19

Marco wyczuwał, że coś jest nie tak.

Wprawdzie maszyna z szaloną prędkością przelatywała przez skorupę ziemską, lecz on mimo to nie mógł zapanować nad niepokojem.

Usiłował już wcześniej nawiązać łączność z Erionem, chciał bowiem przekazać Sisce i Tsi wiadomość, że Gwiazdeczka sprawuje się dobrze i wszystko jest w należytym porządku.

Niestety, nie doczekał się odpowiedzi na swoje wezwanie. To bardzo dziwne.

Nie odpowiadała także kabina pilotów, telefon milczał jak zaklęty, a tak przecież być nie powinno. Telefonów wszak używano ciągle i po tym, jak runął mur wokół Królestwa Światła, ich sygnały były w stanie dotrzeć absolutnie wszędzie.

Wprawdzie nie wolno mu było opuszczać swego leżącego miejsca z wyjątkiem sytuacji krytycznych, również tych bardziej przyziemnych, lecz mimo to wstał. Dał znać ślicznej młodej dziewczynie, która leżała obok niego, że zaraz będzie z powrotem. Gwiazdeczka, nieco senna, tylko skinęła głową.

Marco przeszedł do kokpitu. Nie było to wcale łatwe, jako że rakieta wznosiła się pionowo w górę. Musiał wspinać się i czołgać na czworakach, wreszcie jednak tam dotarł.

Niestety, piloci również nie mieli kontaktu z Królestwem Światła i nic z tego nie pojmowali. Musieli jednak kontynuować lot, inne rozwiązanie nie było możliwe.

Marco pozostał z nimi przez pewien czas, porozmawiał chwilę. Próbował rozmaitych sposobów, by nawiązać jakąkolwiek łączność z Królestwem Światła, lecz, niestety, bez powodzenia.


W ładowni Lenore i Talornin leżeli wyciągnięci na tylnej ścianie rakiety, która pełniła teraz funkcję podłogi.

– Wszystko się nam udaje – stwierdził Talornin zadowolony.

– No cóż – odparła Lenore. – Trudno zaliczyć do sukcesów to, że amfora znów powróciła na powierzchnię Ziemi.

– A kto mógł przypuszczać, że oni się zamienili na gondole?

– E tam, bez trudu zdołamy ją odnaleźć.

– No, no, odnosiłbym się z większym respektem do Farona.

– On nie wie, że amfora znalazła się w pożyczonej gondoli. W dodatku mamy w ręku wszystkie mocne karty.

– Owszem – przyznał Talornin. – Szkoda tylko, że w tę najlepszą, w wirusa, nie mogliśmy zagrać tam, w środku. Trochę spieszyło nam się przed wyjazdem.

– Może to i lepiej? Może dobrze mieć Królestwo Światła nietknięte, gdyby wszystko inne miało zawieść? – Lenore przeciągnęła się zmysłowo. – Niezły kąsek ten Marco.

Talornin gwałtownie odwrócił się do niej.

– Nigdy nie pozwalaj sobie na nic z księciem Czarnych Sal – syknął. – To może nas zbyt drogo kosztować.

– Bzdura! Chłop to chłop. Wszyscy są tacy sami. Tak łatwo się podniecają. Wystarczy im odrobina zachęty, leciutkie podrażnienie szlachetniejszych obszarów ciała i można ich zaprowadzić, dokąd się chce. A ja się na tym świetnie znam.

– Doprawdy? A jak było z Ramem?

Lenore prychnęła i odwróciła głowę.

– Ram to impotent.

– Na pewno nie – mruknął Talornin.

Lenore znów odwróciła się w jego stronę i gruchając, wsunęła mu rękę pod podróżny strój. Próbował się odsunąć.

– Nie tutaj, ty podniecona suko!

– To chyba byłoby bardzo interesujące – roześmiała się, nie przerywając swoich poszukiwań. – Tu, kiedy wróg jest w pobliżu…

– Jesteś szalona, obłąkana na punkcie seksu.

– Zwykle nie miewasz nic przeciwko temu.

Lenore była olśniewająco piękna i godna pożądania. Talorninowi wprawdzie myśl o akcie seksualnym tu, w tej ładowni, wydała się odpychająca, lecz gdy jej rozbawione palce objęły jego członek, który natychmiast zareagował na dotyk, myśl ta przestała mu się już wydawać tak bardzo nie na miejscu.

Jak zawsze musiał się poddać. Przy Lenore był bezsilny. Powtarzało się to za każdym razem.

Przecież to potrwa, pomyślał z obawą. Ona jest nienasycona. A jeśli ktoś wejdzie?

Ale dlaczego miałoby się tak stać? I zresztą nie mógł zaprzeczyć: Już sama ta myśl była dodatkowo podniecająca.

Nie był na tyle głupi, by nie rozumieć, że akurat w tej chwili, w tym pomieszczeniu, jest jedynie namiastką księcia Marca. Talornin dostrzegł błysk zmysłowości w oczach Lenore, gdy mówiła o Marcu. Jego wola jednak osłabła. Ubrani byli tak, że nie mogło dojść do czegoś naprawdę, lecz dłoń Talornina zdołała się wcisnąć pod ciasny strój opinający ciało Lenore i dotrzeć do wilgotnego źródła jej zawsze gotowego ciepła.

Pomogli sobie nawzajem osiągnąć ekstazę, on jednak dobrze wiedział, że partnerka nie zadowoli się tym jednym spełnieniem.

Tym razem jednak zdobył się na surowość. Kiedy skończył, odmówił jakiegokolwiek dalszego kontaktu. Lenore trzepnęła go, potem się odwróciła i zajęła się sobą sama.

To trwało. Gdy wreszcie miała już dość i leżała wycieńczona, zaczęła rozprawiać o tym, w jaki sposób zdoła podbić księcia Marca.

– To ci się nie uda – prychnął Talornin. – On cię rozpozna. Ta drobna operacja plastyczna nikogo nie zwiedzie, skup się teraz raczej na naszym planie.

– Może powinnam raczej uwieść Farona? Jak on wygląda? Czy zasługuje na moje pożądanie?

Talornin się poderwał.

– Faron? Czyś ty już zupełnie postradała zmysły? Nie wolno uwodzić prawdziwego Obcego!

– Z tobą poszło mi całkiem nieźle.

– Ja nie jestem prawdziwym Obcym, ale owszem, on jest bardzo przystojny.

Położył się z powrotem.

Teraz Lenore uniosła się na łokciu, pochyliła nad nim.

– Wiesz, Talorninie, moja siła tkwi w mej urodzie i niezwykłej zmysłowości.

– Przeceniasz się! Sprawiasz wrażenie raczej chłodnej.

– Owszem, kiedy tego chcę. Ach, rzeczywiście, potrafię być jak lód, lecz również jak ogień.

O, tak, o tym dobrze wiedział.

To była od początku martwa konwersacja, często takie prowadzili. Niekiedy miewał Lenore tak dosyć, że aż mdło mu się robiło na samą myśl o niej. Byli jednak nierozerwalnie związani ze sobą mocą swej nienawiści do grupy Poszukiwaczy Przygód, a także wspólnym wielkim planem i faktem, że oboje byli wybitnymi mózgami, którym przyszło żyć na wygnaniu na bliźniaczej planecie.

Następna propozycja Lenore była jednak tak strasznie głupia, że Talornina naprawdę ogarnęły poważne wątpliwości, iż to ta niezwykle bystra pani inżynier mogła z czymś podobnym wystąpić.

– A co powiesz na porwanie tej wstrętnej suki z rodu elfów, którą książę zabrał ze sobą? Co powiedzą na to jej ojciec Tsi i matka Siska? Oni także muszą posmakować mojej zemsty. A ona została teraz sama.

– Porwać kogoś na pokładzie rakiety? Do jakiego stopnia można być głupim?

Lenore obrzuciła go wściekłym spojrzeniem. Jej miłość własna nie mogła znieść takiej obelgi.

Nie zdążyła jednak odgryźć się żadną ciętą uwagą, bo Talornin oznajmił:

– No, wypuścili rakietę hamującą. Już zwalniają. Przygotuj się do opuszczenia pojazdu.


Nikt nie czekał na Marca w bezzałogowej bazie w północnej Kalifornii. Miał wszak spotkać Dolga, a z Dolgiem można się było spotkać wszędzie albo nigdzie. Marco jednak pragnął także zobaczyć się z Faronem, Ramem i Indrą, lecz to na razie okazało się niemożliwe. Cała łączność w jakiś trudny do pojęcia sposób została zerwana.

Dolg nie był spętany tak finezyjnymi technicznymi wynalazkami, jak telekomunikacja, czy też innymi konwencjonalnymi sposobami łączności. Marco cieszył się bardzo, że znów spotka się z przyjacielem. W jaki sposób do tego dojdzie, nie wiedział, to już sprawa Dolga. Nie miał żadnej pewności, czy w ogóle choćby przez moment będzie mógł zobaczyć syna czarnoksiężnika. Owszem, Goram go widział, lecz nikt poza nim, nawet Lilja.

Razem z Gwiazdeczką pozbierali swoje rzeczy i poszli na przód rakiety do pilotów. Dziewczyna była trochę osłabiona po długiej, pełnej wstrząsów podróży, lecz to tylko wzbudziło w Marcu jeszcze większą ochotę, by zaopiekować się tą delikatną i kruchą istotką.

Miał co prawda wrażenie, że dziewczyna nabrała jakby siły od tamtego dnia, gdy ujrzał ją po raz pierwszy, lecz przecież ona rosła w zaiste oszałamiającym tempie. Teraz wyraźne się stało, że osiągnęła już mniej więcej stadium rozwoju odpowiadające około osiemnastu latom zwyczajnego człowieka. Wcześniej miał co do tego pewne wątpliwości.

Znów zakłuło go w sercu na myśl o tym, że Gwiazdeczka jest tym, kim jest. Dla niego stanowiła tabu.

Dziewczyna była nadzwyczaj milcząca. Być może to napięcie przed spotkaniem z nieznanym zewnętrznym światem tak przytłumiło jej nieustające szczebiotanie i śmiech.

Rakieta leżała teraz na Ziemi w pozycji spoczynkowej.

– No, to jesteśmy – uśmiechnął się jeden z pilotów i otworzył drzwi. Ujrzeli okolicę, skąpaną w piekącym słońcu.

I dwie zaopatrzone w maski postaci, które posłały w ich kierunku strumień gazu. Wszyscy czworo w jednej chwili osunęli się na podłogę rakiety.

Загрузка...