9

Sol, obejrzawszy zniszczenia dokonane przez wandali w różnych miejscach, podreptała do domu. Nie miała daleko, zresztą czuła potrzebę rozruszania kości. Oczywiście wystarczyłoby, żeby zażyczyła sobie znaleźć się u siebie, i byłaby tam już w mgnieniu oka, lecz nowe dostojeństwo, jakiego nabrała, gdy została żoną i panią domu, na ogół powstrzymywało ją od tego rodzaju ekscesów. Jej ukochany Kiro niekiedy miewał kłopoty z nadążaniem za jej kolejnymi sztuczkami. Teraz poszedł do pracy, był przecież Strażnikiem.

Ale Sol przestała już być czarownicą, przyrzekła to Marcowi. Miło jednak z jego strony, że pozwolił jej zachować zdolności, które miała jako duch. Byle tylko nie przesadzała!

Od dawna już trzymała się w ryzach.

Wędrowała sobie spokojnie w stronę domu, a z wolna narastało w niej wrażenie, że jest śledzona.

Co za nonsens! Rozejrzała się wkoło, na ulicy pełno było ludzi spieszących w różne strony. Nie dojrzała wśród nich żadnego podejrzanego typa.

Na ostatnim odcinku musiała przejść przez gęsto zarośnięty park.

Jakie to dziwne! Gotowa była przysiąc, że ktoś za nią idzie. Podpowiadała jej to niezwykła intuicja.

No cóż, każdemu przecież wolno tędy chodzić. Ścieżki wijące się przez park są dostępne dla wszystkich!

Czuła jednak, jak od tego paskudnego uczucia, że ktoś ją śledzi, włosy powoli jeżą jej się na głowie.

Odwróciła się gwałtownie.

Jakaś kobieta z dziecięcym wózkiem i obok niej mały chłopiec. No, ale za nimi… Czy tam, wśród ciemnych cyprysów, nie dostrzegła jakiegoś pospiesznego ruchu? Czy ktoś nie ukrył się w cieniu?

Nie mogła krzyknąć „stara świnio!”, bo przecież od podejrzanego osobnika oddzielała ją Bogu ducha winna matka.

Park się skończył, zaczynała się już dzielnica willowa. Sol dotarła do domu.

Starannie zamknęła za sobą drzwi na klucz, wciąż czując w ciele nieprzyjemny niepokój, ale w pobliżu nikogo nie zauważyła.

Poprzedniego dnia położyła się bardzo późno, a poranek pełen był poruszających wieści o potworach krążących po mieście i straszących niewinnych ludzi. Sol stanowczo za mało spala.

Sen? To również jedno z obciążeń, jakie musiała tolerować, kiedy na powrót stała się człowiekiem. Od dłuższej chwili już tęskniła za powrotem do domu, by choć przez chwilę wypocząć.

Przeszła do sypialni i nacisnęła guzik zamykający wszystkie okna i okienka. Pokój pogrążył się w całkowitych ciemnościach, dało się słyszeć jedynie słaby szum wentylatorów. Sol zrzuciła buty i w sukience wsunęła się pod lekkie okrycie, nie miała siły, żeby się rozebrać, pragnęła jedynie przyjemnie się rozluźnić.

Zmęczona, nie rozmyślała zbyt dużo nad ostatnimi wydarzeniami, stwierdziła jedynie, że to wszystko jest nieprawdopodobnie dziwne. Skąd wzięła się przypominająca kozła istota? I to teraz, kiedy w całym Królestwie Światła powinien już panować spokój! To trochę tak, jak gdyby Nemezis ingerowała w bieg wydarzeń. Gdy tylko zdołano poradzić sobie ze złem w jakimś jednym miejscu, ono zaraz ze zdwojoną mocą wybuchało w innym.

Zasnęła.

Obudziła ją czyjaś obecność w pokoju. Nie słyszała żadnego dźwięku, przynajmniej tak jej się zdawało, bo przecież mogła coś słyszeć przez sen. To wyostrzone zmysły powiedziały jej, że nie jest już sama.

– Kiro? Wróciłeś do domu?

Żadnej odpowiedzi, wciąż tylko rozlegał się słaby szum wentylatorów.

Usiadła na łóżku i wyciągnęła rękę w stronę panelu z przyciskami, żeby otworzyć wszystkie okna i wpuścić trochę światła.

Nie działał.

No a sztuczne światło?

Ono również nie dawało się włączyć. W pokoju nadal było ciemno jak w grobie.

Nie mogła tego pojąć, przecież nikt nie mógł wejść do zamkniętego na klucz domu, a Kiro nie zwykł żartować w ten sposób. Takie dowcipy to nie jego specjalność, zwykle wolał cierpki słowny humor.

To jakiś sen, pomyślała Sol, po prostu sen. Muszę coś zrobić, żeby wreszcie się obudzić.

Ale przecież ona wcale nie spała.

Sekundę później zaatakowała ją jakaś furia.

Sol, nieprzygotowana, w pierwszej chwili pozwoliła się zaskoczyć, ale nie trwało to długo.

Wyczuła, że ma do czynienia z delikatną, lecz zarazem bardzo silną istotą płci żeńskiej o długich włosach, które już zdążyła serdecznie znienawidzić właśnie z powodu ich zmysłowej miękkości. Wyczuła nienawiść bijącą od tej kobiety, a na własnej skórze poznała jej siłę. Trwało milczenie, ale Sol wydawało się, że napadł ją wielki, prychający kot.

Furia chwyciła Sol za włosy i ciągnęła za nie, uderzając jej głową o poduszkę. Nie było to szczególnie groźne, choć bardzo nieprzyjemne i bolesne. Na dodatek Sol miała wielkie problemy z uwolnieniem się spod kołdry. Wiedziała, że jest silniejsza, ale wściekłość przydała napastniczce nieoczekiwanych sił. Wreszcie jednak czarownicy z Ludzi Lodu udało się na tyle mocno szarpnąć ciałem, że obie osunęły się na podłogę, oplątane kołdrą.

Teraz Sol sięgnęła po poduszkę i zaczęła nią uderzać nieznajomą. Nie na wiele się to zdało, zresztą zaraz otrzymała potężny cios. To wazon rozbił jej się na głowie, a kwiaty, woda i odłamki szkła rozprysnęły się wokoło.

– Och, do diabła! – wrzasnęła Sol, zbierając wszystkie siły. – Dość już tego!

To jest mój dom, powtarzała w myślach. Nie masz tu nic do roboty, a atakować w taki sposób… Doprawdy, trudno o gorsze maniery!

Poderwała się na nogi, przewracając furię, i zaraz obie zaczęły przetaczać się po podłodze we wściekłej walce. Ciągnęły się za włosy, kopały i gryzły, od czasu do czasu zadając sobie nawzajem cios prosto w nos.

Wreszcie Sol zdołała oplątać napastniczkę kołdrą i usiąść na niej.

Istota nie przestawała wierzgać nogami, wiła się nieustannie, usiłując chwycić Sol za gardło.

Wreszcie przyszedł kres anielskiej cierpliwości, jaką w ostatnich miesiącach wykazywała wiedźma z rodu Ludzi Lodu.

Wykonała nieznaczny ruch dłonią i furia przeleciała przez cały pokój, uderzając w ścianę, aż huknęło. Spadł nawet jeden z obrazów.

Napastniczka osunęła się na podłogę jak wyżęta ścierka, ale przerażona faktem, że oto obudziła do życia dawną czarnoksięską moc, usiłowała jak najprędzej dotrzeć do drzwi i uciec.

Sol jednak nie miała zamiaru jej na to pozwolić. Doskonałe wiedziała, co najmocniej może wstrząsnąć kobietą, wykonała więc jeszcze jeden ruch i wyrzuciła z siebie kilka słów. Nieznajoma poczuła, że ubranie, które miała na sobie, zwisa w łachmanach, a jej ciało puchnie, staje się niekształtne i paskudne. Wcale nie pełne, gdyż to może być piękne. O, nie, wszystko na niej obrzydliwie wisiało: piersi, brzuch, uda, pośladki, podwójny podbródek…

Z krzykiem – pierwszym odgłosem, jaki wydała – przygarnęła do siebie strzępy ubrania i wybiegła.

Sol cofnęła iluzję i nieznajoma wyglądała teraz całkiem normalnie. Tylko ubranie zniszczyło się już na trwałe, nie mogła się więc nim okryć… Ale to Sol nie obchodziło ani trochę.

Ruszyła w pogoń za napastniczką, lecz potknęła się o własną poduszkę i o tę przeklętą kołdrę. Zdążyła jeszcze tylko zobaczyć przez moment włosy nieznajomej, które w blasku słońca wpadającego przez okna poza sypialnią lśniły niczym metal. Czy miały odcień złota, mosiądzu czy miedzi, tego nie zdążyła stwierdzić.

Sol zbiegła na dół i otworzyła wyjściowe drzwi. Za późno jednak. Droga przed domem była pusta.

Trzykrotnie odetchnęła głęboko, przede wszystkim po to, by uspokoić skołatane nerwy. Oczywiście mogła obrócić tę kobietę w kamień, lecz przyszło jej to do głowy dopiero teraz.

Potem zadzwoniła do Kira, swego pocieszyciela.

Загрузка...