Egwene szła wolnym krokiem przez obóz buntowniczek, mając na sobie szkarłatną suknię z rozcięciem do konnej jazdy. Na widok tej barwy niejedne brwi unosiły się do góry, odprowadzało ją niejedno spojrzenie. Wszystkie pamiętały, co uczyniły Czerwone Ajah i dlatego też tego koloru raczej tu unikano. Nawet kobiety służące w obozie szybko się w tym zorientowały i swoje suknie w barwach czerwonych bądź kasztanowych sprzedały lub podarły na szmaty.
Lecz Egwene z pełnym rozmysłem wybrała szkarłat. W Wieży ukształtował się obyczaj, zgodnie z którym siostry zasadniczo nosiły barwy swoich Ajah, lecz jej zdaniem ta praktyka tylko przyczyniała się do pogłębienia podziałów. Choć duma z przynależności była czymś jak najbardziej właściwym, nieufność wobec innych barw stawała się zagrożeniem.
Egwene czuła związek ze wszystkimi Ajah. Przywdziany dziś odcień czerwieni miał całkiem świadomie symbolizować parę rzeczy. Nieuchronne pojednanie z Czerwonymi Ajah. Echo podziałów, które powinno się zasypywać. Krew, która została rozlana, krew dobrych ludzi walczących w obronie Białej Wieży.
Krew martwych Aes Sedai, godzinę temu ściętych z rozkazu Egwene.
Siuan przekazała jej pierścień z Wielkim Wężem, który teraz przyjemnie spoczywał na palcu.
Niebo nad jej głową miało barwę metalicznej szarości, w powietrzu unosiła się woń ziemi towarzysząca gorączkowemu zamieszaniu w obozie. Kobiety pospiesznie kończyły pranie, jakby poganiane przez klientów, świadomych, że już są spóźnieni na uroczystości świąteczne. Nowicjuszki pędziły z lekcji na lekcję. Aes Sedai stały zaś z ramionami zaplecionymi na piersiach, gotowe piorunować wzrokiem każdego, kto się lenił.
„Czują napięcie wiszące w powietrzu” – pomyślała Egwene. „I nie potrafią zachować spokoju”. Wczorajsza noc i atak Seanchan. Powrót Amyrlin i poranne czystki wśród Aes Sedai. A teraz popołudnie i bębny wzywające do wojny.
Wątpiła, aby w obozie Bryne’a panowała podobna atmosfera. Jego ludzie od dawna trwali w gotowości do ataku. Podejrzewała, że Bryne od samego początku oblężenia tylko czekał na znak do szturmu na Białą Wieżę. A to jego żołnierze zdecydują o losach tej wojny. Egwene nie pośle w bój swoich Aes Sedai, zgarbionych pod brzemieniem Przysięgi zakazującej używać Mocy do zabijania. Zaczekają tutaj i zajmą się Uzdrawianiem rannych.
Albo też runą w ogień bitwy, gdy okaże się, że siostry z Białej Wieży nie mają podobnych zastrzeżeń. Światłości, spraw, aby Elaida zrozumiała, że nie wolno do tego dopuścić. Gdyby Aes Sedai zwróciły swoją Moc przeciwko sobie, byłby to najczarniejszy dzień w ich historii.
„A czyż może być dzień jeszcze czarniejszy niż ten, który im urządziłam?”– zastanawiała się Egwene. Wiele z mijanych Aes Sedai popatrywało na nią z szacunkiem, niekiedy z podziwem, lecz równie często z odrobiną zgrozy. Amyrlin powróciła po długiej nieobecności. A za nią szły sprawiedliwość i śmierć.
Ponad pięćdziesiąt Czarnych sióstr zostało ujarzmionych, a potem straconych. Myśląc o tych egzekucjach, Egwene czuła mdlący ucisk na żołądku. Kiedy nadeszła kolej Sheriam, przez moment wyglądało, jakby kobieta z ulgą powitała swój los, jednak po chwili zaczęła się szarpać, łkać i rozpaczać. Wyznała wiele niepokojących zbrodni, może w nadziei, że wylewność zapewni jej przebaczenie.
Położyli jej głowę na pieńku, a potem odjęli, jak innym. Widok ten na zawsze już pewnie pozostanie w pamięci Egwene – jej była Opiekunka Kronik klęcząca z głową wciśniętą w zakrwawione drewno i ta chwila, gdy chmury na moment rozstąpiły się, a ciepłe złote światło skąpało jej rude włosy i błękitną sukienkę. A potem spadł srebrny topór i było po wszystkim. Może następnym razem Wzór okaże się dla niej łaskawszy, gdy nadejdzie pora, aby jej nić wplotła się w wielką tkaninę świata. A może nie. Śmierć nie była drogą ucieczki przed Czarnym. W tej ostatniej chwili, gdy topór już opadał, Sheriam nawiedziła chyba podobna myśl, ponieważ jej twarz wykrzywiło ostateczne przerażenie.
Egwene w końcu zrozumiała, czemu Aielowie potrafią się śmiać w trakcie chłosty. Sama wolałaby spędzić trzy dni pod rózgami, niż skazywać na śmierć kobiety, które kochała i z którymi żyła!
Wprawdzie podczas posiedzenia Komnaty podniosły się głosy żądające skrupulatnego śledztwa zamiast natychmiastowej egzekucji, jednak Egwene zamknęła przed nimi swe uszy. Pięćdziesięciu kobiet nie da się oddzielić tarczą ani skutecznie pilnować, a odkąd wiadomo było, że ujarzmienie można Uzdrowić, ta opcja w ogóle nie wchodziła w grę. Nie, historia dowiodła, jak sprytne i niebezpieczne potrafią być Czarne siostry, a ze swej strony Egwene miała dość zmartwień na głowie. Spotkanie z Moghedien nauczyło ją, że za chciwość trzeba zapłacić, nawet jeśli tym, czego się pożądało, była wyłącznie wiedza. Wraz z pozostałymi zbyt chętnie poszła na lep dumy z „odkryć”, jakich rzekomo dokonywała, i ostatecznie straciła okazję uwolnienia świata od jednej z Przeklętych.
Cóż, tym razem nie miała zamiaru popełnić podobnej omyłki. Prawo stanowiło jasno, Komnata wydała wyrok, wszystko odbyło się całkowicie jawnie. Verin oddała życie, żeby powstrzymać te kobiety, Egwene pozostawało dopatrzeć, aby jej ofiara nie poszła na marne.
„Poradziłaś sobie dobrze, Verin. Bardzo dobrze”. Wszystkie Aes Sedai w obozie zostały zmuszone do złożenia na nowo Trzech Przysiąg, a poza imionami wymienionymi przez Verin odkryto w ten sposób jedynie trzy Czarne siostry. Rzetelność Brązowej siostry była zdumiewająca.
Strażnicy Czarnych sióstr trafili pod klucz. Trzeba się będzie nimi zająć, ale dopiero wtedy, gdy okaże się, którzy sprzyjali Cieniowi, a którzy po prostu oszaleli w obliczu losu, jaki spotkał ich Aes Sedai. Większość z nich i tak będzie pragnęła śmierci, nawet zupełnie niewinni. Może tych ostatnich uda się przekonać, aby pozostali przy życiu do czasu Ostatniej Bitwy.
Mimo środków ostrożności podjętych przez Egwene prawie dwudziestu siostrom z listy Verin udało się zbiec. Nie miała pojęcia, skąd się dowiedziały. Wartownicy Bryne’a zdołali zatrzymać kilka spośród najsłabszych – wielu żołnierzy oddało życie, próbując opóźnić ucieczkę – mimo to nie wszystkie zostały schwytane.
Nie było sensu dłużej się nad tym rozwodzić. Pięćdziesiąt Czarnych dało głowę – to było prawdziwe zwycięstwo. Przerażające w swej wymowie, niemniej zwycięstwo.
Zatopiona w myślach Egwene szła przez obóz w butach do konnej jazdy i czerwonej sukni, a wiatr szarpał jej kasztanowe włosy z wplecionymi w nie czerwonymi wstążkami, które miały symbolizować rozlaną przed niespełna godziną krew. Nie winiła mijanych sióstr za nieprzychylne spojrzenia, ledwie maskowane zatroskanie, strach. Ponieważ w ich spojrzeniach był również szacunek – jeżeli istniały jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do prawomocności władzy Egwene na Tronie Amyrlin, zniknęły bez śladu. Uznały jej władzę, bały się jej. I nigdy już nie będzie jedną z nich. Już na zawsze była od nich oddzielona.
Między namiotami zdecydowanym krokiem zmierzała w stronę Egwene jakaś postać w błękitach. Dotarłszy do niej, dumna kobieta skłoniła się stosownie, lecz na ceremoniał całowania pierścienia z Wielkim Wężem nie miały czasu i obie nawet nie zwolniły kroku.
– Matko – rzekła Lelaine. – Bryne przysłał słowo, że jest gotów do szturmu. Twierdzi, że idealnym miejscem do ataku są zachodnie mosty, równocześnie jednak proponuje otworzenie Bram, którymi będzie można poprowadzić atak oskrzydlający poza fortyfikacje Białej Wieży. Pyta więc, czy będzie to możliwe.
Nie było to wykorzystanie Jedynej Mocy w charakterze broni, choć było temu bliskie. Wszystko sprowadzało się do subtelnego rozróżnienia. Lecz przecież Aes Sedai były mistrzyniami takich rozróżnień.
– Powiedz mu, że sama otworzę Bramę – oznajmiła Egwene.
– Doskonale, Matko – rzekła Lelaine i skłoniła głowę, podkreślając tym gestem idealny wizerunek lojalnej adiutantki. Niesamowite, jak w ciągu ostatnich godzin zmieniło się jej nastawienie względem Egwene. Musiała zrozumieć, że jedynym wyjściem, jakie jej zostało, jest całkowita uległość i porzucanie wszelkich gier o władzę. W ten sposób uniknie posądzeń o hipokryzję, a wsparcie Egwene może nawet zapewnić jej niezłą pozycję w hierarchii. Zakładając oczywiście, że Egwene zdoła utrwalić własną władzę na Tronie Amyrlin.
Założenie wcale nie wydawało się takie nieprawdopodobne. Lelaine musiała naprawdę ciężko przeżyć zmianę w stosunkach z Romandą. Jakby zrządzeniem losu, Żółta siostra pojawiła się właśnie na ich drodze. Miała na sobie suknię w barwach własnych Ajah, włosy spięte na karku w stateczny kok. Ukłoniła się przed Egwene, lecz ledwie spojrzała na Lelaine, zajmując natychmiast miejsce przy drugim boku Amyrlin.
– Matko – zaczęła – przeprowadziłam dochodzenie, które mi zleciłaś. Nie ma żadnego kontaktu z tymi, które zostały wysłane do Czarnej Wieży. Nawet jednego słowa.
– Dziwi cię to? – zapytała Egwene.
– Tak, Matko. Podróżowały, powinny więc już być z powrotem. A przynajmniej przysłać jakąś wiadomość. Ta cisza jest nadzwyczaj niepokojąca.
Zaiste, niepokojąca. Gorzej nawet, ponieważ w skład delegacji weszły Nisao, Mirelle, Faolain i Theodorin. Każda z tych kobiet złożyła przysięgę Egwene. Dziwny zbieg okoliczności. Szczególnie podejrzany wydawał się wyjazd Faolain i Theodorin. Rzekomym powodem włączenia ich w skład delegacji był fakt, iż nie miały Strażników, niemniej w obozie nie były uważane za pełne Aes Sedai – choć, rzecz jasna, żadna z tak myślących nie powiedziałaby tego Egwene prosto w oczy.
Dlaczego z setek Aes Sedai przebywających w obozie rebeliantek w skład poselstwa wybrano akurat te cztery? Zwykły zbieg okoliczności? Wydawało się to dość nieprawdopodobne. Lecz jeśli nie, to co? Może ktoś maczał palce w tym, aby usunąć najbardziej lojalne zwolenniczki Egwene? Jeżeli jednak tak było, dlaczego nie odesłano Siuan? A może to skutek intryg Sheriam? Przyznała się wprawdzie przed egzekucją do kilku tego rodzaju postępków, lecz o tej sprawie nie wspomniała.
Tak czy siak, można było założyć, że w stosunkach z Asha’manami nie wszystko układa się, jak powinno. Trzeba będzie coś zrobić z tą Czarną Wieżą.
– Matko – odezwała się Lelaine, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. Błękitna siostra nawet nie zerknęła na swoją rywalkę. – Mam jeszcze inne wieści.
Romanda prychnęła cicho.
– Mów – poleciła Egwene.
– Sheriam nie kłamała – oznajmiła Lelaine. – Faktycznie zniknęły gdzieś ter’angreale snów. Wszystkie co do jednego.
– Jak to możliwe? – zdziwiła się Egwene, pozwalając, aby w ton jej głosu wkradły się nutki autentycznego gniewu.
– Sheriam była Opiekunką Kronik, Matko – wyjaśniła pospiesznie Lelaine. – Wszystkie ter’angreale trzymałyśmy w jednym miejscu, zgodnie z obyczajem Białej Wieży, pod strażą. Ale… cóż, jaki powód mogliby mieć ci wartownicy, żeby donieść innym siostrom o poczynaniach Sheriam?
– A jak wam się wydaje, co zamierzała nam powiedzieć? – zapytała Egwene. – Przecież ta kradzież wkrótce musiała wyjść na jaw.
– Nie mam pojęcia, Matko – odparła Lelaine, kręcąc głową. – Wartownicy powiedzieli mi, że Sheriam wydawała się… podenerwowana… kiedy brała ter’angreale. Stało się to zresztą dopiero wczorajszej nocy.
Na wspomnienie ostatnich wyznań Sheriam Egwene zacisnęła zęby. W kontekście tego, co tamta powiedziała, kradzież ter’angreali nie wydawała się aż tak szokująca. Niemniej Elayne się wścieknie, ponieważ wśród ukradzionych był również oryginalny ter’angreal, a należało wątpić, czy zachowana przez Siuan kopia może posłużyć do stworzenia następnych. Sama w sobie była ona już dość kiepska, wykonane na podstawie jej wzorca będą zapewne jeszcze gorsze.
– Matko – odezwała się po chwili Lelaine cichym głosem. – A co z… innymi… informacjami uzyskanymi od Sheriam?
– Że jedna z Przeklętych rezyduje w Wieży, podszywając się pod Aes Sedai? – odparła Egwene. Sheriam twierdziła, że przekazała ter’angreale tej właśnie… osobie.
Przez dłuższą chwilę szły w milczeniu we trójkę, wpatrując się w przestrzeń, jakby nawet zwykłe spekulacje na ten temat napełniały je grozą.
– Przypuszczam, że powiedziała prawdę – Egwene przerwała w końcu zalegającą między nimi ciszę. – Zinfiltrowały przecież nie tylko nasz obóz, lecz również kręgi arystokratyczne Andoru, Illian oraz Łzy. Dlaczego nie samą Wieżę? – Nie wyjaśniła im, że księga Verin potwierdzała ten fakt. Korzystniej było zachować dla siebie rozmiary ustaleń Brązowej siostry. – Lecz nie przejmowałabym się tym aż tak bardzo – dodała uspokajająco. – Kiedy zaatakujemy i zdobędziemy Wieżę, Przeklęta… Jakkolwiek brzmiałoby jej imię… zapewne uzna, że rozważniej jest się wycofać i znaleźć sobie inne miejsce dla swych knowań.
Lelaine i Romanda jakoś nie wydawały się uspokojone tą uwagą. W napiętym milczeniu wszystkie trzy doszły do skraju obozu Aes Sedai, gdzie czekały na nich wierzchowce, jak też spory oddział żołnierzy i po jednej Zasiadającej Komnaty z każdego Ajah, wyjąwszy Błękitne i Czerwone. Błękitne nie były reprezentowane, gdyż z ich Zasiadających Komnaty w obozie została tylko Lelaine, powód nieobecności Czerwonych był oczywisty. I takie było też kolejne symboliczne znaczenie barw, jakie przywdziała dzisiaj Egwene – subtelna wskazówka, iż ostatecznie wszystkie Ajah będą uczestniczyć w dzisiejszym przedsięwzięciu. Dla wspólnego dobra.
Dosiadając konia, zorientowała się, że Gawyn znów jej towarzyszy, zachowując odpowiedni dystans. Skąd on się tu wziął? Nie rozmawiali od wczesnego ranka. Gdy już znalazła się w siodle, on również wskoczył na grzbiet swego rumaka, a gdy wraz z Lelaine, Romandą, pozostałymi Zasiadającymi Komnaty i żołnierzami wyjechała z obozu, on ruszył ich śladem – wciąż w bezpiecznej odległości. Egwene jeszcze nie postanowiła, co z nim zrobi.
Obóz wojskowy świecił pustkami. Namioty były opuszczone, ziemia stratowana buciorami i kopytami, pozostali jedynie nieliczni żołnierze. Zaraz po opuszczeniu swojego obozu Egwene objęła Źródło i trzymała się go, przygotowanymi splotami zdecydowana odeprzeć każdy ewentualny atak. Wciąż nie była przekonana, że Elaida nie użyje Bram, aby zapobiec szturmowi. Fałszywa Amyrlin miała teraz zapewne pełne ręce roboty z usuwaniem skutków rajdu Seanchan. Lecz tego rodzaju bezzasadne przeświadczenia – i wynikające z nich fałszywe poczucie bezpieczeństwa – sprawiły, że już raz dała się schwytać. Była Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Nie mogła wystawiać na szwank swej osoby. Świadomość tego faktu była irytująca, niemniej doskonale rozumiała, że skończyły się czasy samotnych ekspedycji i samowolnych poczynań. Przecież mogła zostać zabita, a nie tylko trafić do niewoli. A wówczas salidarska rebelia wygasłaby, a Elaida dalej władałaby z Tronu Amyrlin.
Jej oddział zmierzał na linię frontu przebiegającego przez wioskę Darein. Biała Wieża wciąż się tliła, smugi dymu sięgały w niebo ponad zwęglonym centrum wyspy, zasnuwając iglicę. Nawet z daleka było widać skutki ataku Seanchan. Sczerniałe plamy niczym ślady zepsucia nadgryzającego zdrowe jabłko. Pod jej spojrzeniem Wieża zdawała się cicho jęczeć. Stała długo i widziała wiele. Została zraniona tak głęboko, że następnego dnia wciąż krwawiła.
Lecz jednak stała. Światłości błogosławiona, wciąż trwała. Wznosiła się jak dawniej ku niebu, poszarpana, lecz dzielna, sięgając ku słońcu skrytemu za powłoką chmur. Nieugięta w obliczu tych, którzy chcieli ją zniszczyć, z zewnątrz i od wewnątrz.
Bryne i Siuan oczekiwali na Egwene w ariergardzie armii. Tak bardzo byli od siebie różni. Zahartowany w boju generał, którego skronie pokrywała siwizna, a twarz zdawała się elementem niezwyciężonej zbroi. Silnej, kształtnej. A obok niego Siuan, drobna kobieta w błękitach ze ślicznym obliczem, które na pierwszy rzut oka czyniło z niej wnuczkę tamtego, mimo iż tak naprawdę byli właściwie w równym wieku.
Gdy Egwene podjechała bliżej, Siuan ukłoniła jej się z siodła, a Bryne zasalutował. W jego oczach dostrzegła zakłopotanie.
Wciąż chyba się wstydził swego udziału w operacji ratunkowej, choć do niego Egwene akurat nie miała pretensji. Był człowiekiem honoru. Jeżeli dał się wmanewrować w całą sprawę, żeby chronić tych dwoje uparciuchów – Siuan i Gawyna – to należało go pochwalić, ponieważ prawdopodobnie tylko dzięki niemu przeżyli całą przygodę.
Egwene dołączyła do nich i dopiero wówczas dostrzegła, że ich konie prawie tulą się do siebie. Czy Siuan wreszcie wyznała mu swe uczucia? Poza tym… w ruchach Bryne’a dostrzegła cień znajomej gracji. Na tyle nieznaczny, że być może wszystko sobie tylko wyobraziła, niemniej w kontekście wyraźnych znaków świadczących o pogłębieniu się ich związku…
– Więc wzięłaś sobie w końcu Strażnika? – zapytała.
Oczy Siuan się zwęziły.
– Tak – odparła krótko.
Bryne wydawał się zaskoczony i nieco zawstydzony.
– Postaraj się trzymać ją z daleka od kłopotów, generale – poradziła Egwene, nie odrywając spojrzenia od oczu Siuan. – Ostatnio bywa dość nierozważna. Myślałam nawet, żeby kazać ci zrobić z niej piechura w naszej armii, ponieważ ewidentnie przydałoby się jej trochę wojskowej dyscypliny. Może zrozumiałaby w końcu, że są w życiu chwile, gdy trzeba przedłożyć posłuszeństwo nad inicjatywę.
Siuan zgarbiła się, uciekła wzrokiem.
– Jeszcze nie zdecydowałam, co z tobą zrobię, Siuan – kontynuowała Egwene łagodniejszym tonem. – Niemniej wprawiłaś mnie w złość i nadużyłaś zaufania. Żebym znowu traktowała cię jak dawniej, będziesz musiała ukoić pierwsze i odbudować drugie.
Wreszcie spojrzała na Bryne’a, który wyraźnie pobladł. Prawdopodobnym powodem było zawstydzenie Siuan, które czuł przez więź.
– Tobie, generale, chciałabym udzielić pochwały za odwagę, której z pewnością wymaga związanie się z tą kobietą więzią zobowiązań – powiedziała. – Zdaję sobie sprawę, że prosząc o trzymanie jej z dala od kłopotów, wydaję ci rozkaz prawie niewykonalny, niemniej ufam, iż sobie poradzisz.
Generał wyraźnie się uspokoił.
– Zrobię, co w mojej mocy, Matko – oświadczył. Zawrócił konia i objął wzrokiem szeregi żołnierzy. – Myślę, że powinnaś coś zobaczyć. Jeśli taka twoja wola.
Skinęła głową. Podprowadziła konia do boku jego wierzchowca i razem ruszyli naprzód. Wzdłuż wybrukowanej w tym miejscu wiejskiej drogi stały szeregi wojska, poza tym okolica świeciła pustkami – mieszkańców dawno ewakuowano. Siuan pojechała za nimi, Gawyn z oddali towarzyszył im jak cień. Zatrzymane zdecydowanym gestem dłoni Egwene, Lelaine i Romanda zostały na miejscu wraz z pozostałymi Zasiadającymi Komnaty. To ich nowe posłuszeństwo okazywało się całkiem użytecznym narzędziem, ponieważ chyba wreszcie zrozumiały, iż jedyna droga awansu w hierarchii Aes Sedai wiedzie przez działania, które zyskają aprobatę w jej oczach. Zresztą tragiczny los Sheriam dawał im nadzieję na objęcie przez którąś z nich pozycji Opiekunki Kronik.
Jadąc u boku generała, Egwene dotarła do linii frontu, gdzie natychmiast przygotowała splot Powietrza na wypadek, gdyby w jej kierunku poleciała jakaś strzała. Siuan zmierzyła ją spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Zresztą taka ostrożność nie była prawdopodobnie niepotrzebna – żołnierze Gwardii Wieży nigdy nie strzelaliby do Aes Sedai, nawet podczas takiego konfliktu. Co do Strażników nie miała już takiej pewności, a poza tym wypadki przecież się zdarzały. Gdyby jakaś zabłąkana strzała przeszyła gardło rywalki, dla Elaidy byłoby to nadzwyczaj wygodne.
Za Darein brukowana droga ustępowała miejsca marmurowym płytom biegnącym aż do Mostu Alindaer, który majestatyczną białą konstrukcją łączył Tar Valon z drugim brzegiem rzeki. Od razu dostrzegła to, co chciał jej pokazać Bryne: na przeciwległym brzegu, za barykadą z kamieni i drewnianych bali okopał się oddział Gwardii Wieży w kaftanach z Płomieniem Tar Valon na piersiach. Na ile była w stanie ocenić, liczył ponad tysiąc żołnierzy.
Siły szturmowe Bryne’a były dziesięciokrotnie silniejsze.
– No, dobrze, wiem, że powodem zwłoki nie był stosunek sił – oznajmił Bryne. – Lecz w mojej ocenie Gwardia Wieży powinna bez trudu wystawić oddział znacznie liczniejszy, pamiętając zwłaszcza o niedawnym poborze z terenów poza właściwym miastem. Wątpię, aby miesiące oblężenia spędzili na struganiu patyczków przy ogniskach i wspominaniu dawnych czasów. Jeżeli Chubainowi pozostała odrobina oliwy w głowie, na gwałt szkolił nowy zaciąg.
– A więc gdzie jest reszta? – zapytała Egwene.
– Nie mam pojęcia, Matko – rzekł Bryne. – Ostatnia noc nie była dla nich łatwa. Mnóstwo ognia, wielu zabitych. Lecz straty szacowałbym raczej w setkach niż tysiącach. Może Gwardia Wieży dalej walczy z pożarami i uprząta gruz, choć mimo wszystko spodziewałbym się, że zbiorą większe siły na wieść o moim szturmie. Przyjrzałem im się przez szkło powiększające i zauważyłem niejedną parę zaczerwienionych oczu.
Egwene siedziała bez ruchu w siodle i namyślała się, równocześnie wystawiając twarz na podmuchy miłej bryzy wiejącej z dołu rzeki.
– Nie zakwestionowałeś rozkazu do szturmu, generale.
– Nie jest w moim zwyczaju kwestionować otrzymane rozkazy, Matko.
– A gdybym jednak chciała poznać twoje zdanie na ten temat?
– Gdybyś chciała? – powtórzył Bryne. – Cóż, powiedziałbym, że szturm jest całkiem sensowny taktycznie. Straciliśmy przewagę, jaką dawało nam Podróżowanie, a wróg dzięki niemu zyskał zdolność odbudowy zapasów i swobodnego komunikowania się ze światem zewnętrznym, więc pierścień oblężenia właściwie należy uznać za przerwany. Pozostaje szturm lub spakowanie manatków i odwrót.
Egwene pokiwała głową. Wciąż się wahała. Ten złowieszczy dym snujący się po niebie, okaleczona Wieża, przerażeni żołnierze nie mogący liczyć na odwody. Wszystko to zmieniało się w jej uszach w ostrzegawczy szept.
– Jak długo możemy zwlekać, nim trzeba będzie wydać rozkaz do szturmu, generale? – spytała się.
Zmarszczył brwi, ale nie zaprotestował. Spojrzał w niebo.
– Robi się późno. Mamy może jeszcze jakąś godzinę. Później będzie już zbyt ciemno. Przy naszej przewadze liczebnej, nie decydowałbym się na przypadkowość walk w ciemnościach.
– Zatem zaczekamy jeszcze godzinę – oznajmiła Egwene, moszcząc się wygodniej w siodle. Jej towarzysze wydawali się niespokojni, lecz nikt się nie odezwał. Tron Amyrlin przemówił.
Na co czekała? Co podpowiadała jej intuicja? Egwene zastanawiała się nad tym przez długie minuty, aż w końcu zrozumiała. Kiedy zrobi ten krok, nie będzie już odwrotu. Wczorajszej nocy Biała Wieża poważnie ucierpiała, po raz pierwszy w dziejach wróg uderzył w nią Jedyną Mocą. Szturm oddziałów Egwene będzie kolejnym precedensem – po raz pierwszy Aes Sedai poprowadzi swe wojska do walki przeciwko innym siostrom. Potyczki między frakcjami Wieży nie były niczym nowym; Ajah niekiedy przekraczały tradycyjne granice rywalizacji, zdarzało się, że przy okazji lała się krew, jak na przykład podczas detronizacji Siuan. Sekretne Historie wspominały o takich wydarzeniach.
Lecz wewnętrzne spory nigdy dotąd nie opuszczały murów samej Wieży. Nigdy żadna Aes Sedai nie prowadziła swych wojsk po tym moście. Jeżeli Egwene zrobi to teraz, odium tego czynu na wieki naznaczy czas jej panowania na Tronie Amyrlin. Cokolwiek jeszcze osiągnie, ten dzień położy się cieniem na wszystkich zdobyczach.
Wierzyła w wolność i jedność. Zamiast tego zwracała się ku przemocy i walce o podporządkowanie jednych drugim. Jeżeli nie ma innego wyjścia, wyda ten rozkaz. Lecz chciała to odwlec w czasie tak bardzo, jak to tylko było możliwe. Skoro miało to oznaczać godzinę spędzoną na ponurych myślach, pod zaciągniętym chmurami niebem, wśród parskania koni wyczuwających nastroje jeźdźców – niech tak będzie.
Godzina, którą dał jej Bryne nadeszła i minęła. Egwene zwlekała jeszcze kilka chwil – więcej się nie ośmieliła. Żadne posiłki nie przyszły na pomoc żołnierzom po drugiej stronie mostu. Patrzyli zza swej mizernej barykady, w ich oczach lśniła determinacja. Egwene odwróciła się z wahaniem, żeby wydać rozkaz.
– Spójrz tam. – Bryne nachylił się w siodle. – Co to jest?
Wzrok Egwene podążył za jego spojrzeniem. W oddali, ledwie widoczna z miejsca, gdzie się znajdowali, drogą od Wieży schodziła kawalkada. Czy zbyt długo się ociągała? Czy Biała Wieża wreszcie przysłała posiłki? Czy za jej niedorzeczny upór zapłacą swą krwią żołnierze?
. Lecz nie. To nie byli żołnierze, ale kobiety w sukniach. Aes Sedai! Egwene uniosła dłoń, żeby powstrzymać swych żołnierzy przed jakimś niebacznym czynem. Procesja Aes Sedai zmierzała prosto ku barykadzie wzniesionej przez Gwardię Wieży. Chwilę później zza barykady wyszła kobieta w szarej sukni w towarzystwie samotnego Strażnika. Egwene zmrużyła oczy, próbując dostrzec rysy kobiety. Bryne pospiesznie podał jej szkło powiększające. Wzięła je odeń z uśmiechem, lecz nie było jej już potrzebne, ponieważ rozpoznała ją. Andaya Forae, jedna z nowych Zasiadających Komnaty wybranych po rozłamie. Z Szarych Ajah. Należało stąd wnosić, że druga strona pragnie negocjacji.
W chwili gdy to zrozumiała, zobaczyła też, że tamtą otacza poświata Mocy– Siuan syknęła cicho, a żołnierze natychmiast napięli łuki. I znowu Egwene uniosła do góry dłoń.
– Bryne, nikt nie ma prawa strzelać bez mojego wyraźnego rozkazu – oznajmiła zdecydowanie.
– Spocznij, w szeregu! – krzyknął Bryne. – Pierwszego, który bodaj napnie cięciwę, obedrę ze skóry! – Żołnierze zwolnili cięciwy i opuścili łuki.
Stojąca w oddali kobieta splotła strumienie – Egwene nie potrafiła dostrzec, w jaki sposób – a po chwili odezwał się jej donośny, wzmocniony Mocą głos:
– Chcemy rozmawiać z Egwene al’Vere – mówiła Andaya. – Czy jest wśród was?
Egwene szybko splotła strumienie, żeby uzyskać taki sam efekt co tamta.
– Jestem tutaj, Andayo. Każ swoim towarzyszkom wyjść przed barykadę, abym je mogła zobaczyć.
Dziwne, ale natychmiast zastosowały się do polecenia. Ukazało się dalszych dziewięć kobiet, a Egwene przyjrzała się każdej po kolei.
– Zasiadające Komnaty – mruknęła, oddając Bryne’owi szkło powiększające, a wcześniej uwalniając sploty, żeby go nie ogłuszyć. – Po dwie z każdych Ajah wyjąwszy Błękitne i Czerwone.
Bryne podrapał się po brodzie.
– Wygląda obiecująco.
– Cóż, to jeszcze nic pewnego – stwierdziła Egwene. Ponownie wzmocniła głos Mocą. – W porządku, czego ode mnie chcecie?
– Przybyłyśmy tutaj… – zaczęła Andaya. Lecz zaraz się zawahała. – Przybyłyśmy tutaj, aby cię poinformować, że decyzją Komnaty Białej Wieży zostałaś wyniesiona na Tron Amyrlin.
Siuan jęknęła cicho, a Bryne zaklął pod nosem. Z boku żołnierze zaczęli szeptać, że to pułapka. Lecz Egwene tylko przymknęła powieki. Czy odważy się zaufać ich słowom? Czy odważy się rzucić wszystko na szalę nadziei? Jeszcze przed chwilą była pewna, że niechciana operacja ratunkowa została przeprowadzona zbyt szybko. Być może jednak, nim na rękach Siuan i Gawyna została wyniesiona z Wieży, udało jej się położyć fundamenty dostatecznie mocne…
– Co z Elaidą? – zapytała, otwierając oczy; jej głos poniósł się grzmotem w dal. – Zdetronizowałyście kolejną Amyrlin?
Po drugiej stronie mostu na moment zapadła cisza.
– Naradzają się – stwierdził Bryne, przyglądając się Aes Sedai przez szkło powiększające.
Chwilę później Andaya przemówiła znowu:
– Elaida do Avriny a Roihan, Strażniczka Pieczęci i Płomienia Tar Valon, Zasiadająca na Tronie Amyrlin… została wzięta do niewoli podczas rajdu ubiegłej nocy. Miejsce jej pobytu nie jest znane. Uważa się ją za poległą, a w każdym razie niezdolną do pełnienia obowiązków.
– Na Światłość! – Bryne opuścił szkło powiększające.
– Na nic więcej nie zasługiwała – mruknęła Siuan.
– Żadna kobieta nie zasługuje na taki los – rzekła Egwene. Mimowolnie uniosła dłoń do szyi. – Lepiej byłoby, gdyby zginęła.
– To jednak może być pułapka – rzekł Bryne.
– Nie wydaje mi się – sprzeciwiła się Siuan. – Andayę wiążą Przysięgi. Nie było jej na liście twoich Czarnych sióstr, nieprawdaż, Egwene?
Egwene pokręciła głową.
– Wciąż się waham, Matko – upierał się Bryne.
Egwene z powrotem splotła Moc.
– Pozwolicie, aby moja armia weszła do Białej Wieży? – zwróciła się do tamtych. – Przyjmiecie z powrotem moje Aes Sedai w szeregi waszych towarzyszek i powołacie na powrót Błękitne Ajah?
– Spodziewałyśmy się tych wymogów – odparła Andaya. – Zostaną spełnione.
Znowu zapadła cisza, w której słuchać było tylko mlaskanie fal o brzegi rzeki.
– Wobec tego, zgadzam się – oświadczyła Egwene.
– Matko – z wahaniem zaczęła Siuan. – Może to zbyt pochopna decyzja. Czy nie powinnaś najpierw porozmawiać z…
– Nie ma w tym nic pochopnego. – Egwene rozpuściła splot i poczuła, jak zalewa ją nagły przypływ nadziei. -To dokładnie to, czego chciałyśmy. – Zmierzyła Siuan wzrokiem. – Poza tym… Kto tu tak naprawdę jest w gorącej wodzie kąpany? – Siuan spuściła wzrok. – Generale, proszę przygotować swe wojska do przeprawy przez rzekę. Niech znajdujące się w ariergardzie Zasiadające Komnaty zajmą miejsca na czele. Wyślij też łączników do naszego obozu z wieściami o sytuacji oraz do swoich pozostałych oddziałów z rozkazami powstrzymania się od jakichkolwiek działań bojowych.
– Tak jest, Matko. – Bryne zawrócił swojego wierzchowca i zaczął wydawać stosowne rozkazy.
Egwene nabrała głęboko powietrza i ścisnąwszy kolanami boki konia, ruszyła w stronę mostu. Siuan zaklęła pod nosem po rybacku i ruszyła za nią. Gdzieś tam ruszył się też rumak Gawyna, a potem szwadron kawalerii wypełniający rozkaz Bryne’a.
Egwene jechała ponad wodami rzeki, wiatr rozwiewał za plecami jej włosy i wplecione w nie czerwone wstążki. Namyślając się nad tym, czego wszystkie właśnie uniknęły, czuła doniosłość chwili i ciężar odpowiedzialności na barkach. Lecz wkrótce te niezbyt wesołe myśli przegnała radość i poczucie satysfakcji.
Jej siwa klacz lekko zarzucała łbem, jedwabne włosy grzywy muskały dłonie Egwene. Po drugiej stronie mostu Zasiadające Komnaty czekały na nią w uroczystym milczeniu. Wieża wznosiła się nad głową. Zraniona. Skrwawiona.
Lecz wciąż trwała. Światłości, wciąż trwała!