19. Rozgrywki.

Chaos. Cały świat ogarnięty był chaosem.

Z rękoma zaplecionymi za plecami Tuon stała na balkonie komnaty audiencyjnej w swoim pałacu w Ebou Dar. Poniżej, na terenach pałacowych – na tych białych kamiennych płytach, które zdobiły tyle budowli w mieście – oddział altarańskich zbrojnych w złoto-czarnych barwach ćwiczył musztrę w szyku pod czujnym okiem oficerów. W tle wznosiło się ku niebu właściwe miasto, jego pasiaste kolorowe kopuły i wysokie białe iglice.

Porządek. Tutaj, w Ebou Dar, panował porządek, obejmując nawet pola namiotów i wozów pod miastem. Patrole seanchańskich żołnierzy gwarantowały spokój; pojawiały się pomysły oczyszczenia Rahad. Bieda nie była dostatecznym powodem – ani wymówką – żeby żyć poza prawem.

Ale to miasto było tylko małą, maleńką oazą porządku w świecie ogarniętym zawieruchą. Samo Seanchan rozdzierała wojna domowa, która rozpętała się po śmierci Imperatorowej. Corenne nadeszło, lecz rekonkwista ziem Artura Jastrzębie Skrzydło postępowała wolno, ponieważ na jej drodze od wschodu stanął Smok Odrodzony, zaś od północy armie Domani. Wciąż czekała na wieści od generała porucznika Turana, niemniej niejasne sygnały docierające z tamtych stron nie wróżyły dobrze. Galgan upierał się, że wyniki tamtej operacji mogą jeszcze ich zaskoczyć, jednak w godzinie, w której dotarły wieści o trudnej sytuacji Turana, Tuon ukazał się czarny gołąb. Omen był jasny. Tamten nie wróci żywy.

Chaos. Zerknęła w bok, gdzie w ciężkiej zbroi trwał wierny Karede; zbroja była w barwach krwistych czerwieni i głębokich zieleni, w istocie wydawała się prawie czarna. Karede był wysokim mężczyzną o kwadratowej twarzy, która sprawiała wrażenie niemal równie mocnej co jego zbroja. Tego dnia – nazajutrz po powrocie Tuon do Ebou Dar – towarzyszyły mu pełne dwa tuziny Straży Skazańców oraz sześciu Ogrodników Ogirów. Ustawili się pod ścianami komnaty o wysokim suficie, ujętej białą kolumnadą. Karede wyczuwał chaos, w jakim pogrążał się ten świat, i nie zamierzał dopuścić do jej następnego porwania. Chaos był najgroźniejszy tam, gdzie żywe były nieuprawnione założenia odnośnie do tego, co może, a czego nie może zatruć. Tutaj, w Ebou Dar, przybrał postać frakcji dążącej do pozbawienia Tuon życia.

Nauczyła się unikać skrytobójców mniej więcej w tym samym czasie, gdy opanowała sztukę chodzenia, i jak dotąd zawsze jej się udawało. Potrafiła przewidzieć ich posunięcia. Po prawdzie, to ich istnienie podnosiło ją na duchu. Jak można mieć pewność własnej potęgi, jeżeli nie trzeba się mierzyć z wysłanymi przez kogoś asasynami?

Jednakowoż zdrada Suroth… Chaos, zaiste, skoro dowódca Zwiastunów okazała się zdrajczynią. Zaprowadzenie porządku w tym świecie zapowiadało się bardzo trudnym zadaniem. Być może w ogóle niemożliwym do zrealizowania.

Tuon się przeciągnęła. Nie przypuszczała, że szansa zostania Imperatorową pojawi się tak szybko, sądziła, że ma jeszcze wiele lat. Lecz nie będzie się uchylać przed powinnością.

Odwróciła się plecami do balustrady balkonu i wróciła do komnaty audiencyjnej, żeby stanąć przed oczekującymi na nią ludźmi. Jak wszyscy członkowie Krwi, na znak żałoby po Imperatorowej pomazała policzki popiołem. Tuon żywiła niewiele ciepłych uczuć wobec swojej matki, niemniej imperatorowej uczucia nie były konieczne. Gwarantowała porządek i stabilizację. W miarę oswajania się z ciężarem powinności, który spoczął na jej ramionach, Tuon powoli zaczynała rozumieć wagę tych dwu rzeczy.

Szeroką komnatę na planie prostokąta oświetlały wiszące między kolumnami kandelabry i blask słońca wlewającego się przez szeroki balkon za jej plecami. Tuon kazała usunąć wszystkie dywany, preferując jaskrawobiałe płyty posadzki. Ściany miały barwę jasnego błękitu, sufit zdobił fresk przedstawiający rybaków na morzu i mewy nad ich głowami. Po prawej ręce Tuon klęczał przed kandelabrami rząd da’covale. W zwiewnych, przeźroczystych szatach oczekiwali na rozkazy. Suroth nie było wśród nich. Zajmowała się nią Straż Skazańców, przynajmniej do czasu, aż nie odrosną jej włosy.

Gdy tylko Tuon weszła do pomieszczenia, wszyscy przedstawiciele gminu ukłonili się, przyciskając czoła do posadzki. Członkowie Krwi uklękli, skłaniając głowy.

Na wprost da’covale, pod przeciwległą ścianą, klęczały Lanelle i Melitene w sukniach z wyhaftowanym godłem srebrnej błyskawicy na czerwonym tle. Damane, których smycze trzymały, przyciskały czoła do posadzki. Porwanie Tuon okazało się dla kilku jej damane nieznośnym przeżyciem – przez cały czas jej nieobecności płakały niepowstrzymanie.

Tron, na którym zasiadała w komnacie audiencyjnej, był stosunkowo prosty. Drewniane siedzisko z oparciem i podłokietnikami obitymi czarnym aksamitem. Zajęła w nim miejsce. Miała na sobie plisowaną szatę w barwie najgłębszego morskiego błękitu nakrytą białą pelerynką. Gdy tylko usiadła, znajdujący się w komnacie ludzie wyprostowali się – wszyscy oprócz da’covale, którzy pozostali na klęczkach. Selucia stanęła obok tronu Tuon, warkocz złotych włosów przewiesiła przez prawe ramię, lewą skroń miała gładko wygoloną. Ponieważ nie należała do Krwi, nie pomazała twarzy popiołem, niemniej biała opaska na prawym ramieniu świadczyła, że ona również – za przykładem całego Imperium – opłakuje utratę Imperatorowej.

Yuril, sekretarz Tuon, a potajemnie również jej Dłoń, stanął po przeciwnej stronie fotela. Strażnicy Skazańców zwinnie i prawie niedostrzegalnie przemieścili się tak, żeby mieć ją między sobą – ich ciemne zbroje połyskiwały lekko w promieniach słońca. Ostatnimi czasy traktowali ją ze zdwojoną troską. Mając na względzie niedawne wydarzenia, trudno było im się dziwić.

„I oto jestem” – pomyślała Tuon – „otoczona moją potęgą, mając z jednej strony damane, a z drugiej Straż Skazańców. A jednak wcale nie czuję się bardziej bezpieczna niż w towarzystwie Matrima”. Jakie to dziwne, że tylko on dawał jej poczucie bezpieczeństwa.

Bezpośrednio przed nią stała grupa przedstawicieli Krwi, a po ich twarzach spływała odbita od ścian poświata promieni słonecznych wpadających przez otwarty balkon. Najbardziej rzucał się w oczy najwyższy z nich, stojący na przodzie kapitan generał Galgan, który przywdział dziś swoją zbroję z napierśnikiem polakierowanym na kolor ciemnoniebieski, niemal wpadający w czerń. Towarzyszyło mu dwóch członków pomniejszej Krwi – generał sztandaru Najirah i generał sztandaru Yamada – jak też paru oficerów z gminu. Czekali cierpliwie, unikając spojrzenia Tuon.

Kilka kroków za nimi zebrali się pozostali członkowie Krwi, żeby być świadkami jej czynów. Oczywiście byli wśród nich żylasty Faverde Nothish i Amenar Shumada o końskiej twarzy. Czasy były takie, że nie tylko Suroth potrafiła dostrzec swoją szansę. Ewentualny upadek Tuon otworzyłby przed wieloma osobami szansę zostania Imperatorową. Albo Imperatorem.

Wojna w Seanchan nie skończy się szybko – lecz kiedy się wreszcie skończy, zwycięzca z pewnością zechce zasiąść na Kryształowym Tronie. A wtedy Seanchan będzie miało dwie władczynie lub dwoje władców, rozdzielonych oceanem, zjednoczonych zaś pragnieniem pokonania konkurenta. Ta walka wyłoni tylko jednego zwycięzcę.

„Porządek” – myślała Tuon, postukując lakierowanym na niebiesko palcem w czarnodrzew poręczy fotela. „To ja muszę się stać zaczynem porządku. To ja sprowadzę ciszę na te brzegi omiatane sztormem”.

– Selucia jest moją Prawdomówczynią – oznajmiła zebranym. – Niech zostanie to ogłoszone wśród Krwi.

Wszyscy spodziewali się takiego oświadczenia. Selucia skłoniła głowę na znak, że akceptuje tytuł, choć przecież tak naprawdę nie interesowała jej żadna inna rola prócz sługi i strażniczki Tuon. Ta z kolei wiedziała, że to, co dla wielu byłoby ogromnym zaszczytem, jej nie przysporzy żadnej radości. Lecz Selucia była szczera i prostolinijna, a to uczyni z niej znakomitą Prawdomówczynię.

I przynajmniej tym razem Tuon będzie miała całkowitą pewność, że jej Prawdomówczyni nie jest jedną z Przeklętych. Ta myśl sprawiła, że musiała zadać sobie pytanie, czy naprawdę wierzy w historię Falendre. Jej treść ocierała się o nieprawdopodobieństwo, brzmiała jak jedna z tych cudacznych opowieści Matrima o wyimaginowanych stworach czających się w ciemnościach. A jednak pozostałe sul’dam i damane potwierdziły jej słowa.

Dało się ustalić przynajmniej kilka niezbitych faktów. Anath kolaborowała z Suroth. Suroth – po krótkich namowach – przyznała się do spotkań z Przeklętą. A przynajmniej z kobietą, którą za takową uważała. I choć z jej zeznań wynikało, że nie wiedziała, iż Przeklęta była tą samą osobą co Anath, najwyraźniej nie miała żadnych wątpliwości względem tożsamości tej pierwszej.

Niezależnie od tego, czy Anath była Przeklętą, czy nie, podając się za Tuon, spotkała się ze Smokiem Odrodzonym. I próbowała go zabić.

„Porządek” – powtórzyła sobie Tuon w myślach, przy czym wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet na jotę. „Jestem ucieleśnieniem porządku”. Gestem dłoni dała znak Selucii, która mimo dodatkowych obowiązków, jakich będzie od niej wymagała funkcja Prawdomówczyni, wciąż miała pozostać Głosem Tuon – jak również jej cieniem. Rolą Głosu było pośredniczenie w rozmowach przedstawiciela Szlachetnej Krwi z gminem, Głos powtarzał słowa tego pierwszego.

– Niech go wprowadzą – powiedziała Selucia, zwracając się do da’covale klęczącego najbliżej tronu. Mężczyzna pokłonił się do ziemi, dotykając czołem posadzki, a potem pośpieszył ku przeciwległemu krańcowi komnaty i otworzył drzwi.

Beslan, król Altary i Głowa Domu Mitsobar, był szczupłym młodzieńcem o czarnych oczach i włosach. Cerę miał smagłą, charakterystyczną dla mieszkańców jego królestwa, lecz ubierał się już na modłę Krwi. Luźne spodnie z żółtej tkaniny, kaftan z wysokim kołnierzem skrojony tak, że jego poły kończyły się już pośrodku klatki piersiowej, pod nim żółta koszula. Członkowie Krwi rozstąpili się, tworząc dlań przejście środkiem komnaty. Ze spuszczonymi oczyma Beslan ruszył naprzód. Gdy dotarł na miejsce, gdzie przed tronem stawali suplikanci, opadł na kolano i pokłonił się nisko. Idealny wizerunek lojalnego poddanego wyjąwszy może tylko cienką złotą koronę na głowie.

Tuon ponownie dała gestem znak Selucii.

– Zezwala ci się powstać – powiedziała Selucia.

Beslan powstał, choć wciąż odwracał spojrzenie. Był znakomitym aktorem.

– Córka Dziewięciu Księżyców chciałaby ci złożyć kondolencje w związku z twoją stratą – poinformowała go Selucia.

– Chciałbym się jej zrewanżować tym samym w związku ze stratą, jaką poniosła – odrzekł. – Moja żałoba jest niczym więcej jak pojedynczą świecą przy wielkim ogniu żalu odczuwanym przez cały lud Seanchan.

Zachowywał się zbyt służalczo. Przecież był królem, nie musiał kłaniać się tak uniżenie. Był równy wielu członkom Krwi. Prawie gotowa była uwierzyć, że jego zachowanie zawdzięcza rychłej perspektywie zostania Imperatorową. Ale zbyt dobrze poznała jego temperament, zarówno z doniesień jej szpiegów, jak i krążących plotek.

– Córka Dziewięciu Księżyców chciałaby znać powód, dla którego przestałeś utrzymywać swój dwór – kontynuowała Selucia, obserwując ruchy dłoni Tuon. – Niepokoi ją, że twoi poddani nie mogą uzyskać audiencji u swego władcy. Śmierć twojej matki była tragiczna i wstrząsająca, jednak masz przecież obowiązki wobec swego królestwa.

Beslan ponownie skłonił głowę.

– Proszę, przekaż jej, że nie wydaje mi się stosowne wynosić się ponad nią. Nie bardzo wiem, jak znaleźć się w tej sytuacji. Nie chciałbym, oczywiście, aby zostało to poczytane za wyraz pretensji.

– Jesteś pewien, że to prawdziwy powód? – spytała Selucia. – Nie planujesz przypadkiem rebelii przeciwko nam i nie masz czasu na wykonywanie swych obowiązków?

Beslan gwałtownie uniósł wzrok, jego oczy się rozszerzyły.

– Wasza Wysokość, ja…

– Nie musisz już dłużej kłamać, dziecię Tylin – Tuon zwróciła się bezpośrednio do niego, a słysząc to, przedstawiciele Krwi wydali pełne zaskoczenia westchnienia. – Wiem o wszystkim, o czym rozmawiałeś z generałem Habigerem, jak też z twoim przyjacielem, lordem Malalinem. Wiem o potajemnych spotkaniach w piwnicy pod Trzema Gwiazdami. Wiem wszystko, królu Beslanie.

W komnacie zaległa cisza, Beslan na moment skłonił głowę. Potem ku jej zaskoczeniu wyprostował się i spojrzał prosto w oczy. Dotąd nie podejrzewała, że ten pokorny młodzieniec ma to w sobie.

– Nie pozwolę, aby mój lud…

– Gdybym była tobą, powściągnęłabym język – weszła mu w słowo Tuon. – W tej chwili poruszasz się po lotnych piaskach.

Beslan się zawahał. W jego oczach wyraźnie odbijało się pytanie: czy czeka go natychmiastowa egzekucja?

„Gdybym zamierzała cię stracić” – pomyślała Tuon – „już byś nie żył i nawet nie dostrzegłbyś błysku noża”.

– W Seanchan szerzą się niepokoje – wyjaśniła Tuon, patrząc Beslanowi w oczy. Słowa wyraźnie wstrząsnęły młodzieńcem. – Ach, czy naprawdę sądziłeś, że zlekceważę tę sprawę, Beslanie? Przecież nie będę patrzyła w gwiazdy, podczas gdy moje imperium sypie się wokół mnie w gruzy. Prawdzie trzeba spojrzeć prosto w oczy. Moja matka nie żyje. Seanchan nie ma Imperatorowej. Z drugiej strony siły Corenne są co najmniej wystarczające, żeby utrzymać się po tej stronie oceanu, co obejmuje również panowanie nad Altarą.

Nachyliła się ku niemu, próbując tym gestem przekonać go, że panuje nad sytuacją i pozostaje niewzruszona. Matce zawsze się to udawało. Tuon nie miała wprawdzie wzrostu swej matki, ale wiedziała, że rzecz sprowadza się przede wszystkim do siły oddziaływania duchowego. Sam fakt znalezienia się w jej obecności, powinien budzić u poddanych poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Myśląc o tym, równocześnie kontynuowała przemowę do Beslana:

– W takich czasach nie można tolerować nawet najsłabszych oznak buntowniczych nastrojów. Wielu będzie chciało skorzystać ze słabości Imperium, a ich secesjonistyczne walki, jeśli nie spotkają się ze zdecydowaną reakcją, mogą oznaczać kres dla nas wszystkich. Dlatego też będę postępować zdecydowanie. Nadzwyczaj zdecydowanie. Z tymi, którzy mi się sprzeciwiają.

– Dlaczego więc… – Beslan zawiesił głos – … wciąż żyję?

– Przystąpiłeś do buntu, zanim wydarzenia w Imperium stały się powszechnie znane.

Zmarszczył brwi, najwyraźniej z lekka ogłupiały.

– Początki twojego buntu sięgają czasów, gdy rządziła tu Suroth – cierpliwie tłumaczyła Tuon – a twoja matka wciąż była królową. Od tego czasu wiele się zmieniło, Beslanie. Bardzo wiele. A takie czasy jak nasze otwierają przed ambitnymi ludźmi ogromne możliwości.

– Musisz wiedzieć, że nie pragnę władzy – zaprotestował Beslan. – Wszystko, na czym mi zależy, to wolność mego ludu.

– Wiem o tym – zgodziła się Tuon, składając dłonie; palce z lakierowanymi paznokciami splotły się, łokcie wciąż spoczywały na oparciach tronu. – I to jest drugi powód, dla którego wciąż żyjesz. Twoja rebelia nie wyrasta z dążenia do władzy, lecz ze zwykłej ignorancji. Wprowadzono cię w błąd, a to oznacza, że możesz się zmienić, pod warunkiem wszakże, iż zostaniesz właściwie poinformowany.

Znowu spojrzał na nią, w jego oczach dostrzegła konfuzję.

„Spuść wzrok, głupcze. Nie zmuszaj mnie, żebym cię wychłostała za twoją zuchwałość!” – Jakby słysząc jej myśli, wbił wzrok w posadzkę. Tak, osądziła tego człowieka właściwie.

Jakże niepewna była jej pozycja! Prawda, posiadała armie – lecz wiele z nich zostało rozbitych w następstwie agresji kierującej działaniami Suroth.

W końcu wszystkie królestwa na tym brzegu oceanu będą musiały schylić głowy przed Kryształowym Tronem. Każda marath’damane zostanie wzięta na smycz, królowie i królowe złożą przysięgi lenne. Lecz Suroth działała zbyt niecierpliwie, co szczególnie widoczne było w tragicznej sprawie Turana. Sto tysięcy ludzi poległych w jednej bitwie. Czyste szaleństwo.

Tuon potrzebowała Altary. Potrzebowała Ebou Dar. Lud kochał Beslana. Gdyby jego głowa trafiła na grot piki, i to wkrótce po tajemniczym zgonie matki… Cóż, Tuon była zdecydowana utrzymać ład w Ebou Dar, lecz wolałaby nie wycofywać w tym celu ostatniego żołnierza z frontu.

– Śmierć twojej matki jest wielką stratą – kontynuowała Tuon. – Była dobrą kobietą. Dobrą królową.

Beslan zacisnął usta.

– Możesz mówić – zezwoliła Tuon.

– Jej śmierć… pozostaje niewyjaśniona – powiedział.

Wnioski, jakie wynikały z jego słów, zdawały się oczywiste.

– Ja też nie wiem, czy to Suroth stała za jej zgonem – odrzekła Tuon, starając się nadać swemu głosowi łagodniejsze tony. – Twierdzi, że nie miała z tym nic wspólnego, ale dochodzenie w tej sprawie wciąż trwa. Jeżeli okaże się, że kłamie, że jest za wszystko odpowiedzialna, ty i Altara możecie oczekiwać oficjalnych przeprosin ze strony tronu.

Kolejna fala donośnych westchnień wśród Krwi. Uciszyła ich spojrzeniem, potem zwróciła się znów do Beslana:

– Musisz wiedzieć, że strata twojej matki jest dla mnie poważnym ciosem. Musisz wiedzieć, że była wierna swoim przysięgom.

– Tak – skonstatował gorzkim tonem. – I wyrzekła się tronu.

– Nie – ucięła Tuon. – Tron należy do ciebie. Przemawia przez ciebie właśnie ta ignorancja, o której wcześniej wspominałam. Musisz stanąć na czele swego ludu. Twój lud musi mieć króla. Nie mam ani czasu, ani ochoty wywiązywać się za ciebie z twoich zobowiązań. Przyjmujesz za rzecz oczywistą, że hegemonia Seanchan na twoich ziemiach jest równoznaczna ze zniewoleniem twego ludu. To błędne założenie. Kiedy twój naród uzna naszą władzę, stanie się bardziej wolny, lepiej chroniony i przez to potężniejszy. Twoja pozycja ustępuje mojej. Ale czy jest to aż tak niepożądane? Mając za sobą potęgę imperium, będziesz w stanie utrzymać granice i utrwalić swą władzę poza Ebou Dar. Mówisz o swym ludzie? Cóż, zarządziłam, aby coś dla ciebie przygotowano.

Odwróciwszy się w bok, skinęła głową. Na ten gest przed szereg wystąpiła smukła da’covale, trzymając w dłoniach skórzaną teczkę.

– W środku – wyjaśniła Tuon – znajdziesz dane liczbowe zebrane przez moich zwiadowców i służby bezpieczeństwa. Możesz na własne oczy zapoznać się z raportami dotyczącymi stanu przestępczości podczas naszej okupacji na tych ziemiach. Znajdziesz też raporty i analizy porównawcze sytuacji sprzed Powrotu i po nim. Podejrzewam, że z góry wiesz, co tam jest napisane. Imperium może być dla ciebie, Beslanie, nieocenionym atutem. Potężnym, naprawdę potężnym sprzymierzeńcem. Nie mam ochoty cię obrażać, proponując tron, którego nie chcesz. Ale kuszę cię obietnicą stabilizacji, pewnych dostaw żywności i bezpieczeństwa dla twego ludu. A w zamian za to wszystko domagam się jedynie lojalności.

Wahał się przez moment, potem wziął teczkę do rąk.

Tuon tymczasem ciągnęła dalej:

– Proponuję ci wybór, Beslanie. Jeżeli chcesz, możesz złożyć swe życie w ofierze. Nie obrócę cię w da’covale. Pozwolę ci umrzeć z godnością, a oficjalnie ogłoszę, że położyłeś kres swemu życiu, gdyż nie mogłeś znieść władzy Seanchan i zdecydowałeś wymówić nam swe przysięgi. Jeżeli tego właśnie chcesz, masz moje przyzwolenie. Twój lud dowie się, że zginąłeś, nie chcąc giąć przed nami karku. Z drugiej strony, możesz mu się przysłużyć lepiej. Możesz wybrać życie. Jeżeli taka będzie twoja wola, zostaniesz wyniesiony w szeregi Szlachetnej Krwi. Zajmiesz należne ci miejsce i będziesz panował nad swoim ludem, jak to jest przepisane. Ze swej strony obiecuję ci, że nie będę ingerować w sprawy twego królestwa. Zgodnie z obyczajem będę się domagać zasobów materialnych i rekrutów do mego wojska, a w tych dwóch kwestiach moje słowo zawsze będzie miało pierwszeństwo przed twoim. Poza tym twoja władza nad Altarą pozostanie absolutna. Nikt z Krwi nie będzie miał prawa bez twego pozwolenia rozkazywać twoim ludziom ani krzywdzić ich czy więzić. Zaakceptuję spis rodzin szlacheckich, które uznasz za godne wyniesienia do Niższej Krwi, pod warunkiem że nie będzie ich więcej niż dwadzieścia. Altara stanie się stałą siedzibą Imperatorowej na tym brzegu oceanu. Jako taka wkrótce będzie najpotężniejszym z lokalnych królestw. Wybieraj.

Pochyliła się naprzód, rozplotła palce. Po chwili dodała jeszcze:

– Lecz musisz zrozumieć jedno. Jeżeli postanowisz do nas dołączyć, oddasz mi całe swoje serce, nie tylko słowa. Nie pozwolę ci lekceważyć złożonych przysiąg. Przedkładam ci tę propozycję, ponieważ uważam, że możesz stać się silnym sprzymierzeńcem, poza tym przekonana jestem, że wprowadzono cię w błąd, niewykluczone, że skutkiem sieci intryg Suroth. Masz dzień na podjęcie decyzji. To, co przed chwilą zaproponowałam, twoja matka uznała za najlepsze wyjście z sytuacji, a ona była mądrą kobietą. Imperium oznacza stabilizację. Bunt pociągnie za sobą jedynie cierpienia, głód i marginalizację. Te czasy nie pozwalają na izolację, Beslanie.

Odchyliła się na oparcie tronu, przed nią Beslan stał ze wzrokiem wbitym w teczkę w dłoniach. Po chwili ukłonił się, wyraźnie prosząc o zezwolenie na opuszczenie komnaty, jednak jego ruchy były sztywne, jakby co innego zajmowało myśli.

– Możesz odejść – powiedziała.

Podniósł się, lecz nie ruszył w stronę wyjścia. Cisza zalegająca w komnacie przedłużała się, a tymczasem Beslan trwał ze spojrzeniem wciąż wbitym w teczkę. Na jego twarzy odbijały się wewnętrzne zmagania. Któraś z da’covale podeszła, aby odprowadzić go do drzwi – w końcu został już przecież odprawiony – jednak Tuon zatrzymała ją gestem.

Znów pochyliła się naprzód i zamarła w takiej pozie, podczas gdy zniecierpliwieni przedstawiciele Krwi czekali. Beslan tylko patrzył na trzymaną w rękach skórzaną teczkę. A potem, ku jej zaskoczeniu, opadł na oba kolana.

– Ja, Beslan z Domu Mitsobar, zaprzysięgam moją wierność lenną i moją służbę Córce Dziewięciu Księżyców, a w jej osobie Imperium Seanchan, teraz i na zawsze, wyjąwszy okoliczność, w której ona sama uwolni mnie od tej przysięgi. Moje ziemie i mój tron należą do niej, z własnej woli składam je w jej ręce. Tak przysięgam w imię Światłości.

Tuon pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech. Zza pleców Beslana wystąpił kapitan generał Galgan i zwrócił się do króla:

– To nie jest właściwa…

Tuon przerwała mu gestem dłoni.

– Domagamy się od tych ludzi, aby przyjmowali nasze obyczaje, generale – powiedziała. – Słuszne jest zatem, jeżeli my przejmiemy część z ich obyczajów. – Oczywiście niezbyt wiele. Nie było innego wyjścia, co zrozumiała dzięki długim rozmowom z panią Anan. Niewykluczone, że Seanchanie na początku popełnili poważny błąd, zmuszając tych ludzi do składania seanchańskich przysiąg posłuszeństwa. Matrim wprawdzie złożył te przysięgi, ale gdy miał taką ochotę, lekceważył je z całkowitą swobodą. Była jednak pewna, że może mu zaufać i że dotrzymuje danego słowa, a jego ludzie zapewnili, że jest człowiekiem honoru.

Zdawało jej się nadzwyczaj dziwne to, że potrafią przedkładać jedną przysięgę nad drugą. Lecz ci ludzie w ogóle byli dziwni. Niemniej, jeśli chciała nimi władać, musiała ich najpierw zrozumieć a władać nimi musiała, jeżeli chciała zgromadzić siły gwarantujące szanse powrotu do Seanchan.

– Jestem zadowolona z twej przysięgi, królu Beslanie. Niniejszym wynoszę cię w szeregi Szlachetnej Krwi i oddaję, teraz i na zawsze, twojemu Domowi władanie nad całym królestwem Altary, w którym to królestwie wola twoja w kwestiach rządów i administracji ustępować będzie jedynie woli Imperialnego Tronu. Powstań.

Podniósł się z kolan, nogi się pod nim trzęsły.

– Jesteś pewna, że nie jesteś ta’veren, moja pani? – zapytał. – Ponieważ wchodząc tutaj, żadną miarą nie oczekiwałem, że tak zakończy się nasze spotkanie.

Ta’veren. Ci ludzie i ich głupie przesądy!

– Cieszę się, że tak postąpiłeś – powtórzyła. – Twoją matkę dane mi było znać nadzwyczaj krótko, lecz to wystarczyło, abym doceniła jej rozum. Nie byłabym szczęśliwa, gdybym musiała zarządzić egzekucję jej jedynego syna.

Kiwnął głową z wdzięcznością. Przy jej boku Selucia ukradkiem westchnęła.

„Zręcznie załatwione. Stosunkowo niekonwencjonalnymi środkami, mimo to nadzwyczaj subtelnie”.

Tuon poczuła, jak przepełnia ją poczucie dumy. Zwróciła się do siwowłosego generała Galgana:

– Generale, zdaję sobie sprawę, że musiałeś czekać, aby ze mną porozmawiać, i twoja cierpliwość zasługuje na najwyższy szacunek. Możesz teraz dać wyraz swoim myślom. królu Beslanie, wedle swej woli możesz pozostać na miejscu lub opuścić nasze zgromadzenie, odtąd twoim prawem jest uczestnictwo we wszelkich publicznych zebraniach, jakie odbywać będę na obszarze twego królestwa, w związku z czym do udziału w nich nie będzie ci potrzebne pozwolenie ani specjalne zaproszenie.

Beslan skinął głową, skłonił się i wycofał pod ścianę komnaty.

– Dziękuję ci, Najszlachetniejsza Córko – odezwał się z szacunkiem Galgan, dając krok naprzód. Równocześnie dał znak swoim so’jhin, którzy czekali w przedpokoju. Zbliżyli się – wcześniej korząc odpowiednio przed obliczem Tuon – a potem szybko i zgrabnie rozstawili przenośny stolik, na którym rozwinęli kilka map. Jeden ze służących podał Galganowi małe zawiniątko, z którym ten podszedł do Tuon. Natychmiast u jej boku stanęła Karede, a u drugiego Selucia, jednak Galgan zachował stosowny dystans. Skłonił się i rozwinął zawiniątko na posadzce. To był sztandar – na czerwonym tle widniał krąg przecięty wijącą się linią. Jedna część pola była czarna, druga biała.

– Co to jest? – zapytała Tuon, pochylając się.

– Sztandar Smoka Odrodzonego – wyjaśnił Galgan. – Dotarł do nas wraz z posłańcem, którego wysłał Smok Odrodzony, ponownie prosząc o spotkanie. – Uniósł wzrok, ale nie po to, aby spojrzeć w jej oczy, lecz pokazać swoje zaniepokojenie.

– Kiedy tego ranka wstałam z łóżka – odrzekła Tuon – dostrzegłam chmury układające się w wizerunek trzech wież, między którymi wysoko frunął jastrząb.

Zgromadzeni w komnacie Członkowie Krwi ze zrozumieniem pokiwali głowami, tylko Beslan wydawał się zbity z tropu. Jak ci ludzie mogli żyć, nie czerpiąc wiedzy ze znaków? Czy nie było w nich śladu pragnienia odczytania z wizji losu, jaki gotował im Wzór? Jastrząb i trzy wieże oznaczały, że nadchodzi czas trudnych wyborów. Wskazywały również, że przy ich podejmowaniu konieczny będzie hart ducha.

– Co sądzisz o propozycji spotkania, którą składa nam Smok Odrodzony? – zapytała Galgana.

– Sądzę, że spotkanie z tym człowiekiem niekoniecznie musi być mądrym posunięciem, Najszlachetniejsza Córko. Nie znam podstaw jego roszczeń do piastowanego tytułu. Poza tym, czy Imperium nie ma innych trosk na głowę?

– Zastanawiasz się, dlaczego nie wydałam naszym wojskom rozkazu wycofania się – zauważyła Tuon. – Dlaczego nie wracamy do Seanchan, aby zabezpieczyć me roszczenia do tronu.

Skłonił głowę.

– Ufam twej mądrości, Najszlachetniejsza Córko.

– To jest Smok Odrodzony – oświadczyła Tuon. – A nie jakiś pierwszy lepszy samozwaniec. Jestem o tym przekonana. Więc nim nadejdzie Ostatnia Bitwa, będzie musiał się skłonić przed Kryształowym Tronem. Dlatego musimy zostać na tych ziemiach. To nie przypadek, że Powrót nastąpił właśnie teraz. Jesteśmy tu potrzebni. Bardziej tu niż, co ze smutkiem muszę przyznać, w naszej ojczyźnie.

Galgan nic nie mówił, tylko powoli kiwał głową. Zgadzał się z nią w kwestii odłożenia powrotu do Seanchan, założył jednak, że jej decyzja będzie odwrotna. Oświadczając, że zostają, zdobyła sobie jego szacunek. Oczywiście nie wynikało stąd, że tym samym zrezygnuje z marzeń o zdobyciu tronu dla siebie. Człowiek o małych ambicjach nie mógł się długo utrzymać na wysokiej pozycji.

Jednakowoż Galgan znany był nie tylko ze swych ambicji, lecz również z ostrożności. Nie uderzy, zanim nie będzie pewien, że triumf jest w zasięgu ręki. Przeprowadzi swój manewr dopiero wówczas, gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywać będą na jego zwycięstwo, a detronizacja Tuon okaże się wyjściem lepszym dla całego Imperium. Taka właśnie była różnica między ambitnym głupcem a ambitnym mędrcem. Ten drugi rozumiał, że zabójstwo jest niekiedy dopiero początkiem drogi. Zamordowanie Tuon i zagarnięcie tronu nie dałoby Galganowi nic, gdyby równocześnie naraził się na wrogość Krwi.

Podszedł do stołu z mapami.

– Jeżeli twoim życzeniem jest dalsze prowadzenie wojny, Najszlachetniejsza Córko, pozwól, abym ci przedstawił położenie twoich armii. Jeden z naszych najbardziej ambitnych planów jest właśnie w trakcie opracowywania, zajmuje się tym porucznik generał Yulan.

Galgan skinął w stronę swoich oficerów i przed szereg wystąpił mężczyzna z pomniejszej Krwi, niski i o smagłej skórze. Łysinę skrywał pod czarną peruką, przechodząc przed tronem Tuon, uklęknął i skłonił głowę.

– Rozkazuje ci się, abyś wstał i przemówił, generale – wygłosiła Selucia.

– Proszę podziękować w moim imieniu Najszlachetniejszej Córce – odparł Yulan, wstając. Podszedł do stołu i kazał adiutantom podnieść wybraną mapę tak, żeby Tuon mogła ją widzieć. – Wyjąwszy perturbacje w Arad Doman proces odzyskiwania tutejszych ziem przebiega zgodnie z wcześniejszymi oczekiwaniami. Wolniej, niżbyśmy sobie życzyli, lecz nie bez większych zwycięstw. Ludy zamieszkujące te królestwa nie chwytają za broń w obronie sąsiadów. Wielkim sukcesem naszej strategii okazało się podbijanie ich po kolei. Kłopotów przysparzają nam tylko dwie kwestie. Pierwszą jest osoba Randa al’Thora, Smoka Odrodzonego, który na północy i wschodzie prowadzi siłową kampanię konsolidacyjną. Potrzebna nam będzie mądrość Najszlachetniejszej Córki, aby wskazać nam drogę przeciwdziałania jego staraniom. Drugą kwestią jest poważna siła marath’damane skoncentrowanych w miejscu znanym jako Tar Valon. Najszlachetniejsza Córka z pewnością wie o potężnej broni, której użyły dla zniszczenia znacznej części ziemi na północnym terytorium Ebou Dar.

Tuon przytaknęła.

– Nasze sul’dam nigdy czegoś takiego nie widziały – kontynuował wyjaśnienia Yulan. – Podejrzewamy, że damane sobie z tym poradzą, że też są w stanie się tego nauczyć, pod warunkiem wszakże, iż weźmiemy do niewoli odpowiednie marath’damane. Druga rzecz to ta z pozoru cudowna zdolność natychmiastowego przenoszenia się z miejsca na miejsce… jeśli plotki na jej temat są prawdziwe… jest to kolejna przewaga taktyczna wroga, którą za wszelką cenę powinniśmy zniwelować.

Tuon powtórnie przytaknęła, przyglądając się mapie, na której przedstawiono owo miejsce zwane Tar Valon. Selucia Wygłosiła:

– Najszlachetniejszą Córkę interesują twoje plany. Możesz mówić dalej.

– Słowa mej wdzięczności płyną prosto z serca – powiedział Yulan, kłaniając się. – Jako Dowódca Powietrza mam zaszczyt rozkazywać rakenom i to’rakenom w służbie Powrotu. Uważam, że uderzenie w samo centrum ziem wroga jest nie tylko możliwe, lecz również nadzwyczaj zalecane. Nie mieliśmy jeszcze okazji spotkać się w walce z większą grupą tych marath’damane, jednak gdy wkroczymy na ziemie pozostające pod władzą Smoka Odrodzonego, z pewnością się z nimi zetkniemy. Zapewne zakładają, że chwilowo są przed nami bezpieczne. Przeprowadzone teraz zakończone powodzeniem uderzenie miałoby ogromny wpływ na dalsze losy wojny. Każda marath’damane wzięta przez nas na smycz to nie tylko potężne narzędzie dla nas, lecz także osłabienie wroga. Wstępne raporty donoszą, że w miejscu zwanym Białą Wieżą przebywa wiele setek marath’damane.

„Tak dużo?” – zdziwiła się w myślach Tuon. Tego rodzaju siła może zdecydować o losach całej wojny. Prawda, te marath’damane, które podróżowały w towarzystwie Matrima Cauthona, twierdziły, że nie biorą udziału w wojnach. I faktycznie, marath’damane, które wcześniej rościły sobie prawo do tytułu Aes Sedai, okazywały się jak dotąd bezużyteczne w walce. Niemniej może da się znaleźć jakiś sposób, by unieważnić te ich rzekome przysięgi? Matrim mimochodem wspomniał kiedyś o czymś, co pozwalało przypuszczać, że to możliwe. Palce jej dłoni zamigotały.

– Córka Dziewięciu Księżyców zastanawia się, jak można przeprowadzić to uderzenie – powiedziała Selucia. – Dystans jest znaczny. Setki lig.

– Przeprowadzimy to uderzenie głównie przy pomocy to’rakenów – wyjaśnił generał Yulan – używając rakenów do zwiadu. Zdobyte przez nas mapy ukazują w tamtejszych okolicach wielkie, rzadko zaludnione stepy, gdzie nasze siły mogłyby robić postoje podczas drogi. Z tego kierunku możemy uderzyć na Murandy – wskazał miejsce na drugiej mapie, którą tymczasem unieśli jego adiutanci – i zaatakować Tar Valon od południa. Jeśli Najszlachetniejsza Córka wyrazi takie życzenie, atak może nastąpić w nocy, gdy marath’damane będą spały. Zasadniczym celem operacji będzie wzięcie żywcem tylu, ile się da.

– Pojawiają się wątpliwości, czy operację w ogóle da się przeprowadzić – Wygłosiła Selucia. Tuon była zaintrygowana. – Ilu żołnierzy może wziąć udział w tym rajdzie?

– Gdybyśmy zgromadzili wszystkie nasze rezerwy? – zapytał Yulan. – Sądzę, że mógłbym zaangażować w ten atak od osiemdziesięciu do stu to’rakenów.

Osiemdziesięciu do stu to’rakenów. A więc jakichś trzystu żołnierzy, nie licząc ekwipunku i miejsca dla pojmanych marath’damane. Trzystu ludzi było oczywiście siłą niebagatelną jak na tego typu operację, lecz musieliby poruszać się błyskawicznie i bez obciążenia, aby nie wpaść w jakąś zasadzkę.

– Jeżeli Najszlachetniejsza Córka pozwoli… – oświadczył generał Galgan, znów wysuwając się naprzód. – Osobiście uważam, że plan generała Yulana ma wszelkie szanse powodzenia. Istnieje rzecz jasna ryzyko klęski, niemniej drugiej takiej szansy nie dostaniemy. Jeśli marath’damane zaangażują się w naszą wojnę, możemy zostać pokonani. Jeżeli natomiast uda nam się rozszyfrować działanie ich broni lub choćby umiejętności podróżowania na ogromnych dystansach… Cóż, w obliczu takiego rachunku sądzę, że warto zaryzykować wszystkie to’rakeny naszej armii.

– Jeśli mogę jeszcze przez moment zająć uwagę Najszlachetniejszej Córki – kontynuował generał Yulan. – Nasz plan wymaga udziału dwudziestu drużyn Niebiańskich Pięści, co razem daje dwustu żołnierzy oraz pięćdziesięciu sul’dam. Sądzimy też, do tych sił można by dołączyć niewielki oddział Krwawych Noży.

Krwawe Noże były najbardziej doborową formacją Niebiańskich Pięści, które same stanowiły elitę seanchańskich wojsk. Yulan i Galgan naprawdę zaangażowali się w tę operację! Nikt, kto nie podchodził do swego zadania ze śmiertelną powagą, nie przewidywał w nim roli dla Krwawych Noży, ponieważ oni nie wracali ze swych misji. Ich zadaniem było ubezpieczanie odwrotu Pięści i zadawanie wrogowi możliwie największych strat. Gdyby udało się przenieść kilku z nich do Tar Valon z rozkazem zabicia jak największej liczby marath’damane…

– Możemy się spodziewać nieprzychylnej reakcji Smoka Odrodzonego na ten rajd – zwróciła się Tuon bezpośrednio do Galgana. – Czy przypadkiem nie łączą go jakieś związki z tymi marath’damane?

– Z niektórych raportów wynika, że tak – odparł Galgan. – Inne twierdzą, że się poróżnili. Według niektórych są one jego pionkami. Ze wstydem spuszczam oczy w obliczu tego, jak kiepsko działa nasz wywiad na tych terenach, Najszlachetniejsza Córko. Nie jestem w stanie nawet odsiać jawnych kłamstw od prawdy. Póki nie będziemy dysponować lepszymi informacjami, musimy zakładać najgorsze, mianowicie, że nasz rajd spotka się z jego gniewem.

– I mimo to uważasz, że rzecz jest warta przeprowadzenia?

– Tak – bez wahania wyznał Galgan. – Jeżeli są podstawy do podejrzeń, że między tymi marath’damane a Smokiem Odrodzonym stosunki układają się poprawnie, tym bardziej powinniśmy uderzyć teraz, zanim rzuci je do walki przeciwko nam. Być może rajd go rozgniewa, lecz równocześnie go osłabi, co stworzy ci znacznie lepszą pozycję negocjacyjną.

Tuon w namyśle pokiwała głową. Była to bez wątpienia jedna z owych trudnych decyzji zapowiadanych przez poranny omen. Niemniej wybór, przed którym stanęła, zdawał się raczej oczywisty. Decyzja nie była wcale trudna. Wszystkie marath’damane przebywające w Tar Valon muszą być wzięte na smycz. Jednocześnie nadarzała się okazja zadania decydującego ciosu wszystkim tym, którzy opierali się Zawsze Zwycięskiej Armii.

Niemniej omen wróżył trudną decyzję. Dała gestem znak Selucii.

– Czy jest w tej sali ktoś, kto sprzeciwia się temu planowi? – zapytał Głos. – Ktoś, kto dysponuje istotnymi zastrzeżeniami wobec tego, co właśnie przedstawił nam generał Yulan i nad czym pracuje ze swymi ludźmi?

Zgromadzeni członkowie Krwi popatrzyli po sobie. Tylko Beslan poruszył się nerwowo, lecz nie zabrał głosu. Altaranie nie zgłaszali nigdy szczególnych obiekcji, gdy brano na smycz ich marath’damane – najwyraźniej niezbyt ufali wszystkim potrafiącym przenosić. Nie okazali się równie przezorni co Amadicjanie, którzy postawili Aes Sedai poza prawem, jednak nie traktowali ich też ze szczególną życzliwością. Beslan nie miał zamiaru oponować przeciwko atakowi na Białą Wieżę.

Rozsiadła się wygodniej i czekała… Na co? Być może nie była to ta decyzja, którą zapowiadał omen. Otworzyła już usta, żeby rozkazać wszczęcie przygotowań do rajdu, gdy nagle przeszkodził jej odgłos gwałtownie otwieranych drzwi.

Stojący w progu Strażnicy Skazańców rozstąpili się i wpuścili do środka jednego z so’jhin służących w przedpokoju. Potężnie zbudowany mężczyzna nazywał się Ma’combe. Wszedłszy, pokłonił się nisko do ziemi, przewieszony przez prawe ramię czarny warkocz spoczął na posadzce.

– Jeżeli Córka Dziewięciu Księżyców pozwoli, porucznik generał Tylee Khirgan prosi o audiencję.

Galgan był zaskoczony.

– O co chodzi? – zapytała Tuon, zwracając się bezpośrednio do niego.

– Nie miałem pojęcia, że już wróciła, Najszlachetniejsza Córko – odparł. – Z całą pokorą sugeruję, aby pozwolono jej przemówić. Jest jednym z moich najlepszych oficerów.

– Niech wejdzie – Ogłosiła Selucia.

Najpierw do komnaty wszedł mężczyzna da’covale w białej szacie, a tuż za nim weszła kobieta w zbroi trzymająca pod pachą hełm. Była wysoka i szczupła, miała smagłą skórę i krótko obcięte czarne loki, przyprószone już siwizną. Zachodzące na siebie płyty jej zbroi pomalowane były w pasy czerwieni, żółci i błękitu. Gdy szła, pancerz poskrzypywał cicho. Należała do pomniejszej Krwi – zresztą całkiem niedawno została wyniesiona w jej szeregi przez generała Galgana – i dowiedziała się o tym z pisma przesłanego rakenem. Włosy na skroniach wciąż goliła ledwie na długość palca.

Oczy Tylee były przekrwione ze zmęczenia. Sądząc po otaczających ją woniach własnego i końskiego potu, udała się do pałacu Tuon natychmiast po przyjeździe do miasta. Do komnaty weszło za nią kilku żołnierzy, nieco młodszych, lecz równie wyczerpanych; jeden z nich niósł brązowy worek. Dotarłszy na oznaczone kwadratem czerwonej materii miejsce, gdzie stawali suplikanci, wszyscy opadli na kolana. Żołnierze przycisnęli czoła do posadzki, a Tylee drgnęła sztywno, jakby chciała pójść za ich przykładem i powstrzymała się dopiero w ostatniej chwili. Jeszcze nie przywykła do statusu Krwi.

– Bez wątpienia musisz być zmęczona, wojowniczko – Wygłosiła Selucia.

Tuon pochyliła się do przodu.

– Zapewne wieści, które przynosisz, muszą być nadzwyczajnej wagi?

Tylee zmieniła pozycję i klęcząc na jednym kolanie, skinęła ręką. Jeden z jej żołnierzy uniósł głowę i wziął z posadzki brązowy worek. Jego dno pobrudzone było ciemną, zakrzepłą cieczą. Krew.

– Jeżeli Najszlachetniejsza Córka pozwoli – oznajmiła Tylee głosem zdradzającym skrajne wyczerpanie. Skinęła głową na swego człowieka, a ten otworzył worek i wyrzucił jego zawartość na posadzkę. Łby rozmaitych zwierząt… Dzik, wilk i… jastrząb? Tuon poczuła przeszywający ją dreszcz. Łeb jastrzębia dorównywał wielkością głowie człowieka. Ale z tymi łbami coś było… nie w porządku. Były straszliwie zdeformowane.

Mogłaby przysiąc, że łeb jastrzębia, który potoczył się po posadzce, miał ludzkie oczy. Pozostałe łby też miały ludzkie cechy. Tuon całą siłą woli opanowała targające nią dreszcze. Jakiż to przeklęty omen?

– Co to ma znaczyć? – spytał się Galgan.

– Przyjmuję, że Najszlachetniejsza Córka wie o mojej kampanii przeciwko Aielom – zaczęła Tylee, wciąż klęcząc na jednym kolanie.

W trakcie tej potyczki w ręce Tylee wpadły jakieś damane, choć Tuon nie znała bliższych szczegółów operacji. Generał Galgan z niecierpliwością oczekiwał powrotu swojej generał, żeby zapoznać się z pełnym raportem.

– Dowodzona przeze mnie operacja – ciągnęła – przeprowadzona była wspólnie z przedstawicielami rozmaitych ludów, z których żaden nie składał odpowiednich przysiąg. W odpowiednim czasie złożę wyczerpujący raport. – Zawahała się, potem spojrzała na głowy. – Te… stworzenia… zaatakowały mój oddział w trakcie powrotu, dziesięć lig od Ebou Dar. Ponieśliśmy ciężkie straty. Oprócz głów przywieźliśmy do miasta kilka ciał, które zachowały się w całości. Istoty te poruszały się na dwóch nogach, podobnie jak ludzie, lecz cechy zwierzęce ewidentnie w nich przeważały. – Znowu z wahaniem zawiesiła głos. – Podejrzewam, że są to stwory, które po tej stronie oceanu nazywa się Trollokami. Uważam, że maszerują na miasto.

Chaos. Wśród Krwi podniosły się głosy, dowodzące nieprawdopodobieństwa pozyskanej właśnie informacji. Generał Galgan natychmiast wysłał swoich oficerów z rozkazami sformowania odpowiednich patroli i powiadomienia oddziałów o możliwości bezpośredniego ataku na miasto. Sul’darn stojące wcześniej pod ścianą komnaty podeszły, aby przyjrzeć się bliżej głowom, natomiast Strażnicy Skazańców ciaśniejszym kręgiem otoczyli Tuon, wodząc wzrokiem po wszystkich zebranych: Krwi, żołnierzach i służbie – z jednakową ostrożnością.

Tuon przyszło do głowy, że powinna chyba głębiej przeżyć uzyskaną właśnie informację. Dziwne, lecz niewiele czuła.

„A więc Matrim nie mylił się w tej sprawie”, zasygnalizowała potajemnie do Selucii. A ona przyjęła, że Trolloki to nic więcej jak tylko przesądy. Znowu spojrzała na głowy. Obrzydliwe.

Selucia wydawała się zakłopotana.

„Ciekawe, czy jeszcze jakieś inne rzeczy, o których opowiadał, a które my z punktu odrzuciłyśmy, nie okażą się prawdą?”.

Tuon zawahała się, zanim odpowiedziała:

„Trzeba było go zapytać. Naprawdę żałuję, że nie ma go tu z nami”. Powiedziawszy to w mowie znaków, zamarła. Żadną miarą nie miała zamiaru się tak daleko posuwać. Jednak serce mówiło jej ciekawe rzeczy. Naprawdę bezpiecznie czuła się tylko z nim, jakkolwiek by to głupio nie brzmiało. I naprawdę żałowała, że nie ma go przy jej boku.

Głowy stanowiły kolejny dowód na to, jak słabo go znała. Wyrwała się z rozmyślań – trzeba było na powrót zapanować nad rozgadanym tłumem.

Selucia Ogłosiła:

– Zamilknijcie.

Choć zapadła całkowita cisza, Krew i sul’dam wciąż popatrywali po sobie. Tylee trwała w przyklęku, żołnierz, który przyniósł głowy, klęczał obok niej. Tak, trzeba będzie ich dogłębnie przesłuchać.

– Wieści, które właśnie otrzymaliśmy, niewiele zmieniają w naszych poprzednich planach – Wygłosiła Selucia. – Zdajemy sobie przecież sprawę, że nadciąga Ostatnia Bitwa. Doceniamy wszakże przełomowy charakter informacji zdobytych przez generał Tylee. Jej postawa zasługuje na pochwałę. Wynika stąd jednak tylko tyle, że tym bardziej powinniśmy dokładać starań, aby Smok Odrodzony ukorzył się przed nami.

Kilkoro z obecnych w komnacie pokiwało głowami, wśród nich był generał Galgan. Beslana najwyraźniej nie sposób było równie łatwo przekonać. Wydawał się wręcz zagubiony.

– Jeżeli Najszlachetniejsza Córka pozwoli… – zaczęła Tylee, kłaniając się.

– Możesz mówić.

– W ciągu ostatnich kilku tygodni widziałam wiele rzeczy, które skłoniły mnie do myślenia – powiedziała Tylee. – Troski zaczęły mnie nachodzić jeszcze zanim zostaliśmy zaatakowani. Mądrość i łaska Najszlachetniejszej Córki z pewnością pozwala jej patrzeć dalej i widzieć więcej niż my, osobiście jednak uważam, że nasze dotychczasowe podboje na tych ziemiach były stosunkowo łatwe w porównaniu z tym, co nas czeka. Jeżeli mogę pozwolić sobie na śmiałość… uważam, że Smok Odrodzony oraz ci wszyscy, którzy opowiedzieli się po jego stronie, będą nam lepszymi sprzymierzeńcami niż wrogami.

Stwierdzenie naprawdę było śmiałe. Tuon pochyliła się naprzód, lakierowane paznokcie wystukiwały rytm na poręczach fotela. Wielu spośród przedstawicieli niższej Krwi byłoby tak zatrwożonych w obecności kogoś z dworu Imperatorowej, o samej Najszlachetniejszej Córce nie wspominając, że nie odważyliby się otworzyć ust. A ta kobieta posunęła się do tego, żeby sugerować strategię? I to pozostającą w sprzeczności z wyrażoną oficjalnie wolą Tuon?

– Trudna decyzja to nie zawsze taka, w której argumenty przemawiają z jednakową siłą na rzecz obu możliwości – odezwała się znienacka Selucia. – Być może w tym wypadku trudna decyzja to taka, która z jednej strony jest słuszna, z drugiej jednak zawiera ziarno nieszczęsnych skutków.

Tuon zamrugała zaskoczona.

„Tak” – zdała sobie sprawę. – „Selucia jest już moją Prawdomówczynią”. – Musiało upłynąć trochę czasu, zanim oswoi się z nią w tej roli. Minęły lata od czasu, gdy po raz ostatni Selucia publicznie sprostowała jej słowa.

Z drugiej strony, spotkać się ze Smokiem Odrodzonym we własnej osobie? Rzeczywiście powinna nawiązać z nim kontakt i to też planowała. Ale czy nie byłoby lepiej mieć ze sobą podczas tego spotkania całą swoją siłę wobec jego pokonanych armii i zburzonej Białej Wieży? Przecież musiała sprowadzić go przed Kryształowy Tron, w dodatku w precyzyjnie zaaranżowanych okolicznościach, żeby dla wszystkich było jasne, iż on korzy się przed jej władzą.

A przecież… Seanchan rozdzierane było rebelią… jej pozycja w Altarze pozostawała ledwie stabilna… Cóż, może należy dać sobie odrobinę czasu na zastanowienie, trochę czasu, żeby zaczerpnąć oddech i zabezpieczyć już osiągnięte zdobycze, a czas ten wart będzie odwleczenia decyzji o ataku na Białą Wieżę?

– Generale Galgan, wyślij rakeny do naszych sił na równinie Almoth i we wschodniej Altarze – oznajmiła zdecydowanie. – Przekaż im, aby zajmowali się realizacją wyznaczonych zdań, lecz unikali konfliktu ze Smokiem Odrodzonym. I odpowiedz na jego propozycję. Córka Dziewięciu Księżyców spotka się z nim.

Generał Galgan skinął głową, po czym skłonił się głęboko. Najważniejszy w świecie jest porządek. Jeżeli w celu jego zaprowadzenia będzie musiała odrobinę spuścić oczy i spotkać się ze Smokiem Odrodzonym, niech tak się stanie.

Dziwne, lecz równocześnie poczuła żal – znowu – że Matrima nie ma przy niej. Jego wiedza na temat tego Randa al’Thora ogromnie by się przydała w trakcie przygotowań do spotkania.

„Niech ci się wiedzie, dziwny człowieku” – pomyślała, zerkając w przestrzeń balkonu, na północ. „I nie pakuj się w kłopoty tak głęboko, abyś później nie potrafił się od nich uwolnić. Teraz jesteś Księciem Kruków. Pamiętaj, aby zachowywać się stosownie do tytułu”.

„Gdziekolwiek jesteś”.

Загрузка...