23

Z pomocą Dolga prędko odnaleźli niewielkie jeziorko w Rudawach, Górach Kruszcowych, które Niemcy nazywają Erzgebirge, Czesi zaś Krušne Hory. Krążyli nad wodą przez pewien czas, zanim wreszcie spuścili się w dół.

Żadnej gondoli jednak nie zauważyli.

Dolg rozejrzał się dokoła. Nad jeziorkiem w górach tuż w pobliżu niemieckiej granicy było naprawdę przepięknie.

– Jak wspaniale wyglądają te drzewa – powiedział miękko. – W dwudziestym wieku las ginął z powodu zanieczyszczenia środowiska. Właściwie można powiedzieć, że już był martwy. W pobliżu znajdowały się wielkie kopalnie lignitu, a ludzie w tamtych czasach w ogóle się nie zastanawiali nad tym, co robią. Na szczęście drzewa zdołały odrosnąć.

Po krótkiej chwili milczenia Dolg podjął przepraszającym tonem:

– Muszę już odejść, inni na mnie czekają. Ale teraz zniknę wam z oczu po to tylko, by przepatrzeć okolicę i odnaleźć gondolę.

– I Farona – uzupełnił Armas.

Dolg powtórzył:

– I Farona.

Z tymi słowami zniknął.

– Co teraz robimy? – spytał Armas Strażnika, tego samego, który naraził się niegdyś na gniew prostytutki Zendy w mieście nieprzystosowanych. Nosił imię Sardor, Armas pamiętał całą tamtą przykrą historię. Strażnik wciąż miał blizny po brutalnym potraktowaniu go przez Zendę.

– Czekamy – powiedział Sardor. – Na pewno dostaniemy jakąś wiadomość.

I rzeczywiście tak się stało.

Dolga już więcej nie zobaczyli, lecz w szumie wiatru wychwycili jego głos. Korzystając z jego wskazówek, przelecieli gondolą na drugą stronę jeziora, gdzie znaleźli ukochaną zabawkę Gorama, starannie ukrytą w lesie.

– Bez pomocy Dolga nie mielibyśmy szans na jej odnalezienie – podsumował Armas.

– Mam wrażenie, że ona została ukryta za pomocą jakichś czarodziejskich środków – stwierdził zdumiony Sardor.

– W świecie na powierzchni Ziemi? I to teraz, współcześnie? – nie dowierzał mu Armas. – Jak ona wygląda? Czy da się naprawić?

Zbadali gondolę.

– Z zewnątrz nie widać żadnych większych uszkodzeń – powiedział Sardor. – Zaledwie kilka wgnieceń. Natomiast system startowy i napędowy wydaje się zaklinowany, w ogóle nie funkcjonuje, a tak przecież być nie powinno.

– Znów sprawka Talornina – mruknął Armas, ocierając błoto z butów. – Blokowanie zaawansowanych systemów, których nie można zniszczyć, to najwidoczniej jego specjalność.

Zostawili na razie gondolę w ukryciu i ruszyli na poszukiwanie Farona.

Na bagnistym podłożu bez trudu szli po jego śladach. Wyglądało na to, że poruszał się z trudem, jak gdyby zataczając się od pnia do pnia. Wspinał się coraz wyżej, oddalając się od jeziora, innej drogi bowiem nie było.

Armas zatrzymał się nagle i powiódł dłonią po równych kamiennych blokach, ułożonych jeden obok drugiego.

– To zastanawiające – mruknął.

Znajdowali się teraz na niewielkim płaskowyżu wśród lasu i właśnie wtedy go zobaczyli.

– Daleko to on nie zaszedł – stwierdził Sardor. – Co właściwie się z nim dzieje?

Czym prędzej pospieszyli do olbrzymiego Obcego, który wyciągnięty na ziemi leżał na plecach z rękami pięknie złożonymi na piersiach i zamkniętymi oczyma.

Przez moment okropnie się wystraszyli, że już nie żyje, lecz gdy uklękli po obu jego bokach, otworzył oczy.

Uśmiechnął się na ich widok.

– Dobrze, że jesteście.

Niczego nie mogli pojąć.

Nic z tego, co mówił Faron o jakiejś dziewczynie w wielkim mieście, której musi pomóc. Ani też tego, kto mógł opatrzeć jego rany, korzystając z wielkich liści, nasączonych leczniczymi maściami.

– Czy ty sam to zrobiłeś? – spytał wreszcie Armas.

– To Libusza – odpowiedział Faron. – Zabrała mnie do swego zamku, wyleczyła mnie i ogrzała przy ogniu swego kominka.

Popatrzyli na siebie.

– Faronie… leżysz pod gołym niebem – powiedział Sardor zakłopotany.

Obcy, który zamknął oczy natychmiast, gdy tylko ujrzał swych wybawicieli, teraz znów je otworzył.

– Och, tak, oczywiście – odparł nieco zdziwiony. – Ale to naprawdę było tutaj, poznaję te chmury. Nie, nie, tylko żartowałem, poznaję ten skalisty szczyt.

– Faronie, spróbuj oprzytomnieć – prosił Armas. – Czyżbyś zażył jakiś narkotyk?

– Owszem, dostałem coś do picia.

– Dostałeś? Od kogo?

– Od Libuszy, czeskiej królowej. Wiecie, w jaki sposób zdobyła męża?

Zabrakło sił, żeby go spytać, lecz Faron i bez tego opowiadał dalej:

– Cóż, wysłała swego mądrego konia na poszukiwania mężczyzny, jadającego przy stole z żelaza. Koń zatrzymał się w końcu przed wieśniakiem, który na polu nakrył sobie do prostego posiłku na lemieszu pługa. Wieśniaka zaprowadzono wprost na zamek. Nie na ten tutaj, to tylko twierdza, wzniesiona dla obrony przed wrogiem. I wieśniak okazał się równie wspaniałą duszą jak Libusza. Miał na imię Przemysł i został protoplastą wszystkich książęcych domów w Europie.

– To bardzo interesujące, Faronie, lecz teraz musisz iść z nami. Talornin i Lenore poszukują ciebie i zielonej gondoli.

– Teraz to chyba wam zaczyna się mieszać w głowie.

– Nie, to wszystko jest prawdą – powiedział Armas. – Nie wiem, co przeżyłeś, lecz faktem jest, że są w tym miejscu ślady wskazujące na to, iż kiedyś, przed wiekami, mogła się tu wznosić twierdza.

– O, tak, to było dawno temu. Ona żyła w szóstym wieku. Naprawdę doskonale znała się na czarach, jak sam diabeł.

Surowy Faron bardzo rzadko używał takich dobitnych określeń.

A więc to właśnie Dolg miał na myśli, mówiąc, że nie wie, w jakiej epoce znajduje się Faron.

– Wierzymy, że ona się znała na czarach – powiedział Sardor z goryczą. – To z pewnością ona tak ukryła twoją gondolę, że znaleźć ją był w stanie jedynie czarnoksiężnik Dolg. Teraz Dolg wtopił się w naturę.

Wyglądało na to, że Faron nie jest w stanie nadążyć za tokiem rozmowy.

– Chodź już, Faronie – próbował nakłonić go Sardor.

Wreszcie Faron jakby się ocknął i nie poruszając się, oświadczył:

– Nie mam czasu. Muszę ocalić jej potomkinię.

– Tę dziewczynę z miasta?

– Właśnie. Otrzymałem dokładne wskazówki, gdzie należy jej szukać i dokąd mam ją odprowadzić.

– Faronie, przecież ty nie możesz wejść do miasta! Zaraz cię schwytają i zamkną gdzieś jako pozaziemską istotę. Zresztą w ogóle nie bardzo jesteś w stanie chodzić.

– Ależ ja przyrzekłem!

Sardor i Armas zaczęli się po cichu naradzać. Dzień był bezwietrzny, a ciepło bijące od sosnowych szpilek i szyszek otoczyło ich niczym obłoczek terpentyny. Od nagrzanej w słońcu skały bil cudowny zapach kamienia i mchu.

Wreszcie Sardor oświadczył:

– Z nas trzech Armas najbardziej jest podobny do łudzi. On tam pójdzie. Ja go zawiozę i zaczekam, aż wypełni zadanie.

Jeśli w ogóle jakaś dziewczyna istnieje, dodali w duchu. Cala opowiedziana przez Farona historia sprawiała wrażenie dość nieprawdopodobnej.

Na całe szczęście Faron przystał na to, by Armas go zastąpił.

Загрузка...