– Lepiej żeby to było coś ważnego – oznajmił Rand.
Na dźwięk jego głosu za swymi plecami Nynaeve odwróciła się i zobaczyła Randa w drzwiach pokoju gościnnego. Miał na sobie ciemnoczerwony szlafrok z czarnymi smokami wyhaftowanymi na ramionach. Kikut ręki krył się w fałdach lewego rękawa. Choć znać było po rozczochranych włosach, że wyrwała go ze snu, oczy patrzyły czujnie.
Wszedł do środka, jak zawsze królewski – nawet teraz, dobrze po północy, właśnie rozbudzony, tchnął pewnością siebie. Służący przynieśli dzbanek gorącej herbaty, nalał sobie filiżankę. Tymczasem do komnaty wsunęła się Min, również odziana w szlafrok – szlafroki były jedną z najbardziej charakterystycznych cech mody Domani – tyle że żółty i znacznie cieńszy. Panny Włóczni zajęły miejsce przy drzwiach, całkowicie rozluźnione w ten swój dziwnie niebezpieczny sposób.
Rand upił łyk herbaty ze swej filiżanki. Nynaeve coraz trudniej przychodziło dostrzec w nim chłopaka, którego znała w Dwu Rzekach. Czy zawsze miał wokół ust te zmarszczki znamionujące determinację? Gdzie nauczył się poruszać tak pewnym krokiem, skąd ta dumna postawa? Mężczyzna, którego miała przed sobą, wydawał się jakby… wariacją na temat jej dawnego Randa. Posąg, obrobiony w kamieniu tak, żeby wyglądał jak on, jednak przesadnie uwydatniający cechy heroiczne.
– No? – zapytał. – Któż to jest?
Młody czeladnik imieniem Kerb siedział skrępowany Powietrzem na jednej z wyściełanych ław. Nynaeve obrzuciła go przelotnym spojrzeniem, a potem objęta Źródło i splotła osłonę przeciwko podsłuchom. Rand spojrzał na nią groźnie.
– Przenosisz? – nasrożył się.
Potrafił bez przygotowania wyczuć, kiedy ktoś to robił. Zgodnie z tym, czego dowiedziały się Egwene i Elayne, czuł wtedy rodzaj dreszczu na skórze.
– Osłona przed podsłuchem – wyjaśniła, nie dając się zastraszyć. – Jakoś nie pamiętam, żebym musiała cię prosić o pozwolenie na przenoszenie Mocy. Stałeś się ważny i potężny, Randzie al’Thorze, lecz nie zapominaj, że dawałam ci klapsy, kiedy ledwie odrosłeś od kolan.
Jeszcze niedawno zareagowałby jakoś na te słowa, choćby tylko skrzywieniem ust. Teraz tylko na nią popatrzył. A ona pomyślała, jak to ostatnio często jej się zdarzało, że najbardziej zmieniły się właśnie jego oczy.
Westchnął.
– Czemu mnie obudziłaś, Nynaeve? Kim jest ten chudy, przerażony dzieciak? Gdyby to ktoś inny kazał mnie budzić pośrodku nocy, kazałbym Bashere go wychłostać.
Nynaeve ruchem głowy wskazała Kerba.
– Myślę, że ten „chudy, przerażony dzieciak” wie, gdzie jest król.
To ewidentnie rozbudziło ciekawość Randa, Min też się zainteresowała. Nalała sobie filiżankę herbaty i oparła się o ścianę. Dlaczego jeszcze nie wzięli ślubu?
– Król? – powtórzył Rand. – A razem z nim Graendal. Skąd wiesz, Nynaeve? I w ogóle skąd go wytrzasnęłaś?
– Z lochu, do którego kazałeś wtrącić Milisair Chadmar – spokojnie wyjaśniła Nynaeve, odpowiadając spojrzeniem na spojrzenie. – Tam jest strasznie, Randzie al’Thorze. Nie masz prawa traktować ludzi w ten sposób.
Na tę uwagę również nie zareagował. Zamiast tego podszedł spokojnym krokiem do Kerba.
– Usłyszał coś w trakcie przesłuchania?
– Nie – odparła Nynaeve. – Ale myślę, że to on zabił posłańca. A wiem z całą pewnością, że próbować zabić Milisair. Gdybym jej nie Uzdrowiła, nie dożyłaby końca tygodnia.
Rand przyglądał jej się przez chwilę, a jej się zdawało, że w jego oczach jest w stanie dostrzec krążące myśli, które z kilku rozproszonych uwag starają się zrekonstruować jej dzisiejsze poczynania.
– Wy, Aes Sedai – rzekł w końcu – macie chyba dużo wspólnego ze szczurami. Zawsze wciskacie się do miejsc, w których was nikt nie chce.
Nynaeve prychnęła.
– Gdybym tego nie zrobiła, Milisair dalej by umierała, a Kerb by uciekł.
– Jak rozumiem, zapytałaś go, kto kazał mu zabić posłańca.
– Jeszcze nie – powiedziała Nynaeve. – Ale znalazłam truciznę wśród jego rzeczy i potwierdziłam, że to on przygotowywał jedzenie dla Milisair i posłańca. – Wahała się przez moment, po czym podjęła dalej: – Randzie, nie mam pewności, czy on będzie w stanie odpowiedzieć na nasze pytania. Wysondowałam go i okazało się, że choć nie jest chory cieleśnie… jest w nim coś. Coś w jego głowie.
– Co chcesz mi powiedzieć? – cicho zapytał Rand.
– Jakaś blokada – wyjaśniła Nynaeve. – Rozmawiałam z nadzorcą, który wydawał się zirytowany… a nawet zaskoczony… tym, że posłaniec był w stanie oprzeć się jego „metodom przesłuchań”. Myślę, że też musiał mieć w głowie jakąś blokadę, która nie pozwalała mu zdradzić zbyt wiele.
– Przymus – stwierdził Rand. Słowo wypowiedział całkiem swobodnie, nie przestając pić herbaty.
Przymus był czymś mrocznym, złym. Zaznała go na własnej skórze, do dziś przechodziły ją dreszcze na wspomnienie tego, co Moghedien jej zrobiła. A nie było to nic wielkiego, tamta po prostu usunęła parę wspomnień.
– Niewielu jest równie wprawnych w posługiwaniu się Przymusem co Graendal – powiedział Rand w namyśle. – Lecz być może to jest właśnie dowód, którego szukam. Tak… to naprawdę może być ważne odkrycie, Nynaeve. Na tyle ważne, żebym zapomniał, jak go dokonałaś.
Rand obszedł ławę, na której siedział młodzieniec, a potem pochylił się i spojrzał mu w oczy.
– Uwolnij go – rozkazał.
Nynaeve posłuchała.
– Powiedz mi – zwrócił się do Kerba – kto ci kazał otruć tych ludzi?
– Ja nic nie wiem! – pisnął chłopak. – Ja tylko…
– Przestań – cicho powiedział Rand. – Czy wiesz, że mogę cię zabić?
Chłopak umilkł, a jego oczy rozwarły się jeszcze szerzej, choć jeszcze przed chwilą Nynaeve nie sądziła, że to w ogóle możliwe. – Czy wiesz, że gdy wypowiem jedno słowo – ciągnął Rand tym swoim cichym, przerażającym głosem – twoje serce przestanie bić? Jestem Smokiem Odrodzonym. Czy wiesz, że jeśli tylko zechcę, mogę ci odebrać życie lub porwać duszę?
I wtedy Nynaeve znów zobaczyła ten nalot ciemności spowijającej Randa, tę aurę, co do której nawet nie mogła być pewna, że faktycznie ją widzi. Uniosła do ust filiżankę z herbatą i przekonała się, że ma gorzki i stęchły smak, jakby zbyt długo stała.
Kerb zgarbił się i rozpłakał.
– Mów – rozkazał Rand.
Chłopak otworzył usta, lecz wydobył się z nich tylko jęk. Osoba Smoka Odrodzonego obezwładniała go do tego stopnia, że nawet nie był w stanie mrugnąć i pot zalewał mu oczy.
– Tak – z namysłem orzekł Rand. – To jest Przymus, Nynaeve. Ona jest gdzieś tutaj! Miałem rację. – Spojrzał na Aes Sedai. – Żeby powiedział nam, co wie, będziesz musiała rozplątać tę sieć Przymusu, uwolnić od niej jego umysł.
– Co takiego? – zapytała, nie wierząc własnym uszom.
– Nieszczególnie sobie radzę z tym rodzajem splotów – wyjaśnił Rand, podkreślając swoje słowa lekceważącym gestem dłoni. – Uważam natomiast, że ty, jeżeli tylko spróbujesz, poradzisz sobie z Przymusem. Pod pewnymi względami podobny jest do Uzdrawiania. Użyj splotu Przymusu, ale odwróconego.
Zmarszczyła brwi. Uzdrowienie tego biedaka wydawało się niezłym pomysłem – mimo wszystko każda rana powinna zostać Uzdrowiona. Lecz pomysł robienia czegoś, czego nigdy nie robiła, i to na oczach Randa, jakoś nie wydawał się szczególnie pociągający. A jeśli zrobi coś źle i wyrządzi chłopakowi krzywdę?
Rand usiadł tymczasem na wyściełanej ławie stojącej naprzeciwko zajmowanej przez chłopca. Min podeszła i usiadła obok. Krzywiąc usta, zaglądała do swojej filiżanki – najwyraźniej jej herbata smakowała równie paskudnie.
Rand przyglądał się Nynaeve, czekając.
– Randzie, ja…
– Spróbuj tylko – zachęcił ją Rand. – Nie potrafię ci wytłumaczyć, jak to dokładnie zostało zrobione, ponieważ chodzi o saidara. Ale jesteś bystra i na pewno ci się uda.
Słysząc te – może zresztą nieświadomie – protekcjonalne słowa, znowu się rozzłościła. Zmęczenie prysło, jak ręką odjął. Zgrzytnęła zębami, odwróciła w stronę Kerba i przeniosła wszystkich pięć Mocy. Oczy chłopaka biegały w tę i we w tę, choć przecież nie mógł widzieć splotów.
Najpierw Nynaeve musnęła go delikatnym splotem Uzdrawiania tak, że uspokoił się i lekko zesztywniał. Potem z Ducha utkała oddzielną Sondę, którą tak subtelnie, jak tylko umiała, zapuściła do wnętrza jego głowy, odpychając na bok sploty ściśnięte w jego umyśle. Tak, też potrafiła już to dostrzec – skomplikowana sieć powiązana z nici Ducha, Powietrza i Wody. Oglądany okiem duszy widok był okropny – spowijający mózg chłopaka splot ukorzeniał się głęboko, to tu, to tam, sięgając jakby maleńkimi haczykami w głąb.
Rand radził, żeby odwrócić splot. Łatwo mówić. Będzie musiała zdejmować sieć Przymusu warstwę po warstwie, a każdy jej błąd może się dla chłopaka okazać śmiertelny. Była niemal gotowa zrezygnować.
Na nikogo innego jednak nie mogła liczyć. Przymus był splotem surowo zakazanym, zapewne ani Corele, ani pozostałe nie miałyby pojęcia, co z nim zrobić. A gdyby Nynaeve się poddała, Rand posłałby po którąś z nich i poprosił o to samo. Zapewne by się zgodziły, śmiejąc ukradkiem z Nynaeve, Przyjętej uważającej się za pełną Aes Sedai.
Cóż, odkryła przecież całkiem nowe sposoby Uzdrawiania! Pomogła oczyścić samo Źródło ze skazy Czarnego! Uzdrowiła poskromienie i ujarzmienie!
Poradzi sobie i z tym.
Pracowała szybko, tworząc zwierciadlany obraz pierwszej warstwy Przymusu. Każdy strumień Mocy był wierną, choć odwróconą kopią wzorca już wplecionego w umysł chłopca. W końcu przyszedł czas, aby położyć własną sieć na mózgu nieszczęśnika, co uczyniła z nadzwyczajną ostrożnością. I stało się jak Rand powiedział – oba sploty spotkały się, wydęły lekko i zniknęły.
Skąd wiedział? Zadrżała, w uszach zadźwięczały jej słowa Semirhage. Wspomnienia z innego życia, wspomnienia, do których nie miał prawa. Istniał jakiś powód po temu, że Stwórca pozwalał ludziom zapominać poprzednie żywoty. A poza tym żaden człowiek nie powinien być skazany na pamięć błędów Lewsa Therina Telamona, które zdawać mu się będą własnymi.
Nie ustawała w pracy, zdejmując warstwa po warstwie splot Przymusu, jak chirurg odwijający bandaż z rany. Robota była wyczerpująca, ale przynosiła satysfakcję. Każdy jej splot naprawiał jakąś krzywdę wyrządzoną chłopakowi, każdy przynosił mu odrobinę zdrowia, wraz z każdym świat stawał się odrobinkę lepszy. Zabrało jej to prawie godzinę i umordowało strasznie. Jednak dała radę. Kiedy ostatnia warstwa Przymusu zniknęła, wypuściła z jękiem powietrze z płuc, a potem uwolniła Źródło, przekonana, że nie przeniosłaby nawet strumyczka, nawet gdyby od tego miało zależeć jej życie. Chwiejnie podeszła do najbliższego fotela i osunęła się weń. Kątem oka zauważyła, że Min skuliła się tymczasem w kłębek przy boku Randa i zasnęła.
Smok Odrodzony jednak czuwał. Przyglądał się swemu otoczeniu, jakby widział rzeczy niedostępne dla Nynaeve. Wreszcie wstał i podszedł do Kerba. W stanie, w jakim się znajdowała, Nynaeve wcześniej nie zwróciła uwagi na twarz młodego świecarza. Była osobliwie pozbawiona wyrazu – twarz kogoś, kto właśnie otrzymał po głowie pałką.
Rand przykląkł na jedno kolano, ujął dłonią podbródek chłopaka i spojrzał mu w oczy.
– Gdzie? – szepnął. – Gdzie ona jest?
Chłopak otworzył usta, z kącika ściekła mu strużka śliny.
– Gdzie ona jest? – powtórzył z naciskiem Rand.
Kerb jęknął, przewrócił oczyma, koniuszek języka wysunął mu się spomiędzy rozchylonych warg.
– Randzie! – zawołała Nynaeve. – Przestań! Co ty mu robisz?
– Nic nie robię – odparł cicho Rand, nawet nie spojrzawszy w jej stronę. – Ty to zrobiłaś, Nynaeve, usuwając te sploty. Sploty Graendal są potężne, lecz pod pewnymi względami strasznie toporne. Jej Przymus wypełnia umysł do tego stopnia, że wymazuje osobowość i rozum, zostawiając marionetkę, wrażliwą tylko na jej bezpośrednie rozkazy.
– Ale ledwie parę chwil temu rozmawiał z nami!
Rand pokręcił głową.
– Gdybyś dokładniej rozpytała ludzi w lochu, dowiedziałabyś się, że rzadko z nimi rozmawiał i uważali go za niezbyt lotnego. W jego głowie nie było autentycznej osobowości, lecz tylko kolejne warstwy splotów Przymusu. Polecenia tak chytrze pomyślane, żeby wymazać prawdziwy charakter nieszczęśnika i zastąpić go istotą robiącą tylko to, czego chciała Graendal. Widziałem już wielu takich.
„Wielu takich?” – zdumiała się Nynaeve i zadrżała. „Ty ich widziałeś, czy Lews Therin? Czyje wspomnienia teraz przez ciebie przemawiają?”.
Spojrzała na Kerba i ją zemdliło. Pustka w jego oczach nie była skutkiem oszołomienia, jak wcześniej uznała – za nimi po prostu nic nie było. We wczesnej młodości, kiedy Nynaeve dopiero oswajała się z obowiązkami Wiedzącej, przyniesiono do niej kobietę, która spadła z wozu. Ranna spała przez wiele dni, a gdy się ocknęła, miała takie właśnie spojrzenie. Nie rozpoznawała nikogo, nie dawała żadnych oznak, że w jej ciele przebywa jeszcze dusza. Umarła tydzień później.
Rand powtórnie odezwał się do Kerba.
– Muszę znać miejsce – rzekł. – Musisz mi coś powiedzieć. Jeżeli pozostał w tobie bodaj ślad oporu, który jej stawiłeś, jakaś najdrobniejsza cząstka tego człowieka, który z nią walczył, mogę ci obiecać zemstę. Ale muszę znać miejsce. Gdzie ona jest?
Z drżących warg chłopaka spłynęły kolejne krople śliny. Rand wstał, ale wciąż pozostawał przygarbiony, nie odrywając wzroku od oczu chłopca. Kerb zadrżał, a potem wyszeptał dwa słowa:
– Kurhan Natrina.
Rand westchnął cicho, a potem puścił podbródek Kerba delikatnym gestem, niemal z szacunkiem. Ciało chłopaka ześlizgnęło się z ławy na posadzkę, mocząc dywan śliną cieknącą z ust. Nynaeve zaklęła, poderwała się z fotela i zatoczyła, gdy ściany komnaty zawirowały wokół niej. Światłości, ależ była zmęczona! Jakoś odzyskała równowagę, zamknęła oczy, wciągnęła kilka głębokich oddechów. Potem uklękła obok chłopca.
– Nie ma potrzeby – powiedział Rand. – On nie żyje.
Nynaeve musiała sprawdzić sama. Następnie uniosła głowę i spojrzała na Randa. Jakim prawem wyglądał na równie zmęczonego co ona? Przecież nic nie zrobił!
– Co ty…
– Nic nie zrobiłem, Nynaeve. Przypuszczam, że gdy już uwolniłaś go od Przymusu, przy życiu utrzymywała go jedynie nienawiść do Graendal, wciąż drzemiąca w nim gdzieś głęboko. To, co z niego zostało, wiedziało, że pomogą nam te dwa słowa. A kiedy już te słowa padły, przestał walczyć. Nic więcej nie mogliśmy dla niego zrobić.
– Nie zgadzam się – zaprotestowała Nynaeve ze złością. – Mógłby zostać Uzdrowiony! – Powinna być w stanie mu pomóc! Usuwając Przymus Graendal, czuła się tak dobrze, przekonana, że właściwie. To nie powinno się skończyć w ten sposób!
Zadrżała. Poczuła się zbrukana. Wykorzystana. W czym była lepsza od więziennego nadzorcy, który robił te wszystkie okropne rzeczy, żeby wydobyć z więźnia informacje? Popatrzyła wściekle na Randa. Powinien jej powiedzieć, jak może się skończyć usunięcie Przymusu!
– Nie patrz tak na mnie, Nynaeve. – Podszedł do drzwi i stojącym przy nich Pannom nakazał gestem, aby wyniosły ciało Kerba. Posłusznie wykonały rozkaz, a kiedy opuściły komnatę, Rand cicho poprosił o następny dzbanek herbaty.
Wrócił na swoje miejsce, usiadł na ławie obok wciąż śpiącej Min. Przez sen wsunęła sobie pod głowę jedną z wyściełających mebel poduszek. Dwie palące się w pomieszczeniu lampy dawały nierówne światło, sprawiając, że połowę jego oblicza spowijał cień.
– To nie mogło się skończyć inaczej – powiedział. – Koło obraca się, jak chce. Jesteś Aes Sedai. Czyż nie tak brzmi jedno w waszych przykazań?
– Ja nic o tym nie wiem – warknęła Nynaeve – ale to nie jest żadna wymówka dla tego, co zrobiłeś.
– Co zrobiłem? – zdziwił się. – To ty sprowadziłaś tego człowieka do mnie. Graendal poddała go Przymusowi. A teraz ją za to zabiję… i za to faktycznie gotów jestem wziąć odpowiedzialność. Odejdź już. Chciałbym się jeszcze chwilę przespać.
– W ogóle nie czujesz się winny temu, co się stało? – zapytała nieustępliwie.
Spojrzeli sobie w oczy. We wzroku Nynaeve były rozpacz i gniew, we wzroku Randa… Któż mógł wiedzieć, co Rand ostatnio myślał!
– Powinienem cierpieć za nich wszystkich, Nynaeve? – odparł cicho, wstając. Połowę jego twarzy wciąż spowijał cień. – Złóż tę śmierć na moje barki, jeśli chcesz. Będzie tylko jedną z wielu. Iloma głazami można obciążyć człowieka, nim ich waga przestanie mieć znaczenie? Do jakiego stopnia można przypiekać ciało, żeby żar przestał mu sprawiać ból? Gdybym uznał, że jestem winny śmierci tego chłopca, musiałbym wziąć na siebie winę także za to, co wyrządziłem innym. A wtedy bym się załamał.
Przyglądała się jego twarzy przeciętej cieniem na pół. Król, bez żadnych wątpliwości. Żołnierz, choć wojnę widywał niezbyt często. Zdusiła w sobie gniew. Czy w tym wszystkim nie chodziło przypadkiem o to, aby go przekonać, że może jej zaufać?
– Och, Randzie – powiedziała, odwracając się. – To chodzi o tego człowieka, którym się stałeś. Twoje serce, bez uczuć, wypełnione tylko gniewem. To cię zniszczy,
– Tak – zgodził się, cichym głosem, prawie szeptem.
Znów na niego spojrzała, wstrząśnięta do głębi.
– Nie mogę się przestać zastanawiać – ciągnął, spoglądając na śpiącą Min – dlaczego uważasz mnie za tak głupiego, że nie potrafię dostrzec tego, co tobie wydaje się oczywiste. Tak, Nynaeve. Tak, to, co z siebie wykułem, zabije mnie. Wiem.
– Więc dlaczego? – zapytała. – Dlaczego nie pozwolisz sobie pomóc?
Uniósł wzrok, lecz nie spojrzał na nią, tylko wbił spojrzenie w przestrzeń. W skrzydło uchylonych drzwi komnaty zapukała cicho służąca w bieli i leśnych zieleniach liberii Milisair. Weszła do środka, postawiła na stoliku dzbanek z herbatą, zabrała pusty i wyszła.
– Kiedy byłem dużo młodszy – zaczął, w jego głosie zabrzmiały bardziej miękkie tony – Tam opowiedział mi historię, którą usłyszał gdzieś w świecie. To była historia o Górze Smoka. W owym czasie nie miałem pojęcia, że widział ją na własne oczy ani że znalazł mnie na jej zboczu. Byłem tylko pastuszkiem, a Góra Smoka, Tar Valon i Caemlyn zdawały mi się miejscami z legend. On jednak opowiedział mi o górze tak wysokiej, że Szczyt Bliźniaczego Rogu wydawałby się przy niej maleńki. Ze słów Tama wynikało, że nikt nie jest w stanie wdrapać się na szczyt Góry Smoka. Lecz nie dlatego, żeby było to niemożliwe… lecz dlatego, że dotarcie nań wyczerpuje resztki sił człowieka. Tak wysoka jest ta góra, że zdobycie jej stanowi wyczyn, któremu żaden człowiek nie jest w stanie podołać.
Umilkł.
– I co? – zapytała w końcu Nynaeve.
Spojrzał jej w oczy.
– Nie rozumiesz? Historie mówiły, że żaden człowiek nie wdrapał się na górę, ponieważ uczyniwszy to, nie miałby już sił na powrót. Góral mógłby ją zdobyć, dotrzeć na szczyt, zobaczyć, czego nikt przed nim nie widział. Lecz potem umarłby. Wiedzieli o tym najsilniejsi i najmądrzejsi odkrywcy. Dlatego żaden z nich nie wspinał się na górę. Każdy o tym marzył, lecz nic w tej sprawie nie robił, odkładając wspinaczkę na inny dzień. Ponieważ wiedzieli, że dzień ten będzie ich ostatnim.
– Lecz to przecież tylko historia – stwierdziła Nynaeve. – Legenda.
– I tym właśnie jestem – wyjaśnił Rand. – Historią. Legendą, którą ludzie będą odtąd przez lata opowiadać dzieciom przyciszonymi głosami. – Pokręcił głową. – Czasami po prostu nie da się zawrócić. Trzeba iść dalej. Nawet jeżeli się wie, że to już ostatnia wspinaczka. Skarżycie się wszyscy, że stałem się zbyt twardy, że jeśli tak dalej pójdzie, z pewnością ugnę się pod ciężarem i załamię. Jednak wciąż wydaje wam się, że powinno we mnie pozostać coś, co pozwoli mi żyć dalej. Że dotarłszy na szczyt, muszę wrócić z powrotem. To jest klucz do całej sprawy, Nynaeve. Teraz to zrozumiałem. Ja tego nie przeżyję, a więc nie ma potrzeby zamartwiać się, co mnie czeka po Ostatniej Bitwie. Nie muszę się hamować, zamartwiać, co zostanie z mojej umęczonej duszy. Wiem, że muszę zginąć. Ci, którzy chcą, żebym był bardziej ludzki, żebym umiał się ugiąć, nie potrafią zaakceptować tego, co się ze mną stanie. – Znowu spuścił wzrok na śpiącą obok Min. Kiedyś, gdy na nią patrzył, Nynaeve widziała w jego oczach uczucie, tym razem były jednak zupełnie puste. Osadzone w równie pustej, pozbawionej uczuć twarzy.
– Znajdziemy jakieś wyjście – powiedziała Nynaeve. – Musi być wyjście, które pozwoli ci zwyciężyć i przeżyć.
– Nie – warknął cicho. – Nie kuś mnie, nie każ znowu iść tą drogą. Na niej jest tylko ból, Nynaeve. Ja… chciałem coś po sobie zostawić, coś, dzięki czemu po mojej śmierci świat będzie mógł pójść do przodu, lecz była w tym tylko zamaskowana chęć pozostania przy życiu. Nie mogę sobie pobłażać. Wejdę na tę przeklętą górę i spojrzę w słońce. A wy zajmiecie się wszystkim, co przyjdzie później. Nie może być inaczej.
Otworzyła już usta, żeby znowu się sprzeciwić, lecz uciszył ją ostrym spojrzeniem.
– Nie może być inaczej, Nynaeve.
Nie odezwała się słowem.
– Dobrze sobie poradziłaś dzisiejszej nocy – Rand zmienił temat. – Oszczędziłaś nam mnóstwa kłopotów.
– Zrobiłam to, ponieważ chciałam, abyś mnie uznał za godną zaufania – powiedziała i zaraz przeklęła się za to w myślach. Dlaczego mu wszystko wyznała? Czy naprawdę była tak zmęczona, że paplała o wszystkim, co tylko przychodziło do głowy?
Rand tylko pokiwał głową.
– Ufam ci, Nynaeve. Na tyle, na ile komukolwiek ufam, bardziej niż większości. Myślisz, że wiesz, co jest dla mnie najlepsze i nie obchodzi cię, że ja mogę mieć inne zdanie. Potrafię to zrozumieć. Różnica między tobą a Cadsuane polega na tym, że tobie naprawdę na mnie zależy. A jej zależy tylko na własnych planach. Chce, żebym odegrał przepisaną przez los rolę w Ostatniej Bitwie. Ty chcesz, żebym z niej ocalał. I za to ci dziękuję. I pragnę, żebyś za mnie marzyła, Nynaeve. Marzyła o rzeczach, o których ja już marzyć nie mogę.
Pochylił się i wziął Min na ręce. Udało mu się mimo brakującej dłoni – wsunął jedną rękę pod jej ciało, ścisnął, uniósł. Poruszyła się, przytuliła do niego i obudziła, mamrocząc, że przecież sama umie chodzić. Nie postawił jej jednak, może dlatego, że słyszał zmęczenie w jej głosie. Nynaeve wiedziała, że większość nocy Min spędza nad księgami, nie oszczędzając się, prawie tak samo, jak Rand nie oszczędzał siebie.
Niosąc Min, ruszył w kierunku drzwi.
– Najpierw załatwimy sprawę z Seanchanami – powiedział. – Chciałbym, żebyś się dobrze przygotowała na to spotkanie. Zaraz potem zajmę się Graendal.
To rzekłszy, wyszedł. Migocząca lampa w końcu zgasła. Paliła się teraz tylko ta na stole.
Rand znowu ją zaskoczył. Wciąż był wełnianogłowym idiotą, lecz zdumiewająco trzeźwo patrzącym na swoją sytuację. Jak ktoś mógł tyle rozumieć, a równocześnie pozostawać takim ciemniakiem?
A dlaczego ona nie potrafiła przedstawić kontrargumentów wobec tego, co powiedział? Dlaczego nie wykrzyczała, że się myli? Że zawsze jest nadzieja. Rezygnując z nadziei – najważniejszego uczucia – stał się silny, równocześnie jednak wystawił na szwank wszystkie racje, dla których warto było zwyciężyć w Ostatniej Bitwie.
Teraz to rozumiała. Lecz wcześniej nie potrafiła znaleźć słów.