Żadna przeszłość. Nie cofnąłem się ani o ułamek sekundy. Doskonale wiedziałem, gdzie jestem i z jakiego powodu tu się znalazłem. Pamiętałem wszystko, co było i miałem niezachwianą pewność, że zapamiętam wszystko, co dzieje się teraz. Dlaczego? Dlatego, że ziemia otworzyła się pode mną tam, gdzie nie istniał mój szlak, przetykany nakłuciami czasu? Tam, gdzie nikt nie mógł dla mnie niczego zaplanować? Nie. Nie wiem, dlaczego.
Pewnie po prostu tak było zawsze, tylko sobie tego nie uprzytamniałem. Nie mogłem. Popsułoby mi to owo niezbędne dobre samopoczucie. Tutaj nie miało już ono znaczenia.
Nie było to nawet przesunięcie teraźniejszości. Raczej jakiś mój własny czas przesunął się wewnątrz niej, do najbliższego dokonanego przeze mnie wyboru, który sprawił, że ta chwila wygląda tak, a nie inaczej.
Coś się stało. Świat dokoła uległ raptownej zmianie. Zamarłem bez ruchu z dłonią uniesioną do szyby oświetlonego okienka. Muzyka umilkła. Zamiast niej zewsząd zaczęły napływać strzępy zdań, nie dokończonych snów i zagłuszonych myśli.
Znaki. Złoty zielony szlak. Mapa. Masz tropić błąd w postaci człowieka. Co zawsze robił człowiek na Ziemi? Tylko cień przejdzie przez rzekę. Trzydzieści bilionów neuronów w korze mózgowej, nieskończona ilość synaps, ale to nic. Otrzymałeś system wzmacniaczy i blokad. Fortepian bez strun. Nie jesteśmy samobójcami. Ciemny, zatopiony brylant. Co z tym pytaniem, którego zapomniałeś? Alfa, Beta, Omega, Ziemia?
Obcy.
Anno, skąd ja się tutaj wziąłem?
Pytanie: wracasz do siebie? Odpowiedź: nie ma dokąd.
Już raz umieściłeś się w społeczności.
Pisz raport.
Inspektorze Halny, co pan myślał w ciągu tych piętnastu minut, tam, w cieniu księżycowych Apeninów, u stóp krateru Autolikosa?
Pisz życiorys.
Stałem jak skamieniały okrągły kwadrans. Następnie ręka mi opadła. Odwróciłem się plecami do jasnego okna i ruszyłem w dół. Szedłem coraz szybciej. Może przed nocą zdążę jeszcze oddać prawowitemu właścicielowi tę pseudopelerynę i przemoczony, czarny kapelusz.
Potem nie będę się już musiał śpieszyć.
Wróciłem.