Zatopiona w myślach Egwene wędrowała przestronnymi korytarzami Białej Wieży. Pełniące funkcje dozorczyń dwie Czerwone siostry snuły się za nią. Ostatnimi czasy ich twarze były właściwie bez przerwy skwaszone. Kolejne rozkazy Elaidy pozbawiały Egwene ostatnich chwil, które mogłaby przeznaczyć wyłącznie dla siebie, i choć pilnujące ją siostry się zmieniały, ostatnio dwie towarzyszyły jej prawie bez przerwy. Zaczynało to sprawiać wrażenie, jakby stanowiły przydzieloną jej honorową eskortę – przynajmniej tak myślała Egwene, a tamte to wyczuwały.
Minął już miesiąc od chwili, gdy w Tel’aran’rhiod usłyszała od Siuan alarmujące wieści, jednak wciąż nie potrafiła przestać o nich myśleć. Wydarzenia zrelacjonowane przez tamtą stanowiły kolejny znak, że świat się rozpada. Że nadeszły czasy, w których Biała Wieża powinna być ostoją stabilności. A zamiast tego wewnętrzne podziały pogłębiały się, a ludzie Randa al’Thora nakładali siostrom więzi zobowiązań. Jak Rand mógł dopuścić do czegoś takiego? Najwyraźniej niewiele w nim zostało z chłopca, z którym dorastała. Oczywiście z tamtej Egwene również niewiele zostało. W przeszłość odeszły dni, kiedy oboje sądzili, że pisane im małżeństwo i życie na małej farmie w Dwu Rzekach.
Jakimś sposobem jej myśli przebiegły w jednej chwili od Randa do Gawyna. Ile to już czasu minęło, odkąd widziała go po raz ostatni, gdy w Cairhien skradł jej pocałunek? Gdzie teraz był? Czy nic mu nie groziło?
„Nie rozpraszaj się” – napomniała się w myślach. „Najpierw umyj jeden fragment podłogi, zanim zajmiesz się resztą domu”.
Gawyn potrafi o siebie zadbać. W przeszłości nie miał z tym najmniejszych problemów. W pewnych sprawach okazał się nawet zbyt sprawny.
Siuan i pozostałe siostry będą musiały poradzić sobie same z kwestią Asha’manów. Znacznie większym niepokojem napawała ją natomiast druga sprawa. Jedna z Przeklętych w obozie Aes Sedai? A nadto kobieta, która zamiast saidara przenosiła saidina? Jeszcze niedawno Egwene stwierdziłaby z całą mocą, że to niemożliwe. Teraz, po tym jak widziała duchy snujące się po korytarzach Białej Wieży i regularnie przemieszczające korytarze, nie była już niczego pewna. Trzeba było rzecz potraktować po prostu jak kolejny omen.
Zadrżała. Przed oczyma stanął jej widok Halimy dotykającej jej skroni – rzekomo po to, aby rozmasować je i ulżyć w dręczących ją wówczas bólach głowy. Bóle głowy zniknęły natychmiast, gdy trafiła do niewoli – więc może były dziełem Halimy? W co jeszcze mogła być zaangażowana ta kobieta? W jakie sieci jeszcze zaplączą się Aes Sedai, jakie pułapki zostawiła za sobą Halima?
Jeden fragment podłogi na raz. Umyć wszystko w zasięgu ręki, potem przenieść się na następne miejsce. Siuan i pozostałe siostry będą sobie musiały poradzić również z konsekwencjami intryg Halimy.
Plecy wciąż bolały, ale z każdym dniem ból wydawał się Egwene coraz mniej znaczący. Czasami śmiała się w trakcie chłosty, czasami milczała. Rózga nie miała znaczenia. Ważne było tylko to, co stanowiło źródło prawdziwego bólu – to, co stało się z Tar Valon. Korytarzem obok niej przeszła gromada odzianych w biel nowicjuszek, skinęła im głową, odpowiedzią był szereg ukłonów. Egwene zmarszczyła czoło, ale nie skarciła ich – pozostawało mieć nadzieję, że za okazany szacunek nie otrzymają kary od towarzyszących jej Czerwonych sióstr.
Celem jej wędrówki były kwatery Brązowych Ajah, ta ich część, która trafiła na niższe piętro skrzydła Wieży. Dziś wreszcie dotarła do niej oczekiwana wiadomość od Meidani, która zapraszała na lekcję. Zaproszenie, a właściwie polecenie, przyszło dopiero teraz – cztery tygodnie po tamtym pamiętnym, pierwszym obiedzie u Elaidy. Dziwne, ale również Bennae Nalsad na dziś zaplanowała lekcje z Egwene. Od czasu wieńczącej tamten dzień rozmowy z Brązową Shienaranką, Egwene nie zamieniła z nią ani słowa. Poza tym nigdy dwa razy nie odbierała nauk u tej samej kobiety. A jednak dziś rano kazano jej odwiedzić ją w pierwszej kolejności.
Kiedy dotarła do wschodniego skrzydła Wieży, w którym obecnie mieściła się część kwater Brązowych sióstr, towarzyszące jej Czerwone niechętnie przystanęły w korytarzu, gdzie miały zaczekać na jej powrót. Elaida zapewne wolałaby, aby nie odstępowały Egwene na krok, niemniej skoro Czerwone tak skrupulatnie przestrzegały eksterytorialności swoich kwater, raczej nie było szans, aby inne Ajah – nawet stosunkowo mało wojownicze Brązowe – udzieliły pozwolenia na wstęp dwóm Czerwonym. Znalazłszy się na brązowych płytkach posadzki, Egwene przyspieszyła kroku, mijając zapracowane kobiety w pozbawionych wyrazu sukniach o przytłumionych barwach. Zapowiadał się dzień pełen zajęć – najpierw spotkania z siostrami, potem regularna chłosta, wreszcie zwyczajowe obowiązki nowicjuszki, jak szorowanie posadzek i tym podobne.
Doszła do drzwi Bennae, zawahała się na moment. Na lekcje z Egwene siostry zasadniczo zgadzały się z obowiązku, a sam ich przebieg często bywał niezbyt przyjemny. Niektóre nauczycielki nie lubiły Egwene przez wzgląd na jej związek z buntowniczkami, inne denerwowała łatwość, z jaką tkała sploty, jeszcze inne wpadały we wściekłość, kiedy okazywało się, że nie traktuje ich z szacunkiem należnym siostrze ze strony nowicjuszki.
Jednakże te „lekcje” stanowiły dla Egwene najlepszą okazję siania ziaren sprzeciwu wobec Elaidy. Jedno z nich trafiło w glebę podczas jej poprzedniej wizyty u Bennae. Może już zaczęło kiełkować?
W końcu zapukała, a usłyszawszy zaproszenie, weszła do środka. W salonie panował bałagan towarzyszący uczonemu życiu. Wszędzie piętrzyły się, niczym miniaturowe wieże, niezliczone stosy książek, które opierały się o siebie nawzajem. Obok nich stały liczne szkielety zwierząt w różnych stadiach rekonstrukcji; ta kobieta miała u siebie tyle kości, że starczyłoby na cmentarzysko całej menażerii. Na widok kompletnego szkieletu człowieka w rogu Egwene zadrżała – stał wyprostowany, poskręcany rzemykami, na kościach czarnym atramentem naniesione były szczegółowe notatki.
W pomieszczeniu było ledwie dość wolnej przestrzeni na to, aby się w nim poruszać, i tylko jedno miejsce siedzące – wyściełany fotel z bliźniaczymi zagłębieniami w poręczach, gdzie najwyraźniej spoczywały łokcie Brązowej siostry w trakcie niekończących się nocnych lektur. Wiszące pod sufitem wypchane dzikie ptaki i jakieś instrumenty astronomiczne pogłębiały klaustrofobiczne wrażenie. Żeby dotrzeć do półki, przy której Bennae grzebała w stosie oprawnych w skórę tomów, Egwene musiała schylić głowę przed modelem słońca.
– Ach – westchnęła siostra na widok Egwene. – Dobrze. – Była kobietą o szczupłej, wręcz kościstej sylwetce. Ciemne, choć bardzo już przyprószone siwizną włosy nosiła spięte w kok. Jej garderoba składała się z prostej – zwyczajem wielu Brązowych – sukni, która modna była sto lub dwieście lat temu.
Bennae ruszyła w kierunku swego wyściełanego fotela. Całkowicie zignorowała dwa masywne krzesła stojące przed kominkiem, ponieważ od czasu pierwszej wizyty Egwene zdążyły się na nich zgromadzić stosy papierów. Egwene podstawiła sobie stołek, wpierw zdejmując z niego szkielet szczura i ustawiając go na podłodze między dwoma stosami książek poświęconych epoce Artura Jastrzębie Skrzydło.
– Cóż, skoro już tu jesteś, myślę, że powinnyśmy się zająć twoją nauką – powiedziała Bennae, moszcząc się wygodnie w fotelu.
Egwene patrzyła na nią z całkowitym spokojem. Czy naprawdę Bennae stworzyła tę okazję do spotkania tylko po to, żeby znowu ją w czymś szkolić? A może ją do tego zmuszono? Niewykluczone – Egwene potrafiła sobie wyobrazić, jak pozbawionej politycznej subtelności Brązowej siostrze ktoś wciska niechciany przez pozostałe obowiązek.
Na polecenie Bennae stworzyła kilka splotów, które znajdowały się poza zasięgiem większości nowicjuszek, ale które Egwene przyszły bez najmniejszego trudu, mimo negatywnego wpływu widłokorzenia. Równocześnie ironicznie wspomniała o sprawie przeniesienia kwater Brązowych, lecz Bennae – wzorem większości Brązowych, z którymi Egwene próbowała rozmawiać – starannie unikała tematu.
Potem Egwene utkała jeszcze kilka splotów. Zaczęła się zastanawiać, jaki też może być cel ich spotkania. Czy poprzednim razem Bennae nie kazała jej demonstrować tych samych splotów?
– Bardzo dobrze – powiedziała Brązowa siostra, nalewając sobie filiżankę herbaty z dzbanka stojącego na małym mosiężnym piecyku opalanym węglem. Egwene nie poczęstowała. – To już umiesz. Ale co innego mnie ciekawi. Mianowicie, czy masz w sobie bystrość umysłu, niezbędną każdej Aes Sedai umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach?
Egwene nic nie odpowiedziała, za to demonstracyjnie sama sobie nalała herbaty. Bennae nie zaprotestowała.
– Zobaczmy… – kontynuowała tamta. – Wyobraźmy sobie, że oto weszłaś w konflikt z kilkoma siostrami z twoich Ajah. Na przykład weszłaś w posiadanie informacji, która nie była przeznaczona dla ciebie, a przywódczynie Ajah mają w związku z tym do ciebie pretensje. Znienacka okazuje się, że zostają ci przydzielane najbardziej niemiłe obowiązki i wszystko wygląda tak, jakby spychano cię na margines, żeby o tobie jak najszybciej zapomnieć. Powiedz mi, co byś zrobiła w takiej sytuacji?
Egwene omal nie zakrztusiła się herbatą. Brązowej siostrze rzeczywiście brakowało politycznej subtelności. Zaczęła się dopytywać o Trzynasty Magazyn, czyż nie? I przez to naraziła się na kłopoty? Tylko nieliczne siostry miały dostęp do sekretnych historii, o których Egwene tak niefrasobliwie wspomniała podczas swej ostatniej wizyty w tym miejscu.
– Cóż – zaczęła Egwene i upiła łyk herbaty – pozwól, że się zastanowię. Najlepiej wyobrazić sobie, jak cała sytuacja może wyglądać z punktu widzenia przywódczyń Ajah.
Bennae lekko zmarszczyła czoło.
– Tak myślę.
– Czy odnośnie do opisywanej przez ciebie sytuacji możemy przyjąć założenie, że wzmiankowane sekrety zostały powierzone pieczy rzeczonych Ajah? Dobrze. Cóż, z ich perspektyw rzecz wygląda tak, że ktoś popsuł im doniosłe i pracowicie układane plany. Wyobraź sobie, jak to musi wyglądać. Ktoś wszedł w posiadanie tajemnic, które nie były dlań przeznaczone. Wynika stąd, że gdzieś wśród najbardziej zaufanych powierniczek tajemnicy jest przeciek.
Bennae zbladła.
– Chyba już rozumiem.
– Wobec tego wiesz zapewne, że rozwiązanie tej sytuacji musi mieć charakter dwuetapowy – kontynuowała Egwene, upijając łyk herbaty. – Po pierwsze, trzeba uspokoić przywódczynie Ajah. Muszą zdobyć pewność, że to nie ich wina, iż nastąpił przeciek informacji. Gdybym była hipotetyczną siostrą w kłopocie… a równocześnie, gdybym nie miała sobie nic do zarzucenia… poszłabym do nich i otwarcie wszystko wyjaśniła. Wówczas zaprzestałyby poszukiwań źródła przecieku.
– Ale – wtrąciła Bennae – to prawdopodobnie nie uchroniłoby naszej siostry… naszej hipotetycznej siostry w kłopocie… przed karą.
– Nie zaszkodzi spróbować – zapewniła ją Egwene. – Ponieważ w przeciwnym razie siostra najprawdopodobniej będzie „karana” przez cały czas, w którym przywódczynie będą poszukiwać zdrajczyni. Kiedy się jednak dowiedzą, że żadna zdrajczyni nie istnieje, zapewne z większym współczuciem spojrzą na sytuację zbłąkanej siostry… zwłaszcza że to ona podsunęła im wyjście z sytuacji.
– Wyjście? – zapytała Bennae. Zapomniana herbata stygła w filiżance w jej palcach. – A jakież wyjście byś zaproponowała?
– Najlepsze: kompetencję. Nie można zakwestionować faktu, że niektóre z rzeczonych Ajah znają tajemnice. Cóż, siostra, która dowiodła tego, że jest godna zaufania i kompetentna, mogłaby w oczach przywódczyń Ajah stać się najlepszą kandydatką do pieczy nad tymi sekretami. To jest najlepsze wyjście, kiedy się nad tym zastanowić.
Bennae siedziała przez chwilę pogrążona w namyśle, wisząca nad jej głową niewielka wypchana zięba powoli kręciła się na sznurku.
– Zgoda, ale czy to się uda?
– Z pewnością lepiej spróbować, niż spędzać całe dnie w jakimś zapomnianym magazynie, katalogując zwoje – wyjaśniła Egwene. – Czasami wprawdzie nie da się uniknąć niesprawiedliwej kary, ale w takiej sytuacji nie należy pozwolić innym zapomnieć o tym, że mimo wszystko jest to niesprawiedliwość. Jeżeli kobieta po prostu zgadza się na to, jak inne ją traktują, zasługuje na los, jaki tamte jej gotują.
„Dziękuję ci, Silviano, za tę drobną dobrą radę”.
– Tak – zgodziła się Bennae, kiwając głową. – Tak, przypuszczam, że masz rację.
– Zawsze chętnie pomogę, Bennae – rzekła Egwene cichym głosem, podnosząc filiżankę do ust. – W każdej, rzecz jasna, hipotetycznej sytuacji.
Przez chwilę wydawało jej się, że zwracając się do Brązowej siostry po imieniu, posunęła się za daleko. Ale Bennae tylko spojrzała jej w oczy, a potem nawet podziękowała nieznacznym skinieniem głowy.
Nawet gdyby godzina spędzona z Bennae była czymś odosobnionym, Egwene i tak uznałaby ją za czas dobrze wykorzystany. Jednakże wychodząc z apartamentów Brązowej siostry, przekonała się ku swemu całkowitemu zaskoczeniu, że w korytarzu czeka na nią nowicjuszka z poleceniem zgłoszenia się u Nagory z Białych Ajah. Egwene miała jeszcze trochę czasu do spotkania z Meidani, więc zastosowała się do polecenia. Nie mogła przecież zignorować wezwania wystosowanego przez siostrę, nawet gdyby później musiałaby się poddać karze za uchylanie od obowiązku szorowania posadzki.
Nagora potraktowała ją lekcją logiki – a „logiczne zagadki”, jakie musiała rozwiązywać, sprowadzały się do psychologicznych problemów Strażnika, któremu dokuczał wiek i osłabiona zdolność do walki. Egwene pomogła, jak potrafiła, na co Nagora skomplementowała jej tryb myślenia, nazywając go „logiką bez zarzutu”, i w końcu uwolniła od swego towarzystwa. Potem była kolejna wiadomość, tym razem od Suany, jednej z Zasiadających Komnaty z ramienia Żółtych Ajah.
Zasiadająca Komnaty! Po raz pierwszy Egwene miała okazję spotkać się z którąś z nich. Żywo pospieszyła do komnaty Suany, gdzie już oczekiwała jej służąca. Apartamenty Żółtej siostry bardziej przypominały ogród niż zwykłą kwaterę w kamiennych murach. Jako Zasiadająca Komnaty Suana miała prawo do kwater z oknami, z którego to prawa skwapliwie skorzystała, zamieniając swój balkon w ogród ziołowy. Na ścianach umieściła lustra kierujące światło do wnętrza, wypełnionego przez niewielkie drzewa w donicach, krzewy w wielkich płaskich skrzynkach, a nawet niewielką grządką marchwi i rzodkiewki. Egwene z niesmakiem dostrzegła w jednym z pojemników stos gnijących bulw – jakby przed chwilą zebranych, a już zepsutych.
Powietrze wypełniała silna woń bazylii, tymianku i tuzina innych ziół. I choć Egwene nie potrafiła zapomnieć o problemach nękających Wieżę, które tutaj przybrały kształt gnijących bulw, to na moment dała się ponieść woniom życia, jakie dominowały wokół świeżo przekopanej ziemi i rosnących roślin. A Nynaeve upierała się, że siostry w Białej Wieży nie mają pojęcia, jak wykorzystywać zioła! Gdyby tylko mogła spędzić choć trochę czasu z pulchną Suaną o okrągłej twarzy…
Gospodyni przypadła Egwene do gustu. Suana kazała jej ćwiczyć sploty, w większości związane z Uzdrawianiem, w którym to kierunku Egwene nigdy nie była szczególnie uzdolniona. Jej umiejętności musiały jednak spodobać się Zasiadającej Komnaty, ponieważ gdzieś w połowie lekcji – Egwene siedziała na wyściełanym stołku między dwoma drzewkami w donicach, a Suana znacznie bardziej stosownie zajmowała miejsce w masywnym, obitym skórą fotelu – ton rozmowy uległ zmianie.
– Sądzę, że z wielką przyjemnością powitałybyśmy cię w gronie Żółtych – oznajmiła Suana.
Egwene aż drgnęła, zaskoczona.
– Nigdy nie odkryłam w sobie szczególnych umiejętności Uzdrawiania.
– Bycie Żółtą to nie tylko umiejętności, dziecko – wyjaśniła Suana. – To przede wszystkim powołanie. Jeżeli pragniesz naprawiać rzeczy, wiązać to, co zostało złamane, wówczas możesz stać się jedną z nas.
– Dziękuję ci – odrzekła Egwene. – Ale Amyrlin nie należy do żadnych Ajah.
– To prawda, niemniej z jakichś musi się wywodzić. Zastanów się nad tym, Egwene. Myślę, że znalazłabyś u nas ciepły kąt.
Rozmowa była kompletnie zaskakująca. Suana najwyraźniej nie widziała w Egwene Amyrlin, ale sam fakt, że ją werbowała do swoich Ajah, był znaczący. Wynikało z tego, że przynajmniej do pewnego stopnia uznawała ją za prawowitą siostrę.
– Suano – rzekła w końcu Egwene, sprawdzając, jak daleko może posunąć się w roli prawowitej siostry – czy Zasiadające Komnaty zastanawiają się, co zrobić z napięciami pojawiającymi się w relacjach między Ajah?
– Nie wyobrażam sobie, co w tej kwestii można by w ogóle zrobić – odparła Suana, zerkając na swój pełen roślin balkon. – Jeżeli pozostałe Ajah uparły się, żeby w Żółtych widzieć wroga, nie zmuszę przecież moich sióstr do mniej głupiego zachowania.
„A tamte zapewne mówią to samo o was” – pomyślała Egwene, lecz powiedziała tylko:
– Ktoś musi zrobić pierwszy krok. Skorupa wzajemnej nieufności staje się powoli tak gruba, że wkrótce nie da się jej strzaskać. Być może, gdyby Zasiadające Komnaty z różnych Ajah zaczęły choćby razem jadać posiłki albo pokazywały się na korytarzach w swoim towarzystwie, reszta Wieży poszłaby za ich przykładem.
– Może… – Suana zawiesiła głos.
– One nie są twoimi wrogami, Suano – mówiła dalej Egwene, kładąc nieco większy nacisk na swe słowa.
Tamta spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi, jakby znienacka zorientowała się, od kogo przyjmuje rady.
– Cóż, myślę, że najlepiej będzie, jeśli już pójdziesz. Z pewnością masz dziś jeszcze wiele do zrobienia.
W drodze do drzwi Egwene omijała zwisające gałęzie i masywne donice. Kiedy opuściła kwatery Żółtych Ajah i powróciła do swej eskorty Czerwonych, uderzyła ją nagła myśl. Odbyła trzy spotkania i nie została ani razu ukarana. Nie miała pojęcia, co o tym sądzić. A przecież do dwóch sióstr zwróciła się bezpośrednio po imieniu!
Powoli zaczynały ją akceptować. Niestety, było to stosunkowo niewielkie zwycięstwo, jeśli brać pod uwagę perspektywę nadchodzącej bitwy. A przecież głównym celem było, aby Wieża jakoś przetrwała niedole sprowadzone na nią przez Elaidę.
Apartamenty Meidani były zaskakująco wygodne i swojskie. Dotąd Egwene postrzegała Szare Ajah jako podobne do Białych – pozbawione namiętności, idealne dyplomatki, które nie miały czasu na osobiste emocje i frywolność.
Niemniej ta komnata zdradzała, że zamieszkuje ją osoba uwielbiająca podróże. Na ścianach wisiały mapy w cienkich ramkach, wyeksponowane niczym dzieła sztuki. Po obu stronach jednej z map znajdowała się para włóczni Aielów. Inna przedstawiała wyspy Ludu Morza. Ktoś inny zapewne ustawiłby obok porcelanowe pamiątki, które powszechnie kojarzono z Ludem Morza, Meidani jednak miała niewielką kolekcję kolczyków i malowanych muszli, subtelnie oprawionych i opatrzonych drobnymi plakietkami z datą pozyskania.
Salon był niczym muzeum dedykowane wojażom jednej podróżniczki. Alatarański nóż małżeński, z rękojeścią wysadzaną czterema iskrzącymi się rubinami, wisiał obok niewielkiego cairhieniańskiego proporca i miecza z Shienaru. Przy każdym eksponacie umieszczona była niewielka plakietka, na której w kilku słowach wyjaśniono okoliczności, w jakich Meidani weszła w jego posiadanie. Na przykład nóż małżeński został jej ofiarowany w podzięce za pomoc przy rozwiązaniu sporu między dwoma domami na tle zgonu szczególnie ważnego posiadacza ziemskiego. To wdzięczna wdowa podarowała Meidani swój nóż.
Kto by pomyślał, że spłoszona uczestniczka obiadu sprzed kilku tygodni może się poszczycić tak wspaniałymi zbiorami? Nawet dywan na posadzce opatrzony był plakietką – podarunek od podróżnika, który nabył go w zamkniętych dokach Shary, a potem ofiarował Meidani jako podziękowanie za Uzdrowienie córki. Dywan wykonany był w egzotycznej technice, tkany jakby z cieniutkich, czerwonych słomek, z frędzlami na brzegach z niespotykanego szarego futra. Wzór przedstawiał osobliwe zamorskie zwierzęta o długich szyjach.
Sama Meidani zasiadała w równie dziwnym fotelu – mebel był wyplatany niczym koszyk, a ukształtowano go tak, że przypominał gęstwinę gałęzi, które przez przypadek ułożyły się w kształt siedziska. W każdym innym pomieszczeniu Wieży fotel wydawałby się strasznym dysonansem, jednak doskonale pasował do wnętrza, w którym każdy przedmiot był inny od pozostałych i nic ich wzajemnie nie łączyło prócz osoby, która została nimi wszystkimi obdarowana w trakcie swych rozmaitych podróży.
Prezencja Szarej siostry równie dramatycznie odbiegała od tego, czego Egwene była świadkiem w trakcie tamtego obiadu u Elaidy. Zamiast bardzo wyciętej kolorowej sukni miała na sobie prostą białą szatę z wysokim karczkiem, długą i zwężającą się ku dołowi, skrojoną w taki sposób, żeby skrywać wydatny biust. Włosy o barwie ciemnego złota spięła w kok, nie miała na sobie żadnej biżuterii. Czy kontrast był zamierzony?
– Trochę czasu ci zabrało, zanim mnie wezwałaś – zagaiła Egwene.
– Nie chciałam wzbudzać podejrzeń u Amyrlin – wyjaśniała Meidani, gdy Egwene szła po egzotycznym dywanie z Shary. – Poza tym wciąż nie mam pewności, co o tobie myśleć.
– Nie interesuje mnie, co o mnie myślisz – pozbawionym wyrazu głosem odparła Egwene, moszcząc się w ogromnym dębowym krześle, które plakietka opisywała jako dar od kredytodawcy ze Łzy. – Amyrlin nie interesuje się tym, co myślą o niej jej siostry, póki słuchają jej poleceń.
– Zostałaś pojmana i odsunięta.
Egwene uniosła brew i spojrzała prosto w oczy Meidani.
– Pojmana, tak.
– Zapewne Komnata buntowniczek już wybrała nową Amyrlin.
– Wiem skądinąd, że tak się nie stało.
Meidani wyraźnie się zaniepokoiła. Egwene właśnie przyznała jej się otwarcie do kontaktów z buntowniczymi Aes Sedai, co z jej strony było dość ryzykowną grą, lecz konieczną, jeśli chciała zagwarantować sobie lojalność Meidani i jej siatki szpiegowskiej. Mając w pamięci to, jak potraktowana została Meidani podczas posiłku u Elaidy, założyła, że sprawa okaże się dość prosta. Wyglądało jednak na to, że ta kobieta wcale nie była taka uległa, na jaką wyglądała.
– Cóż – rzekła Meidani. – Jeśli nawet to prawda, musisz zdawać sobie sprawę, że wybrano cię jako figurantkę. Marionetkę, za której sznurki pociąga kto inny.
Egwene nic nie odpowiedziała, tylko przez dłuższą chwilę patrzyła rozmówczyni prosto w oczy.
– Nie dysponujesz żadnym prawdziwym autorytetem – kontynuowała Meidani, lecz jej głos lekko drżał.
Egwene wciąż nie spuszczała wzroku. Meidani wpiła się w jej spojrzenie, zmarszczki na jej czole powoli pogłębiały się, zmarszczki wokół ust i na policzkach wyginały gładkie, pozbawione śladów upływu lat oblicze Aes Sedai. Spoglądała badawczo w oczy Egwene niczym mularz, który ogląda kamień, szukając w nim rys, nim położy go na miejsce. Najwyraźniej to, co tam znalazła, tylko pogłębiło jej niepewność.
– Dobrze – rzekła w końcu Egwene, jakby nie uczestniczyła przed momentem w przesłuchaniu – teraz wyjaśnisz mi szczegółowo, dlaczego nie uciekłaś z Wieży. I choć wierzę, że twoje informacje na temat Elaidy mogą okazać się wartościowe, to przecież musiałaś zdawać sobie sprawę, co ci grozi, kiedy Elaida zorientuje się, po czyjej stronie znajduje się twoja lojalność. Dlaczego nie wyjechałaś?
– Ja… Nie mogę powiedzieć – wyznała Meidani, uciekając wzrokiem.
– Rozkazuję ci jako twoja Amyrlin.
– Cóż z tego? Nie mogę powiedzieć – Meidani wbiła wzrok w posadzkę, jakby strasznie czymś zawstydzona.
„Ciekawe” – pomyślała Egwene, skrywając irytację.
– Najwyraźniej nie zdajesz sobie sprawy z powagi swego położenia. Albo uznajesz mój autorytet, albo autorytet Elaidy. Nie ma drogi pośredniej, Meidani. Ze swej strony mogę obiecać ci, co następuje: jeżeli Elaida zachowa Tron Amyrlin, przekonasz się, jak traktuje zdrajczynie, a to będzie raczej nieprzyjemne.
Meidani wciąż nie unosiła wzroku. Mimo początkowego uporu, wyraźnie nie zostało jej już wiele sił.
– Rozumiem. – Egwene wstała. – Zdradziłaś nas, prawda? Przeszłaś na stronę Elaidy z własnej woli, czy dopiero po tym, jak z Beonin wydarto wyznania?
Meidani natychmiast uniosła wzrok.
– Co? Nie! Nigdy nie zdradziłam naszej sprawy! – Jej twarz pobladła, usta zacisnęła w cienką kreskę. – Jak możesz myśleć, że popieram tę okropną kobietę? Z całego serca nienawidzę tego, co uczyniła Wieży.
Cóż, to było dość jednoznaczne oświadczenie, niepozostawiające wiele miejsca na manewry wokół Trzech Przysiąg. Więc albo Meidani mówiła prawdę, albo była Czarną siostrą – choć Egwene jakoś nie potrafiła uwierzyć, aby Czarna ściągała na siebie niebezpieczeństwo zdemaskowania, kłamiąc w sposób, który stosunkowo łatwo można było zweryfikować.
– Dlaczego więc nie uciekłaś? – powtórzyła Egwene. – Dlaczego zostałaś?
Meidani pokręciła głową.
– Nie mogę powiedzieć.
Egwene wzięła głęboki oddech. W całej tej rozmowie coś ją niepomiernie denerwowało.
– A może wyjaśnisz mi chociaż, czemu tak często jesz posiłki z Elaidą? Z pewnością nie chodzi o rozkosze jej towarzystwa…
Meidani się zarumieniła.
– W nowicjacie Elaida i ja byłyśmy przyjaciółkami od poduszki. Siostry postanowiły, że mogłabym odnowić tę przyjaźń i w ten sposób zdobyć być może jakieś wartościowe informacje.
Egwene zaplotła ramiona na piersiach.
– Założenie, że Elaida tak po prostu ci zaufa, wydaje mi się dość naiwne. Z drugiej strony żądza władzy Elaidy popycha ją ku decyzjom, które też zasługują na miano nieodpowiedzialnych, więc być może plan nie był aż taki zły. Ale to już nieważne… skoro Elaida wie, komu jesteś wierna, nigdy ci w pełni nie zaufa.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Ale zostało postanowione, że będę udawała, iż nie wiem, że ona wie. Gdybym teraz się wycofała, wiedziałaby, że zostałyśmy ostrzeżone… a nasza obecność tutaj daje nam jedną z nielicznych a cennych przewag nad Elaidą.
Nielicznych i cennych na tyle, że Meidani powinna natychmiast uciec z Wieży. Niczego nie zyskiwała, zostając. Więc dlaczego? Najwyraźniej coś ją tu trzymało. Mocno. Obietnica?
– Jest coś, czego mi nie mówisz, Meidani – rzekła Egwene. – Powiedz to, proszę.
Szara Aes Sedai tylko pokręciła głową. Wyglądała, jakby się czegoś bała.
„Światłości!” – pomyślała Egwene. „Przecież nie zrobię jej tego, co Elaida robi jej podczas tych obiadów”.
Wygodniej rozparła się w krześle.
– Głowa do góry, Meidani. Nie jesteś jakąś durną nowicjuszką. Jesteś Aes Sedai. Zachowuj się jak na siostrę przystało.
Tamta uniosła wzrok, w jej oczach rozpaliły się iskierki gniewu wywołanego drwiną. Egwene z aprobatą pokiwała głową.
– Naprawimy wszystko, co Elaida zepsuła, a ja zasiądę na miejscu należnym Amyrlin. Ale to nie zrobi się samo.
– Nie mogę…
– Tak – zgodziła się Egwene. – Nie możesz mi powiedzieć, co jest nie w porządku. Podejrzewam, że to przez wzgląd na Trzy Przysięgi, choć, na Światłość, pojęcia nie mam, o co może chodzić. Ale sprawa nie jest beznadziejna. Nie możesz mi powiedzieć, dlaczego zostałaś w Wieży, ale może możesz mi pokazać?
Meidani przekrzywiła głowę.
– Nie jestem pewna. Mogę cię zabrać do… – Urwała gwałtownie. Tak, najwyraźniej jedna z Przysiąg interweniowała z całą siłą, nie pozwalając jej mówić dalej. – Być może będę ci w stanie pokazać – dokończyła żałośnie. – Nie jestem pewna.
– Wobec tego przekonajmy się. Czy te moje Czerwone dozorczynie, które wszędzie za mną chodzą, będą zagrożeniem dla naszych planów?
Meidani zbladła.
– Tak.
– Wobec tego będziemy musiały je zgubić – stwierdziła Egwene, w roztargnieniu postukując paznokciem w poręcz wielkiego dębowego krzesła; równocześnie zastanawiała się głęboko. – Z kwater Szarych możemy wyjść inną drogą, ale jeśli ktoś nas zobaczy, nie unikniemy trudnych pytań.
– Ostatnimi czasy Czerwone czają się u wszystkich wejść i wyjść z naszej części Wieży – powiedziała Meidani. – Podejrzewam, że wszystkie Ajah wzajemnie się obserwują. Trudno będzie się nam wydostać niezauważenie. Za mną pewnie nie pójdą, gdyby jednak zobaczyły ciebie…
Agentki obserwujące kwatery innych Ajah? Światłości! Więc sprawy zaszły aż tak daleko? Jak na wojnie – zwiadowcy podkradający się pod obóz wroga. Nie mogły ryzykować, że zostanie dostrzeżona w towarzystwie Meidani, lecz gdyby nawet wyszła sama, i tak przyciągnie uwagę – Czerwone wiedziały, że Egwene jest pod obserwacją.
Problem był poważny, a Egwene nie potrafiła wymyślić żadnego rozwiązania, prócz jednego. Spojrzała na Meidani. Na ile mogła jej zaufać?
– Przyrzekasz, że nie popierasz Elaidy i akceptujesz moją władzę?
Tamta wahała się przez moment, potem skinęła głową.
– Przyrzekam.
– Jeżeli coś ci pokażę, czy przyrzekniesz, że nie zdradzisz tego nikomu bez mojego uprzedniego pozwolenia?
Meidani zmarszczyła czoło.
– Tak.
W tym momencie Egwene podjęła decyzję. Wzięła głęboki oddech, objęła Źródło.
– Patrz uważnie – powiedziała, splatając nici Ducha. Osłabiona widłokorzeniem, nie miała dość siły, żeby otworzyć bramę, niemniej porządek splotów mogła przecież Meidani pokazać.
– Co to jest? – zapytała Szara siostra.
– To się nazywa brama – wyjaśniła Egwene. – Używa się jej do Podróżowania.
– Podróżowanie jest niemożliwe! – natychmiast zaprotestowała Meidani. – Umiejętność została utracona przed… – Urwała, jej oczy się rozszerzyły.
Egwene pozwoliła, aby splot sam się rozpuścił. Meidani w jednej chwili objęta Źródło, na jej twarzy malowało się skupienie. – Pomyśl o miejscu, do którego chcesz się udać – ciągnęła Egwene. – Żeby wszystko się udało, musisz bardzo dobrze znać miejsce, które opuszczasz. Zakładam, że ze swymi apartamentami jesteś wystarczająco obeznana. Miejsce przeznaczenia powinno być raczej nieuczęszczane; niefrasobliwie otwierane bramy mogą stwarzać zagrożenie.
Meidani pokiwała głową, skoncentrowana tak głęboko, że aż drżał złoty kok na jej głowie. Świetnie poradziła sobie z powtórzeniem splotu Egwene i po chwili w powietrzu między nimi otworzyła się brama – pręga białego światła rozcinającego przestrzeń, która natychmiast zaczęła się skręcać wokół osi. Otwór znajdował się od strony Meidani, Egwene widziała tylko lśniący płat powietrza, jakby rozedrganego żarem. Obeszła bramę, spojrzała przez nią w przestrzeń ciemnego kamiennego korytarza. Płytki posadzki miały barwy przytłumionej bieli i brązu, w zasięgu wzroku nie było żadnych okien. Podziemia Wieży.
– Szybko – rozkazała. -Jeżeli po upływie pół godziny nie wyjdę z twoich apartamentów, Czerwone mogą się zacząć zastanawiać, co mi zajmuje tak dużo czasu. Zapewne już lekko podejrzane wydawało im się, że właśnie ty, ze wszystkich kobiet, wezwałaś mnie do siebie. Możemy tylko mieć nadzieję, że Elaida nie okaże się na tyle przenikliwa, aby połączyć ze sobą dwa fakty.
– Tak, Matko – powiedziała Meidani, szybkim krokiem podchodząc od stołu i biorąc zeń lampę z brązu. Płomień zamigotał iskierką blasku. Potem Szara siostra się zawahała.
– Co? – zapytała Egwene.
– Nic, jestem tylko zaskoczona.
Egwene omal nie zapytała, co też ją tak zaskoczyło, ale natychmiast znalazła odpowiedź w jej oczach. Meidani była zaskoczona tym, jak szybko uznała autorytet, którego przed chwilą odmówiła Egwene. Jak naturalnie przyszło jej zobaczyć w Egwene Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Wprawdzie jej lojalność nie była jeszcze bezwarunkowa, niemniej było blisko.
– Szybko – powtórzyła Egwene.
Meidani skinęła głową i przeszła przez bramę, Egwene ruszyła jej śladem. Choć na posadzce korytarza po drugiej stronie nie zalegał kurz, wyczuwało się ciężką woń stęchlizny, jaka zazwyczaj zbiera się tam, gdzie nie ma odpowiedniego przepływu powietrza. Na ścianach nie było nawet śladu zdobień, które pojawiały się okazjonalnie na korytarzach wyższych pięter. Jedynym dźwiękiem był daleki, cichy odgłos drapania szczurzych pazurów. Szczury. W Białej Wieży. Kiedyś byłoby to niemożliwe. Zawodność zabezpieczeń była jeszcze jedną rzeczą na wciąż wydłużającej się liście nieprawdopodobieństw. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nieczęsto zagląda tu służba Wieży. Prawdopodobnie dlatego właśnie Meidani otworzyła bramę w tym miejscu. Słusznie, niemniej dowodziło to chyba nadmiernego przewrażliwienia na punkcie bezpieczeństwa. Co najmniej kilka cennych minut zabierze im wydostanie się na główne korytarze i odnalezienie tego, co Meidani chciała jej pokazać. A to pociągnie za sobą kolejne problemy. Co się stanie, kiedy któraś z sióstr zobaczy Egwene wędrującą korytarzami bez swej eskorty Czerwonych Ajah?
Zanim jednak zdążyła się podzielić z Meidani swoimi obawami, tamta ruszyła przed siebie. Lecz nie w kierunku klatek schodowych, ale w dół korytarza, głębiej pod ziemię. Egwene zmarszczyła brwi, niemniej poszła za nią bez słowa.
– Nie mam pewności, czy będę ci mogła sama pokazać – szeptem oznajmiła Meidani wśród szelestu spódnic; jej głos był równie cichy jak odległe skrobanie szczurów. – Muszę cię jednak ostrzec, że możesz być zaskoczona tym, co zobaczysz. To może się wręcz okazać niebezpieczne.
Czy Meidani miała na myśli niebezpieczeństwo fizyczne czy polityczne? W sumie Egwene nie potrafiła sobie za bardzo wyobrazić gorszej sytuacji politycznej niż ta, w której już się znajdowała. Jednak skinęła głową i potraktowała ostrzeżenie z całą powagą.
– Rozumiem. Lecz jeśli faktycznie w Wieży dzieje się coś groźnego, muszę o tym wiedzieć. Nie dlatego, że chcę, ale dlatego, że to mój obowiązek.
Meidani nie zareagowała na te słowa. Poprowadziła Egwene krętym korytarzem, narzekając pod nosem, że nie wzięła ze sobą swego Strażnika. Z jej słów wynikało, że aktualnie był w mieście, załatwiając jakieś sprawy. Korytarz wił się jak sploty samego Wielkiego Węża. Egwene już zaczynała się niecierpliwić, gdy Meidani zatrzymała się obok zamkniętych drzwi. Niczym się nie różniły od dziesiątek innych drzwi do jakichś zapomnianych magazynów, które w regularnych odstępach znajdowały się w ścianach. Meidani niepewnie uniosła rękę, a potem żwawo zapukała.
Drzwi otworzyły się właściwie od razu. Pojawiła się w nich twarz Strażnika o przenikliwym wejrzeniu, potarganych włosach i kwadratowej szczęce. Zmierzył Meidani wzrokiem, potem spojrzał na Egwene, jego twarz pociemniała, a ramię drgnęło, jakby ostatnim wysiłkiem woli powstrzymał się przed sięgnięciem po miecz.
– To zapewne będzie Meidani – dobiegł je z głębi pomieszczenia kobiecy głos – przyszła mi zrelacjonować spotkanie z dziewczyną. Adsalan?
Strażnik odstąpił na bok, odsłaniając wnętrze niewielkiego pomieszczenia, w którym krzesła zastępowały jakieś skrzynki. Siedziały na nich cztery kobiety, Aes Sedai. A co najdziwniejsze, każda należała do innych Ajah! Podczas swego pobytu w Wieży, Egwene ani razu nie widziała, aby kobiety z czterech różnych Ajah bodaj szły razem po korytarzu, a co dopiero się naradzały. Żadna z zebranych nie należała do Czerwonych, ponadto wszystkie były Zasiadającymi Komnaty.
Stateczna kobieta w białych szatach obrzeżonych srebrną lamówką to była Seaine. Zasiadająca Komnaty z ramienia Białych Ajah miała czarne gęste włosy i brwi oraz wodniste niebieskie oczy, które teraz mierzyły Egwene beznamiętnym spojrzeniem. Siedząca obok kobieta Zasiadała w Komnacie w imieniu Żółtych, miała na imię Doesine. Wysoka i smukła jak na Cairhieniankę, w zdobnej różowej sukni ze złotymi haftami. We włosy wplotła szafiry, identyczny kamień zwisał z łańcuszka na czole.
Obok Doesine siedziała Szara siostra. Yukiri była jedną z najniższych kobiet, jakie Egwene w życiu spotkała, ale wiedziała, że ta potrafi tak się znaleźć w otoczeniu, iż zawsze zdaje się panować nad sytuacją, nawet gdy otaczają ją znacznie od niej wyższe siostry. Ostatnią ze zgromadzonych była Saerin, Altaranka, Zasiadająca w Komnacie w imieniu Brązowych. Jak to zwykle u Brązowych, miała na sobie pozbawioną zdobień suknię w nieokreślonym, ciemnym kolorze. Oliwkową skórę lewego policzka znaczyła blizna. Egwene właściwie nic o niej nie wiedziała. Lecz ze wszystkich sióstr obecnych w pomieszczeniu to ona wydawała się najmniej zaskoczona jej widokiem.
– Co uczyniłaś? – zwróciła się wstrząśnięta Seaine do Meidani.
– Adsalanie, wprowadź je do środka – poleciła Doesine, wstając i gwałtownie gestykulując. – Jeżeli ktoś się tu zaplącze i zobaczy tę al’Vere…
Skarcona Meidani skuliła się – tak, zaiste, trzeba będzie nad nią bardzo popracować, zanim odzyska pewność siebie przystającą Aes Sedai. Egwene weszła do wnętrza, zanim brutalny Strażnik zdążył ją wciągnąć siłą. Meidani poszła jej śladem, a Adsalan z hukiem zatrzasnął za nimi drzwi. W pomieszczeniu paliły się dwie lampy, nie dające dostatecznej ilości światła, co tylko podkreślało konspiracyjny charakter spotkania czterech kobiet.
Niemniej Zasiadające zajmowały swoje skrzynki niczym trony. Nie czekając na zaproszenie, Egwene dołączyła do nich.
– Nikt ci nie pozwolił usiąść, dziewczyno – stwierdziła chłodno Saerin. – Meidani, wytłumacz mi, proszę, jak mogło dojść do tego skandalu? Twoja przysięga miała czemuś takiemu zapobiec!
– Przysięga? – zapytała Egwene. – Jaka przysięga?
– Ucisz się, dziewczyno – warknęła Yukiri i smagnęła Egwene przez plecy strumieniem Powietrza. Uderzenie było tak słabe w porównaniu z codzienną chłostą, że Egwene omal się nie roześmiała.
– Nie złamałam przysięgi! – pospiesznie tłumaczyła Meidani, stając obok Egwene. – Zakazałyście komukolwiek wspominać o tych spotkaniach. Zastosowałam się do zakazu… nic jej nie powiedziałam. Pokazałam jej. – Mimo wszystko w tej kobiecie tliła się jeszcze iskra buntu. Dobrze.
Egwene nie miała pojęcia, co działo się w tym pomieszczeniu, jednak zebranie czterech Zasiadających Komnaty dawało jej wyjątkową sposobność. Nawet nie marzyła o szansie porozmawiania z tyloma naraz, a skoro one uznały, że gra jest warta świeczki, być może obce były im podziały niszczące Wieżę.
A może sens tego spotkania był bardziej mroczny? Przysięgi, o których Egwene usłyszała po raz pierwszy, spotkania w miejscu oddalonym od wyższych pięter, Strażnik przy drzwiach… może te kobiety nie należały do czterech różnych Ajah, lecz do jednych? Może nieświadomie wkroczyła do gniazda Czarnych?
Z sercem bijącym coraz szybciej Egwene surowo zakazała sobie wyciągania pochopnych wniosków. Jeżeli to były Czarne, wówczas i tak już po niej. Jeżeli nie, miała pracę do wykonania.
– To dość niespodziany obrót sprawy – powiedziała nieco bardziej już opanowana Seaine. – Będziemy musiały przedsięwziąć dodatkowe środki ostrożności i bardziej pieczołowicie przygotowywać twoje kolejne rozkazy, Meidani.
Yukiri skinęła głową.
– Nie sądziłam, że okażesz się tak dziecinna, aby z zemsty nas zdradzić. Powinnyśmy jednak zdawać sobie sprawę, że ty, podobnie jak reszta z nas, masz dostateczne doświadczenie, aby naginać przysięgi do własnych celów.
„Chwileczkę” – pomyślała Egwene. „To brzmi jak…”.
– Zaiste – powiedziała Yukiri. – Myślę, że za to naruszenie porządku należy się pokuta. Ale co mamy zrobić z dziewczyną, którą nam tu przyprowadziła? Nie przysięgała na Różdżkę, więc nie…
– Kazałyście jej złożyć czwartą przysięgę? – przerwała Egwene. – Co wy, na Światłość, sobie właściwie wyobrażacie?
Yukiri zerknęła na nią, a Egwene poczuła na plecach kolejne smagnięcie Powietrza.
– Nikt nie pozwolił ci zabrać głosu.
– Amyrlin nie potrzebuje pozwolenia, żeby przemówić – odrzekła Egwene, patrząc na tamtą z góry. – Co wyście jej zrobiły, Yukiri? Zdradziłyście wszystko, czym jesteśmy! Przysiąg nie można używać jako narzędzia dla tworzenia podziałów między nami. Czy cała Wieża zwariowała za przykładem Elaidy?
– To nie jest żadne wariactwo – weszła im w słowo Saerin. Brązowa siostra kręciła głową, roztaczając wokół siebie atmosferę takiego zdecydowania, jakiego Egwene nigdy by się nie spodziewała u kobiety z jej Ajah. – Wszystko to zostało podyktowane koniecznością. A Meidani nie można było zaufać po tym, jak sprzymierzyła się z buntowniczkami.
– Nie myśl sobie, że nie wiemy o twoich związkach z tym gronem, Egwene al’Vere – oznajmiła Yukiri. Wyniosła Szara siostra wprost dławiła się z gniewu. – Gdybyśmy miały w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia, nie mogłabyś liczyć na tak łagodne traktowanie, jakiego zaznajesz od Elaidy.
Egwene lekceważąco machnęła dłonią.
– Ujarzmij mnie, skaż na śmierć albo pobij, Yukiri, a ponurej sytuacji Wieży nie zmieni to nawet na jotę. l winę za to ponoszą nie te, które tak łatwo określacie mianem buntowniczek. Potajemne spotkania w piwnicach, nieprawomocne przysięgi aplikowane siostrom… to są zbrodnie równie ciężkie jak wypowiedzenie posłuszeństwa Elaidzie.
– Nie będziesz nas pouczać – oznajmiła Seaine nieco już łagodniejszym tonem. Od początku zresztą zachowywała się bardziej nieśmiało od pozostałych. – Czasami trzeba podejmować trudne decyzje. Uznałyśmy, że nie możemy dopuścić, aby wśród Aes Sedai zalęgli się Sprzymierzeńcy Ciemności, podjęłyśmy więc środki mające na celu ich identyfikację. Każda z nas dowiodła Meidani, że nie jesteśmy przyjaciółkami Cienia, a więc ze złożonej przez nią przysięgi żadna szkoda wyniknąć nie mogła. Mamy tu do czynienia z aktem całkiem uzasadnionym, gwarantującym zgodną współpracę dla osiągnięcia wspólnego celu.
Egwene musiała dołożyć wszelkich starań, żeby zapanować nad wyrazem twarzy. Praktycznie rzecz biorąc Seaine właśnie potwierdziła istnienie Czarnych Ajah! Egwene nigdy nie przypuszczała, że usłyszy takie słowa z ust Zasiadającej Komnaty, zwłaszcza w obecności tak wielu świadków. A więc te kobiety przy pomocy Różdżki Przysiąg poszukiwały Czarnych Ajah? Metoda polegała zapewne na tym, żeby każdą z sióstr uwolnić od Trzech Przysiąg, potem zaprzysiąc na nowo i zapytać, czy jest Czarną. Wyglądało to dość rozpaczliwie, choć po namyśle Egwene doszła do wniosku, że w obecnych czasach dopuszczalne są nawet takie środki.
– Przyznaję, że plan jest nawet sensowny – powiedziała w końcu. – Ale jakoś wciąż nie rozumiem, dlaczego kazałyście tej kobiecie złożyć dodatkową przysięgę!
– Czego nie rozumiesz? – upierała się przy swoim Saerin. – Co niby miałyśmy zrobić, wiedząc, że jej lojalność jest w najlepszym razie podzielona? To, że nie jest Sprzymierzeńcem Ciemności, nie oznacza, że nie zdradzi nas w inny sposób.
Przysięga posłuszeństwa była prawdopodobnie głównym powodem, dla którego Meidani nie mogła opuścić Wieży. Uświadomiwszy to sobie, Egwene poczuła dla niej odrobinę współczucia. Wysłana przez Aes Sedai z Salidaru z powrotem do Wieży na przeszpiegi, zapewne przypadkiem znalazła się na drodze prowadzonych przez te kobiety poszukiwań Czarnych Ajah, wpadła w ich ręce, a w końcu wyznała Elaidzie prawdziwy cel swej misji. Tym sposobem znalazła się w polu działań trzech różnych frakcji, z których każda chciała wykorzystać ją do swoich celów.
– Dalej wydaje mi się to niestosowne – stwierdziła Egwene. – Na razie jednak możemy tę sprawę pominąć. Co z Elaidą? Ustaliłyście może, czy należy do Czarnych Ajah? Poza tym chciałabym wiedzieć, kto zlecił wam to zadanie i na jakiej zasadzie powołałyście swoją grupę?
– Coś podobnego! O czym my właściwie z nią rozmawiamy? – obruszyła się Yukiri, prostując i wspierając ręce na biodrach. – Mamy zdecydować, co z nią zrobić, a nie odpowiadać na jej pytania!
– Jeżeli mam pomóc wam w waszej pracy – odpowiedziała Egwene – muszę znać wszystkie fakty.
– Nie jesteś tu po to, aby nam pomagać, dziecko – stwierdziła Doesine. W głosie smukłej Cairhienianki pobrzmiewały twarde tony. – Meidani najwyraźniej przyprowadziła cię tutaj, aby udowodnić sobie, że nie jest do końca naszą marionetką. Zachowała się jak dziecko w napadzie bezsilnej wściekłości.
– Co z resztą? – zapytała Seaine, zwracając się do pozostałych. – Musimy je tu sprowadzić i zadbać, żeby w ich przypadku rozkazy nie pozwalały na równą swobodę interpretacji. Nie chcemy przecież, aby któraś udała się do Amyrlin, nim upewnimy się o jej lojalności wobec Aes Sedai.
„Reszta?” – pomyślała Egwene. „A więc w ten sam sposób zaprzysięgły wszystkie agentki?”. To miało sens. Wystarczyło odkryć jedną, żeby potem bez najmniejszych problemów wyciągnąć z niej imiona pozostałych.
– Chciałabym się jednak dowiedzieć, czy znalazłyście choć jedną Czarną siostrę? – zapytała na głos. – A jeżeli tak, to kim ona jest lub kim one są?
– Nie odzywaj się niepytana, dziecko – ucięła Yukiri, wbijając w Egwene spojrzenie zielonych oczu. -Jeszcze jedno słowo i zadbam o taką karę dla ciebie, że wypłaczesz oczy.
– Wątpię, abyś była w stanie wymyślić coś znacznie gorszego, niż to, co już przeszłam, Yukiri – spokojnie odrzekła Egwene. – Chyba że kazałabyś mi spędzać w gabinecie Mistrzyni Nowicjuszek każdy dzień od rana do wieczora. Poza tym, jeśli mnie do niej poślesz, co mam jej powiedzieć? Że osobiście wyznaczyłaś mi karę? Będzie wiedziała, że dzisiaj nie byłam przez ciebie wezwana. A to może sprawić, że inne siostry zaczną stawiać pytania.
– Możemy nakłonić Meidani, żeby wyznaczyła ci karę – zagroziła Seaine z Białych.
– Nie zrobi tego – poinformowała ją Egwene. – Ona uznaje mój autorytet Amyrlin.
Wszystkie siostry spojrzały na Meidani. Egwene wstrzymała oddech. Meidani jakoś udało się przytaknąć, choć w jej oczach majaczyło przerażenie na myśl, że sprzeciwia się tamtym. Niemniej należała jej się wdzięczność.
Saerin wyglądała na zaskoczoną, choć równocześnie zaciekawioną. Yukiri, wciąż stojąca w wyzywającej pozie, wyraźnie postanowiła nie poddawać się tak łatwo.
– To bez znaczenia. Po prostu rozkażemy jej, aby zleciła ci karę u Mistrzyni Nowicjuszek.
– Doprawdy? – zapytała Egwene. – Wydawało mi się, że na własne uszy słyszałam wasze słowa, zgodnie z którymi rolą czwartej przysięgi jest tylko przywrócenie jedności i zapobieżenie, aby któraś z sióstr nie pobiegła do Elaidy z waszymi tajemnicami. A teraz posługujecie się nią jak pałką zmieniającą siostrę w wasze bezwolne narzędzie?
Po jej słowach w pomieszczeniu zapadła cisza.
– Dlatego właśnie uważam, że przysięga posłuszeństwa jest koszmarnym pomysłem – podjęła po chwili. – Żadna kobieta nie powinna mieć takiej władzy nad drugą. To, jak potraktowałyście tamte pozostałe, niewiele się różni od Przymusu. Wciąż się zastanawiam, czy istnieje jakikolwiek sposób uprawomocnienia tego makabrycznego środka. Widząc, jak traktujecie Meidani i domyślając się, jak zapewne potraktowałyście pozostałe, mam coraz większe wątpliwości.
– Ile razy mam się powtarzać? – warknęła Yukiri, zwracając się do pozostałych sióstr. – Po co marnujemy czas na gdakanie z tą dziewczyną niczym kury na wybiegu? Trzeba podjąć decyzję!
– Rozmawiasz z nią, ponieważ dziewczyna najwyraźniej postanowiła nam się naprzykrzać– odrzekła krótko Saerin, zerkając na Egwene. – Usiądź, Yukiri. Ja się zajmę tym dzieckiem.
Egwene spojrzała Saerin prosto w oczy, czując, jak łomocze jej serce. Yukiri parsknęła, ale usiadła; wnioskując ze spokoju, który powrócił na jej oblicze, zapewne w końcu przypomniała sobie, co to znaczy być Aes Sedai. Nie wolno było zapominać, że ich grupka działała pod ogromną presją. Gdyby Wieża dowiedziała się, czym one się tu zajmują…
Myślała o tym wszystkim, ani na moment nie odrywając wzroku od oczu Saerin. Początkowo założyła, że to Yukiri jest nieformalną przywódczynią grupy – ona i Saerin dysponowały mniej więcej podobnym potencjałem Mocy, a Brązowych sióstr raczej nie cechowało szczególnie wojownicze usposobienie. Jednak popełniła błąd, nie wolno sądzić kobiety tylko na podstawie przynależności do Ajah.
Saerin pochyliła się nad nią, kiedy się odezwała, jej głos był twardy:
– Dziecko, musisz nam okazać posłuszeństwo. Nie możemy cię zaprzysiąc na Różdżkę, poza tym i tak wątpię, abyś taką przysięgę złożyła. Ale nie wolno ci dłużej ciągnąć tej szarady z uzurpowaniem sobie pozycji Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Wszystkie wiemy, jak często jesteś karana i jak niewiele z tych kar wynika. A więc pozwolę sobie potraktować cię w sposób, w jaki zapewne cię dotąd nie traktowano, mianowicie odwołując się do rozumu.
– Możesz mówić swobodnie – powiedziała Egwene.
Brązowa siostra parsknęła.
– Bardzo dobrze. Więc po pierwsze: nie możesz być Amyrlin. Pijąc wciąż napar z widłokorzenia, ledwie jesteś w stanie przenosić!
– I do tego ma się sprowadzać autorytet Amyrlin… do siły posługiwania się Mocą? – zdziwiła się Egwene. – Czy nie jest ona nikim więcej jak zabijaką, którego słucha się tylko dlatego, że siłą potrafi wymusić posłuch?
– Cóż, nie – odparła Saerin.
– Wobec tego, nie widzę związku, jaki z moim autorytetem może mieć fakt, że zmusza się mnie do przyjmowania widłokorzenia, a tym sposobem osłabia się moją zdolność przenoszenia.
– Zostałaś obrócona z powrotem w nowicjuszkę.
– Tylko Elaida może być na tyle głupia, aby sobie wyobrażać, że można odebrać kobiecie rangę Aes Sedai – odparła Egwene. – Zresztą błędem było utwierdzanie jej w przekonaniu, że taką władzą dysponuje.
– Gdyby nie to przekonanie – rzekła Saerin – byłabyś już martwa, dziewczyno.
Egwene znowu spojrzała tamtej prosto w oczy.
– Czasami sobie myślę, że lepiej byłoby być martwą, niż oglądać na własne oczy, co Elaida robi z kobietami tej Wieży.
W pomieszczeniu zapanowało milczenie.
– Nie mogę nie wspomnieć – cicho rzekła Saerin – że twoje roszczenia do Tronu Amyrlin są całkowicie bezpodstawne. Elaida zasiada na nim, ponieważ we właściwym trybie została wyniesiona przez Komnatę. Ty nie zostałaś, zatem nie możesz być Amyrlin.
Egwene pokręciła głową.
– Została „wyniesiona” po tym, jak w haniebny i nie do końca prawowity sposób usunęła z Tronu Siuan Sanche. Jak w obliczu czegoś takiego możesz w ogóle posługiwać się słowem „właściwy”? – Przyszła jej do głowy pewna myśl, dość ryzykowana, ale warta spróbowania. – Odpowiedz mi na pytanie. Czy przesłuchiwałyście już którąś z kobiet obecnie Zasiadających w Komnacie? Czy znalazłyście wśród nich Czarną siostrę?
Wyraz oczu Saerin nie zmienił się nawet na jotę, lecz Seaine uciekła spojrzeniem, wyraźnie skonsternowana.
„Mam was!” – pomyślała Egwene.
– A więc odpowiedź brzmi: tak – ciągnęła dalej. – Wszystko zaczyna się układać w całość. Gdybym należała do Czarnych, w pierwszym rzędzie postarałabym się umieścić jedną z moich towarzyszek w Komnacie. Ponieważ z Komnaty najłatwiej manipulować Wieżą. Teraz odpowiedzcie mi na drugie pytanie. Czy któraś z Zasiadających Komnaty z ramienia Czarnych oddała swój głos na Elaidę? Czy któraś z nich opowiedziała się za detronizacją Siuan?
Milczenie się pogłębiło.
– Odpowiedzcie – rozkazała Egwene.
– Odkryłyśmy Czarną siostrę wśród Zasiadających Komnaty – potwierdziła w końcu Doesine. – I… tak, była jedną z tych, które poparły detronizację Siuan Sanche. – Jej głos był spokojny. Już wiedziała, do czego zmierza Egwene.
– Siuan została usunięta za pomocą ledwie minimum wymaganych głosów Komnaty – stwierdziła Egwene. – Wśród nich znalazł się głos Czarnej siostry, co czyni go nieważnym. Ujarzmiłyście i zdetronizowałyście swoją Amyrlin… po drodze mordując jej Strażnika… i uczyniłyście to, łamiąc prawo.
– Na Światłość – szepnęła Seaine. – Ona ma rację.
– To prowadzi donikąd – zaprotestowała Yukiri, znów wstając. – Gdybyśmy zaczęły się zastanawiać, która z Amyrlin mogła zostać wyniesiona głosami Czarnych, znalazłybyśmy powody, aby kwestionować wybór każdej, jaka dotąd zasiadała na Tronie!
– Czyżby? – zdziwiła się Egwene. – A jak wiele z nich zostało wyniesionych przez Komnatę złożoną wyłącznie z niezbędnego minimum Zasiadających w niej sióstr? To jeden z powodów, dla których detronizacja Siuan była śmiertelnie groźnym błędem. Mnie wyniesiono dopiero po tym, jak upewniłyśmy się, że wszystkie Zasiadające Komnaty obecne w mieście zostały poinformowane o tym, co ma nastąpić.
– Fałszywe Zasiadające Komnaty – upierała się Yukiri, celując w Egwene palcem wskazującym. – Które bezprawnie uzurpowały sobie miejsca w Komnacie!
Egwene odwróciła się do niej, zadowolona, że żadna z kobiet nie może słyszeć, jak łomocze jej serce. Nie wolno teraz stracić panowania nad sytuacją. Choćby się działo nie wiadomo co.
– Zarzucasz nam, że postąpiłyśmy bezprawnie, Yukiri? A jakiej Amyrlin wolałabyś służyć? Takiej, która obraca siostry w nowicjuszki i Przyjęte, która delegalizuje całe Ajah, która wprowadza w Wieży podziały stanowiące większe zagrożenie niż jakakolwiek oblegająca armia? Kobiecie, która została wyniesiona na Tron po części za sprawą Czarnych Ajah? Czy wolałabyś służyć Amyrlin, która nade wszystko stara się zapobiec skutkom tych czynów?
– Chyba nie próbujesz nam wmówić, że wynosząc Elaidę działałyśmy na rękę Czarnym? – zapytała Doesine.
– Uważam, że wszystkie działamy na rękę Cieniowi – ostro powiedziała Egwene. – Przynajmniej dopóty, dopóki zezwalamy na istniejące wśród nas podziały. Myślicie, że jak niby Czarne zareagowały na kapturową praktycznie rzecz biorąc detronizację Zasiadającej na Tronie Amyrlin, a potem na podziały, jakie ten fakt wywołał w łonie Aes Sedai? Nie zdziwiłabym się, gdyby w toku śledztwa okazało się, że ta bezimienna Czarna siostra, którą wykryłyście, nie była jedynym Sprzymierzeńcem Ciemności w koterii, która działała na rzecz usunięcia prawowitej Amyrlin.
Po tych słowach nastała dłuższa chwila ciszy. W końcu Saerin usiadła i westchnęła.
– Przeszłości nie zmienimy. I choć trzeba przyznać, że twoje argumenty dają do myślenia, Egwene al’Vere, równocześnie są one jednak całkowicie bezpłodne.
– Zgadzam się, że co się stało, nie odstanie – przyznała Egwene. – Niemniej przyszłość pozostaje otwarta. I jakkolwiek godne podziwu jest wasze śledztwo w sprawie Czarnych Ajah, znacznie bardziej budująca wydaje mi się wasza chęć do współpracy przy nim. W sytuacji, jaka obecnie zapanowała w Wieży, współpraca między Ajah stała się czymś nad wyraz rzadkim. Wzywam was, byście postawiły sobie zadanie przywrócenia jedności Białej Wieży. Ponieważ to jest najważniejsze ze wszystkiego, co nam pozostało, i nieważne są tu koszty, jakie trzeba ponieść.
Wstała, na poły spodziewając się kolejnej bury od sióstr, ale tamte już chyba zapomniały, że mają przed sobą „nowicjuszkę” i buntowniczkę.
– Meidani – rzekła. – Dla ciebie jestem Amyrlin.
– Tak, Matko – odpowiedziała Meidani, kłaniając się.
– Wobec tego nakładam na ciebie obowiązek dalszej współpracy z tymi kobietami. Nie są naszymi wrogami i nigdy nie były. Odesłanie cię do Wieży w roli szpiega było błędem, którego chętnie bym uniknęła, gdybym miała taką możliwość. Skoro jednak już tu jesteś, możesz się przydać. Przykro mi, że będziesz musiała dalej grać przedstawienie przed Elaidą, ale pozostaje mi tylko życzyć ci wytrwałości w tym dziele.
– Będę służyć tam, gdzie będę potrzebna, Matko – odparła, choć wyraz twarzy dość jednoznacznie świadczył o jej odczuciach.
Egwene potoczyła wzrokiem po pozostałych.
– Na lojalność lepiej sobie zasłużyć, niż ją wymuszać. Macie tu Różdżkę Przysiąg?
– Nie – odparła Yukiri. – Trudno ją wynieść niepostrzeżenie. Korzystamy z niej tylko od czasu do czasu.
– Szkoda – stwierdziła Egwene. – Chętnie złożyłabym przysięgi. Niemniej powinnyście jak najszybciej jej użyć i zwolnić Meidani z czwartej przysięgi.
– Zastanowimy się nad tym – rzekła Saerin.
Egwene uniosła brwi.
– Jak chcecie. Wiedzcie jednak, że gdy tylko Biała Wieża na powrót stanie się całością, Komnata pozna prawdę o wszystkich waszych działaniach. Z największą chęcią poinformuję siostry o waszej przezorności, lecz nie zawaham się, gdy trzeba im będzie donieść, że nadużywałyście władzy. Jeżeli będę wam do czegoś potrzebna w ciągu najbliższych kilku dni, możecie po mnie posłać… ale bądźcie uprzejme pamiętać, że strzegą mnie bez przerwy dwie Czerwone siostry, których wpierw dobrze byłoby się pozbyć. Wolałabym więcej nie Podróżować w Wieży, aby nie zdradzić zbyt wiele tym, które powinny pozostać w nieświadomości.
Zawiesiła głos, odwróciła się i ruszyła do drzwi. Strzegący ich Strażnik nie próbował jej zatrzymać, choć nie przestawał się przyglądać podejrzliwie spod oka. Zastanowiła się przelotną chwilę nad tym, do której z sióstr ten Strażnik należał – wydawało jej się, że żadna ze zgromadzonych nie miała swoich Strażników, lecz z całą pewnością nie mogła tego stwierdzić. Może był Strażnikiem jednej z Aes Sedai przysłanych na przeszpiegi z Salidaru, którego potem Saerin i reszta wzięły pod swe skrzydła. To tłumaczyłoby jego minę.
Meidani podążyła za Egwene, oglądając się przez ramię, jakby spodziewając się, że któraś z kobiet jeszcze coś powie. Strażnik tylko zamknął za nimi drzwi.
– Nie potrafię pojąć, jak ci się udało – powiedziała Szara siostra. – Powinny cię powiesić za nogi i sprawić, że zawyjesz!
– Na to są zbyt mądre – odparła Egwene. – W końcu w tej przeklętej Wieży one jedne… może poza Silvianą… mają na karku coś, co można nazwać głową.
– Silviana?– zdziwiła się Meidani. – Czy przypadkiem to nie ona bije cię codziennie?
– Kilka razy dziennie – sprecyzowała Egwene. – Jest bardzo obowiązkowa, nie wspominając już, że sumienna. Gdyby było więcej takich jak ona, Wieża nie znalazłaby się w tym pożałowania godnym stanie.
Meidani przyjrzała się uważnie Egwene, na jej obliczu zastygł nieodgadniony wyraz.
– Naprawdę jesteś Amyrlin – powiedziała w końcu.
Dziwna uwaga. Czyż nie przysięgła niedawno, że uznaje autorytet Egwene?
– Chodźmy – rzekła Egwene, przyspieszając kroku. – Musimy wrócić, zanim Czerwone nabiorą podejrzeń.