46. Jedność, którą trzeba wykuć na nowo.

Egwene wyraźnie zapamiętała tylko chwilę, gdy wjeżdżała jako zwyciężczyni po moście do Tar Valon – wszystkie pozostałe zdarzenia tego dnia zlały się w jednolitą smugę następujących po sobie wrażeń. Szybka jazda do Białej Wieży z Siuan i Gawynem starającymi się dotrzymać jej tempa. Przelotne spotkanie w Wieży z grupką służby; potem Komnata pełna oczekujących na nią Zasiadających.

Służące zaprowadziły ją do wyłożonej drewnianą boazerią, surowo urządzonej niewielkiej komnaty, której jedyne umeblowanie stanowiły dwa wyściełane skórą krzesła. Egwene nigdy w niej nie była, nie miała pojęcia o jej istnieniu – najwyraźniej był to rodzaj antyszambrów Komnaty Wieży. Powietrze w pomieszczeniu przesycone było zapachem skóry, w małym piecyku ustawionym w rogu płonęły węgle.

Wkrótce drzwi otworzyły się i do środka weszła niska, przypominająca nieco żabę Brązowa siostra, żeby zapoznać Egwene z rolą, jaką przypadnie jej odegrać w ceremonii. Spod krótkich loczków patrzyły oczy z pozoru całkowicie nieporuszone doniosłością chwili. Egwene zdziwiło, że nigdy nie spotkała tej kobiety. Zapewne była jedną z tych Brązowych, które cały czas spędzały w odmętach biblioteki, żeby raz na sto lat wychynąć stamtąd i poinstruować nową Amyrlin. Niemniej przysłuchiwała się uważnie jej słowom, gdyż choć raz już przeszła całą ceremonię, była ona dość skomplikowana.

Wciąż pamiętała, jak zdenerwowana była tamtego dnia, wiele miesięcy temu, gdy w Salidarze wyniesiona została na Tron Amyrlin. Wtedy nie bardzo rozumiała, co się dzieje. Ona? Amyrlin”?

Dziś te wątpliwości zniknęły. Nie martwiła się ewentualnością pomyłki. To był tylko obrządek, wszystkie ważne decyzje już zapadły. Ciche słowa Lairain sączyły się w jej uszy, a równocześnie słyszała Siuan kłócącą się z siostrami pod drzwiami komnaty i dowodzącą, że Egwene została już przecież wyniesiona, a więc wszelkie ceremonie są zbędne. W końcu gestem dłoni uciszyła Lairain i zawołała Siuan.

W drzwiach ukazała się głowa wezwanej.

– Zostałam wyniesiona przez rebeliantki, Siuan – oznajmiła Egwene. – Kobiety tutaj zasługują, aby móc oficjalnie udzielić mi swego poparcia. W przeciwnym razie nigdy nie będę się mogła domagać od nich bezwarunkowej lojalności. Ceremonia musi się odbyć powtórnie.

Siuan spojrzała ponuro, niemniej skinęła głową.

– Dobrze.

Lairain już otworzyła usta, żeby kontynuować wyjaśnienia, lecz Egwene uciszyła ją kolejnym gestem, co spotkało się z pełnym irytacji parsknięciem.

– Jakie wieści przynosisz, Siuan?

Siuan uchyliła nieco szerzej drzwi.

– Cóż, Bryne przeprowadził swoich żołnierzy przez mosty i zmienił Gwardię Wieży na posterunkach, odsyłając ją wraz z częścią swoich żołnierzy do gaszenia pożarów w mieście. Żeby osłonić swój odwrót, Seanchanie podpalili wiele domów.

To wyjaśniało skromną liczbę żołnierzy na barykadzie – oczywiście w grę wchodziły również burzliwe zapewne obrady Komnaty nad kwestią, czy wynieść Egwene na Tron Amyrlin. W ogniu debaty siostry mogły zapomnieć, jak blisko wojny się znalazły.

– Co się stanie z siostrami z naszego obozu? – ciągnęła Siuan. – Zaczynają się już zastanawiać, jaki czeka je los.

– Powiedz im, aby się zebrały pod Bramą Słońca – poleciła Egwene. – Niech ustawią się w kolumnach wedle Ajah, Zasiadające Komnaty na przodzie. Gdy tylko ceremonia dobiegnie końca, spotkam się z nimi i przyjmę od nich formalne przeprosiny, a potem dokonam ich rekoncyliacji z Wieżą.

– Przyjmiesz ich przeprosiny? – z niedowierzaniem powtórzyła Siuan.

– Zbuntowały się przeciwko Białej Wieży, Siuan – stwierdziła Egwene, spoglądając na nią surowo. – Niezależnie od powodów, dla których to uczyniły, formalne przeprosiny są konieczne.

– Ale przecież byłaś tam razem z nimi!

– Siuan, odtąd nie reprezentuję już wyłącznie jednej frakcji – zdecydowanie ucięła Egwene. – Panuję nad Wieżą. Całą Wieżą. A Wieża powinna się dowiedzieć, że rebeliantki poczuwają się przynajmniej po części do winy za rozłam wśród nas. Nie muszą kłamać i wyznawać, że żałują, iż nie zostały, lecz moim zdaniem będzie jak najbardziej stosowne, gdy wyrażą ubolewanie z powodu trudności, jakie były skutkiem konfliktu. Oczyszczę je ze wszelkich zarzutów, a potem będziemy mogły przystąpić do leczenia ran.

– Tak, Matko – zrezygnowanym głosem rzekła Siuan. Kątem oka Egwene zobaczyła sylwetkę stojącej za nią Tesan, która przytakiwała każdemu usłyszanemu słowu Amyrlin, aż kołysały się cienkie warkoczyki zaplecione na tarabońską modłę. Egwene pozwoliła Lairain ukończyć jej ceremonialne pouczenia, potem powtórzyła wszystkie słowa, które musiała wypowiedzieć, i opisała czynności, jakie musiała wykonać. Gdy Brązowa siostra wydawała się wreszcie zadowolona, Egwene wstała i podeszła do drzwi. Na korytarzu nie zastała Siuan, która najwyraźniej pobiegła przekazać jej polecenia, była tam za to Tesan, która z ramionami założonymi na piersi mierzyła wzrokiem Gawyna opartego o ścianę kilka kroków dalej, z dłonią na rękojeści miecza.

– To twój Strażnik? – spytała Tesan.

Egwene spojrzała Gawynowi w oczy i zobaczyła w nich całą gamę sprzecznych uczuć. Gniew, namiętność i żal. Co za mieszanina!

– Nie – odrzekła. Ponownie spojrzała Gawynowi w oczy. – Nie możesz być świadkiem tego, co się teraz stanie, Gawynie. Zaczekaj tutaj.

Już otworzył usta, żeby zaprotestować, ale po namyśle zrezygnował i tylko wyprostował się, i w milczeniu ukłonił. Gest ten z jego strony wydawał się nawet bardziej obraźliwy, niż każda kłótnia, do której mogło dojść.

Egwene parsknęła pod nosem – jednak na tyle głośno, żeby ją usłyszał – a potem pozwoliła Tesan zaprowadzić się do Komnaty Wieży. Komnata – pomieszczenie, ale i oficjalne ciało władzy. Ponieważ była jednym i drugim, jak Tron Amyrlin był zarówno materialnym siedziskiem, jak i osobą, która zeń władała.

Przed drzwiami Komnaty przystanęła na moment, przyglądając się ciemnemu drewnu inkrustowanemu srebrnym Płomieniem Tar Valon i czując w piersiach buntowniczy trzepot serca. Znienacka pojawiła się Siuan z parą pantofli w dłoni i gestem wskazała buty do konnej jazdy, które Egwene wciąż miała na nogach. Pospiesznie założyła pantofle, a Siuan zabrała buty. W tym momencie uderzyło ją, że przecież nie ma żadnych powodów do takiej nerwowości!

„Przecież już to raz przeżywałam” – pomyślała. „I nie chodzi tylko o Salidar. Byłam tu, w wizji towarzyszącej inicjacji. Stałam przed tymi drzwiami, potem przeszłam przez nie, stanęłam przed kobietami po ich drugiej stronie. Inicjacja…”.

Z rozmyślań wyrwał ją nagły dźwięk gongu, tak głośny, że zdawał się przenikać całą Wieżę – znak dla wszystkich, że kobieta będzie wyniesiona na Tron Amyrlin. Gong zabrzmiał znowu, potem jeszcze raz, a ozdobne drzwi zaczęły się otwierać. Tak, to było doświadczenie zupełnie innej rangi, niż to, które przeżyła w skromnym drewnianym domu z udziałem Aes Sedai z Salidaru. Pod wieloma względami tamta ceremonia była tylko próbą generalną.

Skrzydła drzwi rozwarły się do końca, a Egwene dech zaparło w piersi. W ścianie naprzeciw wejścia do wielkiej, sklepionej kopułą komnaty niczym paszcza pustki ziała wybita dziura. Za nią widać było Górę Smoka. Podczas ataku Seanchan sala nie została zrujnowana tak bardzo jak wiele innych: ilość zalegającego tu gruzu była nieznaczna, a zniszczenia ograniczały się właściwie tylko do fragmentu zewnętrznego muru. Otaczające półkolem komnatę nachylone audytorium pozostało właściwie nietknięte, fotele na nim nadal stały. Osiemnaście, w skupiskach po trzy, pomalowane i wyściełane w barwach poszczególnych Ajah.

Naprzeciw nich znajdował się Tron Amyrlin, odwrócony tyłem do zniszczonej ściany i rozciągającego się za nią widoku na Górę Smoka. Gdyby zasięg seanchańskiej eksplozji był o kilka stóp większy, Tron zostałby zniszczony. Dzięki Światłości, wyszedł z ataku bez szwanku.

W sali było czuć świeżą farbą. Egwene nie mogła nie zadać sobie pytania, czy przypadkiem Tron nie został w pośpiechu przemalowany, żeby znów widniało na nim siedem barw. Jeżeli tak, uwinęły się szybko. Lecz czasu na dostawienie foteli dla Błękitnych Ajah nie starczyło.

Na miejscach przynależnych ich Ajah Egwene zauważyła Saerin, Doesine i Yukiri. Seaine też tu była, wpatrywała się w nią szacującym spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Jaką rolę odegrały te cztery kobiety w ostatnich wydarzeniach? Widok Egwene wywołał nieskrępowany uśmiech zadowolenia na okrągłej twarzy Suany z Żółtych i choć większość sióstr kryła się za maskami niewzruszonych, pozbawionych uczuć Aes Sedai, Egwene wyczuwała bijącą od nich aprobatę. A przynajmniej brak wrogości. Z decyzją jej wyniesienia na tron stała frakcja szersza niż tylko tropicielki Czarnych Ajah.

W ławach przeznaczonych dla Brązowych podniosła się Saerin.

– Któż to się stawia przed Komnatą Wieży?

Egwene zawahała się, wciąż wodząc okiem wśród Zasiadających Komnaty, których fotele stały w równych odstępach wokół centralnego podwyższenia. Zbyt wiele ziało pustkami. Z Zielonych Ajah były tylko dwie siostry – Talene uciekła już wiele tygodni temu. Szarym brakowało Evanellein, która zniknęła wcześniej tego samego dnia. Veliny i Sedore też nie było. Nie wróżyło to dobrze, ponieważ obie zajmowały poczesne miejsca na liście Verin, liście Czarnych Ajah. Może zostały ostrzeżone? Może zniknięcie Evanellein należało rozumieć w ten sposób, że należała do tych, których Verin nie udało się zidentyfikować?

Miejsca Czerwonych również były puste. Egwene aż się wzdrygnęła, przypomniawszy sobie, że Duhara kilka tygodni temu opuściła Wieżę – żadna z sióstr nie wiedziała dlaczego i krążyły tylko plotki na temat jakiejś tajemniczej misji z ramienia Elaidy. Może były to sprawy Czarnych Ajah. Pozostałe dwie siostry – Javindhra i Pevara – zniknęły w tajemniczych okolicznościach.

Zostawało jedenaście Zasiadających Komnaty. Zbyt mało, żeby wynieść kobietę na Tron Amyrlin według starych praw Wieży, niemniej wystarczająca po tym, jak Elaida zdelegalizowała Błękitne Ajah. Mniejsza liczba Zasiadających oznaczała mniejsze kworum potrzebne do intronizacji Amyrlin, które wynosiło obecnie dokładnie jedenaście głosów. Nic na to nie mogła poradzić. Przynajmniej wszystkie Zasiadające Komnaty obecne w Wieży wiedziały o tym, co ma nastąpić – w przeciwieństwie do wstąpienia Elaidy na Tron Amyrlin, które odbyło się w sekrecie. Poza tym Egwene mogła być pewna, że rzecz odbędzie się bez udziału Czarnych sióstr.

Saerin odkaszlnęła, zerknęła niepewnie na Egwene i zaintonowała znowu:

– Któż to się stawia przed Komnatą Wieży?

Tesan nachyliła się w jej stronę, jakby chciała podpowiedzieć szeptem właściwą odpowiedź. Lecz Egwene uciszyła ją gestem uniesionej dłoni.

Nadszedł właściwy moment na to, nad czym Egwene zastanawiała się od jakiegoś czasu i wahała się, gdyż pomysł był nadzwyczaj śmiały. Niemniej czuła, że będzie to jak najbardziej właściwie. Miała pewność. Intuicyjną pewność.

– Czerwone Ajah popadły w niełaskę? – zwróciła się z pytaniem do Tesan.

Biała siostra skinęła głową, zakołysały się otaczające twarz warkoczyki.

– Czerwonymi nie ma się co przejmować – powiedziała swoim miękkim tarabońskim akcentem. – Od kiedy Elaida zaginęła, nie wychodzą ze swych kwater. Obecne tu Zasiadające Komnaty obawiały się, że Czerwone szybko wybiorą nowe przedstawicielki i przyślą na to posiedzenie. Jak mniemam… jedna lub dwie utrzymane w ostrym tonie wiadomości od Komnaty Wieży wystarczyły, aby je od tego odwieść.

– A co z Silvianą Brehon? Wciąż pozostaje uwięziona?

– O ile wiem, to tak, Matko – odparta Tesan, nieznacznie zająknąwszy się przy tytule, czemu zresztą nie można się było dziwić, jako że Egwene nie została jeszcze ceremonialnie wyniesiona przez Komnatę na Tron Amyrlin. – Proponowałabym, aby zostawić na razie tę sprawę. Musisz natomiast wiedzieć, że Leane została uwolniona. Odeskortowałyśmy ją na miejsce zgromadzenia pozostałych buntowniczek, które czekają na twoją łaskę.

Egwene w namyśle pokiwała głową.

– Każ natychmiast sprowadzić Silvianę do Komnaty Wieży.

Czoło Tesan przecięła głęboka zmarszczka.

– Matko, nie wydaje mi się, żeby to była odpowiednia chwila…

– Zrób, jak mówię – syknęła Egwene, a potem zwróciła się do Komnaty:

– Ta, która stawia się posłusznie, w Światłości – oznajmiła mocnym głosem.

Saerin wyraźnie się uspokoiła.

– Któż to się stawia przed Komnatą Wieży?

– Ta, która stawia się pokornie, w Światłości – odparła Egwene. Po kolei zmierzyła wzrokiem każdą z Zasiadających Komnaty. Twarda ręka. Trzeba im pokazać twardą rękę. Widać było po nich, że potrzebują przywódczyni.

– Któż to się stawia przed Komnatą Wieży? – powtórzyła raz jeszcze Saerin.

– Ta, która przybywa na wezwanie Komnaty – dopowiedziała Egwene – posłuszna i pokorna, w Światłości, prosząc jedynie o to, by pozwolono zaakceptować jej decyzję Komnaty.

Ceremonia toczyła się swoją koleją, każda z sióstr obnażała się do pasa, aby udowodnić, że jest kobietą. Zgodnie z obyczajem Egwene poszła za ich przykładem i zarumieniła się lekko na myśl o Gawynie, który uroił sobie, że zostanie dopuszczony do obrządku.

– Kto jest rzecznikiem tej kobiety? – zapytała Saerin po tym, jak wszystkie siostry ubrały się na powrót. Tylko od Egwene rytuał wymagał, aby wciąż pozostawała obnażona, więc stała tak, czując na skórze zimne podmuchy wiatru wlatującego przez dziurę w murze.

– Kto zaświadczy za nią, sercem za serce, duszą za duszę, życiem za życie?

Yukiri, Seaine i Suana pospiesznie wystąpiły naprzód.

– Ja za nią zaświadczę – oznajmiły po kolei.

Za pierwszym razem, gdy Egwene przyszło brać udział w tej ceremonii, była wstrząśnięta do głębi. Przy każdym słowie przejmowała ją trwoga na myśl o ewentualnej pomyłce. Gorzej, nękały ją nieustanne podejrzenia, że wszystko to jest jakąś zawoalowaną pułapką lub zwykłą pomyłką.

Dziś po tamtych lękach nie zostało śladu. W miarę jak padały kolejne rytualne pytania, a Egwene postępowała wedle przewidzianych na tę okoliczność reguł – trzy kroki naprzód, klęk na kamiennej posadzce, z rozkazu Elaidy wymalowanej w sześć barwnych spiral rozbiegających się od centralnego Płomienia Tar Valon – przed jej oczyma rysowała się napuszona forma i coraz wyraźniej dostrzegała istotę ceremonii. Te kobiety były przerażone. Podobnie jak wcześniej tamte w Salidarze. Tron Amyrlin był siłą gwarantującą ład, którego pragnęły jak niczego innego na świecie.

Dlaczego została wybrana? W obu wypadkach odpowiedź na to pytanie była chyba podobna. Ponieważ była jedyną kandydatką umożliwiającą osiągnięcie konsensusu. Oczywiście, wiele twarzy uśmiechało się szczerze. Lecz były to uśmiechy kobiet, które pokrzyżowały szyki swoim rywalkom. Albo kobiet uszczęśliwionych tym, że znalazł się wśród nich ktoś gotów zdjąć z ich ramion ciężar odpowiedzialności. A może i tych, które uśmiechały się, ponieważ to nie im przyszło zasiąść na Tronie, który ostatnimi czasy nękały nieszczęścia, rozłamy, i który był świadkiem dwóch olbrzymich dramatów.

Poprzednim razem, w Salidarze, Egwene uważała, że siostry, które stały za jej wyniesieniem, postępują głupio. Dziś miała za sobą większe doświadczenie, jak również – w co bardzo chciała wierzyć – wynikającą z niego mądrość. Rozumiała, że wcale nie były takimi idiotkami, za jakie je uważała. Zachowywały się po prostu jak na Aes Sedai przystało – skryły strach za maską przesadnej ostrożności połączonej z równoczesną bezczelnością. Wybrały kogoś, czyj ewentualny upadek był im obojętny. Podejmowały ryzyko, ale nie było to ryzyko osobiste.

Postępowanie tych kobiet niczym się nie różniło. Za gładkimi twarzami i gestami władzy krył się ten sam strach. Kiedy nadszedł czas, aby Zasiadające Komnaty powstały, co oznaczało akceptację dla intronizacji Egwene, ta nie była zaskoczona jednomyślną decyzją. Żadnego głosu. odrębnego. Tym razem obejdzie się bez mycia stóp.

Nie, nie była zaskoczona. Wszystkie tu zgromadzone doskonale rozumiały, że nie ma innego wyjścia – armia stacjonowała na ich progu, a Elaida najpewniej była martwa. Należało się więc zachowywać tak, jakby rzecz cała była pozbawiona kontrowersji. Konsensus nade wszystko.

Saerin wydawała się z lekka zdumiona tym, że żadna się nie sprzeciwiła – co wyraziłoby się w ten sposób, że nie podniosłaby się z miejsca – choćby tylko po to, by podkreślić swe znaczenie. Po prawdzie, to na niejednym obliczu odbiło się podobne zdumienie, a Egwene przyszło na myśl, iż parę kobiet już żałuje pośpiesznej decyzji. Taki akt mógł oznaczać niebagatelny wzrost prestiżu, Egwene byłaby wtedy zmuszona poprosić siedzącą o zezwolenie na służenie jej oraz umyć jej stopy. Z drugiej strony, kobieta zostałaby naznaczona i zapewne mogłaby się spodziewać niełaski Amyrlin.

Zasiadające Komnaty powoli zajmowały swoje miejsca. Egwene nie potrzebowała żadnego przewodnictwa ani wsparcia i żadnego też jej nie zaproponowano. Wstała, przeszła przez komnatę, stopy w pantoflach bezszelestnie poruszały się po kamiennej posadzce wymalowanej Płomieniem. Zabłąkany podmuch wiatru wpadł przez otwór w murze, igrając w materii szali, pieszcząc obnażoną skórę Egwene. Fakt, że Komnata mimo wszystko zdecydowała się spotkać w tym miejscu, w obliczu zapierającego dech w piersiach widoku, mówił co nieco o sile ducha tych kobiet.

Egwene doszła do Tronu, gdzie spotkała się z idącą jej naprzeciw Saerin. Altaranka o smagłej skórze zaczęła delikatnie zapinać jej stanik, po czym pełnym szacunku gestem zdjęła z Tronu stułę Amyrlin. Stuła miała wszystkie siedem barw, więc zapewne musiała zostać wydobyta z miejsca, gdzie schowała ją Elaida. Przez chwilę wpatrywała się w oczy Egwene, trzymając stułę w dłoniach i jakby ważąc ją jej miarą.

– Pewna jesteś, że chcesz ją przywdziać, dziecko? – zapytała w końcu cichym głosem. To nie była część ceremonii.

– Spoczywa na moich barkach – odparła Egwene właściwie szeptem. – Elaida sama się jej wyrzekła, kiedy spróbowała ją skroić i przenicować wedle woli. Wtedy wzięłam ją i odtąd noszę na ramionach. I chcę nosić do śmierci. Będę nosić.

Saerin pokiwała głową.

– Tak, przypuszczam, że dlatego właśnie na nią zasługujesz – powiedziała. – Wątpię, aby jakąkolwiek sytuację znaną nam z dziejów można było porównać z tym, co nas czeka w najbliższych dniach. Podejrzewam, że przyszli uczeni badający nasze czasy uznają je za trudniejsze… bardziej wymagające dla mądrości, dla ciał i dla dusz… niż Czas Szaleństwa czy samo Pęknięcie.

– Wobec tego świat powinien się cieszyć, że ma nas, nieprawdaż? – zapytała Egwene.

Saerin zawahała się, lecz po chwili skinęła głową.

– Myślę, że tak. – Uniosła dłonie i zawiesiła stułę na ramionach Egwene. – Dokonało się twoje wyniesienie na Tron Amyrlin! – oznajmiła, a głosy pozostałych Zasiadających Komnaty jej zawtórowały. – W chwale Światłości, która niech na wieczność opromienia Białą Wieżę. Egwene al’Vere, Strażniczka Pieczęci, Płomienia Tar Valon, Zasiadająca na Tronie Amyrlin!

Egwene odwróciła się i objęła wzrokiem grupę kobiet, po czym usiadła na swoim tronie. Miała wrażenie, jakby wróciła do domu z bardzo długiej podróży. Świat wciąż uginał się pod naciskiem dotyku Czarnego, lecz w chwili, gdy ona zajęła należne jej miejsce, zdawał się jakby odrobinę lepszy, nieco bardziej bezpieczny. Kobiety ustawiły się przed nią wedle wieku – Saerin zajęła miejsce na końcu. Każda po kolei klękała przed nią, prosząc o pozwolenie na to, by mogła służyć, a potem całowała pierścień z Wielkim Wężem i odchodziła na bok. W trakcie rytuału Egwene zorientowała się, że Tesan wreszcie wróciła. Chwilę wcześniej zajrzała do komnaty, żeby sprawdzić czy wszystkie już się odziały, a teraz powróciła, prowadząc czterech gwardzistów, na których szatach tańczył Płomień Tar Valon.

Egwene stłumiła wyrywające się z piersi westchnienie. Tamci przyprowadzili Silvianę w łańcuchach.

Każda z Zasiadających Komnaty pocałowała jej pierścień, a następnie wszystkie wróciły na miejsca. Ceremonia nie dobiegła jeszcze końca, lecz jej najważniejszą część miały już za sobą. Egwene była już Amyrlin, autentyczną i pełnoprawną – w końcu. Tak długo czekała na tę chwilę.

Teraz nadszedł czas na parę niespodzianek.

– Uwolnijcie więźnia – rozkazała.

Stojący w drzwiach komnaty żołnierze z pewnymi oporami spełnili jej polecenie, zaszczękał metal oków. Zasiadające popatrzyły po sobie zdezorientowane.

– Silviano Brehon! Możesz się zbliżyć do Tronu Amyrlin! – oznajmiła Egwene, wstając.

Żołnierze odstąpili na bok i pozwolili Silvianie wejść do sali. Miała na sobie znakomitą niegdyś czerwoną suknię, która jednak źle zniosła nieprzyjazne warunki aresztu Elaidy. Czarne włosy, które w normalnych okolicznościach spinała w kok, były teraz splecione w nieporządny warkocz. Materia sukni była wymięta, na wysokości kolan znaczyły ją plamy brudu. Mimo to na twarzy widniała niewzruszona pogoda ducha.

Przeszła przez pomieszczenie i – ku zaskoczeniu zebranych – uklękła przed tronem Egwene. Ta opuściła dłoń, a Silviana pocałowała jej pierścień.

Zasiadające Komnaty obserwowały to wszystko, zmieszane zakłóceniem porządku ceremonii.

– Matko – odezwała się wreszcie Yukiri. – Czy to naprawdę najlepsza pora na wydawanie wyroków?

Egwene cofnęła rękę od ust klęczącej Silviany, spojrzała na Yukiri, a potem potoczyła wzrokiem po pełnych wyczekiwania Zasiadających Komnaty.

– Żadna z was nie jest wolna od hańby – oznajmiła.

Choć wyrazy twarzy nie uległy zasadniczej zmianie, tu i ówdzie uniosły się brwi, otworzyły szerzej oczy. Aes Sedai wydawały się rozgniewane. Nie miały prawa! Ich gniew był niczym wobec jej gniewu.

– Po pierwsze to – kontynuowała Egwene, wykonując gest w stronę zniszczonej ściany. – Po drugie ona. – Wskazała klęczącą Silvianę. – Za to wszystko ponosicie odpowiedzialność. Jesteście odpowiedzialne za stosunki między naszymi siostrami i za podziały, które tak długo utrzymywały się w Wieży. Wiele z was ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za to, że w ogóle doszło do rozłamu! Powinnyście się wstydzić. Biała Wieża… chluba Światłości, fundament stabilności i prawdy od czasu Wieku Legend… o mało co przez was nie legła w gruzach.

W miarę jak mówiła, oczy tamtym wychodziły na wierzch, kilku aż zaparło dech ze zdumienia.

– Elaida… – odezwał się czyjś głos.

– Elaida była niespełna rozumu, z czego doskonale zdawałyście sobie sprawę! – surowo stwierdziła Egwene, a potem powstała i spojrzała na nie z góry. – Nie wmówicie mi, że nie wiedziałyście o tym w tych ostatnich kilku miesiącach, kiedy bezrozumnie pracowała nad naszą zgubą! Światłości, wiele z was prawdopodobnie zdawało sobie z tego sprawę, kiedyście ją wynosiły na Tron! Wcześniej w naszych dziejach zdarzały się głupie Amyrlin, lecz żadna z nich nie doprowadziła całej Wieży na krawędź zagłady! Jesteście po to, aby pełnić funkcje kontrolne wobec Amyrlin. Jesteście po to, aby zapobiec takim wydarzeniom! A pozwoliłyście jej na delegalizację całych Ajah? Coście sobie właściwie wyobrażały? Jak to możliwe, żeście pozwoliły Wieży upaść tak nisko? I to w czasach, kiedy po świecie wędruje Smok Odrodzony we własnej osobie! Powinnyście zdetronizować Elaidę w tej samej chwili, gdy dotarła do was pierwsza wieść o jej katastrofalnym w skutkach zamachu na Randa al’Thora. Powinnyście zdetronizować ją, gdyście zauważyły, jak jej małostkowość i kłótliwość zwraca Ajah przeciwko sobie. A już bez najmniejszych wątpliwości powinnyście ją zdetronizować, gdy odmówiła podjęcia działań koniecznych, aby Wieża na powrót stała się całością, połączoną wspólnym celem niczym jedna istota!

Wodziła spojrzeniem po rzędach sióstr, które popatrywały to na siebie, to na nią, żeby po chwili uciec wzrokiem. Żadna nie wytrzymała dłużej. W końcu za maskami niewzruszoności dostrzegła wstyd. I słusznie!

– Żadna z was nie ośmieliła się jej przeciwstawić – rzuciła im w twarze. – I wy ośmielacie się mienić Komnatą Wieży? Wy, tchórzliwe kobiety? Zbyt zalęknione, żeby zrobić to, czego się od was oczekuje? Zbyt uwikłane w wasze drobne kłótnie i politykierstwo, żeby zrozumieć, co należało zrobić?

Spuściła wzrok i spojrzała na Silvianę.

– Tylko jedna kobieta, z was wszystkich tu zgromadzonych, umiała opowiedzieć się po stronie tego, co uważała za słuszne. Tylko jedna kobieta odważyła się sprzeciwić Elaidzie i gotowa była zapłacić za to cenę. A wam się wydaje, że sprowadziłam tu tę kobietę, żeby wziąć na niej pomstę w waszej obecności? Naprawdę jesteście tak ślepe, że sądzicie, iż ukarzę jedyną osobę w Wieży, która w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy wykazała się odrobiną przyzwoitości?

Już wszystkie co do jednej wbijały spojrzenia w posadzkę. Nawet Saerin nie śmiała jej spojrzeć w oczy.

Tylko Silviana uniosła wzrok.

– Wywiązywałaś się ze swych obowiązków, Silviano – rzekła Egwene. – I wypełniałaś je dobrze. Powstań.

Wstała. Jej twarz była wynędzniała, oczy opuchnięte z braku snu; Egwene podejrzewała, że ledwo trzyma się na nogach. Czy w chaosie, jakim obrodziły ostatnie dni, ktokolwiek pamiętał, żeby przynieść jej jedzenie i wodę?

– Silviano – zwróciła się do niej Egwene – nowa Amyrlin została wyniesiona na Tron. Lecz, co ze wstydem muszę przyznać, stało się to wskutek sprzysiężenia przypominającego nieco to, które intronizowało Elaidę. Z siedmiu Ajah, obecnych było tylko pięć. Wiem, że Błękitne poparłyby mnie, gdyby tu były. Lecz Czerwonym nie dano nawet szansy wyrażenia sprzeciwu lub bodaj dezaprobaty.

– Są po temu poważne przesłanki, Matko – rzekła Silviana.

– Może i tak – zgodziła się Egwene – lecz z drugiej strony, sytuacja ta praktycznie rzecz biorąc gwarantuje, iż moje panowanie upłynie pod znakiem napięć między mną a Czerwonymi. Wszędzie będą się dopatrywać mojej złej woli, ja zaś stracę poparcie i siłę setek kobiet. Kobiet, które będą mi desperacko potrzebne.

– Nie… nie potrafię zaproponować wyjścia z tej sytuacji, Matko – szczerze odrzekła Silviana.

– Ja potrafię – powiedziała Egwene. – Silviano Brehon, chciałabym, abyś została moją Opiekunką Kronik. Niech nikt nie odważy się twierdzić, że odepchnęłam Czerwone od siebie.

Silviana zamrugała zaskoczona. Po Komnacie poniosły się szepty, choć Egwene nie potrafiła stwierdzić, które szeptały. Popatrzyła Silvianie prosto w oczy. Nie tak dawno temu dzieliła je tylko przestrzeń biurka, na którym Egwene z rozkazu Elaidy była przez Silvianę bita. Teraz Silviana klęczała przed nią, z własnej woli, bez rozkazu. A więc uznawała prawomocność decyzji Komnaty intronizującej Egwene. Czy uzna jej autorytet?

Propozycja Egwene mogła dla niej oznaczać początek trudnej i niebezpiecznej drogi. Przyjęcie jej mogło przez Czerwone zostać odczytane jako zdrada. Jaka więc będzie odpowiedź Silviany? Egwene błogosławiła sztuczkę zapobiegającą poceniu się – wiedziała, że gdyby nie ona, po jej skroniach spływałyby teraz obfite strugi.

– Jestem zaszczycona, Matko – odrzekła Silviana, klękając na powrót. – Naprawdę zaszczycona.

Egwene wypuściła długo wstrzymywane powietrze. Zadanie zjednoczenia podzielonych Ajah, jakie przed sobą postawiła, nie będzie łatwe… gdyby jednak na samym początku znalazła sobie wroga w Czerwonych, byłoby praktycznie rzecz biorąc niemożliwe. Mając Silvianę po swojej stronie, mogła uczynić z niej ambasadora, którego Czerwone nie odrzucą. Taką przynajmniej żywiła nadzieję.

– Dla Czerwonych Ajah nastały teraz trudne czasy, córko – powiedziała w końcu. – Celem ich istnienia było zawsze ściganie potrafiących przenosić mężczyzn, a tymczasem raporty zdają się wskazywać, że saidin został oczyszczony.

– Wciąż będą się zdarzać przypadki dzikiej manifestacji Mocy – zauważyła Silviana. – A mężczyznom nie można ufać.

„Któregoś dnia będziemy musiały dojść do ładu również z tym przekonaniem” – pomyślała Egwene. „Lecz jeszcze nie teraz. Na razie niech jeszcze tak myślą”.

– Nie chcę was pozbawiać celu istnienia, chcę go zmienić. W przyszłości Czerwonych Ajah dostrzegam wielkie rzeczy: szerszą wizję, odnowione obowiązki. Cieszę się, że stoisz po mojej stronie i będziesz im w tym duchu przewodzić.

Potem uniosła wzrok i powiodła nim po Zasiadających Komnaty, które trwały w pełnej oszołomienia ciszy.

– Wszystkim wam powinnam nakazać pokutę – poinformowała je – na szczęście wiem, że dotknęłaby ona również te, które potajemnie trudziły się nad spajaniem drżących fundamentów Białej Wieży. Wasze działania nie były wystarczające, niemniej były to jakieś działania. Poza tym, osobiście uważam, że cielesne pokuty, jakich niekiedy od siebie domagamy, są absurdalne. Czym jest ból dla Aes Sedai?

Zaczerpnęła głęboko powietrza.

– Poza tym, samej siebie również nie uważam za wolną od winy. Biorę więc na siebie część waszej hańby, gdyż to za mego panowania Wieżę dotknęły te wszystkie nieszczęścia. Sprzysięgłam się z buntowniczkami, pozwoliłam im wynieść się na Tron Amyrlin, ponieważ nie było innego wyjścia. Niemniej niesława obciąża również moje barki. Noście więc swoją winę, Zasiadające Komnaty, lecz noście ją dzielnie. Nie pozwólcie, aby was przygniotła do ziemi. Czas leczenia ran właśnie się zaczął i nie ma już powodu wzajemnie wytykać się palcami. Zawiodłyście. Lecz jesteście wszystkim, co nam pozostało. A razem jesteśmy wszystkim, co pozostało światu.

W miarę jak docierały do nich jej słowa, zaczynały nieśmiało unosić wzrok.

– Chodźcie – powiedziała Egwene, ruszając przez salę. Silviana w swobodny sposób ruszyła za nią. – Powitajmy razem buntowniczki.

Przeszły korytarzami Wieży, wciąż pełnymi woni spalenizny, a miejscami zasłanymi stertami gruzu. Egwene próbowała ignorować widoczne tu i ówdzie plamy krwi. Zasiadające Komnaty szły za nią, mimo wcześniejszych przestróg Egwene wciąż trzymając się w obrębie własnych Ajah. Tyle jeszcze pracy przed nią.

Ciszę ich marszu przerwała w pewnym momencie Silviana:

– Matko, z pewnością powołałaś Opiekunkę spośród buntowniczek, nie mogę się nie zastanawiać, co się z nią stało. Masz zamiar zatrzymać nas obie? – Ton jej głosu jednoznacznie wskazywał, co sądzi o takim pomyśle.

– Nie – wyjaśniła Egwene. – Moja dotychczasowa Opiekunka została stracona pod zarzutem Sprzyjania Ciemności.

Silviana zbladła.

– Rozumiem.

– Nie możemy sobie pozwolić na lekceważące traktowanie tych spraw, jak to dotychczas bywało, Silviano – stwierdziła Egwene. – Niedługo przed tym, jak opuściłam Wieżę, miałam nadzwyczaj ważną wizytę. Kobieta okazała się jedną z Czarnych Ajah i zdradziła mi imiona swych wspólniczek. Natychmiast po powrocie do obozu rebeliantek potwierdziłam wszystkie zarzuty za pomocą Różdżki Przysiąg.

– Różdżki Przysiąg? – zdumiała się Silviana.

– Tak – potwierdziła Egwene. Wstąpiły na schody. – Otrzymałam ją wczorajszej nocy od swoich sojuszniczek w Wieży. Skoro już o tym mówimy, to sądzę, że powinnyśmy przenieść gdzieś zawartość repozytorium ter’angreali. A poza tym utajnić jego nowe położenie i trzymać pod stałą strażą. Wkrótce każda siostra dysponująca odpowiednią Mocą będzie znała sploty Podróżowania i jakoś trudno mi sobie wyobrazić, żeby były w stanie, nawet te, którym ufam bez zastrzeżeń, powstrzymać się od „pożyczenia” sobie od czasu do czasu któregoś z artefaktów.

– Tak jest, Matko – rzekła Silviana, po czym cichszym głosem dodała: – Myślę, że czekają nas zmiany.

– Też się tego obawiam – zgodziła się Egwene. – Wcale nie najmniej ważną z nich będzie wybór Mistrzyni Nowicjuszek zdolnej sobie poradzić z setkami nowych inicjowanych… w większości już dość wiekowych. Podjęłam kroki, skutkiem których nauki będzie mogła odbierać każda kobieta, niezależnie jak stara, byle tylko miała choć iskrę zdolności do przenoszenia. Podejrzewam, że nie minie wiele czasu, nim Biała Wieża będzie pękać w szwach od nowicjuszek.

– W takiej sytuacji niezwłocznie zajmę się rozpatrywaniem możliwych kandydatur, Matko – rzekła Silviana.

Egwene pokiwała głową z aprobatą. Romanda i Lelaine z pewnością się wściekną, kiedy dowiedzą się o wyborze nowej Opiekunki, jednak ona sama z każdą chwilą coraz bardziej była zeń zadowolona. I nie chodziło tylko o polityczne korzyści dopuszczenia Czerwonych Ajah do udziału we władzy, lecz kompetencje samej Silviany i łatwość, z jaką w lot łapała wszystkie jej pomysły. Saerin też byłaby dobrą kandydatką, ale wiele kobiet mogłoby podejrzewać, że jest mentorką dla Egwene, a może nawet szarą eminencją pociągającą za sznurki Tronu. Natomiast wybór którejś z Błękitnych w obecnej sytuacji tylko sprzyjałby tendencjom rozłamowym. A poza tym, jeśli chciała w ogóle marzyć o pojednaniu, to skoro Amyrlin wywodziła się z rebeliantek – o czym oczywiście nikt nigdy nie zapomni, niezależnie, co Egwene powie czy zrobi – Opiekunka musiała być lojalistką.

Wkrótce dotarły do Wielkiego Placu Wieży przy wschodniej ścianie budowli. Plac był pełen – zgodnie z jej rozkazem zebrały się na nim kobiety uszeregowane wedle Ajah. Miejsce zgromadzenia Egwene wybrała całkiem świadomie dla wysokich schodów, którymi Wieża nań wychodziła. Schody wieńczył rozległy podest. Stanęła na nim, plecami do majestatycznych rzeźbionych drzwi. Znakomite miejsce na przemowę do tłumu.

Natomiast już tylko czysty przypadek zrządził, że miejsce znajdowało się akurat pomiędzy tymi skrzydłami Wieży, które zostały najbardziej poszkodowane podczas wczorajszego nocnego ataku. Wschodnie skrzydło wciąż się tliło, kopuła nad nim runęła, jedna ze ścian zawaliła się do środka. Jednak wygląd Wieży jako takiej nie był stąd szczególnie ponury, sama jej iglica stosunkowo wolna od blizn, a większość ziejących dziur – niewidoczna.

W niższych rzędach okien Egwene dostrzegała przylepione do szyb twarze. Aes Sedai i nowicjuszki obok siebie. Wyglądało na to, że Egwene otrzymała szansę przemowy nie tylko do buntowniczek, lecz i większości mieszkanek Wieży. Szybko utkała splot, dzięki któremu jej głos miał zabrzmieć donośniej. Nie tak, żeby wszystkich ogłuszył, ale żeby był dobrze słyszalny z góry i z boku.

– Siostry – zaczęła – córki. Z dochowaniem wszelkiej należnej ceremonii zostałam wyniesiona właśnie na Tron Amyrlin. Wybrały mnie obie strony konfliktu, który nas tak nieszczęśliwie podzielił. Obie zastosowały się do spisanych procedur i obie obecnie uznają we mnie Amyrlin. Nadszedł czas, aby na powrót się połączyć. Nie będę wszakże udawać, że rozłam w naszym gronie nie miał miejsca. My, córy Białej Wieży, czasami zbyt łatwo zapominamy o tym, czego nie chcemy przyjąć do wiadomości. O tym jednak nie zapomni żadna z nas, której przyszło z tym żyć. Okryłyśmy się wstydem. Wy, rebeliantki, które przede mną stajecie, dopuściłyście się czegoś strasznego. Doprowadziłyście do rozłamu w Wieży i wybrałyście własną Amyrlin. Po raz pierwszy w dziejach Aes Sedai pomaszerowały zbrojnie przeciwko innym Aes Sedai. Ja dowodziłam tymi wojskami. Najlepiej wiem, jaki jest smak tej hańby. A jest to hańba, niezależnie od konieczności, które stały za jej wyborem. Dlatego też domagam się od was wyznania. Musicie wziąć na siebie odpowiedzialność za swe przewiny, nawet jeśli dokonane zostały w imię wyższego dobra.

Popatrzyła po zebranych przed nią Aes Sedai. Jeżeli jej rozkaz nakazujący zgromadzenie wedle rang i Ajah, a potem oczekiwania na jej pojawienie się, nie uzmysłowił im, czego należy oczekiwać, trzeba było wyrażać się bardziej jednoznacznie.

– Nie przybywacie tutaj w chwale – poinformowała je. – Nie przybywacie jako zwyciężczynie. Ponieważ nie ma i nie może być zwycięstwa tam, gdzie siostra walczyła z siostrą, a Strażnik ginął z ręki Strażnika. – Dostrzegła stojącą tuż za pierwszym szeregiem Siuan, ich spojrzenia spotkały się na moment. Nieopodal stała Leane, wymęczona długim uwięzieniem, lecz dumnie wyprostowana. – Nie ma wątpliwości: po obu stronach popełnione zostały błędy – kontynuowała. – Wszystkie nas czeka ciężka praca nad odwróceniem skutków tego, cośmy uczyniły. Kowale powiadają, że raz pękniętego miecza nie da się już uratować. Że trzeba stopić metal na surówkę, potem odlać i wykuć go na nowo. Najbliższe miesiące będą dla nas takim procesem wykuwania na nowo. Pękłyśmy, a potem omal nie zostałyśmy strzaskane. Zbliża się Ostatnia Bitwa, lecz zanim wybije jej godzina, chcę, abyśmy wszystkie były niczym miecz wykuty mocarną dłonią, cały, bez jednej szczerby! Wielkie będą moje wymagania wobec was. Surowe. Z pewnością wielu z was wydawać się będzie, że żądam od nich czegoś, co przekracza granice ich możliwości. Rany wypalone w murach naszej jedności zostaną zaleczone. Rzecz jasna, nie obejdzie się bez pewnych kompromisów, jak choćby w kwestii zbytniej liczebności Zasiadających Komnaty i podwójnej liczby przywódczyń Ajah. Niektóre spośród was będą musiały ustąpić i ukorzyć się nieco przed tymi, za którymi nie przepadacie. Te dni okażą się próbą dla waszych charakterów! Wymagać będę od was współpracy z tymi, które jeszcze niedawno uważałyście za wroga. Staniecie w jednym szeregu z kobietami, które gardziły wami, krzywdziły was, wręcz nienawidziły. Lecz wierzę, że wzniesiecie się ponad własne słabości. Biała Wieża wytrwała i my wytrwamy wraz z nią! Na powrót staniemy się jednością. Staniemy się kobietami, o których krążyć będą opowieści! Kiedy skończymy, nikt nawet nie zająknie się o słabości Białej Wieży. W obliczu naszych triumfów nasze podziały zostaną zapomniane. Będą nas wspominać nie jako Białą Wieżę, która wystąpiła przeciwko samej sobie, lecz jako Białą Wieżę, która wytrwała w obliczu Cienia. Nasze dni przejdą do legendy!

Reakcją były owacje, choć wznoszone głównie przez nowicjuszki i Gwardzistów, jako że Aes Sedai cechowała zbyt wielka rezerwa, jak na takie wybuchy entuzjazmu. Lecz nie do końca. Kilka młodszych sióstr dało się ponieść atmosferze chwili i zareagowało spontanicznie. Dzięki Światłości, owacje rozbrzmiały z obu stron. Egwene pozwoliła im wybrzmieć, potem uniosła ręce, uciszając ostatnie okrzyki.

– Niech cały świat się dowie! – zawołała. – Niech o tym mówi, niech o tym myśli, niech zapamięta. Biała Wieża na powrót jest całością i jednością. I nikt… mężczyzna, kobieta czy stworzenie Cienia… nigdy już nie zobaczy nas podzielonymi!

Tym razem owacje zabrzmiały ogłuszająco, a ku zaskoczeniu Egwene przyłączały się do nich kolejne Aes Sedai. Opuściła ręce. Miała nadzieję, że nastrój entuzjazmu przetrwa najbliższych kilka miesięcy. Było mnóstwo pracy do wykonania.

Загрузка...