XVIII. Ziemia jeden. Cztery (c.d.)

Dziewczyna stała na ścieżce, tam gdzie ją zostawiłem. Bez łóżeczka i koca, za to w towarzystwie Kobry.

— No — powiedział okularnik, kiedy się pojawiłem. Zupełnie, jakby mnie posłał na róg po gazetę, a ja zawieruszyłem się na tydzień. Tylko tego mi brakowało. Tego „no”. Wróciłem w jakimś szczególnym nastroju. I widziałem już ten park i nie widziałem. Znałem patrzącego na mnie z przyganą chudego mężczyznę i nie. Stoi tu śliczna dziewczyna. Śliczna i pełna ujmującego wdzięku, co nie jest pospolitym połączeniem. Każdy szczegół jej ciała pod białą sukienką powinien być bliski moim nerwom i zmysłom jak własna skóra. Ale to nieodzowne napięcie między mną a nią przestało istnieć. Czy naprawdę były kiedyś trzy kolejne noce, gorące i słodkie, jak naszym prababkom wyśpiewywali jedwabistymi głosami modni refreniści?

— No! — warknąłem. Helena spuściła oczy. Za często to robi. Niech idzie do klasztoru.

— Musisz wrócić do pawilonu — rzekł Kobra. — Przyszło wezwanie. Za godzinę masz rozprawę. Dostaniesz helikopter instytutu.

Rozprawę? Doskonale. Już bardzo długo nie miałem żadnej rozprawy. Znowu się czegoś dowiem. Jednak na razie dowiem się czegoś tutaj. Zaraz.

— Gdzie byłem? — spytałem szorstko. W tym momencie zauważyłem, że mam na sobie inną bluzkę niż przedtem. Przyjrzałem się rękawom. Błękitne. Barwa się nie zmieniła. Zmienił się krój. Nosiłem mundur. Postanowiłem coś sprawdzić. Tak. W tej bluzie nie było wszytego projektorka. Żegnajcie, strzałki. Żegnajcie? O, nie. Upomnę się o nie.

— Jak to gdzie — burknął Kobra. — W przeszłości.

— Kiedy?

— Nie wiem. Nikt nie wie. Chodź. Spóźnisz się.

— Nigdzie nie pójdę. Gdzie ląduję, kiedy wpadam w te kretyńskie studnie? I co tam robię?

Żachnął się.

— Nie wiem, to nie wiem! — powtórzył ze złością. — Mieliśmy pewien plan… ale obliczenia są nie do sprawdzenia.

— Również tam chodzę śladami człowieka — stwierdziłem.

— I ty jesteś człowiekiem.

— Podobno. A więc, co tam robię?

— Ciągle się zarzekasz, że o nic nie pytasz.

— Teraz pytam. No?

— Nie wiem, nie wiem, nie wiem!!! — wysyczał z furią. — Chociaż właściwie wiem — zniżył głos, lecz wykrzywił twarz w złośliwym grymasie. — Zacząłeś stawiać pytania, to zdobądź się na odwagę i spytaj sam siebie. Co człowiek zawsze robił na Ziemi?!

Umilkłem. Wykonałem w tył zwrot i ruszyłem z powrotem do trzeciego pawilonu. Na miejscu od razu zażądałem od Jałowca, żeby wyposażył moją nową bluzę w taki sam krążek, jaki nosiłem do tej pory. Załatwił się z tym błyskawicznie, za pomocą jakiegoś miniaturowego urządzenia.

Wszedł drobny, szczupły mężczyzna z ciemnymi włosami i znużoną twarzą. Oznajmił, że kazano mu tu przylecieć i zabrać kogoś do okręgowego sądu w Mieście. Powiedziałem, że chodzi o mnie. Skinął mi głową i bez słowa opuścił pawilon. Jego maszyna stała na środku ścieżki zaraz przed drzwiami. Podczas lotu nie odezwał się do mnie ani razu. Dopiero kiedy wylądował na płaskim dachu dużego budynku, gdzie spoczywało już kilkanaście innych helikopterów, mruknął, że tu na mnie poczeka.

Загрузка...