Niebo komendanta portu – tak nazywano taką pogodę. Szare chmury przesłaniające słońce, chimeryczne i ponure. I choć zapewne pozostałe siostry – to znaczy te w obozie rozbitym pod Tar Valon – nie zwróciły uwagi na uporczywie utrzymujące się chmury, nie umknęły one uwadze Siuan. Każdy żeglarz od razu by je dostrzegł. Nie były na tyle czarne, żeby wróżyć burzę, ale też nie na tyle jasne, żeby zwiastować gładkie wody.
O takiej pogodzie nie wiadomo było, co sądzić. Można było wypłynąć w morze i nie ujrzeć nawet kropli deszczu czy najdalszego mgnienia błyskawicy. Z drugiej strony szkwał mógł dopaść łódź w jednej chwili. Taka powłoka chmur była wyjątkowo zwodnicza.
W większości portów opłatę za cumowanie łodzi wnosiło się każdego dnia, jednak podczas sztormu – kiedy żaden rybak nie wypływał na połów – opłatę tę ograniczano do połowy lub w ogóle z niej rezygnowano. Ale przy takiej pogodzie, kiedy nad głowami wisiały ponure chmury, jednak nic bezpośrednio nie zwiastowało sztormu, komendant życzył sobie pełną sumę portowego. Dlatego też rybacy stawali przez trudnym wyborem. Albo zostać w porcie i czekać, albo udać się na połów, żeby zdobyć pieniądze. Najczęściej w takie dni nie było sztormów, a połów ostatecznie okazywał się bezpieczny.
Jeśli jednak po takiej pogodzie jak ta sztorm w końcu nadszedł, zazwyczaj był paskudny. Wiele z najgorszych nawałnic pamiętanych przez ludzi poprzedzał okres nieba komendanta portu. Dlatego też niektórzy rybacy mieli jeszcze inną nazwę dla takich chmur. Nazywali je woalem lworyba. Minęło już wiele dni od czasu, gdy niebo wyglądało choćby trochę inaczej. Siuan zadrżała i otuliła się szalem. Zły znak.
Wątpiła, aby wielu rybaków zdecydowało się dzisiaj wypłynąć na połów.
– Siuan? – Dobiegł ją pobrzmiewający irytacją głos Lelaine. – Pośpiesz się. l nie chcę już dłużej słuchać żadnych zabobonnych nonsensów na temat pogody. Mówię poważnie. – Z tymi słowy wysoka Aes Sedai odwróciła się i odeszła.
„Zabobony?” – zirytowała się w myślach Siuan. „Wiedza tysiąca pokoleń to nie są zabobony. To zdrowy rozsądek!”. Ale nie powiedziała nic i ruszyła w ślad za tamtą. Wokół nich wrzała codzienna, miarowa jak w zegarku aktywność obozu Aes Sedai wiernych Egwene. Jeżeli było coś, co Aes Sedai naprawdę świetnie wychodziło, to z pewnością były to ład i porządek. Namioty stały zgrupowane wedle Ajah, a ich układ odzwierciedlał rozkład Białej Wieży. W obozie przebywali tylko nieliczni mężczyźni – żołnierze przysłani z jakimś zleceniem przez Garetha Bryne’a, stajenni doglądający koni, którzy szybko załatwiali, co mieli do zrobienia, i odchodzili. Pracujących kobiet było nieporównanie więcej, wiele z nich wyhaftowało nawet Płomień Tar Valon na swych sukniach i kaftanach.
Jedną z osobliwych cech zaimprowizowanej wioski – nie licząc oczywiście faktu, że namioty zastępowały komnaty, a drewniane chodniki posadzkę korytarzy – stanowiła liczba zgromadzonych w niej nowicjuszek. Były ich setki. Po prawdzie, to ich liczba musiała już przekroczyć tysiąc, znacznie więcej niż kiedykolwiek za pamięci żywych liczyła Wieża. Kiedy Aes Sedai wreszcie staną się na powrót jednością, trzeba będzie otworzyć kwatery nowicjuszek nieużywane od pokoleń. Być może trzeba będzie pomyśleć nawet o drugiej kuchni.
Nowicjuszki krążyły po obozie w rodzinnych grupach, a większość Aes Sedai starała się nie zwracać na nie uwagi. Niektóre czyniły tak ze starego nawyku – kogóż mogłyby interesować nowicjuszki? Innymi kierowała wyraźna niechęć. W ich ocenie imiona kobiet na tyle dorosłych, że mogły być matkami lub babciami – i które w istocie często matkami i babciami były – za nic nie powinny trafić do księgi nowicjuszek. Ale cóż począć? Egwene al’Vere, Zasiadająca na Tronie Amyrlin, ogłosiła, że tak być powinno.
W oczach mijających ją kobiet Siuan wciąż jeszcze widziała ślady wstrząsu, z jakim Aes Sedai przyjęły ten dekret. Przecież zgodnie z ustaleniami poprzedzającymi jej wybór, Egwene miała znajdować się pod ścisłą kontrolą bardziej doświadczonych sióstr. Co więc poszło nie tak? W jaki sposób Amyrlin uwolniła się spod ich wpływu? Siuan z pewnością czerpałaby znacznie większą radość z tego niekończącego się zakłopotania, gdyby nie martwiła się coraz bardziej o Egwene, wciąż więzioną w Białej Wieży. To faktycznie woal lworyba. Szansa wielkiego sukcesu, ale i równie wielkiej porażki. Otrząsnęła się z tych myśli i pospieszyła za Lelaine.
– Jak postępują negocjacje? – zapytała Lelaine, nawet się nie odwracając.
„Mogłabyś sama pofatygować się na któreś spotkanie i zobaczyć na własne oczy” – pomyślała Siuan. Ale Lelaine chciała mieć w oczach innych status osoby nadzorującej określone działania, a nie tej, która bierze w nich aktywny udział. Poza tym tego rodzaju pytanie, publicznie zadane Siuan, było ruchem całkowicie wykalkulowanym. Wszystkie uważały Siuan za powierniczkę Egwene, żadna też nie zapomniała, że kiedyś to ona zasiadała na Tronie Amyrlin. Odpowiedź, jakiej Siuan mogła udzielić na pytanie tamtej, była zupełnie nieważna, ważne było natomiast to, że publicznie rozmawiały o tych kwestiach, a to mogło wzmocnić pozycję Lelaine w obozie.
– Niezbyt dobrze, Lelaine – odrzekła Siuan. – Wysłanniczki Elaidy nie chcą się zgodzić nawet na najdrobniejszy kompromis, a kiedy poruszamy kwestie naprawdę istotne, jak choćby przywrócenie Błękitnych Ajah, reagują oburzeniem. Osobiście wątpię, by miały od Elaidy pełnomocnictwa do podpisania porozumienia.
– Hmm – mruknęła w namyśle Lelaine, równocześnie kiwając głową do grupki przechodzących nowicjuszek. Tamte natychmiast przystanęły i ukłoniły się głęboko. Ostatnimi czasy Lelaine zaczęła nadzwyczaj pochlebnie wyrażać się o nowych nowicjuszkach, co było chytrym manewrem politycznym.
W powszechnej opinii Romanda była najzagorzalszą przeciwniczką wspomnianego dekretu Egwene. Teraz, kiedy Egwene trafiła do Wieży, zaczynała coraz głośniej mówić, że po osiągnięciu porozumienia z Elaidą z całych tych „głupot” z wiekowymi nowicjuszkami będzie można wreszcie zrezygnować. Z drugiej strony coraz więcej sióstr zaczynało jednak dostrzegać mądrość, jaką wykazała w tej sprawie Egwene. Wśród nowicjuszek były kobiety dysponujące naprawdę wielką siłą i niejedna miała stać się Przyjętą, gdy tylko Wieża znów zostanie zjednoczona. Okazując tym kobietom choćby milczącą akceptację, Lelaine podkreślała w oczach sióstr swoje związki z Egwene.
Siuan patrzyła za odchodzącymi nowicjuszkami. Ukłoniły się przed Lelaine niemal równie skwapliwie i uniżenie, jak uczyniłyby to wobec Amyrlin. Stawało się powoli jasne, że po miesiącach bez rozstrzygnięcia, Lelaine powoli zwyciężała nad Romandą w grze o władzę.
A to już naprawdę był poważny kłopot.
Nie chodziło o to, że Siuan nie lubiła Lelaine. Była kompetentna, zdecydowana i wytrwała w dążeniu do celu. Kiedyś były nawet przyjaciółkami, choć na kształt ich stosunków wpłynęła drastycznie zmiana pozycji Siuan.
Tak, mogłaby powiedzieć, że lubi Lelaine. Ale za nic jej nie ufała, a przede wszystkim nie chciała jej widzieć na Tronie Amyrlin. W innej epoce Lelaine zapewne dobrze poradziłaby sobie w roli przywódczyni. Jednak świat, w którym żyły, potrzebował Egwene, dlatego też – niezależnie od osobistych uczuć – Siuan nie mogła pozwolić, żeby ta kobieta zdetronizowała prawowitą Amyrlin. W tym celu musiała jednak w pierwszym rzędzie zadbać, aby Lelaine nie podjęła żadnych działań, które mogłyby stanąć na przeszkodzie uwolnieniu Egwene.
– Cóż – podjęła Lelaine – kwestię stanu negocjacji powinniśmy podnieść na posiedzeniu Komnaty. Amyrlin życzy sobie, aby były dalej prowadzone, więc z pewnością nie zrezygnujemy z nich. Jednak musi istnieć jakiś sposób, żeby wreszcie zaczęły przynosić owoce. Trzeba przecież uczynić zadość życzeniom Amyrlin, nie sądzisz?
– Bez wątpienia – odpowiedziała Siuan obojętnym tonem. Lelaine spojrzała na nią wymownie i Siuan przeklęła samą siebie w duchu za to, że znowu dała się ponieść emocjom. Lelaine musiała uwierzyć, że Siuan jest po jej stronie.
– Przepraszam, Lelaine. Po prostu na samą myśl o tej kobiecie ogarnia mnie gniew. Dlaczego Elaida podtrzymuje te rokowania, skoro nie chce na nic przystać?
Lelaine pokiwała głową.
– Tak. Ale która z nas może wiedzieć, dlaczego Elaida robi to, co robi? Zgodnie z raportami Amyrlin rządy Elaidy w Wieży są… w najlepszym przypadku kapryśne.
Siuan tylko skinęła głową. Na szczęście Lelaine nie zaczęła się zastanawiać nad ewentualną nielojalnością Siuan. Albo może w ogóle jej to nie obchodziło. To ciekawe, za jak niegroźną zaczęła ją uważać, gdy tylko jej władza zmalała.
Dla niej samej słabość była zupełnie nowym doświadczeniem. Od najwcześniejszych dni pobytu w Wieży siostry nieustannie zwracały uwagę na jej potencjał w posługiwaniu się mocą i bystrość umysłu. Niemal natychmiast zaczęły krążyć plotki, czyniące z niej przyszłą Amyrlin – czasami wydawało się, jakby to sam Wzór pchał Siuan na drogę do Tronu. I choć jej intronizacja w tak młodym wieku mimo wszystko zaskoczyła wiele kobiet, dla niej zaskoczeniem nie była. Kiedy łowi się na kałamarnicę, trudno być zaskoczonym, jeśli zębacz weźmie przynętę. Węgorze łowi się na coś zupełnie innego.
Kiedy po ujarzmieniu została Uzdrowiona, początkowy zachwyt wkrótce ustąpił miejsca rozczarowaniu – Moc nie wróciła do niej z taką samą siłą, jaką dysponowała poprzednio. Niemniej powoli przechodziła nad tym do porządku dziennego. Owszem, czasami strasznie denerwujące było niskie miejsce w hierarchii, brak szacunku otoczenia. Z drugiej strony, wiele kobiet zakładało, że osłabienie potencjału równało się ubytkowi zdolności politycznych! Czy ludzie naprawdę mają aż tak krótką pamięć? Jej gorszy status w społeczności Aes Sedai paradoksalnie stwarzał zupełnie nowe możliwości.
– Tak – powiedziała Lelaine, kiwając głową następnej grupce nowicjuszek – moim zdaniem nadszedł czas, aby wysłać emisariuszki do królestw jeszcze niepodbitych przez al’Thora. Być może nie uda nam się zdobyć Białej Wieży, ale to nie powód, aby rezygnować z politycznego przywództwa w świecie.
– Tak, Lelaine – zgodziła się Siuan. – Jednak pewna jesteś, że Romanda się nie sprzeciwi?
– Dlaczego miałaby to zrobił? – odparła Lelaine. – To nie miałoby sensu.
– Mała Romanda nie poszukuje sensu – tłumaczyła Siuan. – Osobiście podejrzewam, że u podstaw jej protestów leży chęć rozdrażnienia ciebie. W zeszłym tygodniu na własne oczy widziałam, jak naradzała się z Maralendą.
Lelaine zmarszczyła brwi. Maralenda była odległą kuzynką Domu Trakand.
Siuan stłumiła wypełzający na twarz uśmiech. Zabawne, ile można było osiągnąć, jeśli otaczający ludzie cię lekceważyli. Ile kobiet ona sama zlekceważyła tylko dlatego, że brakowało im widocznych oznak władzy? Ile razy manipulowano nią w identyczny sposób, jak ona teraz manipulowała Lelaine?
– Muszę się przyjrzeć tej sprawie – stwierdziła Lelaine.
Nie miało większego znaczenia, co uda jej się odkryć; póki jej czas będzie zajmować Romanda, nie starczy jej go na działania mające na celu odebranie władzy Egwene.
Egwene. Amyrlin naprawdę powinna się pospieszyć i zakończyć swe intrygi w Białej Wieży. Co dobrego przyjdzie z podkopania władzy Elaidy, skoro równocześnie pod nieobecność Egwene rozpadnie się kruchy sojusz buntowniczek? Siuan nie mogła bez końca odwracać uwagi Lelaine i Romandy, zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy Lelaine zdołała sobie zapewnić wyraźnie lepszą pozycję. Światłości! Bywały dni, kiedy czuła się, jakby próbowała żonglować dwoma żywymi, śliskimi srebrawami.
Siuan oceniła pozycję słońca na niebie zasnutym chmurami. Było późne popołudnie.
– Na rybie flaki – mruknęła. – Muszę pędzić, Lelaine.
Lelaine spojrzała na nią.
– Czeka cię pranie, jak mniemam? Dla tego twojego gburowatego generała?
– Nie jest gburem – zaprotestowała Siuan i zaraz skarciła się w myślach. Straci całą przewagę, jeśli będzie warczała na każdą, która uważa się za lepszą od niej.
Ale Lelaine tylko się uśmiechnęła, a jej oczy rozbłysły, jakby wiedziała lepiej. Nieznośna kobieta. Przyjaciółka czy nie, Siuan już się prawie zdecydowała, żeby zetrzeć jej ten uśmiech…
Nie.
– Przepraszam, Lelaine – wydusiła z siebie. – Wpadam w szewską pasję, kiedy myślę, czego on ode mnie wymaga.
– Tak -powiedziała Lelaine, a uśmieszek zniknął z jej ust. O tym też myślałam, Siuan. Amyrlin może sobie znosić bezprzykładnie brutalne traktowanie, jakiego siostra zaznaje z rąk Bryne’a, ale ja na to nie pozwolę. Odtąd należysz do mojego orszaku.
„Mam być twoją damą do towarzystwa?” – pomyślała Siuan. „A myślałam, że mam cię jedynie wspierać do powrotu Egwene”.
– Tak– zadumała się Lelaine. – Powinnam wiedzieć, że nadszedł już najwyższy czas, aby położyć kres twej służbie u Bryne’a. Chętnie spłacę twój dług, Siuan.
– Mój dług? – powtórzyła tępo Siuan, czując jak ogarnia ją panika. – Czy to rozważne? Oczywiście chciałabym się od niego uwolnić, ale z drugiej strony dzięki mojej pozycji mam niekiedy sposobność zorientowania się w jego planach.
– Jego planach? – zapytała Lelaine, marszcząc brwi.
Siuan aż skurczyła się w środku. Ostatnią rzeczą, na jakiej jej zależało, było wciągnięcie Bryne’a w sieć podejrzeń. Światłości, ten człowiek był tak uczciwy i skrupulatny, że przy nim nawet Strażnicy wydawali się niekiedy niedbali w wypełnianiu przysiąg.
Powinna pozwolić Lelaine, aby położyła kres jej głupiej służbie, jednak na samą myśl skręcało ją w żołądku. Jak dziś pamiętała rozczarowanie Bryne’a, kiedy złamała swoją przysięgę, choć od tego czasu minęło już parę miesięcy. Cóż, w istocie wcale nie złamała żadnej przysięgi, po prostu samowolnie przesunęła termin spłaty swego zobowiązania. Ale spróbuj to wytłumaczyć temu upartemu głupcowi!
Gdyby teraz zdecydowała się na łatwą drogę wyjścia z sytuacji, co by sobie o niej pomyślał? Pomyślałby, że wygrał, że okazała się niezdolna dotrzymać słowa. Nie ma mowy, żeby tak to się skończyło.
Poza tym nie dopuści, aby to Lelaine ją uwolniła. W ten sposób jej dług przeszedłby z Bryne’a na Lelaine. Aes Sedai odebrałaby wprawdzie swoją należność w sposób znacznie bardziej subtelny, niemniej każdy grosz musiałaby spłacić w taki czy inny sposób, choćby monetą lojalności.
– Lelaine – cicho zaczęła Siuan – o nic nie podejrzewam naszego poczciwego generała. Jednakowoż, to on dowodzi naszymi armiami. Czy naprawdę można mu ufać do tego stopnia, żeby zostawić go bez żadnego nadzoru?
Lelaine parsknęła.
– Nie wydaje mi się, aby jakiegokolwiek mężczyznę można było zostawić bez nadzoru.
– Nienawidzę tego prania – podjęła Siuan. Cóż, naprawdę nienawidziła. Lecz nie przestałaby za całe złoto Tar Valon. – Ale jeśli dzięki tej służbie mogę być blisko niego, mając cały czas oczy i uszy szeroko otwarte…
– Tak – powiedziała Lelaine, powoli kiwając głową. – Tak, teraz widzę, że masz rację. Nie zapomnę ci tego poświęcenia, Siuan. Cóż, dobrze, możesz odejść.
To rzekłszy, Lelaine odwróciła się i odeszła, po drodze wpatrując we własne dłonie takim wzrokiem, jakby męczyła ją jakaś niewypowiedziana tęsknota. Zapewne wyczekiwała dnia, gdy – już jako Amyrlin – będzie mogła na pożegnanie z drugą siostrą podsunąć jej do pocałowania pierścień z Wielkim Wężem. Światłości, Egwene naprawdę powinna jak najszybciej wracać. Wysmarowana masłem srebrawa! Przeklęta wysmarowana masłem srebrawa!
Siuan ruszyła w kierunku skraju obozu Aes Sedai. Armia Bryne’a rozłożyła się wokół szerokim pierścieniem, jednak żeby dotrzeć do namiotu generała, Siuan musiałaby przejść przez cały obóz. Cała droga pewnie zajęłaby jej z pół godziny. Na szczęście wkrótce znalazła woźnicę, który na wozie wyładowanym zapasami zmierzał ku bramie, a potem do obozowiska armii. Natychmiast zgodził się, by jechała na stercie rzepy, choć widać po nim było lekkie zdumienie, że nie wzięła konia, jak przystałoby Aes Sedai. Cóż, nie było to aż tak daleko, a jazda z warzywami uchybiała godności kobiety w znacznie mniejszym stopniu niż niezdarne podskakiwanie na końskim grzbiecie. Jeśli Gareth Bryne zechce się uskarżać na jej opieszałość, to już ona mu powie, co o nim sądzi!
Oparła się o worek rzep i przewiesiła nogi w brązowych pończochach przez burtę wozu. Kiedy pojazd toczył się w górę lekkiego wzniesienia, mogła podziwiać obóz Aes Sedai z jego białymi namiotami i urbanistyczną organizacją. Armia otaczała go pierścieniem, w jej obozie namioty były mniejsze i stały w schludnych równych rzędach, a jeszcze za nimi z każdym dniem rosły tabory i obóz dekowników.
W tle tego wszystkiego rozpościerał się zbrązowiały krajobraz, gdzie śnieg już wprawdzie stopniał, lecz tylko z rzadka kiełkowały zielone pędy. Okolicę porastały zagajniki karłowatych dębów, cienie w dolinach i kręte smugi dymu unoszące się znad kominów wskazywały na obecność wiosek. Zaskoczyło ją, jak znajoma i gościnna wydawała jej się ta równina. Kiedy po raz pierwszy przybyła do Białej Wieży, była pewna, że nigdy nie pokocha życia w środku lądu.
Kiedy się teraz nad tym zastanawiała, wychodziło na to, że przeżyła więcej lat w Tar Valon niż we Łzie. Niekiedy trudno jej było sobie przypomnieć dziewczynę, która naprawiała sieci i wyruszała na poranne połowy w towarzystwie ojca. Stała się kimś innym – kobietą, której profesją były już nie ryby, a sekrety.
Sekrety, te wszechwładne, straszne sekrety. Stały się jej życiem. Nie zaznała w nim miłości, nie licząc młodzieńczych zauroczeń. Nie miała czasu na związki i niewiele miejsca w swym życiu na przyjaźnie. Wszystko poświęciła jednemu celowi – znaleźć Smoka Odrodzonego. Pomóc mu, pokierować nim, a w dalszej przyszłości może i kontrolować go.
Moiraine poświęciła swe życie tej samej misji, ale ona przynajmniej mogła podróżować i zobaczyła trochę świata. Siuan natomiast postarzała się – duchem, bo przecież nie ciałem – zamknięta w Wieży, pociągając sznurki i kierując świat na właściwą ścieżkę. Nie miała wątpliwości, że uczyniła dużo dobrego. Ale dopiero przyszłość pokaże, czy to wystarczy.
Nie żałowała przeżytego w ten sposób życia. Jednak w takich chwilach, jak teraz, gdy jechała między namiotami armii na wozie, który podskakiwał w dziurach i na wybojach, a ona trzęsła się niczym suche rybie ości w garnku – zazdrościła Moiraine. Ile razy Siuan chciało się wyjrzeć przez okno i popatrzeć na piękny zielony krajobraz, nim wszystko zaczęło się obracać w perzynę? Ona i Moiraine walczyły ze wszystkich sił o uratowanie świata, aż w końcu zostały całkiem same, bez czegokolwiek, co mogłoby im sprawić radość.
Może Siuan popełniła błąd, powtórnie przyłączając się do Błękitnych, może trzeba było postąpić jak Leane, która skorzystała z okazji, jaką stanowiły ujarzmienie i Uzdrowienie, żeby stać się Zieloną Ajah.
„Nie” – pomyślała Siuan na trzęsącej się skrzyni wozu, chłonąc gorzki zapach rzepy. „Nie. Wciąż przede wszystkim zależy mi na uratowaniu tego przeklętego świata”. Nie było dla niej miejsca wśród Zielonych. Chociaż kiedy myślała o Gareth’cie Bryne, żałowała, że Błękitne nie były choć trochę bardziej podobne do Zielonych.
Siuan Zasiadająca na Tronie Amyrlin nie miała czasu na związki z mężczyznami, ale co w przypadku Siuan – damy czyjegoś orszaku? Manipulowanie ludźmi wymagało znacznie więcej zręczności niż zastraszanie ich potęgą Tronu Amyrlin, ale, jak się okazało, było znacznie bardziej satysfakcjonujące. Na dodatek czuła się tak, jakby ktoś zdjął z jej barków miażdżący ciężar odpowiedzialności, który towarzyszył jej przez wszystkie lata spędzone na władaniu Białą Wieżą. Może jednak w jej życiu było jeszcze miejsce na niewielkie zmiany?
Wóz dotarł na skraj obozu armii. Pokręciła głową nad swymi głupimi myślami i zeskoczyła na ziemię, dziękując woźnicy. Przecież nie mogła się zachowywać jak dziewczyna, która ledwie dorosła, by wyprawić się na pierwszy w życiu połów strzępiela! Szkoda czasu na romantyczne rojenia. Zbyt wiele pozostawało do zrobienia.
Szła wzdłuż granicy obozu, mając żołnierskie namioty po lewej ręce. Powoli nadchodził zmierzch, a lampy spalające bezcenną oliwę oświetlały prymitywne szałasy i namioty po prawej ręce. Przed sobą miała niewielką okrągłą palisadę. Oczywiście nie broniła ona całej armii, po prawdzie w jej wnętrzu było dość miejsca jedynie na kilka oficerskich namiotów oraz większy namiot, w którym znajdowała się kwatera główna. Palisada tylko w ostateczności mogła wywiązać się z roli umocnienia – niemniej Bryne chciał, żeby miejsce narad z oficerami było oddzielone od reszty obozu. Mając tak duży teren do patrolowania, a do tego chaotyczną zbieraninę cywilów pod bokiem, przynajmniej w ten sposób mógł utrudnić zadanie ewentualnym szpiegom.
Palisada była dopiero w trzech czwartych gotowa, ale prace postępowały szybko. Być może, jeśli oblężenie potrwa dostatecznie długo, generał zdecyduje otoczyć nią całą armię. Na razie Bryne uznał, że ufortyfikowany ośrodek dowodzenia nie tylko wzbudzi w żołnierzach poczucie bezpieczeństwa, ale też natchnie ich szacunkiem dla szarży.
Z ziemi sterczały ośmiostopowe drewniane pale, wyglądające niczym linia wartowników z grotami włóczni godzącymi w niebo. Podczas odpierania oblężenia zazwyczaj dysponowało się dostateczną ilością zasobów ludzkich, które mogły podjąć się takiej budowy. Wartownicy rozpoznali ją i przepuścili bez zatrzymywania, więc szybko dotarła do namiotu Bryne’a. Naprawdę miała pranie do zrobienia, jednak większość brudów będzie pewnie musiała zaczekać do rana. Zaraz po zmroku miała się spotkać z Egwene w Tel’aran’rhiod, a poświata rzucana przez zachodzące słońce na powłokę chmur zaczynała już powoli przygasać.
Namiot Bryne’a był jak zwykle słabo oświetlony. Podczas gdy ludzie na zewnątrz szafowali oliwą, on oszczędzał. Większość jego żołnierzy żyła lepiej niż on. Głupiec. Siuan weszła do namiotu bez zapowiedzi. Jeżeli był na tyle głupi, żeby nie przebierać się za parawanem, to był jego problem.
Bryne siedział za biurkiem, pracując przy świetle pojedynczej świecy. Czytał chyba raporty zwiadowców.
Siuan parsknęła cicho i pozwoliła klapie namiotu opaść za plecami. Nie miał nawet jednej lampy! Co za człowiek!
– Zniszczysz sobie oczy, czytając przy takim kiepskim świetle, Gareth’cie Bryne.
– Przez większość życia czytałem przy płomieniu świecy, Siuan – odrzekł, odwracając kartę i nie unosząc wzroku. – I powinnaś wiedzieć, że wzrok mam równie dobry jak w młodości.
– Doprawdy? – zadrwiła Siuan. – Chcesz powiedzieć, że wszedłeś w życie z kiepskim wzrokiem?
Bryne uśmiechnął się, ale nie oderwał oczu od lektury. Siuan parsknęła znowu, tym razem głośniej, żeby mieć pewność, iż usłyszał. Potem splotła kulę światła i zawiesiła ją nad jego biurkiem. Głupiec. Przecież nie mogła pozwolić, aby oślepł do tego stopnia, by podczas bitwy padł pod ciosem, którego nawet nie dostrzeże. Ulokowała światło koło jego głowy – może zbyt blisko, ponieważ musiał teraz lekko przekrzywić głowę, żeby cokolwiek zobaczyć – i poszła zdjąć wysuszone pranie z linki przeciągniętej skroś namiotu. Jak dotąd nie skarżył się, że suszy pranie w jego namiocie, samej linki też nie zdjął. To sprawiło jej lekkie rozczarowanie. Już sobie wyobrażała, jak go za to zruga.
– Przyszła dziś do mnie kobieta z zewnętrznego obozu – powiedział Bryne, zmieniając pozycję na krześle i sięgając po kolejny dokument ze sterty – i zaproponowała, że będzie mi prać. Poinformowała mnie, że wraz z innymi kobietami organizują u siebie pralnię i że z pewnością wypierze moje rzeczy lepiej i szybciej niż niejedna roztargniona służąca.
Siuan zamarła, po czym obrzuciła Bryne’a ukradkowym spojrzeniem. Ten wciąż przeglądał swoje papiery. Z lewej strony jego silna szczęka była oświetlona białym światłem jej kuli, z prawej migoczącym pomarańczowym płomieniem świecy. Niektórzy mężczyźni z wiekiem zaczynali wyglądać na słabszych, inny robili się zmęczeni i powolni. Bryne jedynie nabrał godności, niczym posąg wyrzeźbiony przez mistrza, a potem wystawiony na działanie żywiołów. Wiek w niczym nie osłabił jego efektywności ani siły. Nadał mu tylko więcej charakteru, przyprószył skronie siwizną, pomarszczył twarz bruzdami mądrości.
– I co odpowiedziałeś tej kobiecie? – zapytała w końcu.
Bryne przewrócił kolejną kartkę.
– Powiedziałem jej, że jestem całkowicie zadowolony ze stanu swego prania. – Spojrzał na nią. – Muszę ci powiedzieć, Siuan, że jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony. Z początku zakładałem, że Aes Sedai nie bardzo wyznają się na takiej robocie, jednak jeszcze nigdy moje mundury nie znajdowały się w stanie idealnej kombinacji świeżości i wygody. Można cię każdemu polecić.
Siuan odwróciła głowę, kryjąc rumieniec. Głupiec! Zmuszała królów, żeby przed nią klękali! Aes Sedai tańczyły, jak im zagrała, trudziła się nad zbawieniem całego świata! A on komplementował w niej praczkę?
Cała sprawa jednak polegała na tym, że w ustach Bryne’a komplement był całkowicie szczery i pomyślany w dobrej woli. Nie patrzył z góry ani na praczki, ani na gońców. Wszystkich traktował jak równych. W oczach Garetha Bryne’a królowe i królowie nie cieszyli się szacunkiem tylko dlatego, kim byli – jego szacunek można było zyskać, wywiązując się ze swych przysiąg i obowiązków. Komplement dotyczący prania z jego ust był niczym medal z jego rąk dla żołnierza za odwagę okazaną w obliczu wroga.
Znowu nań spojrzała. On tymczasem nie spuszczał z niej wzroku. Głupiec! Przeszła krok, zdjęła kolejną koszulę ze sznurka i zaczęła ją składać.
– Nigdy mi nie wyjaśniłaś w zadowalający sposób, dlaczego wówczas złamałaś przysięgę – powiedział.
Siuan znów zamarła, wbiła wzrok w ścianę namiotu, na której tańczyły cienie wiszącego na sznurku prania.
– Myślałam, że zrozumiałeś – odparła, składając kolejną koszulę. – Miałam naprawdę ważne informacje dla Aes Sedai w Salidarze. Poza tym nie mogłam przecież tak sobie pozwolić biegać Logainowi po świecie, nieprawdaż? Musiałam go znaleźć i odstawić do Salidaru.
– To są wymówki – rzekł Bryne. – Ach, wiem, że prawdziwe. Ale jesteś Aes Sedai. Potrafisz przedstawić mi cztery fakty w taki sposób, żeby skrywały prawdę, i to z większą swobodą niż niektórzy kłamią.
– A więc nazywasz mnie kłamcą? – zdenerwowała się.
– Nie – zaprzeczył. – Tylko krzywoprzysięzcą.
Spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma. Dobrze, niech się dowie, jak to wyglądało, i to w najbardziej brutalny sposób… Zawahała się. Przyglądał jej się, skąpany w podwójnym świetle, w oczach miał ciekawość. Potrafiła w nich wyczytać rezerwę, ale nie widziała oskarżenia.
– Przygnała mnie tu próba znalezienia odpowiedzi – wyjaśnił. – To dlatego ścigałem cię przez całą tę drogę. I dlatego w końcu złożyłem przysięgę zbuntowanym Aes Sedai, choć nie miałem szczególnej ochoty wdawać się w kolejną wojnę w Tar Valon. Zrobiłem to wszystko, ponieważ chciałem się dowiedzieć. Musiałem się dowiedzieć. Dlaczego? Dlaczego kobieta o takich oczach… takich namiętnych, dzikich oczach… złamała przysięgę?
– Mówiłam ci, że chciałam wrócić, aby wywiązać się ze złożonej przysięgi – powtórzyła Siuan, a potem odwróciła się i strzepnięciem rozprostowała koszulę.
– Kolejna wymówka – rzekł cichym głosem. – Kolejna odpowiedź Aes Sedai. Czy kiedykolwiek usłyszę z twych ust całą prawdę, Siuan Sanche? Czy ktokolwiek kiedykolwiek usłyszał? – Westchnął, po chwili usłyszała szelest papierów, a płomień świecy zamigotał poruszony ruchem dłoni sięgającej po kolejny dokument.
– Kiedy byłam jeszcze Przyjętą w Białej Wieży – zaczęła cicho Siuan – zdarzyło mi się być jednym z czworga świadków Przepowiedni głoszącej rychłe narodziny Smoka Odrodzonego na zboczu Góry Smoka.
Szelest papierów ucichł jak ucięty nożem.
– Jedna z nas – ciągnęła dalej Siuan – umarła na miejscu. Druga wkrótce poszła jej śladem. Pewna jestem, że ją… a była to ówczesna Amyrlin we własnej osobie… zamordowały Czarne Ajah. Tak, one istnieją. Jeżeli komukolwiek powiesz, że dowiedziałeś się o tym ode mnie, wyrwę ci język. Zanim Amyrlin umarła, zdążyła wysłać Aes Sedai na poszukiwanie Smoka. Jedna po drugiej ginęły. Czarne musiały torturami wydrzeć z ust Tamry ich imiona, zanim ją zabiły. Z pewnością nie oddała tej wiedzy łatwo. Kiedy myślę o tym, przez co musiała przejść, wciąż przeszywa mnie dreszcz. Wkrótce zostałyśmy tylko dwie, dwie, które wiedziały. Moiraine i ja. Chyba nie podejrzewano nas o to, że słyszałyśmy Przepowiednię. Byłyśmy tylko Przyjętymi, w komnacie znalazłyśmy się przez przypadek. Podejrzewam, że Tamra jakimś sposobem zdołała zataić nasze imiona przed Czarnymi, ponieważ gdyby było inaczej, bez wątpienia podzieliłybyśmy los pozostałych. W ten sposób zostałyśmy tylko dwie. Jedyne kobiety w całym świecie, które znały prawdę o tym, co nadejdzie. A przynajmniej jedyne dwie, które służyły Światłości. I takim to sposobem zrobiłam, co musiałam zrobić, Gareth’cie Bryne. Poświęciłam swe życie przygotowaniom do nadejścia Smoka. Przysięgłam, że przeprowadzę świat przez Ostatnią Bitwę. Że zrobię, co będzie konieczne… dosłownie wszystko, co będzie konieczne.., aby unieść ciężar, który został mi zesłany. Była tylko jedna osoba, której mogłam w pełni zaufać, ale ona już nie żyje.
Siuan odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Lekki powiew wiatru zmarszczył płócienne ściany namiotu, płomień świecy zadrżał, ale Bryne siedział całkowicie nieruchomo, patrząc na nią.
– Tak więc sam widzisz, Gareth’cie Bryne – kontynuowała Siuan. – Musiałam odłożyć na jakiś czas wywiązanie się z przysięgi złożonej tobie, ponieważ byłam we władzy innych przysiąg. Przysięgłam, że przejdę tę drogę do końca, a sam wiesz, że Smok Odrodzony jeszcze nie spotkał swego przeznaczenia na stokach Shayol Ghul. Człowiek musi się stosować do swych przysiąg wedle hierarchii ich ważności. Kiedy złożyłam ci przysięgę, nie obiecałam, że wywiążę się z niej bezzwłocznie. Specjalnie ostrożnie dobierałam słowa. Zapewne określisz to jako słowne gierki Aes Sedai. Ja nazwałabym to inaczej.
– To znaczy jak? – zapytał.
– Nazwałabym to działaniami koniecznymi, by bronić ciebie, twoich ziem, twojego ludu, Gareth’cie Bryne. Obwiniasz mnie za utratę stodoły i kilku krów. Proponuję ci, żebyś sobie wyobraził, jakie koszty poniosą ludzie, kiedy Smok Odrodzony zawiedzie. Czasami trzeba zapłacić określoną cenę, żeby wywiązać się ze znacznie ważniejszego obowiązku. Oczekiwałabym, że żołnierz zrozumie te słowa.
– Powinnaś była mi powiedzieć – stwierdził, wciąż patrząc jej prosto w oczy. – Powinnaś była mi wytłumaczyć, kim jesteś.
– Co? – żachnęła się Siuan. – Uwierzyłbyś mi?
Zawahał się.
– A poza tym – stwierdziła otwarcie – nie ufałam ci. Z tego co pamiętam, nasze poprzednie spotkanie nie przebiegło w szczególnie… przyjaznej atmosferze. Czy mogłam podjąć takie ryzyko, Gareth’cie Bryne, wobec człowieka, którego nie znałam? Czy mogłam dać mu klucz do tajemnic, których jestem jedyną powiernicą, tajemnic, które przekazać mogłam tylko nowej Zasiadającej na Tronie Amyrlin? Czy mogłam pozwolić sobie na stratę choćby chwili, gdy nad światem wisiała już śmiertelna groźba?
Wciąż patrzyła mu prosto w oczy, czekając na odpowiedź.
– Nie – przyznał w końcu. – Żebym sczezł, Siuan, ale nie. Nie powinnaś czekać ani chwili. A przede wszystkim nie powinnaś składać tej przysięgi!
– Powinieneś uważniej słuchać – rzekła, z cichym parsknięciem odrywając w końcu spojrzenie od jego oczu. – Proponuję ci, żebyś następnym razem, kiedy zechcesz pod przysięgą zapewnić sobie czyjeś usługi, określił precyzyjnie ramy czasowe.
Bryne kaszlnął, a Siuan szarpnięciem zdjęła ze sznurka ostatnią sztukę prania; sznurek rozhuśtał się, tworząc migotliwy cień na ścianie namiotu.
– Cóż – rzekł Bryne – obiecałem sobie, że każę ci u mnie pracować tylko tak długo, dopóki nie uzyskam odpowiedzi. Teraz wiem już wszystko. Powinienem więc powiedzieć…
– Stój! – warknęła Siuan, odwracając się gwałtownie ku niemu i celując weń wyprostowanym palcem.
– Ale…
– Nie mów tego – zagroziła. – Bo cię zaknebluję i powisisz w powietrzu do rana. Nie myśl, że tego nie zrobię.
Bryne siedział bez ruchu, nic nie mówiąc.
– Jeszcze z tobą nie skończyłam, Gareth’cie Bryne. – Strzepnęła ostatnią koszulę w dłoniach, potem złożyła ją. – Powiem ci, kiedy to nastąpi.
– Światłości, kobieto – mruknął prawie niedosłyszalnie. – Gdybym wiedział, że jesteś Aes Sedai, zanim ruszyłem w pościg za tobą do Salidaru… gdybym wiedział, co robię…
– Co? – dopytywała się. – Nie ścigałbyś mnie?
– Oczywiście, że bym cię ścigał – zaprotestował, urażony. – Po prostu byłbym bardziej ostrożny i lepiej bym się przygotował. Poszedłem na polowanie na dzika ze scyzorykiem, zamiast wziąć włócznię!
Siuan położyła złożoną koszulę na stosie pozostałych, a potem wzięła wszystkie na ręce. Obrzuciła go cierpiętniczym spojrzeniem.
– Dołożę wszelkich starań, żeby nie zapamiętać ci, iż porównałeś mnie do dzikiej świni, Bryne. Ale spróbuj trochę panować nad swym językiem. W przeciwnym razie grozi ci wkrótce brak służącej i wtedy będziesz musiał prosić te kobiety z obozu dekowników o robienie ci prania.
Spojrzał na nią uważnie, po czym roześmiał się w głos. Ona też nie potrafiła powstrzymać uśmiechu wypełzającego na twarz. Cóż, po takiej wymianie zdań na zawsze zapamięta, kto tu jest górą.
Ale… Światłości! Dlaczego opowiedziała mu o Przepowiedni? Przecież nigdy o niej nikomu nie wspominała! Pakując koszule do kufra, zerknęła przez ramię na Bryne’a, który wciąż kręcił głową i chichotał.
„Kiedy te pozostałe przysięgi nie będą już miały nade mną władzy, kiedy będę pewna, że Smok Odrodzony robi to, co mu przeznaczone, być może wtedy znajdę czas. Chyba po raz pierwszy w życiu z wytęsknieniem wyglądam końca mej misji”. Było to nadzwyczaj dziwne uczucie.
– Powinnaś już się kłaść, Siuan – powiedział Bryne.
– Jeszcze wcześnie – odparła.
– Tak, ale słońce już zaszło. A ty co trzeci dzień kładziesz się spać osobliwie wcześnie, mając na szyi ten dziwny pierścień, który chowasz pod poduszką swego siennika. – Przewrócił kolejną kartkę na biurku. – Proszę przekaż ode mnie Amyrlin wyrazy szacunku.
Odwróciła się ku niemu z szeroko otwartymi ustami. Przecież nie mógł niczego wiedzieć o Tel’aran’rhiod, prawda? Na jego twarzy zobaczyła uśmiech pełen satysfakcji. Może nic nie wiedział o Tel’aran’rhiod, ale z pewnością domyślił się, że ten pierścień i rygor wczesnego układania się do snu służą komunikacji z Egwene. Chytre. Kiedy go mijała, zerknął znad rozłożonych papierów, w jego oczach dostrzegła wesołe iskierki.
– Nieznośny człowiek – mruknęła, siadając na sienniku i gasząc kulę światła. Potem z głupią miną wydobyła spod poduszki pierścień ter’angreala i zawiesiła na szyi. Wreszcie odwróciła się doń plecami i umościła na legowisku, próbując się zmusić do zaśnięcia. Dbała o to, aby co trzeci dzień wstawać wcześnie, żeby potem łatwiej zasypiać. Żałowała, że nie potrafi robić tego z taką samą swobodą jak Egwene.
Nieznośny… nieznośny człowiek! Musiała wymyślić coś, czym mu się zrewanżuje. Myszy w pościeli. To będzie dobre.
Przez czas jakiś nie mogła zasnąć, ale w końcu zdołała, ukołysana wizjami stosownego rewanżu. Obudziła się w Tel’aran’rhiod, nie mając na sobie nic prócz skandalicznej, ledwie okrywającej ciało przepaski. Jęknęła, natychmiast zastępując ją – siłą koncentracji – zieloną suknią. Zieloną? Dlaczego zieloną? Przecież chciała niebieską. Światłości! Jak to możliwe, że Egwene zawsze tak sobie łatwo poczyna w Tel’aran’rhiod, podczas gdy ona musi cały czas pozostawać skoncentrowana, ponieważ przy każdej najgłupszej myśli jej ubiór zaczyna się zmieniać? To musiało mieć coś wspólnego z tą gorszą kopią prawdziwego ter’angreala, która nie działała równie dobrze jak oryginał. To dlatego w oczach innych jej postać wydawała się nieco bezcielesna.
Znajdowała się pośrodku obozu Aes Sedai, w otoczeniu namiotów. Klapy każdego z nich co raz to otwierały się, to znów zamykały. Na niebie szalała fioletowa, zadziwiająco cicha burza. Osobliwe zjawisko, ale tak często bywało z różnymi rzeczami w Tel’aran’rhiod. Zamknęła oczy, siłą woli próbując się przenieść do gabinetu Mistrzyni Nowicjuszek w Białej Wieży. Kiedy je otworzyła, już tam była. Małe, wykładane boazerią pomieszczenie z przysadzistym biurkiem i stoliczkiem do chłosty.
Wolałaby mieć do dyspozycji jeden z oryginalnych pierścieni, ale te zarezerwowały dla siebie Zasiadające Komnaty. Powinna więc chyba być wdzięczna nawet za niewielki haczyk, jak mawiał jej ojciec. Przecież mogłaby skończyć z niczym. Zasiadające były pewne, że ten ter’angreal miała w swym posiadaniu Leane, kiedy ją pojmano.
Czy z Leane wszystko w porządku? W każdej chwili fałszywa Amyrlin mogła wydać dekret nakazujący jej egzekucję. Siuan wiedziała aż nadto dobrze, jak mściwa potrafi być Elaida, wciąż czuła ukłucie żalu na myśl o biednym Alricu. Czy Elaidę choćby przez chwilę dręczyło poczucie winy z powodu zamordowania z zimną krwią Strażnika, zanim jeszcze kobieta, przeciwko której wystąpiła, została zgodnie z prawem zdetronizowana?
– Miecz, Siuan? – znienacka dobiegł do jej uszu głos Egwene. – To coś nowego.
Siuan spuściła wzrok i przekonała się, oszołomiona, że trzyma w dłoni przeklęty miecz, którym zapewne chciała przebić serce Elaidy. W jednej chwili sprawiła, że zniknął, potem spojrzała na Egwene. Dziewczyna w każdym calu wyglądała niczym Amyrlin, począwszy od wspaniałej szaty ze złotogłowiu, a skończywszy na misternej fryzurze brązowych włosów przetykanych perłami. Jej twarz nie była jeszcze owym charakterystycznym dla Aes Sedai obliczem pozbawionym śladu przeżytych lat, niemniej Egwene bardzo dobrze wychodziła pogoda ducha, którą siostry powinny nieustannie okazywać. Po prawdzie, od wzięcia do niewoli była w tym coraz lepsza.
– Dobrze wyglądasz, Matko – powiedziała Siuan.
– Dziękuję ci – odparła Egwene z lekkim uśmiechem. W obecności Siuan starała się jeszcze bardziej niż w towarzystwie pozostałych. Obie wiedziały, ile jej zawdzięczała, że tylko dzięki niej stała się tą, którą była.
„Choć prawdopodobnie sama by sobie też poradziła” – przyznała Siuan w myślach. „Tylko trwałoby to trochę dłużej”.
Egwene rozejrzała się po pokoju i skrzywiła lekko.
– Wiem, że sama zaproponowałam to miejsce, ale ostatnimi czasy zbyt często je oglądam. Spotkamy się w refektarzu nowicjuszek. – Powiedziawszy te słowa, zniknęła.
Dziwny wybór, ale dający szansę uniknięcia ciekawskich uszu. Siuan i Egwene nie były jedynymi, które wykorzystywały Tel’aran’rhiod do potajemnych spotkań. Siuan zamknęła oczy – nie musiała, ale dzięki temu jakoś łatwiej jej szło – i wyobraziła sobie refektarz nowicjuszek, z jego rzędami ław i surowymi ścianami. Kiedy otworzyła oczy, znajdowała się na miejscu, Egwene już na nią czekała. Amyrlin wykonała takich ruch, jakby chciała usiąść, lecz zanim klapnęła na posadzkę, znikąd pojawił się majestatyczny wyściełany fotel, który wdzięcznie objął jej ciało. Siuan nie ufała swoim umiejętnościom na tyle, żeby spróbować podobnie skomplikowanej sztuczki – po prostu przysiadła na jednej z ławek.
– Myślę, że powinnyśmy się spotykać częściej, Matko – zagaiła Siuan, postukując palcem w stół, co zazwyczaj pomagało jej zebrać myśli.
– Tak? – westchnęła Egwene, prostując się. – Coś się stało?
– Kilka rzeczy – odpowiedziała Siuan – i obawiam się, że pachną jak złowiona przed tygodniem ryba.
– Opowiedz.
– Jedna z Przeklętych była w naszym obozie – zaczęła Siuan. Starała się unikać nawet myślenia o tej sprawie. Za każdym razem czuła mrówki biegające po skórze.
– Czy ktoś zginął? – zapytała Egwene spokojnym głosem, choć w jej oczach błyszczała stal.
– Dzięki Światłości, nie – uspokoiła ją Siuan. – Poza tymi, o których już wiesz. To Romanda się wszystkiego domyśliła. Egwene, ten potwór był z nami od dłuższego czasu, ukrywała się.
– Kto to był?
– Delana Mosalaine – powiedziała Siuan. – Albo jej służąca, Halima. Raczej jednak Halima, ponieważ Delanę znałam od dawna. – Oczy Egwene rozszerzyły się odrobinę. Halima przez czas jakiś zajmowała się Egwene. Usługiwała jej i dotykała ją Przeklęta. Ale wieści zniosła dobrze. Jak przystało na Amyrlin.
– Ale Anaiyę zabił mężczyzna – zauważyła Egwene. – Czymś się te morderstwa różniły?
– Nie. Anaiya nie została zabita przez mężczyznę, lecz przez kobietę posługującą się saidinem. Musiało tak być… to jedyne sensowne wyjaśnienie.
Egwene powoli pokiwała głową. W przypadku Czarnego wszystko było możliwe. Siuan uśmiechnęła się z zadowoleniem. Ta dziewczyna naprawdę uczy się, jak być Amyrlin. Światłości, ona jest Amyrlin!
– Co jeszcze? – zapytała Egwene.
– W tej kwestii już niewiele więcej – odparła Siuan. – Niestety zdołały nam uciec. Zniknęły tego samego dnia, kiedy odkryłyśmy, kim są.
– Ciekawa jestem, kto je ostrzegł?
– Cóż, z tym związana jest kolejna sprawa, o której muszę ci donieść. – Siuan wzięła głęboki oddech. Najgorsze miała już za sobą, niemniej dalsze wieści też nie będą łatwe do przekazania. – Tamtego dnia odbyło się posiedzenie komnaty, w którym wzięła udział Delana. Podczas tego posiedzenia pewien Asha’man poinformował nas, że wyczuwa w obozie przenoszącego mężczyznę. Uznałyśmy, że stąd się dowiedziały. Ale dopiero po ucieczce Delany połączyłyśmy wszystkie fakty. Ten sam Asha’man doniósł nam, że jego towarzysz spotkał pewnego razu kobietę przenoszącą saidina.
– A co robił Asha’man w obozie?– spytała chłodno Egwene.
– Przybył do nas w charakterze emisariusza, Matko – wytłumaczyła Siuan. – Od Smoka Odrodzonego. Przy okazji dowiedziałyśmy się, że niektórzy z mężczyzn towarzyszących al’Thorowi nałożyli na Aes Sedai więzi zobowiązań.
Egwene mrugnęła, raz.
– Tak. Doszły do mnie plotki na ten temat. Miałam nadzieję, że były przesadzone. Czy ten Asha’man wyjaśnił, kto pozwolił Randowi na taką niegodziwość?
– On jest Smokiem Odrodzonym – stwierdziła Siuan, krzywiąc się. – Nie wydaje mi się, aby potrzebował czyjegokolwiek pozwolenia. Jednak na jego obronę muszę powiedzieć, że nie wydaje mi się, aby wiedział o wszystkim. Kobieta połączona z jego człowiekiem więzią zobowiązań została wysłana przez Elaidę w ekspedycji przeciwko Czarnej Wieży.
– Tak. – W końcu na obliczu Egwene odbił się ślad emocji. – A więc plotki są prawdziwe. Aż nazbyt prawdziwe. – Jej piękna suknia zachowała swój krój, ale zmieniła barwę na ciemnobrązową, jak ubiory Aielów. Egwene chyba nie zdała sobie sprawy z tej przemiany. – Czy katastrofalne rządy Elaidy nigdy się nie skończą?
Siuan tylko pokręciła głową.
– Jako swego rodzaju odpłatę za nałożenie zobowiązań na kobiety przez ludzi al’Thora, zaproponowano nam czterdziestu siedmiu Asha’manów, z którymi możemy postąpić tak samo. Trudno to nazwać sprawiedliwością, niemniej Komnata zdecydowała się przyjąć propozycję.
– I jest to słuszna decyzja – podsumowała Egwene. – Z konsekwencjami głupich poczynań Smoka będziemy się musiały zmierzyć później. Może jego ludzie nie działali na bezpośredni rozkaz, ale i tak Rand musi wziąć za nich odpowiedzialność. Mężczyźni. Nakładają na kobiety więzi zobowiązań!
– Utrzymują, że saidin został oczyszczony – zauważyła Siuan.
Egwene uniosła brew, ale nie zaprotestowała.
– Tak – rzekła w końcu – przypuszczam, że to rozsądna hipoteza. Oczywiście potrzebne nam będzie dalsze potwierdzenie tej informacji. Musimy jednak pamiętać, że skaza pojawiła się w chwili, gdy wszystko było na najlepszej drodze do… dlaczego więc nie miałaby zniknąć, gdy świat wokół pogrąża się w czystym szaleństwie?
– Nie myślałam o tym w ten sposób – powiedziała Siuan. – A więc, co powinnyśmy zrobić, Matko?
– Niech Komnata się tym zajmie – poleciła Egwene. – Najwyraźniej siostry panują nad sytuacją.
– Lepiej, żeby do twojego powrotu nie przyzwyczaiły się za bardzo do tego panowania, Matko.
– Prawda – zgodziła się Egwene. Siedziała z dłońmi splecionymi na kolanach, wyglądając na znacznie starszą, niż można by domniemywać z rysów twarzy. – Ale tu mam jeszcze dużo pracy. Będziesz musiała przypilnować, aby Komnata nie wymknęła się spod kontroli. Pokładam w tobie nadzieję, że nie zawiedziesz.
– Jestem wdzięczna za zaufanie, Matko – odparła Siuan, starając się nie dopuścić, aby przepełniające ją emocje odbiły się na twarzy – ale z każdym dniem jest mi coraz trudniej. Lelaine już zaczęła pozować na drugą Amyrlin… i robi to w taki sposób, żeby wyglądało, iż jak najwierniej cię wspiera. Zrozumiała, że jedyną drogą do władzy jest działanie w twoim imieniu.
Egwene zacisnęła usta.
– Można by sądzić, że Romanda utrzyma przewagę, skoro wykryła obecność Przeklętej.
– Myślę, że sama doszła do takiego wniosku – wyjaśniła Siuan – ale zmarnowała zbyt wiele czasu, pławiąc się w blasku chwały. A tymczasem Lelaine bez najmniejszego wysiłku zmieniła się w najbardziej oddaną służkę Amyrlin, jaką znał świat. Patrząc z boku, można by podejrzewać, że wy dwie byłyście najbliższymi sobie powierniczkami… I jeszcze to, co ona mówi! Uczyniła ze mnie część swego orszaku, a na każdym posiedzeniu komnaty słyszy się: „Egwene chciałaby tego” albo: „Przypomnijcie sobie, co Egwene powiedziała, kiedy tak postąpiłyśmy”.
– Bystre – stwierdziła Egwene.
– Genialne – zgodziła się Siuan, wzdychając. – Ale obie wiedziałyśmy, że jedna z nich dwóch w końcu zdobędzie przewagę. Cały czas rozsnuwam przed nią wizje wyimaginowanych manewrów Romandy, nie wiem jednak jak długo będę jeszcze w stanie odwracać jej uwagę.
– Rób, co możesz – poleciła Egwene. – Ale nie martw się, jeśli nie zdołasz przekonać Lelaine.
Siuan zmarszczyła brwi.
– Ona uzurpuje sobie twoją pozycję!
– Ale opierając się na niej – wyjaśniła Egwene, uśmiechając się. Wreszcie zorientowała się, że jej suknia nabrała brązowej barwy i w mgnieniu oka doprowadziła ją do poprzedniego stanu, nie przerywając konwersacji. – Zagrywka Lelaine zostanie uwieńczona sukcesem tylko wtedy, gdy nie wrócę. Odwołuje się do mnie, jako źródła wszelkiej władzy. Kiedy wrócę, nie będzie miała innego wyjścia, jak uznać moje przywództwo. Wszystkie jej wysiłki przyczynią się tylko. do wzmocnienia mnie.
– A jeżeli nie wrócisz, Matko? – cicho zapytała Siuan.
– Wówczas będzie lepiej, jeśli na czele Aes Sedai stanie silna kobieta – skonstatowała Egwene. -Jeżeli Lelaine okaże się na tyle silna, aby ugruntować swoją władzę, wówczas niech to będzie ona.
– Ale tym samym dajemy jej dobre powody, aby dołożyła wszelkich starań, żebyś nie wróciła – powiedziała Siuan. – W najlepszym wypadku gra przeciwko tobie.
– Trudno ją za to winić. – Egwene na tyle straciła nad sobą kontrolę, że jej usta skrzywiły się w nieznacznym grymasie. – Mnie samą kusiłoby, żeby zagrać przeciwko sobie, gdybym znajdowała się za murami. Musisz sobie jakoś z nią poradzić, Siuan. Nie mogę się teraz rozpraszać. Dostrzegam obecnie pewne szanse powodzenia mej pracy w Wieży, choć równocześnie rośnie ryzyko ostatecznej klęski.
Siuan znała ten widok zaciśniętych w uporze szczęk Egwene. Dzisiaj już do niczego jej nie przekona. Najlepiej przełożyć tę sprawę na następne spotkanie.
Wszystkie te sprawy – oczyszczenie saidina, Asha’mani, Wieża obracająca się w ruinę – wywoływały nieprzyjemne dreszcze na jej skórze. I choć na te dni przygotowywała się przez większość życia, wciąż nie mogła się pogodzić z tym, że w końcu nadeszły.
– Ostatnia Bitwa naprawdę się zbliża wielkimi krokami – oznajmiła Siuan, lecz słowa te kierowała w znacznej mierze do samej siebie.
– Zaiste – potwierdziła Egwene uroczystym tonem.
– A ja będę musiała wziąć w niej udział, dysponując zaledwie ułamkiem wcześniejszej mocy – poskarżyła się Siuan, krzywiąc usta.
– Cóż, kiedy Wieża na powrót stanie się całością, zdobędziemy dla ciebie jakiś angreal – pocieszyła ją Egwene. – Użyjemy wszystkiego, co będzie do dyspozycji, gdy ruszymy na bój z Cieniem.
Siuan uśmiechnęła się.
– To byłoby miłe, aczkolwiek nie sądzę, aby było konieczne. Przypuszczam, że po prostu narzekanie weszło mi w krew. Po prawdzie, to uczę się żyć w mojej… nowej sytuacji. Nie jest zresztą wcale aż tak trudna do zniesienia, od kiedy odkryłam jej jasne strony.
Egwene zmarszczyła brwi. Jakby próbowała sobie wyobrazić, jakie też jasne strony może mieć osłabienie potencjału władania Jedyną Mocą. Pokręciła głową.
– Elayne wspominała mi raz, że jest w Wieży pomieszczenie pełne przedmiotów Mocy. Zakładam, że naprawdę istnieje?
– Oczywiście – zapewniła ją Siuan. – Magazyn w podziemiach. Znajduje się na drugim piętrze piwnic, od strony północno-wschodniej. Maleńki pokoik z prostymi drewnianymi drzwiami, których nie sposób jednak przegapić. Jako jedyne w korytarzu są zamknięte.
Egwene pokiwała głową do swoich myśli.
– Cóż, brutalną siłą nie pokonam Elaidy. A jednak miło wiedzieć, że mam coś takiego do dyspozycji. Czy chciałabyś mi jeszcze o czymś donieść?
– W tej chwili nie, Matko – rzekła Siuan.
– Wobec tego wracaj do siebie i zażyj trochę snu. – Egwene się zawahała. – Następnym razem spotkamy się za dwa dni. Tutaj, w refektarzu nowicjuszek, choć niewykluczone, że powinnyśmy się zacząć spotykać w mieście. Coraz mniej ufam temu miejscu. Skoro w naszym obozie znalazła się Przeklęta, gotowa jestem się założyć o gospodę mojego ojca, że do Wieży też któraś zagląda.
Siuan pokiwała głową.
– Słuszny wniosek. – Zamknęła oczy i w jednej chwili znalazła się, całkowicie przebudzona, w namiocie Bryne’a. Świeca już zgasła, słyszała cichy, miarowy oddech generała dobiegający z siennika po drugiej stronie namiotu. Usiadła, spojrzała w tamtą stronę, choć było zbyt ciemno, aby zobaczyć cokolwiek prócz cieni. Dziwne, ale po tych wszystkich rozmowach na temat Przeklętych i Asha’manów obecność silnego żołnierza stanowiła prawdziwą pociechę.
„Czy chciałabym ci jeszcze o czymś donieść, Egwene?” – pomyślała bezsensownie, wstając, żeby przebrać się za parawanem. Zdjęła suknię i włożyła koszulę nocną. „Chyba się zakochałam. Czy to jest dostatecznie godne uwagi?”. Dla niej wydawało się to czymś znacznie bardziej dziwnym niż oczyszczenie męskiej połowy Źródła ze skazy albo kobieta przenosząca saidina.
Kręcąc głową, wsunęła ter’angreal z powrotem pod poduszkę i skuliła się pod kocami.
Tym razem zrezygnuje z myszy, ale tylko tym razem.