7. Strategia dla Arad Doman.

– Burza nadciąga – oznajmiła Nynaeve, zerkając za okno.

– Tak – zgodziła się Daigian, siedząca na krześle przy kominku. Nawet nie pofatygowała się podejść do okna. – Myślę, że możesz mieć rację, kochana. Przysięgłabym, że od wielu tygodni niebo jest cały czas zaciągnięte!

– Nie przesadzaj – sprostowała Nynaeve, owijając wokół dłoni pojedynczy długi warkocz czarnych włosów. Zerknęła na tamtą. – Po raz ostatni skrawek jasnego nieba widziałam jakieś dziesięć dni temu.

Daigian zmarszczyła brwi. Wywodziła się z Białych Ajah, figurę miała pulchną i obdarzoną licznymi krągłościami. Na czole nosiła na łańcuszku mały kamień, jak kiedyś – jakże już dawno temu – Moiraine, ale w jej przypadku był to stosowny kamień księżycowy. Najwyraźniej była to tradycyjna ozdoba cairhieniańskich szlachcianek, podobnie jak czterokolorowe rozcięcia w sukni.

– Od dziesięciu dni, powiadasz? – powtórzyła Daigian. – Jesteś pewna?

Nynaeve była pewna. Zawsze bacznie obserwowała przyrodę, kiedyś należało to do jej obowiązków wioskowej Wiedzącej. Teraz nie była już Wiedzącą, była Aes Sedai, ale to nie powód, żeby rezygnować z utrwalonych nawyków. Wrażliwość na zmiany pogody zawsze tkwiła w niej głęboko. W szeptach wiatru potrafiła usłyszeć deszcz, słońce lub śnieg.

Ostatnimi czasy nie miało to już jednak nic wspólnego z nasłuchiwaniem delikatnych szeptów wiatru. Przypominało raczej wsłuchiwanie się w odległe krzyki, które z każdym dniem stawały się głośniejsze. W łoskot zderzających się morskich fal, wciąż dobiegający z odległej północy, coraz trudniejszy do ignorowania.

– Cóż – mruknęła Daigian. – Pewna jestem, że to nie pierwszy taki wypadek w dziejach świata, gdy niebo było zachmurzone przez dziesięć dni!

Nynaeve pokręciła głową, szarpiąc warkocz.

– To nie jest normalne – powiedziała. – A poza tym to zachmurzone niebo nie ma nic wspólnego z burzą, o której mówię. Burza jest wciąż daleko, niemniej zbliża się wielkimi krokami. l zapowiada się straszna. Gorsza niż wszystkie, które w życiu widziałam. Znacznie gorsza.

– Więc, cóż… – flegmatycznie odrzekła Daigian, choć w jej głosie zaczęła pobrzmiewać lekka nuta niepokoju. – Zajmiemy się nią, gdy nadciągnie. Masz zamiar tak sterczeć, czy możemy kontynuować?

Nynaeve zerknęła na pulchną Aes Sedai. Daigian dysponowała żałośnie niewielkim potencjałem Mocy. Takie kobiety często wybierały Białe Ajah. Nigdzie nie wypowiedziana tradycja przewidywała, że w takiej sytuacji Nynaeve powinna być przez tamtą traktowana z należnym szacunkiem.

Nieszczęśliwie się jednak składało, że pozycja Nynaeve wciąż była dość niejednoznaczna. Egwene dekretem wyniosła ją do szala, podobnie jak postąpiła w przypadku Elayne – ale nie odbyła się inicjacja, ani też Nynaeve nie złożyła przysięgi na Różdżkę Przysiąg. W oczach większości – nawet wśród tych, które uznały Egwene za prawdziwą Zasiadającą na Tronie Amyrlin – te niedostatki czyniły z Nynaeve mniej niż pełną Aes Sedai. Raczej nie upierałyby się, że jest tylko Przyjętą, ale równą innym siostrom też nie była.

Siostry towarzyszące Cadsuane traktowały ją szczególnie źle, choćby dlatego, że nie opowiedziały się ani po stronie Białej Wieży, ani po stronie buntowniczek. A siostry zaprzysiężone Randowi były jeszcze gorsze, ponieważ większość wciąż pozostawała wierna Białej Wieży i jakimś sposobem nie dostrzegały w tym żadnego konfliktu lojalności. Nynaeve nie mogła przestać się zastanawiać, jaki też Rand miał cel, gdy zmusił je do złożenia przysięgi lennej. Przy kilku okazjach próbowała mu wyjaśnić błąd, jaki popełnił – odwołując się do całkiem zresztą racjonalnych argumentów – ale ostatnimi czasy rozmowa z Randem przypominała mówienie do ściany. Tylko że było to jeszcze bardziej bezproduktywne i nieskończenie bardziej frustrujące.

Daigian wciąż czekała, aż Nynaeve wróci na swoje miejsce. Żeby nie wdawać się w niepotrzebny pojedynek woli, Nynaeve zdecydowała się usiąść. W końcu Daigian wciąż nie doszła do siebie po stracie swego Strażnika – Ebena, który był Asha’manem – podczas walki z Przeklętą. Wspomnienia Nynaeve z tej bitwy ograniczały się do czerpania ze Źródła nieograniczonych z pozoru porcji saidara, które potem Rand splatał.

Wciąż pamiętała najczystszą radość – niezwykłą euforię, siłę i poczucie życia w jego niewyobrażalnej pełni – jakie towarzyszyły czerpaniu tak wielkich ilości mocy. Wspomnienia te z lekka ją zresztą przerażały. Mimo wszystko była zadowolona, że ter’angreal, dzięki któremu zdołała wejść w kontakt z taką mocą, został zniszczony.

Niemniej męski ter’angreal pozostał nietknięty – mógł ewentualnie posłużyć jako klucz do potężnego sa’angreala. Na ile jednak Nynaeve wiedziała, Randowi nie udało się wyperswadować Cadsuane, aby mu go zwróciła. I bardzo dobrze. Żadna istota ludzka, nawet będąca Smokiem Odrodzonym, nie powinna mieć dostępu do takiego ogromu Jedynej Mocy. Pokusa mogłaby się okazać zbyt silna, a jej skutki niewyobrażalne…

Tyle razy mówiła Randowi, że powinien zapomnieć o kluczu dostępu. Jakby mówiła do ściany. Do wielkiego, rudego, zaciętego w grymasie posągu z kamienia. Nynaeve aż parsknęła gniewnie pod nosem. Daigian zareagowała uniesieniem brwi. Ta kobieta naprawdę umiała panować nad swoim poczuciem straty, choć Nynaeve po nocach słyszała – a jej pokój sąsiadował w dworze z pokojem Białej siostry – jak tamta płacze w poduszkę. Utrata Strażnika była czymś naprawdę niełatwym do zniesienia.

„Lan…”.

Nie, lepiej o nim nie myśleć w tej chwili. Z Lanem wszystko będzie dobrze. Tylko u samego końca tysiącmilowej podróży może nań czyhać niebezpieczeństwo. To tam umyślił sobie rzucić się w Cień niczym strzała z łuku w ceglany mur…

„Nie!” – znowu napomniała się w myślach. „Nie będzie sam. Zadbałam o to”.

– Dobrze – powiedziała w końcu Nynaeve, opanowując gonitwę myśli – kontynuujmy. – Bynajmniej nie ustępowała Daigian. Robiła tej kobiecie tylko przysługę, odciągając jej uwagę od żałoby. Przynajmniej takie wyjaśnienia zaproponowała Cadsuane. Absolutnie nie było mowy o tym, że z ich spotkań Nynaeve wyniesie jakieś korzyści. Ona nie musiała nic udowadniać. Była Aes Sedai, niezależnie, co sobie pozostałe myślały na ten temat.

To był tylko drobny podstęp dla dobra Daigian. Nic więcej.

– Oto splot osiemdziesiąty pierwszy – rzekła Biała siostra. Otoczyła ją poświata saidara, po chwili przeniosła, tworząc nadzwyczaj skomplikowany splot Ognia, Powietrza i Ducha. Skomplikowany, lecz bezużyteczny. Splot operował w ten sposób, że jego skutkiem były trzy kręgi płonącego w powietrzu ognia, jarzące się niezwykłym światłem. Co z tego miało wynikać? Nynaeve już umiała tworzyć kule ognia i kule światła, po co marnować czas na splot, będący bardziej skomplikowanym powtórzeniem tego, co już umiała zrobić? I dlaczego każdy z pierścieni miał świecić odrobinę innym kolorem?

Nynaeve zrobiła kilka gestów niechętną dłonią, dokładnie powtarzając splot.

– Szczerze mówiąc – oznajmiła – ten akurat wydaje mi się najbardziej bezużyteczny ze wszystkich, jakie ćwiczyłyśmy! Jaki w tym sens?

Daigian zacisnęła usta. Nic nie powiedziała, ale Nynaeve doskonale wiedziała, co tamta myśli. Z pewnością spodziewała się, że Nynaeve będzie miała znacznie więcej trudności z wykonaniem ćwiczenia, niż faktycznie miała. Na koniec Biała siostra odezwała się:

– O inicjacji nie mogę ci wiele powiedzieć. Tyle jednak ci powiem, że będziesz w jej trakcie musiała idealnie odtworzyć te sploty, i to w skrajnie trudnych warunkach. Zrozumiesz wszystko, kiedy przyjdzie twój czas.

– Wątpię – odparła bezbarwnym głosem Nynaeve, trzykrotnie rekonstruując ćwiczony splot i nie przestając przy tym mówić. – Ponieważ, o czym, jak mniemam, wspominałam ci już kilkanaście razy, nie będę przechodziła prób. Już jestem Aes Sedai.

– Oczywiście, że nią jesteś, moja droga.

Nynaeve omalże nie zazgrzytała zębami. To był zły pomysł. Kiedy zwróciła się z tym do Corele – kobiety należącej rzekomo do tych samych Ajah co ona – tamta odmówiła jej uznania za równą sobie. Przekazała jej to w słowach miłych i uprzejmych, jak to miała w zwyczaju, niemniej nie pozostawiających żadnych wątpliwości. Okazała jej nawet stosowne współczucie. Współczucie! Jakby Nynaeve chciała jej litości. Na dodatek zasugerowała, że kiedy Nynaeve opanuje sto splotów, których każda Przyjęta musiała się nauczyć na czas próby, z pewnością podwyższy to jej wiarygodność.

Problem polegał na tym, że stawiało to Nynaeve znów w położeniu uczennicy. Sama potrafiła zrozumieć korzyści wynikające ze znajomości stu splotów – zdawała sobie sprawę, że zbyt mało czasu spędziła na ich studiowaniu, choć przecież wszystkie pozostałe siostry znały je doskonale. Niemniej zgadzając się na lekcje, wcale nie zamierzała pokazać, że sama uważa się za uczennicę!

Sięgnęła dłonią ku warkoczowi, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Jednym z powodów takiego a nie innego traktowania jej przez pozostałe Aes Sedai była z pewnością niezdolność do zapanowania nad jawnymi manifestacjami emocji. Gdyby tylko miała to oblicze, z którego nie sposób odgadnąć przeżytych lat! Ba!

Następny splot Daigian skutkował dźwiękiem podobnym do odkorkowywania butelki i znowuż był niepotrzebnie skomplikowany. Nynaeve odtworzyła go machinalnie, równocześnie zapamiętując strukturę.

Daigian przez chwilę wpatrywała się w splot, na jej twarzy pojawił się wyraz zamyślenia.

– O co chodzi? – zapytała rozdrażniona Nynaeve.

– Hmm? Och, nic. Po prostu… ostatnim razem, gdy wykonałam ten splot, przestraszyłam… och… nieważne.

Ebena. Jej Strażnik był młody, miał nie więcej niż piętnaście, szesnaście lat, byli ze sobą bardzo związani emocjonalnie. Eben i Daigian bawili się ze sobą, grali w różne gry niczym chłopiec i jego starsza siostra, a nie Aes Sedai i jej Strażnik.

„Chłopak, ledwie szesnastoletni” – pomyślała Nynaeve – „i już martwy. Czy Rand musi ich szkolić od tak młodego wieku?”.

Wyraz twarzy Daigian stał się całkowicie nieodgadniony, ewidentnie potrafiła kontrolować swe emocje znacznie lepiej, niż Nynaeve kiedykolwiek się nauczy.

„Światłości, spraw, abym nigdy w życiu nie znalazła się w takiej sytuacji” – pomyślała. „A przynajmniej, niech najpierw minie wiele, wiele lat”. Lan nie był jeszcze jej Strażnikiem, jednak postanowiła sobie, że nałoży mu więź zobowiązań najszybciej, jak to tylko będzie możliwe. Dobrze chociaż, że był już jej mężem. Nadal gniewało ją, że to Myrelle wciąż połączona była z nim więzią.

– Być może mogłabym ci pomóc, Daigian – powiedziała Nynaeve, pochylając się i kładąc tamtej dłoń na kolanie. – Może, gdybym spróbowała Uzdrawiania…

– Nie – ucięła tamta krótko.

– Ale…

– Wątpię, abyś mogła mi pomóc.

– Wszystko można Uzdrowić – upierała się Nynaeve – nawet jeśli jeszcze nie wiemy jak. Wszystko oprócz śmierci.

– I co niby chciałabyś zrobić, moja droga? – zapytała Daigian.

Nynaeve nie wiedziała, czy tamta celowo nie zwraca się do niej po imieniu, czy po prostu była to nieświadoma reakcja na niejasny status relacji między nimi. Nie mogła mówić „dziecko”, którą to formą posługiwałaby się wobec każdej Przyjętej, z drugiej strony używanie imienia mogłoby sugerować równorzędność ich pozycji w hierarchii.

– Coś mogę zrobić – zapewniła ją Nynaeve. – Ten ból, który odczuwasz, musi być skutkiem istnienia więzi, a więc musi mieć jakiś związek z Jedyną Mocą. A jeżeli to Moc wywołuje twój ból, Moc również może go usunąć.

– Ale dlaczego miałabym tego chcieć? – zapytała Daigian, już w pełni panując nad sobą.

– No, cóż… choćby dlatego, że to ból. Że boli.

– I powinno boleć – odparła Daigian. – Eben nie żyje. Czy naprawdę chciałabyś zapomnieć o bólu, gdybyś straciła tego swojego olbrzyma? Wycięłabyś swoje uczucia do niego, jakby były tylko przypalonym kawałkiem mięsa na pod każdym innym względem dobrej pieczeni?

Nynaeve już otworzyła usta, żeby znowu coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Czy naprawdę by chciała? To nie było takie proste – jej uczucie do Lana było szczere i więź nie miała z nim nic wspólnego. Był jej mężem, kochała go. Daigian wprawdzie strasznie opiekuńczo traktowała swego Strażnika, niemniej było to uczucie, jakim ciotka otacza ulubionego siostrzeńca. To nie to samo.

Ale czy Nynaeve naprawdę chciałaby pozbyć się bólu? Zamknęła usta, ponieważ nagle zrozumiała, ile godności zawartej jest w słowach Daigian.

– Rozumiem. Przepraszam.

– Nie ma za co, moja droga – ciągnęła Daigian. – Czasami logika tych słów wydaje mi się bardzo prosta, wręcz oczywista, obawiam się jednak, że dla wielu jest ona nie do zaakceptowania. W rzeczy samej, niektórzy mogą twierdzić, że logika tej kwestii zależy od chwili i osoby. Pokazać ci następny splot?

– Tak, proszę – odparła Nynaeve, marszcząc brwi. Ona sama dysponowała tak wielką zdolnością przenoszenia Mocy, że prawdopodobnie była jedną z najsilniejszych kobiet żyjących na świecie i często traktowała swe zdolności jako rzecz oczywistą. Przypominało to poniekąd sytuację naprawdę wysokiego człowieka, który rzadko zwraca uwagę na wzrost innych. Wszyscy są niżsi od niego, więc to, o ile są niżsi, nie ma znaczenia.

A jak to jest być taką kobietą, jak siedząca naprzeciw niej, kobietą, która spędziła w nowicjacie więcej czasu niż wszystkie inne za ludzkiej pamięci? Kobietą, której ledwie udało się zdobyć szal? Daigian musiała okazywać szacunek wszystkim pozostałym Aes Sedai. Tam, gdzie dwie siostry spotkały się, Daigian zawsze była tą słabszą. Jeżeli spotkało się więcej sióstr niż dwie, Daigian podawała im herbatę. Oczekiwano od niej, że będzie się poniżać i płaszczyć przed innymi. Cóż, nie w ścisłym sensie słowa, w końcu była Aes Sedai, ale jednak…

– Z tym systemem jest coś nie tak – powiedziała Nynaeve w zamyśleniu.

– Z próbami? Wydaje mi się całkiem sensowne, że istnieje jakiś rodzaj prób, które mają ocenić wartość kandydatki, i do takich zaliczyłabym wykonywanie trudnych splotów w skrajnych warunkach.

– Nie to miałam na myśli – powiedziała Nynaeve. – Chodziło mi o cały system, o to, jak jesteśmy traktowane. Przez siebie wzajem.

Daigian się zarumieniła. Bezpośrednie nawiązywanie – nawet w zawoalowany sposób – do siły drugiej kobiety uchodziło za coś niestosownego. Niemniej Nynaeve nigdy nie szło najlepiej z dostosowaniem się do oczekiwań innych. Zwłaszcza gdy oczekiwali od niej jawnej głupoty.

– Oto siedzisz sobie tutaj ze mną – ciągnęła Nynaeve – wiedząc tyle samo co pozostałe Aes Sedai, a po prawdzie, to założę się, że wiesz znacznie więcej niż większość, a tu jakaś tam Przyjęta, która ledwie oderwała się od matczynej spódnicy, zdobywa szal i od razu musisz jej słuchać.

Rumieniec na twarzy Daigian pogłębił się.

– Powinnyśmy wrócić do naszych ćwiczeń.

To po prostu nie było w porządku. Niemniej Nynaeve postanowiła nie drążyć dalej tematu. Już raz wpadła w identyczną pułapkę, kiedy próbowała oduczyć Kuzynki płaszczenia się przed Aes Sedai. Nie minęło wiele czasu, a ośmielone kobiety zaczęły porządnie dawać się we znaki samej Nynaeve, co absolutnie nie mieściło się w jej pierwotnych intencjach. Nie była do końca pewna, czy faktycznie chciałaby przeprowadzić identyczną rewolucję wśród Aes Sedai.

Próbowała skupić się na nauce, ale nasilające się przeczucie nadciągającej burzy coraz to kierowało jej spojrzenie ku oknu. Pomieszczenie, w którym siedziały, znajdowało się na pierwszym piętrze, rozciągał się zeń dobry widok na żołnierski obóz. Dzięki temu, a właściwie cudownym zbiegiem okoliczności, Nynaeve zauważyła mgnienie sylwetki Cadsuane – jej siwy koczek z wplecionymi weń, z pozoru zupełnie niewinnymi, ter’angrealami był rozpoznawalny nawet z tak daleka. Kobieta szła właśnie szybkim krokiem przez dziedziniec w towarzystwie Corele.

„Co ona robi?” – zdumiała się Nynaeve. Zwłaszcza szybki krok Cadsuane wydał jej się podejrzany. Co się działo? Coś z Randem? Jeżeli znowu sobie coś zrobił…

– Przepraszam cię, Daigian – powiedziała Nynaeve, wstając. – Właśnie przypomniałam sobie o czymś, co muszę zrobić.

Tamta się wzdrygnęła.

– Och. Cóż, w porządku, Nynaeve. Przypuszczam, że możemy dokończyć innym razem.

Dopiero kiedy Nynaeve zdążyła już wyjść z pomieszczenia i znaleźć się na dole schodów, zrozumiała, że Daigian zwróciła się do niej po imieniu. Uśmiechnęła się i wkroczyła na trawnik.

W obozie byli Aielowie. W samym tym fakcie nie było jeszcze nic niezwykłego. Randa często otaczał oddział Panien, które stanowiły jego gwardię przyboczną. Ale teraz byli to mężczyźni w zakurzonych brązowych cadin’sor i z włóczniami przy boku. Wielu miało czoła przepasane opaskami z symbolem Randa.

Dlatego Cadsuane tak się spieszyła – skoro przybyli wodzowie klanów Aielów, Rand z pewnością będzie chciał się z nimi spotkać. Nynaeve raźnym krokiem szła przez trawnik, na którym po trawie zostało już właściwie tylko wspomnienie. Była lekko rozdrażniona. Rand nie posłał po nią. Być może wcale nie dlatego, że nie chciał jej mieć na spotkaniu, ale dlatego, że miał za dużo wełny w głowie, aby pomysł się przez nią przebił. Smok Odrodzony Smokiem Odrodzonym, ale Rand naprawdę był zbyt skryty. Można by pomyśleć, że po tym wszystkim, co razem przeszli, będzie mu zależało na radach osoby nieco bardziej doświadczonej niż on. Ile już razy go porywano, raniono lub więziono – a wszystko przez jego pochopność.

Wszyscy pozostali w obozie mogli się przed nim płaszczyć, kajać i dogadzać mu, ale tylko Nynaeve wiedziała, że w głębi serca dalej jest tylko pasterzem z Pola Emonda. Pakował się w kłopoty tak samo jak wówczas, gdy razem z Matrimem dokazywali jako chłopcy. Tylko teraz zamiast zawstydzać wiejskie dziewuchy, ciskali całe narody w zawieruchę wojny.

Na oddalonym północnym krańcu trawnika – dokładnie po przeciwnej jego stronie niż budynek dworu, prawie przy samym obwałowaniu – nowo przybyli Aielowie rozbijali obóz, włącznie z namiotami parowymi. Namioty ustawili zresztą zupełnie inaczej niż Saldaeanie – zamiast prostych rzędów Aielowie woleli niewielkie luźne zgrupowania, definiowane przez przynależność do danej społeczności ich ludu. Niektórzy żołnierze Bashere pozdrawiali przechodzących obok Aielów, ale żaden nie ruszył im z pomocą. Aielowie byli drażliwym ludem, a choć w opinii Nynaeve ze wszystkich swych pobratymców Saldaeanie zachowywali się najmniej irracjonalnie, to jednak byli Pogranicznikami. W ostatnich latach potyczki z Aielami stanowiły treść ich życia, a Wojna z Aielami też nie była nazbyt odległym wspomnieniem. Teraz wprawdzie wszyscy walczyli po jednej stronie, niemniej w obliczu poważniejszej siły Aielów Saldaeanie nieco bardziej się pilnowali.

Nynaeve rozglądała się wokół w poszukiwaniu Randa albo jakiegoś znanego jej Aiela. Wątpiła, aby w przybyłym oddziale mogła być Aviendha, ponieważ tamta przebywała w Caemlyn z Elayne, pomagając jej w umocnieniu tronu Andoru. Nynaeve wciąż od czasu do czasu czuła się winna, że tak je zostawiła, niemniej ktoś musiał pomagać Randowi w oczyszczeniu saidina. Nie mogła go przecież posłać samego do wykonania takiego zadania. No dobrze, gdzie Rand?

Nynaeve zatrzymała się na granicy między obozem Saldaean a właśnie rozbitym obozem Aielów. Żołnierze z lancami w dłoniach kłaniali się jej z szacunkiem. Aielowie w brązach i zieleniach sunęli wśród traw, ich ruchy były płynne jak fale na wodzie. Kobiety w błękitach i zieleniach nosiły wodę ze strumienia płynącego obok budynku dworu. Sosny o grubych igłach drżały na wietrze. W obozie wrzała aktywność niczym na wioskowej Łące przed świętem Bel Tine. Gdzie się schowała Cadsuane?

Wyczuła ślady przenoszenia saidara gdzieś na północnym wschodzie. Uśmiechnęła się i ruszyła zdecydowanym krokiem, aż poświstywały żółte spódnice. Przenosić mogły albo Aes Sedai, albo Mądre. Wkrótce dostrzegła większy namiot Aielów wzniesiony w rogu trawnika i zrozumiała, że miała rację. Podeszła prosto do niego, pod jej spojrzeniem – a może ze względu na poprzedzającą ją reputację – saldaeańscy żołnierze pośpiesznie usunęli się z drogi. Panny strzegące wejścia do namiotu też nie próbowały jej powstrzymać.

W środku zobaczyła Randa. Odziany w czernie i czerwienie pochylał się nad prymitywnym stołem zasłanym jakimiś mapami, lewą rękę trzymał za plecami. Obok niego stał Bashere, kiwając w namyśle głową i wpatrując się w niewielką mapę leżącą przed nim.

Kiedy Nynaeve weszła do środka, Rand uniósł wzrok. Od kiedy to zaczął się zachowywać niczym rasowy Strażnik – skąd to szacujące spojrzenie, którym omiatał wszystko wokół siebie? Jego oczy bezustannie śledziły otoczenie w poszukiwaniu najmniejszych oznak zagrożenia, ciało miał napięte, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku.

„Nigdy nie powinnam pozwolić tej kobiecie zabrać go z Dwu Rzek” – pomyślała. „Wystarczy spojrzeć, co oni z nim zrobili”. Lecz natychmiast skarciła się w myśli za głupotę. Gdyby Rand został w Dwu Rzekach, oszalałby, a potem zapewne pozabijał wszystkich dookoła – zakładając oczywiście, że Trolloki, Pomory czy Przeklęci nie zrobiliby tego wcześniej. Gdyby Moiraine nie przybyła po Randa, już dawno by nie żył. A z nim umarłaby nadzieja i światłość świata. Jednak trudno było się pozbyć starych przesądów.

– Ach, Nynaeve – powiedział Rand, a potem rozluźniony wrócił do swoich map. Gestem dłoni wskazał jedną z nich Bashere, potem odwrócił się do niej plecami. – Właśnie miałem po ciebie posłać. Przybyli Rhuarc i Bael.

Nynaeve uniosła brew, zaplotła ramiona na piersiach.

– Tak? – zapytała obojętnie. – A ja przypuszczałam, że obecność w obozie tych wszystkich Aielów oznacza, że zostaliśmy zaatakowani przez Shaido.

Na ton jej głosu coś w jego twarzy stwardniało, a oczy stały się… niebezpieczne. Po chwili jednak oblicze mu pojaśniało, pokręcił głową, jakby chciał się z niej pozbyć nieprzyjemnych myśli. Na chwilę wróciło coś ze starego Randa, tego, który był niewinnym pasterzem.

– Tak, oczywiście, że musiałaś zdać sobie sprawę – przyznał. – W każdym razie, cieszę się, że już jesteś. Zaczniemy, gdy tylko przyjdą wodzowie klanów. Nalegałem, aby najpierw dopatrzyli rozbicia obozu.

Gestem dłoni zaprosił ją, żeby usiadła; wszędzie na podłodze leżały poduszki, nie było żadnych krzeseł. Aielowie ich nie używali, a Rand zapewne chciał, żeby czuli się wygodnie. Nynaeve zmierzyła go wzrokiem, zdumiona, jak bardzo napięte są również jej nerwy. A przecież on był tylko wełnianogłowym wieśniakiem, nieważne, jakie wpływy teraz posiadał. Nie był nikim innym.

Ale jakoś nie potrafiła się otrząsnąć po tym spojrzeniu, tym błysku gniewu, który na chwilę pojawił się w jego oczach. Powiadano, że korona na głowie zmienia człowieka na gorsze. Zamierzała dopilnować, że nie spotka to Randa al’Thora, ale co mogłaby zrobić, gdyby postanowił ją uwięzić? Ale przecież nie zrobiłby tego, prawda? Nie Rand.

„Semirhage powiedziała, że oszalał” – myślała dalej Nynaeve. „Powiedziała, że… słyszy głosy ze swego przeszłego życia. Czy dzieje się to wtedy, gdy przekrzywia głowę, jakby nasłuchując czegoś, czego inni nie mogą usłyszeć?”.

Zadrżała. Rozejrzała się po namiocie. Min oczywiście też tu była, siedziała w kącie, czytając książkę pod tytułem Następstwa Pęknięcia. Niemniej jakoś zbyt intensywnie wpatrywała się w otwarte karty, więc prawdopodobnie słyszała wymianę zdań między Randem a Nynaeve. Co sądziła o zachodzących w nim zmianach? Była mu bliższa niż ktokolwiek inny – tak bliska, że gdyby wszyscy mieszkali w Polu Emonda, Nynaeve zrugałaby ich tak bardzo, że aż by im się zakręciło w głowach. Nie mieszkali w Polu Emonda, Nynaeve nie była już żadną Wiedzącą, jednak w pewnym momencie powiedziała Randowi, co o tym myśli. Odpowiedź, jaką usłyszała, była prosta i brutalna: „Gdybym się z nią ożenił, moja śmierć przyniosłaby jej jeszcze więcej bólu”.

Kolejny idiotyzm. Ewentualne niebezpieczeństwa były tylko kolejnym dobrym powodem do tego, żeby wziąć ślub. Jasna sprawa. Nynaeve usiadła na podłodze, pieczołowicie rozkładając suknie, i z całej siły unikała myślami osoby Lana. Miał tak długą drogę do przebycia i…

A przed nią stało zadanie, polegające na tym, aby wejść w posiadanie jego więzi, zanim on dotrze na Ugór. Tak na wszelki wypadek.

Nagle wyprostowała się. Cadsuane. Kobiety nie było w namiocie; oprócz gwardii znajdowali się w nim tylko Rand, Nynaeve, Min i Bashere. Może więc Cadsuane planowała coś, czego Nynaeve…

I wtedy tamta weszła do namiotu. Siwowłosa Aes Sedai miała na sobie prostą jasnobrązową suknię. Nie potrzebowała żadnych strojnych ubiorów, żeby zwrócić na siebie uwagę, wystarczała jej osobowość. Rzecz jasna, we włosach lśniły złote ozdoby. W ślad za nią szła Corele.

Cadsuane od razu splotła osłony przeciwko podsłuchom, Rand nie zaoponował. Od czasu do czasu powinien się jej jednak przeciwstawić – ta kobieta zrobiła zeń praktycznie rzecz biorąc pieska pokojowego, aż przykro było patrzeć, co jej uchodziło na sucho. Na przykład przesłuchanie Semirhage. Przeklęta była zbyt potężna i groźna, żeby traktować ją tak niefrasobliwie. Powinna zostać ujarzmiona w chwili, gdy została schwytana… choć opinia Nynaeve w tej sprawie wyrastała z doświadczeń, jakie zdobyła, trzymając w niewoli Moghedien.

Corele uśmiechnęła się do Nynaeve, ale to niewiele znaczyło, uśmiechała się grzecznie do wszystkich. Cadsuane zaś swoim zwyczajem zignorowała Nynaeve. I bardzo dobrze. Niepotrzebne nikomu jej łaski. Cadsuane wydawało się, że może wszystkim rozkazywać, ponieważ była najstarsza wiekiem wśród Aes Sedai. Cóż, Nynaeve nauczyła się w życiu, że wiek niewiele ma wspólnego z mądrością. Cenn Buie był stary jak świat, ale nie miał więcej rozumu niż kupa kamieni.

W ciągu następnych kilku minut w namiocie znalazło się kilka dalszych Aes Sedai oraz dowódcy z obozu żołnierskiego. Może Rand naprawdę wysłał posłańców, a jeden z nich szukał teraz Nynaeve? Wśród nowo przybyłych była Merise ze swoimi Strażnikami, między innymi z Asha’manem Jaharem Narishmą, na którego niezliczonych warkoczykach pobrzękiwały dzwoneczki. Dalej Damer Flinn, Elza Penfel oraz kilku oficerów Bashere. Rand przyglądał się przelotnie każdemu z wchodzących, czujny i napięty, ale za każdym razem wracał potem spokojnie do swych map. Czy stawał się paranoikiem? Czasami szaleńców ogarniała podejrzliwość wobec wszystkich dookoła.

Na koniec do namiotu dotarli Rhuarc z Baelem wraz z kilkoma innymi Aielami. Wślizgnęli się do środka miękko niczym koty na łowach. Dziwne, ale w towarzyszącej im grupce znalazło się parę Mądrych, które Nynaeve była w stanie wyczuć, gdy podeszły bliżej. U Aielów tego rodzaju wydarzenia były albo sprawą wodzów klanów, albo sprawą Mądrych, podobnie rzeczy się miały w Dwu Rzekach, gdzie rozdzielano materie, którymi zajmowało się Koło Kobiet od pozostających w gestii Rady Wioski. Czy Rand poprosił je, aby przybyły, czy zdecydowały się na to z sobie tylko znanych powodów?

Okazało się, że Nynaeve myliła się w kwestii miejsca pobytu Aviendhy, przeżyła więc prawdziwy wstrząs, widząc wysoką rudowłosą kobietę z tyłu grupki Mądrych. Kiedy opuściła Caemlyn? I dlaczego miała na sobie te zniszczone ubrania o wystrzępionych brzegach?

Jednak Nynaeve nie miała okazji zadać Aviendzie żadnych pytań, ponieważ Rand skinął głową Rhuarcowi oraz pozostałym, a potem zaprosił, żeby usiedli, co też wszyscy uczynili. Tylko Rand stał dalej, nie odchodząc od stołu z mapami. Założył ręce za plecy, zdrowa dłoń ścisnęła kikut, czoło zmarszczył w namyśle.

– Opowiedz mi o waszych dokonaniach w Arad Doman – zwrócił się do Rhuarca. – Zwiadowcy donoszą, że nie jest to spokojna kraina.

Rhuarc przyjął filiżankę herbaty z rąk Aviendhy – a więc wciąż była uważana za uczennicę – i spojrzał na Randa. Przemówił od razu, nawet nie spróbowawszy napitku.

– Mieliśmy bardzo mało czasu, Randzie al’Thorze.

– Nie interesują mnie wymówki, Rhuarcu – uciął Rand. – Tylko wyniki.

Na te słowa twarze kilku Aielów rozbłysły gniewem, a dłonie stojących u wejścia Panien zamigotały szaleńczo w mowie gestów. Po Rhuarcu nie było znać nawet śladu uczuć, choć Nynaeve zdało się, że jego palce nieco mocniej ścisnęły filiżankę.

– Podzieliłem się z tobą wodą, Randzie al’Thorze – powiedział. – Nie sądziłem więc, że sprowadzisz mnie tutaj tylko po to, aby obrażać.

– Nie chcę cię obrazić, Rhuarcu – odparł Rand. – To, co powiedziałem, to po prostu prawda. Nie mamy czasu do stracenia.

– Nie mamy czasu, Randzie al’Thorze? – zapytał Bael. Wódz Klanu z Goshien Aiel był mężczyzną bardzo wysokim, nawet siedząc, wydawał się górować nad wszystkimi zebranymi. – Kazałeś nam przez miesiące czekać w Andorze, gdzie nie mieliśmy nic do roboty prócz czyszczenia włóczni i straszenia mieszkańców mokradeł! A teraz posłałeś nas na tę ziemię z niemożliwymi do wykonania rozkazami i po kilku tygodniach oczekujesz wyników?

– Znaleźliście się w Andorze, żeby pomóc Elayne – odpowiedział Rand.

– Ona nie chciała naszej pomocy – parsknął Bael. – I miała rację. Wolałbym raczej przemierzyć całe Pustkowie z jednym workiem wody, niż zgodzić się, abym wodzostwo klanu zawdzięczał komuś innemu.

Oblicze Randa znowu pociemniało, jego oczy zaczęły ciskać pioruny, a Nynaeve znowu przypomniała się burza szalejąca na północy.

– Ta ziemia leży w ruinie, Randzie al’Thorze – powiedział Rhuarc, głosem znacznie spokojniejszym niż przed chwilą mówił Bael. – Stwierdzam ten prosty fakt nie po to, aby podsuwać sobie jakieś wymówki, ponieważ nie jest tchórzostwem przystępować z ostrożnością do trudnego zadania.

– Musimy zaprowadzić tam pokój – warknął Rand. – Jeżeli nie jesteście w stanie tego uczynić…

– Chłopcze – przerwała Cadsuane – być może zechcesz na moment nie wściekać się i pomyślisz. Ile razy Aielowie cię zawiedli? A ile razy to ty ich zawiodłeś, skrzywdziłeś i obraziłeś?

Rand zamknął gwałtownie usta, a Nynaeve zgrzytnęła zębami, zła, że nie odezwała się pierwsza. Zerknęła na Cadsuane, której ktoś podsunął krzesło – nie pamiętała zresztą, aby tamta kiedykolwiek siadała na ziemi. Krzesło najwyraźniej pochodziło z dworu, było wykonane z bladych rogów elgilrim, które wyginały się do góry niczym otwarte dłonie, i położono na nim czerwoną poduszkę. Aviendha właśnie podawała Cadsuane filiżankę z herbatą. Tamta upiła ostrożnie łyk.

Rand z widocznym wysiłkiem opanował swój temperament.

– Przepraszam, Rhuarcu, Baelu. To było… kilka męczących miesięcy.

– Nie masz wobec mnie żadnego toh – oznajmił Rhuarc. – Ale proszę, usiądź. Podzielmy ze sobą cień i porozmawiajmy uprzejmie.

Rand donośnie westchnął, po czym skinął głową i usiadł przed dwoma wodzami. Obecne w namiocie Mądre – Amys, Melaine i Bair – jakoś nie przejawiały ochoty na udział w dyskusji. Były tylko obserwatorami, podobnie jak – z czego Nynaeve zdała sobie sprawę dopiero po chwili – ona sama.

– Musimy zaprowadzić pokój w Arad Doman, przyjaciele – oznajmił Rand, rozwijając przed sobą rulon mapy.

Bael pokręcił głową.

– Dobraine Taborwin poradził sobie dobrze w Bandar Eban – rzekł – ale Rhuarc ma rację, gdy powiada, że ta kraina pogrążona jest w ruinie. Jest tak, jakbyś zrzucił porcelanę Ludu Morza z wysokiej góry. Kazałeś nam poszukać tego, kto rządzi krajem i przekonać się, czy możliwe jest zaprowadzenie porządku. Cóż, na ile zdołaliśmy się zorientować, nikt nie rządzi. Miasta zostawiono samym sobie.

– A co z Radą Kupców? – zapytał Bashere, siadając razem z nimi nad mapą i podkręcając wąsa. – Moi zwiadowcy twierdzą, że wciąż w ich rękach pozostaje jakaś władza.

– W miastach, gdzie rządzą, tak to faktycznie wygląda – odparł Rhuarc. – Ale ich wpływy są słabe. W stolicy przebywa obecnie tylko jeden członek Rady i właściwie nie panuje nad niczym. Udało nam się położyć kres walkom na ulicach, ale wiele nas to kosztowało. – Pokręcił głową. – Oto, co wynika z prób panowania nad obszarem większym niż ziemie jednego klanu. Bez swojego króla Domani nie wiedzą, kto jest u władzy.

– A gdzie on jest? – zapytał Rand.

– Tego nikt nie wie, Randzie al’Thorze. Zniknął. Niektórzy twierdzą, że kilka miesięcy temu, inni, że minęły już lata.

– Mógł wpaść w ręce Graendal – szepnął Rand, intensywnie wpatrując się w mapę. – Jeśli jest tutaj. Tak, myślę, że tutaj jest. Ale gdzie dokładnie? Nie zamieszkała w pałacu króla, to nie w jej stylu. Potrzebowałaby jakiegoś miejsca, które należałoby tylko do niej, gdzie mogłaby demonstrować swe trofea. Miejsca, które samo byłoby rodzajem trofeum, ale z drugiej strony nie takiego, o którym wszyscy pomyślą w pierwszej kolejności. Tak, wiem. Miałeś rację. W ten sam sposób postępowała wtedy…

Taka zażyłość! Nynaeve zadrżała. Aviendha uklękła obok niej, trzymając w dłoniach filiżankę herbaty. Nynaeve wzięła od niej naczynie, spojrzała głęboko w oczy i wyszeptała pytanie. Aviendha krótko pokręciła głową. Później, zdawało się mówić jej oblicze. Potem wstała i wróciła na swoje miejsce z tyłu namiotu, gdzie z ponurym grymasem na twarzy zabrała się do wyciągania nitek ze swej postrzępionej odzieży. O co w tym wszystkim chodzi?

– Cadsuane – odezwał się głośno Rand, przestając mamrotać pod nosem. – Co wiesz o Radzie Kupców?

– W jej skład wchodzą głównie kobiety – odparła Cadsuane – i to kobiety cechujące się nadzwyczajnym sprytem. Z drugiej strony, to strasznie egoistyczna gromadka. Zadaniem Rady jest wybór króla, w sytuacji zniknięcia Alsalama, powinny natychmiast wyznaczyć regenta. Ale zbyt wielu członków Rady uważa bezkrólewie za doskonałą okazję, stąd kłopoty z osiągnięciem zgody. Zakładam ponadto, że w obliczu panującego w kraju chaosu większość wróciła do swoich miast, żeby zabezpieczyć władzę lokalną, a równocześnie trwają zakulisowe negocjacje, w których rodzą się i upadają kolejne kandydatury.

– A co z armią Domani walcząca z Seanchanami? – zapytał Rand. – Czy to Rada ją wystawiła?

– Nic o tym nie wiem.

– Wspominałaś o tym generale… Rodelu Ituralde? – zapytał Rhuarc.

– Tak.

– Dobrze walczył dwadzieścia lat temu – ciągnął Rhuarc, drapiąc się po wydatnej szczęce. – Jest jednym z tych, których zwiecie Wielkimi Komendantami. Chętnie zatańczyłbym z nim włócznie.

– Zapomnij o tym – ostro wszedł mu w słowo Rand. – Przynajmniej dopóki ja żyję. Uratujemy ten kraj.

– I myślisz, że uda nam się tego dokonać bez walki? – zapytał Bael. – Wedle tego, co się mówi, Rodel Ituralde nęka Seanchan jak piaskowa burza i jest dla nich jeszcze większą zadrą w boku niż… nawet… ty, Randzie al’Thorze. Nie będzie stał bezczynnie i przyglądał się, jak podbijasz jego ziemie.

– Powtórzę raz jeszcze – rzekł Rand – nie znajdziemy się tam po to, aby cokolwiek podbijać.

Rhuarc westchnął.

– Więc po co nas tam posłałeś, Randzie al’Thorze? Dlaczego nie skorzystałeś z pomocy twoich Aes Sedai? One rozumieją mieszkańców mokradeł. Ten kraj jest niczym królestwo dzieci, a nas, dorosłych, jest zbyt mało, żeby nauczyć je posłuszeństwa. Zwłaszcza że zakazałeś nam rozdawać klapsy.

– Możecie walczyć – rzekł Rand – ale tylko wtedy, gdy nie będzie innego wyjścia. Sytuacja dawno już wykroczyła poza możliwości Aes Sedai, Rhuarku. Natomiast wy możecie sobie poradzić. Obecność Aielów zazwyczaj onieśmiela ludzi, zrobią, co im każecie. Jeżeli uda nam się położyć kres wojnie Domani z Seanchanami, może wówczas Córka Dziewięciu Księżyców zrozumie, że moje propozycje pokojowe są jak najbardziej serio. I może wtedy zgodzi się ze mną spotkać.

– A czemu miałaby zrezygnować ze zwykłego sposobu postępowania? – zapytał Bael. – I nie zdobyć kraju dla siebie?

Bashere pokiwał głową, zerkając na Randa.

– Tym razem to się nie uda – oznajmił Rand. – Nie mają dość zasobów, żeby rozpętać tam wojnę totalną. Wspominaliście o tym Ituralde… powstrzymuje pochód Seanchan z niewielką liczebnie armią i ograniczonymi zasobami. Chcecie wypowiedzieć wojnę tak uzdolnionemu człowiekowi?

Na ile był naprawdę rozważny Bashere? Wystarczyła jedna wzmianka o godnym przeciwniku, by zaraz począł planować wojnę z tym Ituralde! Mężczyźni! Wszyscy byli tacy sami. W obliczu wyzwania każdy z nich natychmiast zaczyna się zastanawiać, jak mu sprostać, nieważne, że na pierwszy rzut oka widać, iż skończy jako strzęp skóry na grocie lancy.

– Niewielu jest na świecie ludzi takich jak Rodel Ituralde – rzekł w końcu Bashere. – Z pewnością mógłby się okazać wartościowym sprzymierzeńcem naszej sprawy. Z drugiej strony, zawsze się zastanawiałem, czy byłbym w stanie go pokonać.

– Nie – krótko uciął Rand, pochylając się nad mapą.

Na ile Nynaeve była w stanie dostrzec z miejsca, gdzie siedziała, na mapie zaznaczone były punkty koncentracji wojsk opatrzone krótkimi adnotacjami. Ta zorganizowana masa szarych kropek w górnej części Arad Doman to byli Aielowie; siły Ituralde znajdowały się obecnie w głębi równiny Almoth, walcząc z Seanchanami. Środkowe partie Arad Doman zajmowało morze chaotycznych czarnych adnotacji, zapewne osobiste wojska rozmaitej walczącej ze sobą szlachty.

– Rhuarku, Baelu – podjął Rand. – Chciałbym, żebyście porwali członków Rady Kupców.

W namiocie zaległa cisza.

– Jesteś pewien, że to mądre posunięcie, chłopcze? – zapytała na koniec Cadsuane.

– Znajdują się w niebezpieczeństwie, którego źródłem jest jedna z Przeklętych – odparł Rand, machinalnie stukając palcem w mapę. – Jeżeli okaże się, że Alsalam naprawdę wpadł w ręce Graendal, to nawet gdybyśmy go uwolnili, wielkiego pożytku mieć zeń nie będziemy. Tak długi okres spędzony pod splotem Przymusu zapewne cofnął jego umysł do poziomu rozwoju dziecka. Poza tym Graendal nie jest subtelna, nigdy nie była. Potrzebna nam będzie Rada Kupców, która wybierze nowego króla. Nie widzę innego sposobu na zapewnienie w tym królestwie pokoju i ładu.

Bashere pokiwał głową.

– Śmiały plan.

– Nie jesteśmy porywaczami – protestował Bael, marszcząc czoło.

– Będziecie tym, kim każę wam, abyście byli, Baelu – cicho powiedział Rand.

– Wciąż jesteśmy wolnymi ludźmi, Randzie al’Thorze – wtrącił Rhuarc.

– Moje dzieło na tym świecie zmieni Aielów – zaczął Rand, kręcąc głową. – Nie wiem, kim się staniecie, kiedy to wszystko się już skończy, ale nie pozostaniecie tymi, którymi byliście dotąd. Musicie wziąć na siebie to zadanie. Ze wszystkich, którzy stoją po mojej stronie, wam ufam najbardziej. Jeśli mamy uprowadzić członków Rady i nie zepchnąć przy tym kraju w dalsze odmęty wojny, potrzebny mi będzie wasz spryt i zręczność. Nikt inny nie zdoła wkraść się ukradkiem do ich pałaców i dworów tak jak wy. Dowiedliście tego, zdobywając Kamień Łzy.

Rhuarc i Bael popatrywali po sobie spod zmarszczonych brwi.

– A kiedy już Rada Kupców znajdzie się w naszych rękach – ciągnął dalej Rand, z pozoru zupełnie nieświadom ich niepokoju – wprowadzicie Aielów do miast, w których wcześniej rządzili jej członkowie. Zadbacie o to, żeby rozkład nie postępował dalej. Przywrócicie porządek, jak to uczyniliście w Bandar Eban. A potem wykorzystacie miasta jako bazy wypadowe dla wyplenienia z prowincji bandytów i przywrócenia rządów prawa. Możemy przypuszczać, że niedługo przybędą okręty Ludu Morza z zapasami żywności i towarów. Zacznijcie zatem od miast na wybrzeżu, a potem ruszajcie w głąb lądu. Zobaczycie, że nie minie miesiąc, jak Domani zaczną uciekać nie przed wami, a pod wasze skrzydła. Zaoferujecie im bezpieczeństwo i pożywienie, a z czasem porządek wyłoni się już sam.

Zaskakująco rozumna strategia. Jak na mężczyznę, Rand faktycznie dysponował bystrym umysłem. Poza tym miał w sobie wiele innych dobrych cech, być może dość, żeby być wielkim przywódcą – tylko musiał się jeszcze nauczyć panować nad nastrojami.

Rhuarc wciąż pocierał podbródek.

– Przydałoby się nam trochę twoich Saldaean, Davramie Bashere. Mieszkańcy mokradeł niechętnie godzą się na władzę Aielów. Jeżeli uda nam się ich przekonać, że to Saldaeanie dowodzą, zapewne okażą się bardziej skłoni do współpracy.

Bashere roześmiał się w głos.

– Świetnie też nadamy się do roli ruchomych celów. Gdy tylko porwiemy pierwszych przedstawicieli Rady Kupców, pozostali członkowie wyślą za nami asasynów!

Rhuarc zawtórował mu, jakby przed chwilą usłyszał przedni żart. Poczucie humoru Aielów było jedną z najdziwniejszych wśród dziwnych cech tego ludu.

– Obronimy cię, Davramie Bashere. A jeżeli nam się nie uda, wypchamy twoje zwłoki, posadzimy na tego twojego rumaka i dopiero wtedy staniesz się świetnym celem dla ich strzał!

W tym momencie i Bael się roześmiał, a stojące u wejścia Panny zamigotały mową dłoni.

Bashere też chichotał przez chwilę, choć najwyraźniej nie do końca rozumiał sens dowcipu.

– Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? – zapytał w końcu Randa.

Rand skinął głową.

– Wydziel część swoich sił i niech Rhuarc zdecyduje, jak zostaną rozlokowane w oddziałach Aielów.

– A co z Ituralde? – zapytał Bashere, zerkając po raz ostatni na mapę. – Pokój nie nastanie, póki on będzie przekonany, że dokonaliśmy inwazji na jego ojczyznę.

Rand kilka raz delikatnie stuknął palcem w mapę.

– Nim zajmę się osobiście – rzekł w końcu.

Загрузка...