a skóra zaczęła mrowieć.

Yoshimo powiedział coś w języku, którego Jaheira nie zrozumiała, po czym otworzył oczy.

Wir zniknął, podobnie jak Irenicus oraz Imoen.

– Więcej niż jeden problem rozwiązany – mruknął Yoshimo. – Można powiedzieć.

Jaheira przewróciła się i uderzyła pięścią w nie dbającą o to ziemię.


Abdel bardziej wyczuwał schody do piwnicy, niż je widział. Był pokryty krzepnącą krwią i niemal oślepiony ogromnym brzmieniem winy oraz wstrętu do samego siebie. Znalazł beczkę wody i rozerwał ją gołymi rękoma. Wylał jej zawartość na siebie. Starł krew ze skóry najlepiej jak potrafił. Potrzeba oczyszczenia się z krwi Bodhi dalece przewyższała odzyskanie kawałków Lampionu Rynn.

Powiedziała mu, gdzie to jest, a on ją zabił – misja wykonana. Abdel wiedział, że w Tethirze, jeśli się dowiedzą, będą się radować, cieszyć szansą na pokonanie Irenicusa. Abdel wciąż chciał się tym przejmować, jednak właśnie w tej chwili i właśnie w tym miejscu po prostu nie mógł. Wszystkim co chciał teraz zrobić, było wrócić – poczołgać się, jeśli będzie musiał – do Candlekeep i ukryć się. Zostało tu przelane jeszcze więcej krwi, ponieważ był synem Bhaala. Więcej i więcej krwi. Mógł po prostu zostać w Candlekeep, za murami, w opactwie. Jakież było lepsze miejsce? Któż lepiej niż mnisi mógłby znaleźć jakiś sposób, by wyrwać z niego tę klątwę lub zabić go, próbując to zrobić?

Spojrzał na siebie i wciąż było jeszcze na nim tak wiele krwi. Zobaczył, jak woda z beczki płynie do klapy w podłodze i wlewa się przez nią. Była tam trumna oraz artefakt, którego elfy tak bardzo potrzebowały – którego on tak bardzo potrzebował i którego Imoen tak bardzo potrzebowała.

Imoen.

Mogliby razem wrócić do Candlekeep.

Abdel wstał i podszedł do klapy. Otworzył ją bez wahania. Lampion rozwiąże dwa problemy. Jeden szybciej niż drugi.

Wysypał ziemię z trumny Bodhi i usłyszał brzęknięcie metalu o kamień, gdy poszarpane części wylatywały na brudną podłogę. Abdel podniósł je wielkimi, skąpanymi we krwi dłońmi i, dokładnie tak jak obiecali mu magowie Elhana, kawałki uaktywniły teleport i piwnica zniknęła w błysku błękitnego światła.

Загрузка...