Aviendha przyglądała się terenom wokół dworu, na których trwały właśnie przygotowania do wymarszu. Pozostający pod rozkazami Bashere mężczyźni i kobiety byli stosunkowo nieźle wyszkoleni jak na mieszkańców mokradeł, toteż zwijanie namiotów i pakowanie dobytku przebiegało sprawnie. Niemniej w porównaniu z Aielami wszyscy pozostali mieszkańcy mokradeł – to znaczy wszyscy ci, którzy nie nosili wojskowych barw – stanowili widok zupełnie rozpaczliwy. Markietanki miotały się w tę i z powrotem, jakby wciąż przypominało im się, że zapomniały coś zrobić albo czegoś spakować. Młodzi gońcy uganiali się z kolegami, starając sprawiać wrażenie nadzwyczaj zajętych, żeby nikt ich przypadkiem nie poprosił o zrobienie czegoś konkretnego. Cywilnych namiotów i ekwipunku ubywało nadzwyczaj powoli, zresztą do ich przewiezienia potrzeba będzie koni, wozów i zastępów wozaków – inaczej żadną miarą nie dotrą do miejsca przeznaczenia.
Aviendha pokręciła głową. Aielowie brali ze sobą tylko tyle, ile potrafili unieść na własnych grzbietach, a w wyprawach wojennych uczestniczyli wyłącznie wojownicy i Mądre. Rzadko zdarzały się kampanie zakrojone na tak szeroką skalę, że nie wystarczyły same włócznie, jednak nawet wtedy robotnicy i rzemieślnicy potrafili przygotować się do wymarszu równie szybko i efektywnie. Sprawne przygotowanie do bitwy też było sprawą honoru. Honor wymagał, aby każdy człowiek był w stanie sam o siebie zadbać i nie stanowił dla klanu obciążenia.
Raz jeszcze pokręciła głową i powróciła do wykonywanej pracy. W takie dni, jak ten, ujmę na honorze ponosili ci, którzy unikali wywiązywania się ze swoich obowiązków. Zanurzyła więc palec w cebrzyku z wodą stojącym przed nią na ziemi, a potem przeniosła dłoń nad otwór drugiego cebrzyka i przez chwilę trzymała ją nieruchomo. Do wnętrza spłynęła kropla wody. Potem sięgnęła do pierwszego, znowu zanurzyła palec i powtórzyła cały proces.
Kara była z rodzaju tych, jakie w oczach mieszkańców mokradeł zapewne w ogóle nie zasługiwały na to określenie. Lekka praca – siedzi się na ziemi, z plecami opartymi o drewniane bale ściany dworu. Trzeba tylko ruszać ręką w tę i z powrotem, dopóki nie osuszy się jednego cebrzyka i nie napełni drugiego, kropla po kropli. Zapewne trudno byłoby im się w tym wszystkim w ogóle dopatrzeć oznak kary.
Było tak dlatego, że wszystkich mieszkańców mokradeł cechowało lenistwo. Woleliby raczej przelewać wodę z miejsca na miejsce wodę kropla po kropli, niż dźwigać kamienie. Choć przecież noszenie kamieni wymagało wysiłku – a wysiłek był dobry dla ciała i umysłu. Przelewanie wody było czynnością absurdalną. Bezużyteczną. Nie pozwalało rozprostować nóg ani rozluźnić mięśni. Poza tym cały obóz przygotowywał się do wymarszu, a ona musiała siedzieć nad cebrzykami. To czyniło jej karę po dziesięciokroć bardziej haniebną! Każda chwila, kiedy nie pomagała innym, wiązała się z uszczerbkiem jej toh, a na dodatek nic w tej sprawie nie mogła zrobić.
Mogła tylko przelewać wodę. Kropelka po kropelce, kropelka po kropelce.
Złościło ją to strasznie. Gniew pogłębiał z kolei poczucie wstydu. Mądre nigdy nie pozwalały się ponosić emocjom. Powinna cierpliwie znosić swój los, a w samym procesie odbywania kary znaleźć odpowiedź na pytanie, za co została ukarana.
Za każdym razem, gdy to pytanie powracało, nawet w najbardziej odległy sposób, chciało jej się wyć. Ile już razy rozważała te same wnioski? Być może naprawdę była zbyt tępa, żeby to pojąć. Może nie zasłużyła na to, żeby zostać Mądrą.
Zanurzyła palec w cebrzyku, potem przelała do drugiego kolejną kroplę wody. Nie podobało jej się, co te kary z nią robiły. Była wojowniczką, choć nie nosiła już włóczni. Nie bała się kary, nie bała się bólu. Ale coraz bardziej obawiała się tego, że utraci swe serce i stanie się równie bezużyteczna jak ci, którzy zapatrzyli się w piaski.
Naprawdę chciała zostać Mądrą, chciała wręcz desperacko. Kiedy to zrozumiała, zdziwiła się bardzo, ponieważ nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze będzie czegoś pragnęła tak namiętnie, jak ongiś pragnęła włóczni. Jednak w trakcie ostatnich kilku miesięcy, kiedy uczyła się pod kierunkiem Mądrych, a jej szacunek dla nich rósł, zaczęła widzieć w sobie kogoś im równego, kobietę, która poprowadzi Aielów w tych najtrudniejszych dniach.
Ostatnia Bitwa będzie próbą, jakiej jej ludowi nie przyszło jeszcze doświadczyć. Amys i pozostałe trudziły się nad uratowaniem Aielów, podczas gdy Aviendha siedziała i przelewała wodę kropelka po kropelce!
– Dobrze się czujesz? – zapytał czyjś głos.
Aviendha drgnęła, uniosła wzrok i sięgnęła po nóż ruchem tak gwałtownym, że omal nie przewróciła cebrzyków z wodą. W cieniu budynku nieopodal stała kobieta o krótkich, ciemnych włosach. Min Farshaw splotła ramiona na piersiach, odziana była w kaftan ciemnoniebieskiej barwy zdobiony srebrnym haftem. Szyję przewiązała chustką.
Aviendha opanowała się, usiadła z powrotem i wypuściła rękojeść noża. Do czego to dochodzi, żeby pozwoliła się podejść mieszkance mokradeł?
– Dobrze – odpowiedziała, walcząc z rumieńcem wypełzającym na policzki.
Z tonu jej głosu i zachowania powinno jasno wynikać, że nie ma ochoty na konwersację, która tylko pogłębi jej hańbę, lecz Min najwyraźniej zdawała się tego nie dostrzegać.
– Nie… nie masz nic do roboty?
Tym razem Aviendha nie opanowała rumieńca.
– Robię to, co powinnam.
Min pokiwała głową. Aviendha zaczerpnęła kilka głębszych oddechów, by się uspokoić. Nie mogła sobie pozwolić na gniew wobec tej kobiety. Jej pierwsza siostra prosiła, aby traktowała Min z całą grzecznością. Postanowiła więc się nie obrażać. Min nie wiedziała przecież, co mówi.
– Pomyślałam sobie, że z tobą porozmawiam – ciągnęła dalej Min, wciąż patrząc na obóz. – Nie bardzo wiem, do kogo innego mogłabym się zwrócić. Nie ufam Aes Sedai, podobnie jak on. Zresztą nie wiem, czy on jeszcze komukolwiek ufa. Może nie ufa nawet mnie.
Aviendha podążyła spojrzeniem za wzrokiem Min i przekonała się, że ta obserwuje przemierzającego obóz Randa al’Thora. Rand miał na sobie czarny kaftan, jego złotorude włosy gorzały w promieniach popołudniowego słońca. Nawet w oddali górował nad ciągnącą za nim grupą saldaeańskich adiutantów.
Aviendha słyszała o wydarzeniach poprzedniego wieczora, kiedy to Semirhage napadła na Randa. Jedna z Opętanych Cieniem we własnej osobie – Aviendha żałowała, że nie dane było jej zobaczyć tej istoty, zanim została zabita. Zadrżała.
Rand al’Thor walczył i wygrał. Choć przez większość czasu zachowywał się jak głupiec, był wprawnym wojownikiem – a poza tym dopisywało mu szczęście. Któż inny mógł przypisać sobie tyle triumfów w walce jeden na jednego z Opętanymi Cieniem? Miał w sobie wiele honoru.
Lecz z walki wyszedł okaleczony duchowo w sposób, którego jeszcze nie potrafiła pojąć. Czuła tylko jego ból w więzi zobowiązań. Czuła go też podczas walki z Semirhage, choć z początku mylnie zinterpretowała to jako senny koszmar. Szybko jednak zdała sobie sprawę z pomyłki. Żaden koszmar nie mógł być tak straszny. Wciąż wracały do niej echa tego niewiarygodnego bólu, fale coraz bardziej przemożnej agonii, miotającego nim szaleństwa.
To Aviendha podniosła alarm, lecz nie dość szybko. Miała wobec niego toh za swe uchybienie – zajmie się nim, gdy tylko skończą się jej kary. Jeżeli kiedykolwiek się skończą.
– Rand al’Thor poradzi sobie ze swymi problemami – powiedziała, a tymczasem kolejna kropla spłynęła do cebrzyka.
– Skąd możesz wiedzieć?– nasrożyła się Min, spoglądając na nią. – Nie czujesz jego bólu?
– Czuję nieustannie – oznajmiła Aviendha przez zaciśnięte zęby. – Lecz musi stawić czoła własnym przeciwnościom, jak ja stawiam moim. Może nadejdzie kiedyś dzień, gdy jemu i mnie przyjdzie się zmierzyć ze wspólną próbą, lecz jeszcze nie teraz.
„Najpierw muszę stać się mu równą”, dodała w myślach. „Nie zajmę miejsca przy jego boku jako ta gorsza”.
Min nie odrywała od niej wzroku, na myśl o tym, jakie wizje mogą się pojawiać przed jej oczyma, Aviendhę przeszył dreszcz. Powiadano, że przepowiedziana przez nią przyszłość zawsze się sprawdzała.
– Nie jesteś taka, jak oczekiwałam – rzekła w końcu Min.
– Oszukałam cię? – zapytała Aviendha, marszcząc brwi.
– Nie, nie o to chodzi – zaoponowała Min i roześmiała się cicho. – Chciałam powiedzieć, że to ja pomyliłam się w stosunku do ciebie. Nie wiedziałam, co myśleć po tamtej nocy w Caemlyn, gdy… cóż, po tej nocy, gdy razem związałyśmy Randa więzią zobowiązań. Wydawało mi się, że powinnaś być mi bliższa i byłaś, a równocześnie zdawałaś mi się tak daleka. – Wzruszyła ramionami. – Chyba się spodziewałam, że zaraz po waszym przybyciu do obozu przyjdziesz się ze mną zobaczyć. Miałyśmy tyle rzeczy do omówienia. Zmartwiłam się, kiedy nie przyszłaś. Uznałam, że może cię czymś uraziłam.
– Nie masz wobec mnie żadnego toh -powiedziała Aviendha.
– To dobrze – odparła Min. – Choć wciąż czasami się martwię, że w końcu dojdzie między nami do… walki.
– A czemu niby miałaby służyć ta walka?
– Nie wiem – przyznała Min, wzruszając ramionami. – Wyobrażam sobie, że to się rozstrzygnie na sposób Aielów. Wyzwiesz mnie do honorowej walki. O niego.
Aviendha parsknęła.
– Walczyć o mężczyznę? Komu by coś takiego mogło w ogóle przyjść do głowy? Gdybyś miała wobec mnie toh, wówczas może domagałabym się, abyśmy zatańczyły włócznie… lecz najpierw musiałabyś być Panną. No i tylko wtedy, gdybym ja wciąż była Panną. Przypuszczam, że walczyłybyśmy na noże, ale nie byłaby to sprawiedliwa walka. Jakiż honor w walce z kimś, kto nie potrafi walczyć?
Min zarumieniła się, jakby Aviendha ją obraziła. Osobliwa reakcja.
– Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała Min, dobywając noża z rękawa i przekładając go zręcznie między palcami. – Nie jestem aż taka bezbronna. – Nóż zniknął w drugim rękawie.
Dlaczego mieszkańcy mokradeł tak lubili popisywać się sztuczkami z nożem? Thom Merrilin też miał po temu skłonności. Czy Min nie pojmowała, że Aviendha potrafiłaby trzykrotnie poderżnąć gardło kobiecie w czasie, który zabierze jej żonglerka nożami w stylu ulicznego artysty? Jednak nie skomentowała jej słów. Min wyraźnie była dumna ze swych umiejętności, nie było potrzeby jej dalej zawstydzać.
– To nieistotne – powiedziała tylko, wracając do pracy. – Nie będę z tobą walczyć, póki mnie nie obrazisz śmiertelnie. Moja pierwsza siostra uważa cię za przyjaciółkę, ja będę postępować podobnie.
– W porządku – zgodziła się Min, splatając ramiona na piersiach i powracając do obserwacji Randa. – To znaczy, tak mi się wydaje. Muszę przyznać, że pomysł dzielenia się czymkolwiek nie bardzo jest mi w smak.
Aviendha zawahała się, potem zanurzyła palec w cebrzyku.
– Ani mnie. – A przynajmniej nie był jej w smak pomysł dzielenia się czymkolwiek z kobietą, której prawie nie znała.
– Wobec tego, co robimy?
– To co przedtem – stwierdziła Aviendha. – Ty masz, czego chciałaś, a ja zajmuję się innymi rzeczami. Kiedy sytuacja się zmieni, dowiesz się o tym.
– Bardzo… bezpośrednio powiedziane – zauważyła Min, wyglądając na zmieszaną. – Masz inne sprawy na głowie? Na przykład moczenie palca w wiadrze z wodą?
Tym razem to Aviendha się zarumieniła.
– Tak – odwarknęła. – Właśnie tak. Pozwolisz, że się oddalę. – Wstała i ruszyła szybkim krokiem przed siebie, zapominając o cebrzykach z wodą. Wiedziała, że nie powinna dać się ponieść emocjom, lecz było już za późno. Min, która wciąż robiła aluzje do jej kary. Własna bezradność wobec oczekiwań Mądrych. Rand al’Thor i jego bezustanne kłopoty, na które Aviendha nie potrafiła nic poradzić.
Miała tego dość. Przeszła przez zbrązowiały materac traw, w który zdążył się zmienić trawnik dworu, przez cały czas zaciskając pięści i pilnując, aby nie iść w stronę Randa. W takim dniu jak dzisiejszy z pewnością dostrzegłby jej pomarszczony od wody palec i zapytał gdzie go trzymała! Gdyby wyszło na jaw, jak Mądre z nią postępują, zapewne próbowałby interweniować w tej sprawie i wyszedłby na głupca. Mężczyźni tacy byli, a Rand al’Thor najbardziej ze wszystkich.
Szła po uginającym się gruncie, przyglądając kwadratowym odciskom, jakie namioty zostawiły na brązowej trawie, i omijając zajętych pracą mieszkańców mokradeł. Okrążyła szereg żołnierzy, którzy rzucali sobie z rąk do rąk worki z ziarnem; worki trafiały na wóz zaprzężony w parę koni pociągowych o wielkich kopytach.
Szła przed siebie, obawiając się, że za moment wybuchnie. Prawda była taka, że gotowa była uczynić coś równie „pochopnego” jak te wszystkie rzeczy, które robił Rand al’Thor. Dlaczego?
Dlaczego nie potrafiła pojąć, co robi źle? Pozostali Aielowie w obozie wydawali się w tej kwestii równie zbici z tropu, choć oczywiście nikt z nią nie rozmawiał na temat jej kar. Z czasów, kiedy była Panną, dobrze pamiętała tego rodzaju kary aplikowane innym i wówczas też uważała, że należy trzymać się z daleka od spraw Mądrych.
Obeszła wóz i wtedy okazało się, że zmierza prosto w stronę, gdzie stoi Rand al’Thor. Rozmawiał właśnie z trzema kwatermistrzami Davrama Bashere, których przewyższał o głowę. Jeden z nich, mężczyzna o długich czarnych wąsach, wskazywał właśnie rzędy końskie i coś przy tym tłumaczył. Rand tymczasem dostrzegł Aviendhę i jej pomachał, ona jednak nie wykonała żadnego gestu, tylko odwróciła się i powędrowała do obozowiska Aielów na północnym krańcu trawnika.
Zgrzytnęła zębami, próbując bez powodzenia opanować targający nią gniew. Czy nie ma prawa się złościć, bodaj tylko na samą siebie? Koniec świata nadchodzi, a ona całe dnie spędza na durnych karach! Dostrzegła przed sobą niewielką grupkę Mądrych – Amys, Bair i Melaine – stojącą obok stosu brązowych worków, w które zapakowano namioty. Ciasno związane, podłużne tobołki miały przymocowane paski, aby łatwiej było je nosić na ramieniu.
Aviendha wiedziała, że powinna wrócić do swych cebrzyków i zdwoić wysiłki. Lecz równocześnie wiedziała, że tego nie zrobi. Jak dziecko drażniące patykiem ostrokota, niepomna niczego, szła w kierunku Mądrych i gotowała się w środku.
– Aviendha? – powitała ją pytaniem Bair. – Twoja kara już dobiegła końca?
– Nie, nie dobiegła – odrzekła Aviendha, zatrzymując się przed nimi; ręce miała zwieszone po bokach, dłonie zaciśnięte w pięści. Wiatr szarpał połami jej koszuli, ale ani jej było w głowie doprowadzić się do porządku. Zajęci robotnicy obozowi, tak Aielowie, jak Saldaeanie, omijali grupę szerokim łukiem.
– No i? – dopytywała się Bair.
– Nie uczysz się dość szybko – dodała Amys, kręcąc białą jak mleko głową.
– Nie uczę się dość szybko? – powtórzyła Aviendha w formie pytania. – Nauczyłam się wszystkiego, czego kazałyście mi się nauczyć! Zapamiętałam każdą lekcję, powtórzyłam wszystkie fakty, wywiązałam się z każdego obowiązku. Odpowiedziałam na wszystkie wasze pytania i widziałam, jak za każdym razem kiwałyście z aprobatą głowami!
Przez chwilę gromiła je wzrokiem, a potem ciągnęła dalej:
– Żadna z kobiet Aielów nie potrafi przenosić jak ja. Porzuciłam włócznie i pokornie próbowałam znaleźć swoje miejsce między wami. Przy każdej nadarzającej się okazji z honorem wypełniałam obowiązki. A wy ciągle mnie karzecie! Mam tego dość. Albo powiedzcie mi, czego ode mnie chcecie, albo mnie odeślijcie.
Spodziewała się po nich wybuchu gniewu. Spodziewała się rozczarowania. Spodziewała się, że usłyszy, iż zwykła uczennica nie ma prawa kwestionować decyzji Mądrych. Spodziewała się wreszcie, że za okazany tupet czeka ją kolejna kara, jeszcze gorsza od poprzednich.
Amys zaś tylko zerknęła na Melaine i Bair.
– To nie my cię karzemy, dziecko – wyjaśniła, wyraźnie ostrożnie dobierając słowa. – To ty sama się karzesz.
– Cokolwiek uczyniłam – odparła Aviendha – nie wydaje mi się, aby stanowiło dostateczny powód do zmieniania mnie w da’tsang. Okrywacie się hańbą traktując mnie w ten sposób.
– Dziecko – zaczęła Amys, spoglądając jej w oczy – odmawiasz podporządkowania się karze?
– Tak – oznajmiła, czując, jak łomocze jej serce. – Odmawiam.
– Uważasz, że możesz się nam przeciwstawić, prawda? – zapytała Bair, osłaniając dłonią pomarszczoną twarz przed słońcem. – Wydaje ci się, że jesteś nam równa?
„Równa im?”, pomyślała Aviendha i poczuła ukłucie paniki. „Nie jestem im równa! Mam jeszcze lata nauki przed sobą. Co ja robię?”.
Czy mogła się jeszcze wycofać? Błagać o wybaczenie, jakimś sposobem sprostać zaciągniętemu toh? Biegiem wrócić do przelewania wody. Tak! Tak właśnie należało postąpić. Trzeba…
Lecz zamiast tego z jej ust popłynęły słowa:
– Nie widzę powodów, dla których miałabym się jeszcze czegoś uczyć. Jeżeli te kary to cała nauka, jaką macie mi jeszcze do przekazania, wówczas muszę wam oświadczyć, że nauczyłam się wszystkiego, co konieczne. Gotowa jestem się do was przyłączyć.
Zacisnęła zęby, oczekując, że odpowiedzą jej wściekłość i niedowierzanie. Co ona sobie myślała? Nie powinna dopuścić, żeby głupia gadanina Min tak ją wytrąciła z równowagi.
I wtedy usłyszała śmiech Bair.
Bair śmiała się z głębi trzewi, tak donośne, jak z pewnością nikt nie spodziewałby się po jej drobnej postaci. Po chwili przyłączyła się do niej Melaine – słomianowłosa Mądra trzymała się za brzuch, lekko wydęty ciążą.
– Zabrało jej to nawet więcej czasu niż tobie, Amys! – wykrzyknęła Melaine. – Najbardziej uparta dziewucha, jaką w życiu widziałam.
Rysy twarzy Amys były łagodne jak nigdy.
– Witaj, siostro – zwróciła się do Aviendhy.
Ta zamrugała.
– Co?
– Jesteś odtąd jedną z nas, dziewczyno! – oznajmiła Bair. – Albo wkrótce będziesz.
– Ale przecież sprzeciwiłam się wam!
– Mądra nie może pozwolić, żeby traktowano ją jak popychadło – wyjaśniła Amys. – Jeżeli wstąpi w cień naszego siostrzeństwa wciąż myśląc jak uczennica, nigdy nie stanie się jedną z nas.
Bair spojrzała na stojącego w oddali Randa al’Thora, który rozmawiał.
– Nie rozumiałam do końca, jak ważne są nasze obyczaje, póki nie przyjrzałam się tym Aes Sedai. Te, które są na samym dnie ich hierarchii, skamlą i proszą jak psy, ignorowane przez te, które uważają się za lepsze od nich. To doprawdy dziwne, że cokolwiek udaje im się osiągnąć!
– Lecz wśród Mądrych też istnieje hierarchia – zauważyła Aviendha. – Mam rację?
– Hierarchia? – zdziwiła się Amys. – Niektóre z nas mają po prostu więcej honoru niż inne, ale honor ten wynika z mądrości, podjętych działań i doświadczenia.
Melaine uniosła palec wskazujący.
– Ważne jest jednak… cóż, decydujące… aby każda z Mądrych chciała bronić własnych racji. Kiedy jest przekonana, że ma słuszność, nie powinna dać się zbić z tropu, nawet przez inne Mądre, nieważne jak wiekowe i rozumne.
– Żadnej kobiety nie uznajemy za godną przyłączenia się do nas, póki sama nie dojdzie do takiego wniosku i nie powie nam tego w twarz – ciągnęła Amys. – Najpierw musi sama zadeklarować, że jest nam równa.
– Kara nie jest żadną karą, póki jej nie uznasz za słuszną, Aviendha – dodała Bair, wciąż uśmiechnięta. – Już wiele tygodni temu uznałyśmy, że jesteś gotowa, ty jednak wciąż upierałaś się, żeby okazywać ślepe posłuszeństwo.
– Już powoli zaczynałam cię uważać za nazbyt butną – wyznała Melaine z ciepłym uśmiechem.
– Przestała już być dziewczyną – podsumowała Amys.
– Nie, wciąż nią jest – sprzeciwiła się Bair. – Została jeszcze jedna rzecz do zrobienia.
Oszołomienie, które ogarnęło Aviendhę, nie ustępowało. Cały czas mówiły, że nie uczy się dostatecznie szybko. Chodziło im o to, że nie potrafi nauczyć się upominać o swoje! W dawnym życiu Aviendha nigdy nie pozwalała innym się ustawiać, lecz w tym wypadku nie byli to żadni „inni” – to były Mądre, a ona była ich uczennicą. Co by się stało, gdyby Min jej nie wyśmiała? Należało jej podziękować, choć przecież nie miała pojęcia, co robi.
„Została jeszcze jedna rzecz do zrobienia…”.
– Co jeszcze muszę zrobić? – zapytała na głos.
– Rhuidean – odpowiedziała Bair.
Oczywiście. Dwukrotnie w ciągu swego życia Mądra odwiedzała to święte miejsce. Raz, kiedy zostawała uczennicą, i drugi raz, kiedy stawała się pełnoprawną Mądrą.
– Sytuacja wygląda dziś nieco inaczej – zauważyła Melaine. – Rhuidean już nie jest tym, czym było.
– Ale to nie powód, żeby porzucać dawne obyczaje – sprzeciwiła się Bair. – Choć miasto jest teraz otwarte, nikt nie będzie na tyle głupi, aby przejść między kolumnami. Aviendho, musisz…
– Bair – weszła jej w słowo Amys – jeżeli pozwolisz, to ja jej o tym opowiem.
Bair zawahała się, potem skinęła głową.
– Tak, oczywiście. Tak będzie najlepiej. Aviendho, odtąd dla nas nie istniejesz. Zmieni się to dopiero, gdy wrócisz do nas jak siostra z długiej podróży.
– Siostra, o której zdążyłyśmy już zapomnieć – dodała Melaine z uśmiechem.
Obie odwróciły się do niej plecami, natomiast Amys bez słowa ruszyła w kierunku obszaru wydzielonego na Podróżowanie. Po chwili Aviendha pospieszyła za nią.
– Możesz już włożyć stosowne ubranie – wyjaśniła Amys – które będzie oznaką twej pozycji. W normalnych okolicznościach zaproponowałabym, abyś udała się piechotą do miasta, mimo iż przecież potrafimy Podróżować, lecz sądzę, że w tym przypadku najlepiej będzie nieco nagiąć obyczaj. Niemniej, do samego miasta Podróżować ci nie wolno. Proponuję więc, abyś przeniosła się do Siedziby Zimnych Skał i stamtąd poszła na własnych nogach. Chodzi o to, żebyś spędziła trochę czasu na Ziemi Trzech Sfer, czasu, który wykorzystasz na medytację nad swoją podróżą.
Aviendha pokiwała głową.
– Będę potrzebowała worka z wodą i zapasów pożywienia.
– Są już gotowe – poinformowała ją Amys. – Spodziewałyśmy się, że w każdej chwili możesz rozerwać krępujące cię łańcuchy. Zresztą wszystko wskazywało, że nastąpi to już wiele dni temu. Dawno powinnaś zrozumieć aluzje, którymi cię raczyłyśmy. – Zerknęła na Aviendhę, która wbiła spojrzenie w ziemię.
– Nie ma się czego wstydzić – pocieszyła ją Amys. – Całą winę bierzemy na siebie. Wbrew temu, co mówiłaś Bair, nie poszło ci wcale tak najgorzej. Widziałam kobiety, które miesiąc za miesiącem znosiły te kary, zanim doszły do wniosku, że mają dość. Musiałyśmy cię tak ostro potraktować, dziecko… znacznie ostrzej niż którąkolwiek dziewczynę kończącą nauki za mojej pamięci. Czasu zostało tak niewiele!
– Rozumiem – powiedziała Aviendha. – I… dziękuję.
Amys parsknęła.
– Zmusiłaś nas do poszukiwania naprawdę twórczych rozwiązań. Ja ze swojej strony chciałabym, abyś zapamiętała ten czas i wstyd, jaki odczuwałaś, ponieważ jest to hańba, której przyjdzie zaznać wszystkim da’tsang, jakich skażesz na ich los. A oni nie unikną go, prosząc po prostu o łaskę.
– A co by się stało, gdyby jakaś uczennica w ciągu kilku pierwszych miesięcy szkolenia oznajmiła, że jest gotowa?
– Przypuszczam, że dostałaby kilka pasów i została odesłana do kopania dziur w ziemi – stwierdziła Amys. – Nie słyszałam, żeby coś takiego kiedykolwiek się wydarzyło. Choć niewykluczone, że Sevanna była tego blisko.
Aviendha nieraz się zastanawiała, dlaczego Mądre bez słowa przyjęły w swe szeregi kobietę Shaido. Teraz sprawa się wyjaśniła: skoro wystarczała autodeklaracja, Amys i pozostałe nie miały innego wyjścia, jak się zgodzić.
Amys ciaśniej otuliła się szalem.
– Panny strzegące obszaru Podróżowania mają dla ciebie tobołek. Kiedy dotrzesz do Rhuidean, znajdź drogę do centrum miasta. Tam zobaczysz kolumny ze szkła. Przejdziesz między nimi, a potem wrócisz do nas. Dobrze wykorzystaj dni, jakie zajmie ci podróż. Nie oszczędzałyśmy cię, teraz będziesz miała czas na zastanowienie i medytację. Zapewne na więcej takich dni nie będziesz mogła liczyć.
Aviendha przytaknęła.
– Bitwa coraz bliżej.
– Tak. Wróć zaraz po tym, jak przejdziesz między kolumnami. Musimy się zastanowić, jak sobie poradzić z Car’a’carnem. On… zmienił się w ciągu ostatniej nocy.
– Rozumiem – powiedziała Aviendha, biorąc głęboki oddech.
– Idź już – poleciła Amys – i wróć. – Ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźnym naciskiem. Zdarzało się, że kobiety nie wychodziły z Rhuidean z życiem.
Aviendha spojrzała Mądrej głęboko w oczy i znowu pokiwała głową. Pod wieloma względami Amys była dla niej jak druga matka. Nagrodą za ten gest intymności był rzadki u tamtej uśmiech. Kontakt trwał tylko chwilę – Amys zaraz odwróciła się plecami do niej, jak przedtem Bair i Melaine.
Aviendha znowu odetchnęła głęboko, raz jeszcze obejrzała się na stratowany trawnik przed budynkiem dworu, gdzie Rand wciąż dyskutował z kwatermistrzami, i objęła wzrokiem jego surową twarz, kikut ręki schowanej za plecami, zamaszyste gesty zdrowej dłoni. Uśmiechnęła się do niego, choć ona patrzył w inną stronę.
„Wrócę do ciebie”, pomyślała.
Ruszyła w stronę obszaru służącego Podróżowaniu. Odebrała worek od jednej z Panien i splotła bramę, która miała się otworzyć w bezpiecznej odległości od Siedziby Zimnych Skał, tuż obok formacji skalnej znanej Pannom Włóczni. Stamtąd uda się do siedziby, gdzie przygotuje się do podróży. Chwilę później zza bramy poczuła tchnienie znajomego, suchego powietrza Pustkowia.
Skoczyła w przestrzeń bramy przepełniona – wreszcie – uniesieniem w obliczu ostatnich wydarzeń.
Odzyskała swój honor.
– Wyślizgnęłam się przez furtę wychodzącą prosto na rzekę – wyjaśniała Sheriam, równocześnie kłaniając się pozostałym zebranym w namiocie. – Kiedy już opuściłam Wieżę i znalazłam się w mieście, reszta nie była taka trudna. Nie ośmieliłam się przejść którymś z mostów. Amyrlin nie mogła się dowiedzieć, co zrobiłam.
Romanda przyglądała się mówiącej z rękoma zaplecionymi na piersiach. Namiot należał do niej, oświetlały go dwie mosiężne lampy, ich płomienie tańczyły na czubkach knotów. W sumie sześć kobiet przysłuchiwało się opowieści uciekinierki z miasta. Wśród nich Lelaine, choć wcześniej Romanda próbowała nie dopuścić do jej udziału w spotkaniu w nadziei, że szczupła Błękitna siostra będzie zbyt zajęta, aby poświęcać na czas na trywialną z pozoru sprawę.
Obok niej siedziała Siuan. Niegdysiejsza Amyrlin trzymała się Lelaine z siłą skorupiaka przyssanego do kadłuba okrętu. Romandę cieszyła nowo odkryta umiejętność, pozwalająca Uzdrowić ujarzmioną kobietę – w końcu była z Żółtych Ajah – lecz część jej umysłu pragnęła, aby to dobrodziejstwo ominęło Siuan. Jakby sama Lelaine nie była dostatecznie trudnym przeciwnikiem. Romanda nie zapomniała o tym, jak przebiegła jest Siuan, choć większość Aes Sedai miała najwyraźniej znacznie krótszą pamięć. Słabszy potencjał posługiwania się Mocą nie był równoznaczny z zanikiem talentów intrygantki.
Sheriam też tu była. Rudowłosa Opiekunka zajmowała miejsce obok Lelaine. Ostatnio była jakaś zagubiona, momentami jej zachowanie ledwie licowało z godnością Aes Sedai. Głupia kobieta. Trzeba będzie ją usunąć z zajmowanej pozycji – to było już chyba widoczne dla wszystkich. Gdyby Egwene miała jeszcze wrócić – a Romanda modliła się o to, choćby dlatego, że tym samym plany Lelaine ległyby w gruzach – wówczas okazja sama się nadarzy. Nowa Opiekunka.
Towarzystwo w namiocie uzupełniała Magla. Romanda i Lelaine pokłóciły się wcześniej – rzecz jasna z zachowaniem wszelkich stosownych form – o to, która pierwsza porozmawia z Shemerin. Rezultatem osiągniętego kompromisu było wspólne przesłuchanie. Ponieważ Shemerin była z Żółtych Ajah, Romanda miała prawo zwołać posiedzenie w swoim namiocie. Na widok Lelaine, której towarzyszyła nie tylko Siuan, lecz również Sheriam, z lekka się wystraszyła. Zapomniała jednak z góry ustalić liczbę osób, które mogą wziąć udział w przesłuchaniu. Takim to sposobem Romandzie została do pomocy tylko Magla. Teraz mocno zbudowana kobieta siedziała obok niej, przysłuchując się w milczeniu. Może powinna posłać jeszcze po kogoś? Gest raziłby swoją oczywistością, a ponadto dodatkowo przedłużyłby całą sprawę.
Właściwie nie było to przesłuchanie. Shemerin mówiła swobodnie, chętnie odpowiadała na pytania. Siedziała przed zgromadzonymi na małym stołku. Zaproponowano jej poduszkę, ale odmówiła. Romandzie nieczęsto zdarzało się spotykać kobiety tak zdecydowane we własnym samoponiżeniu, jak to biedne dziecko. „Nie jest dzieckiem”, pomyślała Romanda. „Niezależnie od tego, co sama o sobie mówi, jest pełnoprawną Aes Sedai. Żebyś sczezła, Elaido, za to co zrobiłaś jednej z nas!”.
Shemerin należała kiedyś do Żółtych Ajah. Żeby sczezła, dalej należała do Żółtych. Zwierzała im się już od ponad pół godziny, od czasu do czasu odpowiadając na pytania o nastroje panujące w Wieży. Siuan jako pierwsza zainteresowała się szczegółami jej ucieczki.
– Wybaczcie mi, Aes Sedai, że zamiast najpierw przyjść do was, szukałam sobie pracy w obozie – wyznała Shemerin, schylając głowę. – Ale moja ucieczka z Wieży była nielegalna. Jako Przyjęta, która oddaliła się bez pozwolenia, jestem w świetle prawa uciekinierką. Wiedziałam, że kiedy cała sprawa wyjdzie na jaw, zostanę ukarana. Ale zostałam tutaj, ponieważ znam te tereny i nie umiałam ich opuścić. Kiedy nadciągnęła wasza armia, wyobraziłam sobie, że mogę się przy niej zaczepić, i znalazłam pracę. Błagam, tylko nie zmuszajcie mnie do powrotu. Nie stanowię żadnego zagrożenia. Chcę żyć jak normalna kobieta, zrobię wszystko, żeby nie wykorzystywać moich zdolności.
– Jesteś Aes Sedai – rzekła Romanda, próbując stłumić ostre tony pobrzmiewające w jej głosie. Świadectwo tej kobiety uwiarygodniało wszystko to, co Egwene mówiła na temat Wieży pozostającej pod rządami głodnej władzy Elaidy. – Niezależnie od tego, co Elaida na ten temat sądzi.
– Ja… – Shemerin urwała i tylko bezradnie pokręciła głową. Światłości! Nigdy nie należała do wybitnych postaci Wieży, jednak aż tak niski upadek stanowił wstrząsający widok.
– Opowiedz mi o tej furcie wychodzącej na rzekę – poprosiła Siuan, wychylając się naprzód. – Gdzie się znajduje?
– Od południowo-zachodniej strony miasta, Aes Sedai – powiedziała Shemerin. – Jakieś pięć minut marszu na wschód od miejsca, gdzie stoją starożytne posągi Eleyan a’Landerin i jej Strażników. – Zawahała się, znienacka zalękniona. – Ale to jest maleńka furta. Nie przeprowadzisz przez nią armii. O jej istnieniu dowiedziałam się tylko dzięki temu, że do moich obowiązków należała troska o żebraków, którzy żyją w okolicy.
– Tak czy siak, narysujesz mi mapę – poleciła Siuan, a potem zerknęła na Lelaine. – Uważam, że nam się przyda.
– Mądry pomysł – poparła ją Lelaine tonem wspaniałomyślnym aż do mdłości.
– Ja natomiast chciałabym lepiej zrozumieć twoją… sytuację – rzekła Magla. – Jak to możliwe, że Elaida doszła do wniosku, że degradacja siostry będzie dobrym pomysłem? Egwene wspominała nam o tym, lecz nie potrafiłam się zmusić, by uwierzyć w jej słowa. Co ta Elaida sobie właściwie wyobraża?
– Nie… nie mnie oceniać decyzje Amyrlin – stwierdziła Shemerin. Skuliła się pod spojrzeniami zgromadzonych kobiet, które jasno dawały do zrozumienia, co myślą o takim tytułowaniu Elaidy. Romanda nie przyłączyła się do tego aktu zbiorowego potępienia. Przyglądała się niewielkiemu wzgórkowi poruszającemu pod płócienną podłogą namiotu od rogu ku środkowi. Światłości! Czy to mysz? Nie, zbyt mała. Może świerszcz. Niespokojnie poruszyła się w krześle.
– Z pewnością jednak musiałaś zrobić coś, co ściągnęło na ciebie jej gniew – kontynuowała Magla. – Coś, co usprawiedliwiałoby takie traktowanie?
– Ja… – Shemerin urwała. Z jakiegoś powodu spojrzenie cały czas wbijała w Siuan.
„Głupia kobieta”. Romanda zaczynała się zastanawiać, czy Elaida nie postąpiła właściwie. Shemerin nigdy nie powinna przywdziać szala. Oczywiście zdegradowanie jej do stanu Przyjętej również nie wchodziło w grę. Amyrlin nie powinna mieć takiej władzy.
Tak, pod płótnem zdecydowanie coś było i równie zdecydowanie zmierzało na środek namiotu: mała kulka poruszająca się w nierówny, kręty sposób.
– Okazałam słabość przed jej obliczem – wyjaśniła wreszcie Shemerin. – Rozmawiałyśmy na temat… wydarzeń dziejących się w świecie. Nie potrafiłam zapanować nad sobą. Nie dochowałam godności należytej Aes Sedai.
– To wszystko? – zdumiała się Lelaine. – Nie intrygowałaś przeciwko niej? Nie sprzeciwiłaś się jej?
Sheriam pokręciła głową.
– Byłam lojalna.
– Trudno mi w to uwierzyć – skonstatowała Lelaine.
– Ja jej wierzę – sucho orzekła Siuan. – Shemerin wiele razy pokazała, że ponad wszelką wątpliwość siedzi w kieszeni u Elaidy.
– To tworzy groźny precedens – zauważyła Magla. – Żeby sczezła ma dusza, jeśli tak nie jest.
– Tak – zgodziła się Romanda, przyglądając się, jak to coś pod płótnem podłogi, cokolwiek to było, przepełza tuż przed nią. – Podejrzewam, że wybrała sobie biedną Shemerin, żeby zrobić z niej przykład, który oswoi Białą Wieżę z samą koncepcją degradacji. Dzięki temu będzie mogła ją w dowolnej chwili wykorzystać jako narzędzie przeciwko swoim wrogom.
W namiocie zapadła cisza. Gdyby nastąpił koniec rozłamu wśród Aes Sedai, a Elaida zachowałaby władzę, to narzędzie zostałoby zapewne w pierwszym rzędzie wykorzystane przeciwko Zasiadającym Komnaty popierającym Egwene.
– Czy to mysz? – zapytała Siuan, spoglądając w dół.
– Zbyt małe na mysz – powiedziała Romanda. – A poza tym, co to ma do rzeczy?
– Małe? – zdziwiła się Lelaine, patrząc pod nogi.
Romanda zmarszczyła brwi i ponownie przyjrzała się temu czemuś. Chyba urosło. Po prawdzie, to…
Wybrzuszenie pod płótnem podłogi szarpnęło się gwałtownie i uniosło. Podłoga namiotu pękła, ukazując tłustego karalucha o rozmiarach figi, który wygramolił się na zewnątrz. Romanda szarpnęła się do tyłu z obrzydzeniem.
Karaluch ruszył po podłodze, jego czułki lekko drżały. Siuan zdjęła but, chcąc zmiażdżyć insekta. Lecz w tej samej chwili podłoga namiotu wybrzuszyła się w okolicach rozdarcia i przelazł przez nie następny karaluch. Potem trzeci. A za nim runęła prawdziwa fala następnych, wylewając się z rozdarcia jak wypluta z ust zbyt gorąca herbata. Czarno-brązowy kobierzec skłębionych stworzeń, gramolących się po własnych grzbietach w dążeniu do wolności.
Kobiety krzyczały z odrazy, odepchnięte stołki i krzesła padały na ziemię. W chwilę później w namiocie pojawili się Strażnicy – barczysty Rorik, związany z Maglą, i miedzianoskóry Burin Shaeren o twarzy jak z kamienia, połączony z Lelaine. W dłoniach trzymali obnażone miecze, po krzykach sióstr spodziewając się najgorszego. Na widok karaluchów zamarli. Stali, patrząc na strumień ohydnego robactwa.
Sheriam wskoczyła na swoje krzesło. Siuan przeniosła i zaczęła tłuc stworzenia znajdujące się przy niej. Romanda nienawidziła posługiwania się Jedyną Mocą w celu zadawania śmierci – nawet śmierci tak paskudnym stworzeniom – lecz wkrótce również przeniosła i zaczęła je miażdżyć całymi masami; tamtych jednak było zbyt wiele. Wkrótce kłębiły się w całym namiocie, a Aes Sedai zmuszone zostały do ucieczki na zewnątrz, gdzie obóz jeszcze spał, spowity ciszą nocną. Rorik zawiązał za nimi klapy namiotu, choć z pewnością nie mogło to powstrzymać insektów.
Romanda w pierwszym odruchu przeczesała palcami włosy, tak na wszelki wypadek, żeby się upewnić, iż żaden z owadów się w nie nie zaplątał. Zadrżała, wyobrażając sobie, jak pełzają po jej ciele.
– Czy w namiocie jest coś, czego straty nie mogłabyś przeboleć? – zapytała Lelaine, mierząc wzrokiem jej siedzibę. Dobiegające z wewnątrz światło malowało na ścianach ruchome cienie.
Romanda poczuła chwilowe ukłucie żalu na myśl o swoim dzienniku, od razu jednak zrozumiała, że już nigdy nie byłaby w stanie dotknąć jego kart i nie myśleć przy tym o odrażającej pladze.
– Nie ma nic takiego – oznajmiła, splatając Ogień. – Nie ma też nic, czego nie mogłabym zastąpić czymś innym.
Pozostałe poszły za jej przykładem i po chwili namiot stanął w płomieniach. Rorik w ostatniej chwili zorientował się, że kobiety przenoszą Moc, i odskoczył. Romandzie zdawało się, że słyszy syk i trzaski płonących owadów. Gorąco wkrótce zrobiło się tak wielkie, że Aes Sedai musiały odstąpić. Po chwili szalała przed nimi furia płomieni. Z pobliskich namiotów wychodziły kobiety, żeby sprawdzić, co się dzieje.
– Nie wydaje mi się, aby było to zjawisko naturalne – cicho zauważyła Magla. -To są karaluchy czteropręgie. Żeglarze widują je na statkach zawijających do Shary.
– Nie jest to najbardziej przykra z niespodzianek Czarnego – skonstatowała Siuan, zaplatając ręce na piersiach. – Czekają nas znacznie gorsze rzeczy, wspomnicie me słowa. – Zmierzyła Shemerin wzrokiem. – Chodź, narysujesz mi tę mapę.
Odeszły, a za nimi poszedł Rorik z pozostałymi kobietami, żeby zaalarmować obóz, iż tej nocy spoczął na nim dotyk Czarnego. Romanda stała i przyglądała się, jak płonie jej namiot. Wkrótce zostały po nim tylko zwęglone, dymiące resztki.
„Światłości”, pomyślała. „Egwene ma rację. To nadchodzi. Szybko”.
A teraz dziewczyna siedziała w celi. Romanda wiedziała o tym z posiedzenia Komnaty w Świecie Snów poprzedniej nocy, gdzie Egwene poinformowała je o katastrofalnej kolacji u Elaidy i wszystkich oskarżeniach, jakie rzuciła w twarz fałszywej Amyrlin. A mimo to dziewczyna wciąż nie zgadzała się na przeprowadzenie operacji ratunkowej.
Zapłonęły pochodnie. Strażnicy zostali poderwani na nogi na wypadek, gdyby miało pojawić się kolejne niebezpieczeństwo. Romanda wciągnęła do płuc przesycone dymem powietrze. Tak pachniały szczątki jej dobytku, poza którym nic więcej na świecie nie miała.
Wieża musi na powrót stać się całością. Niezależnie od kosztów. Lecz czy była gotowa pokłonić się przed Elaidą, gdyby tego to wymagało? Czy przywdzieje suknię Przyjętej, jeżeli taka będzie cena za jedność w obliczu Ostatniej Bitwy?
Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na te pytania. I to gnębiło ją bardziej niż niedawna przykra przygoda z karaluchami.