XXX Ziemia jeden. Sześć

Okno było otwarte jak wtedy, gdy odlatywałem, ale dzisiaj wraz z nieco przyćmionym światłem wpadał przez nie wiatr. Rozsunięte zasłony powiewały nad podłogą niczym długie, zielone flagi. Odszedłem kilka kroków od miejsca, gdzie zatrzymał się przeźroczysty dzwon, po czym na wszelki wypadek postawiłem tam jeden z foteli. Może kiedyś znowu będzie tu czyjś dom. Uśmiechnąłem się smętnie do tej myśli. Złoty nie zagrozi już nikomu. Jego pojazd spoczął na podłodze w postaci szczypty niewidzialnego pyłu.

Wziąłem prysznic i wypiłem morze wody mineralnej. To było moje pożegnanie. Postawiłem szklankę na niskim stole, powiedziałem: czołem — i wyszedłem.

Na dworze czekała mnie niespodzianka. W pierwszej chwili poczułem się tak, jakbym znowu wylądował w jakimś obcym świecie. Jednak to wrażenie prysło w ułamku sekundy. Pomijając wszystko inne, kiedykolwiek i gdziekolwiek bym się teraz nie znalazł, już nigdy nie będę tam obcy.

Wajgelie dawno przekwitły i zmieniły barwę na żółtoczerwoną. Pnie młodych brzóz świeciły z daleka jak białe, ogołocone maszty łodzi, zimujących w porcie. Wiatr, który w domu targał zasłonami, pędził niebem ciężkie, szare chmury.

Była jesień. Jesienne popołudnie.

Północna Europa miała klimat łagodny. Emisja pyłów, utrzymujących się następnie w górnych warstwach atmosfery praktycznie nie istniała. Istniały za to dziury ozonowe. Niektóre rezerwaty, w zależności od ich charakteru i położenia posiadały własne stacje aurotechniczne. Ten, w którym się znajdowałem, nie miał jej na pewno. I tak nigdy nie widywał śniegu. Nigdy nie ścinał go mróz, ani nie nawiedzały fale spopielających ziemię upałów. Ale nie wszystko, co żyje, łatwo poddaje się zmianom. Nie wiem, jak zachowywały się zwierzęta, lecz rośliny jesienią zasypiały. Park mienił się kolorami i gdyby nie zachmurzone niebo, wyglądałby nierównie piękniej niż w lecie.

Trącając stopami szeleszczące liście przemierzyłem polanę i wyszedłem na wysypaną żwirem ścieżkę. Od razu pojawiła się przede mną zielona strzałka. Nikła, zmatowiała, jakby i ona jesienią więdła. Szedłem za nią, ponieważ prowadziła mnie główną drogą. A przy głównych drogach znajdowały się aparaty telefoniczne.

Właśnie ujrzałem przed sobą jeden z nich. Nieco odsunięty od ścieżki, ukryty wśród wiotkich pędów płaczącej jarzębiny. Przyśpieszyłem kroku i zniknąłem.

Загрузка...