To najgorszy odjazd, jaki kiedykolwiek przeżyłam, skarżyła się w duchu Lisa, przypięta do siedzenia. Wszystko wydaje się takie rzeczywiste, ale to przecież niemożliwe. Wszędzie dookoła Marsjanie, a teraz jeszcze walczą ze sobą. Mam nadzieję, że pozabijają się nawzajem.
Właściwie to nie wyglądają tak strasznie, jak już człowiek się do nich przyzwyczai. Zwłaszcza ten młody chłopak, który tak się na mnie wścieka. Niech go wszyscy diabli! Ten wielki, ten surowy, kazał mu teraz mnie pilnować, a on strasznie się rozgniewał. Mam wrażenie, że ma ochotę mnie kopnąć. Ale chyba zabraknie mu odwagi. Ale chęć miał wielką.
Muszę wydobyć się z tej wizji, to przecież jakieś szaleństwo. Już nigdy nie będę ćpać.
Tak mi się wydaje.
Potrzeba mi jeszcze tylko trochę, żebym jakoś doszła do siebie, ale potem już z tym skończę. Jeszcze tylko jeden jedyny raz. Jeśli nic teraz nie dostanę, to zaraz zacznę krzyczeć!
Cholera, naprawdę krzyknęłam i ten Armas zaraz mi zatkał gębę. Ugryzłam go w rękę. Gdyby tak się nie rozgniewał, to wybuchnęłabym śmiechem. Taką ma ponurą minę!
A to co znowu? Co on gada o zakażeniu krwi, wściekliźnie i AIDS? O co mu chodzi? Przecież nawet go nie skaleczyłam!
Teraz to czuję się urażona.
Na Boga! Czy nikt naprawdę nic tu nie ma? Jakaś jedna malutka działeczka czegokolwiek, przyjmę z wdzięcznością nawet najzwyklejszą trawę. Tak, mogłabym nawet teraz coś powąchać, wezmę wszystko, co tylko mają. Pustka aż we mnie krzyczy.
– Przeklęte fiuty!
Nie pokazałam jeszcze, co potrafię. Może wyzwać ich jeszcze gorzej? Przecież umiem…
Kiro wyskoczył z gondoli Marca i próbował nie zauważony przedostać się na wzgórze, na którym jego ukochana Sol narażała się teraz na działanie usypiającego środka nieprzyjaciół. Skrzynkę ukrył po drodze, zbyt ciężko było ją nieść.
Nie istniał nawet cień podobieństwa między pistoletami używanymi przez wroga a tymi, którymi posługiwali się Poszukiwacze Przygód, by na pewien czas usypiać zwierzęta albo ludzi, chcąc pomóc bądź też ochronić się przed atakiem. Ich naboje nie były śmiercionośne.
Te natomiast, których używał Talornin i jego kompania, przygotowane były specjalnie do tego, by zabijać. Zawierały o wiele większą dawkę znacznie silniejszej trucizny. W najlepszym razie można się było po zranieniu ciężko rozchorować, w najgorszym zaś…
Kiro przyspieszył kroku. Wprawdzie Sol rzeczywiście obdarzona była niezwykłymi zdolnościami, potrafiła jednak także wykazać się naprawdę wielką nieostrożnością. Niekiedy bywała wręcz niemądra w swoim zuchwalstwie. Świadomie narażała się na śmiertelne niebezpieczeństwo tylko po to, by wypróbować swą magiczną moc.
Akurat tego Kiro nie cierpiał.
Jeśli jednak prawdą było to, co Sol mówiła, to miała za sojuszniczkę inną potężną czarownicę: Libuszę.
– Jak się czuje Sardor? – spytał Strażnik Nim, przydzielony do pomocy Kirowi i Sol.
Faron odpowiedział:
– Madragowie przeprowadzili analizę trucizny, której używają nasi przeciwnicy. To gaz obezwładniający, o którego mocy sami mogą decydować. Ale nasi przyjaciele Madragowie wynaleźli antidotum, najgorsze tylko, że ono znajduje się w mojej gondoli. To znaczy w gondoli Gorama.
Ta informacja niemal sparaliżowała ich wolę działania, ale stali bez ruchu zaledwie przez kilka sekund. Nagle z kieszonki na piersiach Farona dobiegły jakieś zgrzyty i trzaski. Jego dotychczas milczący aparat telefoniczny wydał z siebie nieprzyjemny zachrypnięty dźwięk, który jednak zabrzmiał jak najpiękniejsza melodia.
Faron odebrał.
Spokojny głos Kira był niczym balsam na ich rany.
– Znów włączyłem naszą częstotliwość i przerwałem łączność tamtych.
– Kiro – uśmiechnął się Faron. – Doprawdy, jesteś aniołem!
– Na razie jeszcze nie, ale możliwe, że się nim stanę.
Nagle Lisa zawołała, jąkając się:
– Ja… jakiś dziwny samolot nadlatuje w naszą stronę! Jest was jeszcze więcej?
Popatrzyli na niebo z przerażeniem.
– Ach, nie! – jęknął Faron. – To śmierć we własnej osobie zmierza prosto na nas!
– Czy to się nigdy nie skończy? – pisnęła Lisa.
– No właśnie – westchnął Faron.
– Zawracają! – zawołał Armas zdumiony. – Cofają się, jakby się o coś sparzyli!
– Świetnie – usłyszeli głos Kira. – A więc jednak udało mi się ich oszukać. Naśladowałem głos Talornina – wyjaśnił.
– Teraz jesteś już archaniołem, nie tylko aniołem – stwierdził Faron. – Co najmniej.
– Dziękuję. Wysłałem też sygnał „mayday”. Usłyszeli go Ram i Indra i kierują się już tutaj.
– Masz zamiar awansować na boga? Aż tylu punktów nie jestem w stanie ci przyznać, zatrzymam się na archaniele!
Faron nie krył radości. Po wszystkich doznanych klęskach przyjemnie było móc się szczerze uśmiechnąć.
Ale Kiro miał im do powiedzenia jeszcze więcej:
– Indra oświadczyła, że z największą przyjemnością utrze nosa Lenore.
– O, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Ale gdzie ty jesteś?
– Ja? Plączę się po krzakach, żeby dotrzeć do Sol. Grozi jej niebezpieczeństwo ze strony Talornina i Lenore.
– Sol da sobie radę – zdecydował Faron. – Czy widzisz zieloną gondolę?
– Tak, jestem w pobliżu.
– Doskonale, czy jesteś w stanie do niej wejść?
– Owszem, jeśli tylko Sol nie użyła do zamknięcia czarodziejskich runów.
Faron poprosił, by Kiro odnalazł antidotum na truciznę, wyjaśnił, gdzie go szukać i dlaczego konieczny jest aż tak wielki pośpiech.
Kiro natychmiast zawrócił do zielonej gondoli, którą minął już jakiś czas temu. Antidotum i strzykawkę nietrudno było znaleźć, a ponieważ para zdrajców, Talornin i Lenore, kierowali się ku płaskowyżowi, morderczy samolot zaś pofrunął w inne rejony nieba, drogę do gondoli Sardora miał wolną.
Wszyscy na jej pokładzie powitali go z radością, wszyscy oprócz Lisy. Gdy jednak dziewczyna dostrzegła strzykawkę, którą Kiro wręczył Faronowi, ogarnęło ją zupełne szaleństwo i głośno zaczęła domagać się zastrzyku.
Faron popatrzył na nią i powiedział:
– Jeśli wydaje ci się, że po tym zastrzyku osiągniesz błogostan, to się mylisz. Ponieważ nie potrzebujesz tego rodzaju antidotum, twój organizm może zareagować w naprawdę bardzo nieprzyjemny sposób.
W czasie gdy to mówił, zrobił zastrzyk Sardorowi. Z nadzieją patrzyli teraz na działanie leku.
Gdy tylko Sardor zaczął wracać do życia, Kiro poprosił, by pozwolono mu odejść. Chciał się do niego przyłączyć Armas, lecz sprzeciwił się temu Faron.
– Nie możesz przecież tak odejść i zostawić tej dziewczyny – oświadczył surowo. – Jesteś za nią odpowiedzialny.
Armas w środku aż się zagotował.
– Dlaczego właśnie ja…?
Urwał, widząc uniesioną w górę rękę Farona. Znaczenie tego gestu było aż nadto jasne. Armas pojął, co należy do jego obowiązków, i poddał się.
Berengario, najdroższa, wytrzymaj! Przybędę ci na ratunek, wiem, że na mnie czekasz. Ta narkomanka nic dla mnie nie znaczy, ciąży mi jak młyński kamień u szyi, ale przecież nie mogę się sprzeciwiać Faronowi, sama wiesz, jaki on jest. Potrafi być tak okropnie surowy, ty pewnie też się go boisz, przecież nie był dla ciebie miły. Nie pozwolił ci wyruszyć na wyprawę w Góry Czarne i nie chciał się z tobą tak naprawdę pożegnać, gdy wyruszałaś tutaj. Uważam, że zachował się wobec ciebie naprawdę nieładnie. Kiedyś mi za to zapłaci, jak już cię uratuję. A teraz, moja kochana, wytrzymaj, niedługo przybędę ci z pomocą!
W tym momencie Lisa kolejny raz podjęła próbę ucieczki, znów więc musiał ją przytrzymywać i znosić nieprzyzwoite obelgi.
Jakież to niegodne bohatera Berengarii!