Armas natychmiast rzucił się ku drzwiom, chcąc ratować Sardora, lecz Faron go powstrzymał.
– Niech ten jego bohaterski czyn nie pójdzie na marne – powiedział spokojnie. – Zresztą on da sobie radę.
Armas odwrócił się do przerażonej Lisy.
– Sama widzisz, czegoś narobiła tymi swoimi wrzaskami! – wykrzyknął wzburzony. – Nie zdołaliśmy w porę dostrzec niebezpieczeństwa, bo musieliśmy się zajmować zaćpanym zerem. Tobą!
– Już dobrze, dobrze – łagodził Faron.
– Ale jak oni się tu dostali? – wyszeptał Armas nie na żarty wystraszony. – Jak zdołali odnaleźć nasze ukryte gondole?
– Pamiętaj, że Talornin ma teraz gondolę Marca, wyposażoną w radary, lornetkę na podczerwień i wszystko, czego takie łotry mogą potrzebować. Ponadto oni sami muszą być zaopatrzeni w niezły arsenał bezcennych technicznych sprzętów, w dodatku zminiaturyzowanych, takich, które łatwo nosi się ze sobą.
Armas zniecierpliwiony rozejrzał się wkoło.
– Ach, gdyby tylko udało nam się nawiązać kontakt z innymi! Przecież my tu tkwimy jak w pułapce!
– Nie możemy nawiązać kontaktu. Chyba że… Dolg nas usłyszy.
– O, tak! – zawołał Armas z entuzjazmem. – Dolg nas może uratować.
Ale wątły promyk nadziei prędko zgasi.
– No cóż – przyznał Faron. – Nie możemy teraz przeszkadzać ani jemu, ani Marcowi.
– Ale czy jest coś ważniejszego niż to, co się dzieje tutaj?
– Owszem, życie Móriego i Berengarii – przypomniał mu Obcy.
Armas zwiesił głowę. Na krótką chwilę całkiem zapomniał o Berengarii, i to tylko dlatego, że ten ludzki wrak siedział tam, trząsł się jak starzec, szczękając zębami, i wyglądał po prostu okropnie.
Dlaczego wszystko idzie tak strasznie na opak, pomyślał bezradnie.
– Mieliśmy ich! – powiedziała Sol uradowana. – Mieliśmy już Talornina i Lenore! Ale musieliśmy skręcić, żeby ta patrolująca zabójcza machina nas nie zauważyła.
Nie odpowiedział ani Kiro, ani Strażnik. Dość mieli zajęcia przy sterowaniu gondolą i obserwowaniu terenu.
Długo śledzili gondolę Talornina, a właściwie Marca, pilnując jej skrycie. Lecieli teraz ponad Erzgebirge i właśnie stracili zwierzynę z oczu. I to tylko dlatego, że mało brakowało, a dostrzegłaby ich ta druga maszyna. Śmiercionośny samolot, kierowany przez parę żądnych krwi pilotów.
Niemożliwością było dla Kira, Sol i Strażnika zaatakowanie Talornina w powietrzu, w takiej walce by sobie nie poradzili. Musieli czekać, aż wróg wyląduje.
Cieszyli się, że na niebie pojawiły się chmury. Mogą one utrudnić Talorninowi obserwację z powietrza, dzięki nim łatwiej będzie pozostać niewidzialnym.
– Nieduże jezioro – powtarzała przygnębiona Sol.
Nieduże jezioro. Dolg wspominał o jakimś niedużym jeziorku.
– Sporo takich widzieliśmy – przypomniał Strażnik sucho.
Zarówno on, jak i Soł nie odrywali oczu od szyb.
– Tam! – zawołała Sol nagle.
– No właśnie! Rzeczywiście jest tam coś, co kształtem może przypominać gondolę.
Kiro natychmiast skierował ich pojazd w to miejsce.
– Ale… to wcale nie jest gondola Gorama! – zdumiał się Strażnik. – Ani też Sardora.
Kiro przyjrzał się uważniej.
– To gondola Marca! Ta skradziona. To znaczy, że wróg jest tutaj.
– Co teraz zrobimy?
– Wiem, co ja zrobię – oświadczyła Sol, zgrzytając zębami. – Dajcie mi tylko Lenore, a ja się z nią rozprawię! Serdecznie, z całego serca!
– Na razie jeszcze tam nie jesteśmy – przypomniał jej Kiro łagodnie.
– Mam wrażenie, że dostrzegam jeszcze jedną gondolę – powiedział Strażnik. – Tam, wśród liści!
– To chyba nie jest ta piekielna machina?
– Nie, tamta poleciała na północ, nie ma jej tu… teraz.
Jego ostatnie słowo zabrzmiało nieco złowieszczo.
Podlecieli bliżej.
Ujrzawszy jakąś postać leżącą na ziemi przy na wpół ukrytej gondoli, jak się okazało, należącej do Sardora, bardzo się zaniepokoili. Rozpoznali Strażnika, gdy zaś jednocześnie ich wzrok padł na dwie nieznajome postacie czające się w krzakach, zorientowali się w sytuacji. Tymi, którzy poruszali się tak niespokojnie, zirytowani, musieli być Talornin i Lenore.
– Nie uda nam się wylądować tak, żeby nas nic zobaczyli – stwierdził Strażnik.
Rzeczywiście, co do tego nie było wątpliwości.
– Spójrzcie tam! – zawołała Sol, pokazując palcem. – Tam wysoko, na skalnej półce, czy może raczej płaskowyżu!
– Co to jest?
– Nie widzicie? Stoi tam jakaś kobieta i macha do nas ręką.
– A nie może nam dać sygnału do lądowania obiema rękami? – uśmiechnął się Kiro. – Nie, ja nikogo nie widzę.
– Ja też nie – przyznał Strażnik.
Kiro, który dobrze znal swoją Sol, zaproponował, by tam polecieli. Dzięki temu znikną też z pola widzenia w tym pofałdowanym, pełnym lasów krajobrazie.
Gdy schodzili już do lądowania, Sol powiedziała z podziwem:
– Ojej! Ona jest wprost baśniowo pięknie ubrana! Ma na sobie strój, przypominający strój ludowy z Europy Wschodniej, tylko po dziesięciokroć wspanialszy. To musi być jakaś królowa!
Kiro, który wciąż niczego nie widział, westchnął leciutko.
– Pilnuj tylko, żebyśmy jej nie skosili.
– Nie, ona się usuwa w bok, możesz tam wylądować! O, tak, świetnie, Kiro!
Kiro zawsze lubił pochwały z ust swojej żony.
Strażnik się nie odzywał. Doskonale wiedział, że Sol jest obdarzona niezwykłymi zdolnościami, nie miał jednak pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
– No, wychodzimy – oświadczyła Sol.
Z pewnym wahaniem poszli za nią, widzieli, jak kłania się głęboko przed kimś, kogo wcale tam nie było, i jak potem odpowiada z wyraźną czcią i należytym szacunkiem. W końcu odwróciła się do nich.
– To Libusza i ona naprawdę jest królową. A raczej może była. Mówi, że ten wysoki surowy mężczyzna to musi być Faron – zajął się jej krewniaczką i zrobił to, o co go prosiła. Za to jest mu wdzięczna i chce nam pomóc, tylko nie bardzo rozumie, co tu się dzieje. Opowiedziałam jej więc o tych łotrach i czego szukają, o amforze w zielonej gondoli. Oni nie mogą zobaczyć gondoli, bo rzuciła na nią czar, jeśli natomiast my zechcemy, to może nam ją pokazać.
– O, tak, bardzo chętnie – czym prędzej zapewnił Kiro.
Sol ani słowem nie wspomniała, że przez cały czas miała wrażenie, jakby wokół nich wznosiły się wysokie mury i że stoją teraz wewnątrz prastarej, lecz zaiste wspanialej twierdzy. Nie trzeba za bardzo ich straszyć, jeszcze dostaną ataku klaustrofobii. Kiro jednak zorientował się, że znajdują się w obrębie ruin jakiejś potężnej budowli.
– Dlaczego ona to dla nas robi? – spytał Strażnik.
– Ponieważ jej krewniaczką znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, w dodatku podwójnym. Owszem, Faron pomógł tej młodej dziewczynie, ale teraz wyrosło nowe zagrożenie. Libusza mówi też, że tego niebezpiecznego pojemniczka nie wolno otwierać, ma jednak dla nas pewną radę…
Obaj mężczyźni słuchali z zainteresowaniem, uwierzyli już bowiem w istnienie Libuszy.
Uznawszy, że rada rzeczywiście jest dobra, rzucili podziękowania w powietrze. Ze zdumieniem obserwowali, jak ich własna gondola z wolna niknie im sprzed oczu, ukryta dzięki rzuconemu na nią czarowi…
Sol, która potrafiła stać się niewidzialna, gdy tego chciała, i wybitnie uzdolniony technicznie Kiro, wyruszyli do gondoli Gorama, teraz bardzo dobrze widocznej. Na początkowym odcinku towarzyszył im Strażnik imieniem Nim, przydzielony Sol i Kirowi do pomocy, on jednak miał inne zadanie. Najważniejsze było teraz to, by wrogowie nie dostrzegli mężczyzn.
Potem się zaczaili, czekając, aż Sol wejdzie do środka zielonej gondoli. Dobrą chwilę przeszukiwała jej wnętrze, nim wreszcie w zamkniętej szafce odnalazła amforę. Z grymasem wątpliwego szacunku zabrała ją i czym prędzej pospieszyła na skraj płaskowyżu, znów stała się widzialna i zawołała, podnosząc amforę wysoko ponad głową:
– Talornin! I ty, droga Lenore, tłusta modliszko! Czy to tego szukacie?
Para zdrajców zesztywniała na moment, usiłując zrozumieć, co się dzieje. Arcynieprzyjaciółka Lenore tutaj? I na dodatek z tym, czego tak bardzo pożądali?
Rzucili się w stronę płaskowyżu.
Mężczyźni natychmiast przystąpili do swoich zadań. Nim czym prędzej pobiegł do Sardora, a Faron pomógł mu przenieść nieprzytomnego do gondoli, w której mogli się tymczasem schronić. Na krzyki Lisy domagającej się, by czym prędzej stąd odlecieli, nikt nie zwracał uwagi.
– Chyba z niczyjego widoku bardziej bym się nie ucieszył – westchnął Faron. – Ale co tam się wyprawia?
– Sol twierdzi, że spotkaliśmy jakąś królową, która nazywa się jakoś tak Li… Liba… sam już nie wiem.
– Libusza! – uradował się Faron i cały się rozjaśnił. – Słyszysz, Liso, twoja prapraprababka wciąż jest przy tobie.
Lisa kołysała się w tył i w przód.
– Czy nikt nie może dać mi jakiejś działki albo czegokolwiek? Chcę z powrotem moje ubranie! Tam coś musi być.
Mężczyźni bez słowa zaczęli pomagać Armasowi, który starał się przywrócić Sardorowi życie.
Kiro pobiegł do gondoli Marca, chwilowo zaanektowanej przez Talornina, i sprawnie przeszukał wielką tablicę rozdzielczą, choć jego niespokojne myśli wciąż były przy Soł. Wiedział jednak, że żona zwykle doskonale daje sobie radę samodzielnie, byle tylko żądza zemsty na Lenore nie wzięła góry nad jej rozsądkiem!
Kiro szukał czegoś bardzo szczególnego. I wreszcie to znalazł.
Na podłodze w kącie, tuż obok tablicy rozdzielczej, stała skrzynka w kształcie sześcianu. A więc czuli się do tego stopnia bezkarni, że nawet dobrze jej nie ukryli.
Kiro niecierpliwymi palcami zbadał pudełko, doskonale zdawał sobie sprawę, jak cenna jest każda minuta.
Zerknął jeszcze przez okno, żeby sprawdzić, ile pozostało mu czasu.
Jego wzrok pochwycił jakąś plamkę wysoko w górze.
Z początku uznał ją za muchę przyklejoną do szyby, wkrótce jednak zrozumiał, co to jest: śmiercionośna maszyna. Z ogromną prędkością zbliżała się do gór.
Dłonie Kira z wielką wprawą pracowały przy skrzynce, której nigdy wcześniej w życiu nie widział. Był jednak technicznym geniuszem i prędko się zorientował, co jest co. Uznał, że może zaryzykować. Postarał się upodobnić swój głos do powolnego, przeciągającego nieco samogłoski głosu Talornina, i przekazał wiadomość na pokład samolotu, który ze świstem opuszczał się już w dół.
– Zawracajcie! Zawracajcie czym prędzej! Oni mają pocisk naprowadzany termicznie! Są już gotowi, by go wystrzelić! Strącą wasz samolot!
Potem znów skupił się na skrzynce, zamknął jedno połączenie, otworzył inne. Na koniec nadał w eter sygnał „mayday”.
Miał nadzieję, że ktoś to usłyszy.
Na pewno jego wezwanie nie dotarło do piekielnej maszyny. Ten system łączności został zablokowany.
I kiedy w odpowiedzi usłyszał znajomy, drogi mu głos, odetchnął. Opuścił gondolę, niosąc skrzynkę pod pachą.