Talornin zatrzymał się przed trofeami myśliwskimi na ścianach. Powoli z mroku wyłaniały się wilcze i niedźwiedzie skóry, łby zwierząt. Wewnątrz twierdzy panował niesamowity nastrój, Talornin nie pojmował, co tu się dzieje. Czuł się niepewny. Czerwonozłote sztandary, symbole plemienne, surowe w swym pogaństwie, zdobiły ściany. Było tam też palenisko i proste, lecz zapewne cenne lawy i stoły.
Pięknie, pomyślał Talornin roztargniony. To iście królewska twierdza!
Nie miał jednak czasu, by ją podziwiać. Błysnęła mu sukienka Soł, znikającej w jakimś łukowato sklepionym korytarzu. Rzucił się w tamtą stronę, okrążył róg, zobaczył dwoje drzwi, wybrał jedne i, pokonawszy schody na górę, znalazł się na szczycie twierdzy, wśród blanków.
Sol nigdzie nie było widać. Znajdował się teraz w tylnej części twierdzy, skąd roztaczał się widok na długą, piękną dolinę, na której dnie rozłożyły się wioski. Las wyrósł tu wysoki i Talornin zrozumiał, że niegdyś widok stąd musiał być jeszcze wspanialszy.
Zaczął krążyć po piętrze, zajrzał do sypialni i kilku małych alkow, w końcu z powrotem zszedł na dół.
Drugie drzwi. To w tych Sol musiała zniknąć. Pistolet trzymał w pogotowiu, teraz jednak nie myślał o usypianiu Sol. To zbyt niebezpieczna osoba. Przeklęta czarownica musi zginąć, jeśli miał uzyskać pewność, że dostanie amforę.
O Lenore całkiem zapomniał. Owszem, wcześniej słyszał łomotanie do drzwi, lecz teraz dookoła panowała martwa cisza.
Cisza jak w prastarym grobie?
Cóż za straszna myśl! Usiłował się z niej otrząsnąć, lecz coś tu było nie tak. Wyraźnie czul zimny powiew na karku. Naprawdę takie tu przeciągi? Nie powinno ich przecież tu być, a miał wręcz wrażenie, że otacza go jakaś otwarta przestrzeń.
Co za nonsens!
Zdecydowanie pchnął drzwi.
Za nimi panowała nieprzebyta ciemność. Talornin zapalił kieszonkową latarkę.
Nie miał pojęcia, że Sol nie ma już w twierdzy. Teraz pałeczkę przejęła Libusza, a ona jak nikt inny potrafiła omroczyć wzrok.
Za życia była prawdziwym skarbem dla swego kraju, na swoim koncie miała wyłącznie tylko dobre uczynki i trudno było nazwać ją inaczej, aniżeli osobą o dobrym sercu.
Teraz jednak przyszło jej walczyć z łotrami. A w takiej sytuacji wolno sobie chyba pozwolić na trochę czarnej magii? Tylko tyle, ile jest konieczne. Nigdy przedtem nie uciekała się do zaklęć, które przecież tak dobrze znała.
Właściwie więc cała ta sytuacja trochę ją cieszyła. Sol i w niej zdołała rozpalić iskierkę. I jak przyjemnie było czuć, że są razem, we dwie!
No i jeszcze ta jej następczyni, nieszczęsna Lisa. Libusza miała wobec niej wielkie plany, tymczasem dziewczyna strasznie ją zawiodła. Przecież tak nie może być!
Libusza wiedziała, że ona i Sol nie są w swej walce osamotnione. Sol miała wielu po swojej stronie, tych niezwykłych, tak potężnych i wysokich mężczyzn, o bardzo czarnych oczach.
Ależ będzie zabawa!
Talornin tymczasem przeszukiwał w twierdzy labirynty korytarzy. Cóż za kolosalna budowla! Z zewnątrz wcale na taką nie wyglądała. Wszedł do tkalni, a stamtąd kolejnym korytarzem zagłębił się w rejony kuchni. Och, piwnica! Nie, tam jest zbyt strasznie! Cofnął się.
Nie przerywał jednak poszukiwań. Znów znalazł się w hallu, pełnym sztandarów i zwierzęcych głów, natknął się na inne drzwi i wszedł do zbrojowni. Ale czy przypadkiem nie był tu już wcześniej?
Gdzie on teraz jest?
Kompletnie zatracił zmysł orientacji. Może powinien wezwać na pomoc Lenore? A tak w ogóle, to gdzie ona się podziała? Dlaczego nie poszła za nim?
Nie, nie będzie jej wołał. Po pierwsze, chciał zostać wyłącznym właścicielem amfory, a po drugie, we wzroku Lenore znów pojawił się ten nie do pomylenia z żadnym innym wyraz, świadczący o tym, że ona pragnie położyć się z nim byle gdzie. Na podłodze, na ziemi czy na łóżku. Nie miał na to najmniejszej ochoty akurat teraz, w tym przełomowym momencie, gdy niebawem stanie się władcą całego świata. Woda z tajemniczych grot zapewni mu bogactwa, jakich potrzebował, by rządzić. Podsłuchał rozmowę tej pary idiotów, Gorama i Lilji, tak chyba się nazywali, koło bazy na Grenlandii. Usłyszał wtedy całą historię i teraz wie, że dzięki wodzie w amforze mogą spełnić się wszystkie marzenia pijącego.
Owszem, wspominali o jakichś potworach, które utkwiły w grotach, lecz przecież z nim jest inaczej, stał teraz u stóp tronu, z którego mógłby panować nad całym światem. Nic nie zdoła go już powstrzymać.
Gdy tylko będzie miał amforę w swoich rękach, wprowadzi w życie pozostałe plany. Zgniecie Farona i wszystkich tych skupionych wokół niego głupców, potem droga już będzie wolna. Miał przecież i jeńców, i wirusa. To nic trudnego.
Ale, ale… znów schody do piwnicy? Czyżby chodził dokoła albo…
Nie, nie chciał tam schodzić.
Pobiegł dalej, teraz już rozgorączkowany, zdenerwowany. Wszystko jest tak do siebie podobne, jakby się kręcił w koło, w koło, w koło.
Lenore stała przed bramą. Talornin! Wpuść mnie, do stu piorunów, powtarzała w myślach, szarpiąc za kołatkę tak, że aż się echo niosło. Chcę ciebie, nie miałam okazji od czasu…
Odkąd właściwie?
Czy w pobliżu nie ma żadnego mężczyzny?
Wydawało jej się, że gdzieś z lasu dobiegają męskie głosy, ale ucichły. Gdzie? Gdzie oni mogą być?
Spomiędzy przymkniętych warg Lenore wydobył się cichy jęk. Ach, gdyby tak znalazł się teraz mężczyzna, który mógłby ją zaspokoić!
Wsunęła rękę za pasek spodni. Ileż to razy musiała to robić potajemnie w ratuszu w Królestwie Światła, w zupełnej skrytości, gdy myślała o Ramie, wyobrażając sobie, że to jego ręka tak się wdziera pod ubranie. Że pożądał jej do szaleństwa, nie mógł się oprzeć jej urodzie.
Ach, jakże się teraz rozpaliła!
Miała wielu mężczyzn, będąc… tak, będąc jeszcze dzieckiem. Wszyscy ją podziwiali, pławiła się w ich uwielbieniu, widziała w ich oczach swe piękne odbicie. Ludzcy mężczyźni, ach, jacyż marni z nich kochankowie! Za to Lemuryjczycy, wspaniali! I pół – - Obcy! Na samą myśl ogarnęła ją jeszcze większa żądza.
Hannagar, ten był najlepszy, pożądał jej dniem i nocą, nie mógł się nią nasycić. Szkoda, że tak marnie skończył!
Ale prawdziwego Obcego nigdy nie miała. Faron jest podobno taki przystojny i natura na pewno szczodrze go obdarzyła. Ach, nie wytrzyma dłużej!
Lenore przemknęła się za występ w murze i zajęła sama sobą. Jestem taka piękna, taka piękna, powtarzała szeptem. Mężczyźni mnie uwielbiają, ach, jak bardzo! Szaleją z pożądania, jestem najbardziej pożądaną kobietą na świecie.
Prędko osiągnęła rozkosz, musiała oprzeć się o mur i powtórzyć wszystko raz jeszcze.
Ram, dlaczego nigdy nie dostała Rama? Och, zabije tę Indrę, która jej go odebrała. Indra nic a nic go nie obchodzi, on przecież tęskni tylko za nią, za Lenore. Za kobietą idealną.
Wysoko po niebie przemknął przypominający latający spodek samolot. Piloci? Ech, tyle razy ich już miała, nie są jej warci, lecz fizycznie mieli się czym poszczycić. I oczywiście tak bardzo ją kochali. Rywalizowali między sobą i czasami nawet o nią walczyli. Ach, jak wspaniale!
Pozwoliła sobie na jeszcze jedno spełnienie, potem jednak stwierdziła, że to musi jej wystarczyć, nie miała już więcej czasu. Ale dobrze, że śmiercionośna maszyna nareszcie się zjawiła. Może dzięki temu sprawy potoczą się szybciej?
Była gotowa na wszystko.
Amfora?
Poszukujący wzrok Talornina nigdzie nie mógł jej wyśledzić. Czarownica Sol gdzieś przepadła, a on krążył po labiryncie niezliczonych identycznych korytarzy i sal.
Ach, nie, znów jest przy wejściu do piwnicy! I znów przy tym samym. Czyżby ono było wszędzie?
Nie zdołał stwierdzić, w jaki sposób zbudowano to zamczysko. To musiał być jakiś osobliwy plan. Z zewnątrz budowla miała umiarkowane rozmiary, wewnątrz zaś okazała się przeogromna. I tak tu zimno i wietrznie. Jak gdyby potężne mocne mury były tak naprawdę z cienkiego woalu.
Zatrzymał się przy mrocznych schodach. Na dole zauważył światełko, zielonkawy, jakby fosforyzujący blask.
Mroczny, ale kuszący.
Mógł przynajmniej zajrzeć na dół, przecież to nic nie kosztuje.
Kamienne schody były śliskie, musiał się oprzeć o ściany. One także są bardzo gładkie, trzeba się ostrożnie poruszać.
Zgubił latarkę, potoczyła się gdzieś i zgasła.
To nic nie szkodzi, przecież widział teraz światło. Zielone połyskujące światełko.
Był już na dole, poruszał się z wyciągniętymi rękami. Okrążył jakiś róg i stanął przed otworem drzwiowym bez drzwi.
Tam!
Z wrażenia aż się zatrząsł. To amfora tak jaśnieje!
Przez głowę przemknęło mu pytanie: gdzie też może być teraz Sol, lecz prędko je od siebie odgonił. To w tej chwili zupełnie nieistotne.
Ach, tak, sądziła więc, że zdoła ukryć przed nim amforę? Przecież naczynie należy do niego, to oczywiste. Czyż nie oświetliło mu drogi?
Znów rozległo się walenie do wrót twierdzy. Czyżby Lenore? O, nie, chcę mieć amforę tylko dla siebie.
Przez głowę przeleciała mu dziwna myśl. Podczas gdy niezliczenie wiele razy okrążał wnętrze twierdzy, nigdzie nie natknął się na żadne drzwi, które prowadziłyby do wyjścia. Jakby te, przez które wszedł, zupełnie gdzieś zniknęły…
To nic nie szkodzi. Zachowywał się teraz jak podniecony alkoholem, czuł, że jest w stanie osiągnąć wszystko.
Jego dłonie zacisnęły się na amforze.