Opuścili dom Farona i wielką gondolą wyruszyli do bazy rakietowej.
Erion postanowił natychmiast zażądać nowej rakiety; wiedział, że trzeba będzie przyspieszyć przegląd tej, która właśnie wróciła po odstawieniu kolejnej grupy zwierząt.
– Kiro, ty polecisz na powierzchnię Ziemi – zapowiedział jeszcze w gondoli.
– Razem z Sol – dodała Sol.
Erion ocenił ją spojrzeniem.
– No tak, ty dasz sobie radę bez względu na to, gdzie się znajdziesz – zauważył z przekąsem i jeszcze raz uważnie się przyjrzał swojej małej grupce.
– Goram i Lilja, wy zostajecie tutaj. Nie mieliście jeszcze okazji wypocząć i nabrać sił po tej waszej dramatycznej podróży. Zresztą ktoś musi tu zostać, nie możemy przecież pozbawić Królestwa Światła wszystkich sił.
Lilja gorączkowo się zastanawiała, czy i ona zalicza się do tych „sił”, pewnie Erion miał na myśli Gorama.
– Armasie, ty znów polecisz, jesteś przecież już zdrowy.
– Bardzo chciałbym wyruszyć na ratunek Berengarii – odparł Armas uroczyście, a prawdę mówiąc, nawet dosyć pompatycznie. – I Móriego – uzupełnił czym prędzej.
– Jest teraz więcej osób, którym należy spieszyć z pomocą – przypomniał Erion. – Na przykład Marco i Gwiazdeczka. Oby tylko jej rodzice się o niczym nie dowiedzieli!
– Oddaję się do dyspozycji – oświadczył Strażnik Góry.
Erion popatrzył na niego z nieco krzywym uśmieszkiem.
– Czy ty nie spędziłeś już dostatecznie długiego czasu na Ziemi?
Strażnik Góry powrócił myślą do owych tysięcy lat, podczas których strzegł znaków na skalnej ścianie, dopóki nie przybył Dolg i nie rozwiązał zagadki, a potem nie sprowadził go wraz ze Strażnikiem Słońca do Królestwa Światła.
– To prawda – przyznał z uśmiechem. – Lecz jeśli mój syn…
– Ja sobie świetnie poradzę, ojcze – pospiesznie zapewnił Armas. Nie chciał mieć przy sobie wartownika.
Teraz bowiem postanowił, że musi ratować Berengarię. Ona będzie mu tak wdzięczna, rzuci mu się w ramiona i…
Przełknął paskudny smak w ustach. Przypomniała mu się Vinnie i to, jak ona rzuciła mu się w ramiona. Uf!
Sol siedziała milcząca. Erion odwrócił się do niej.
– O czym myślisz, Sol? Wciąż zastanawiasz się nad tym, co może łączyć wszystkich tych, którzy ucierpieli na skutek występków owej dwójki? Wygląda mi na to, że coś jakby zaczynało ci świtać w głowie.
Sol drgnęła.
– Co takiego? No tak, usiłuję ułożyć kilka klocków tej układanki na właściwych miejscach. Oczywiście ta para łobuzów nie schodzi mi z myśli.
– Opowiadaj, co wymyśliłaś!
– To na razie bardzo niejasne i zupełnie nieprawdopodobne, bo to przecież nie mogą być oni. Lecz jeśli doda się dwa do dwóch… Nie, te pierwsze dwa się nie zgadza.
– To zacznij od tego drugiego.
– A więc dobrze. Armas nie był w Ciemności, kiedy ratowano jelenie olbrzymie.
Popatrzyli na nią, niczego nie rozumiejąc.
– To już wszystko – powiedziała Sol przepraszającym tonem.
Potem milczała.
– Mówiłaś, że to drugie dwa ci się nie zgadza – zachęcił ją Goram.
– Właśnie. A kto był tutaj głównym dowódcą przed Faronem?
Zastanowili się.
– Talornin – odpowiedział Armas.
– Co ci się znowu przypomniało? – zdziwił się Erion. – Wiesz przecież, że został wysłany na bliźniaczą planetę.
– Owszem, ale swego czasu miał pod swoją opieką uniwersalny klucz.
Erion powiedział z namysłem:
– To prawda, ale ten klucz, rzecz jasna, przekazał Faronowi.
– A czy nie da się sporządzić jego kopii?
– Aż tak podstępny nikt nie może być – mruknął Erion w zamyśleniu.
Popatrzył potem na Sol.
– Jeszcze zanim opuścił Królestwo Światła w gniewie? Cóż, nie powinno to być rzeczą niemożliwą dla kogoś obdarzonego tak wielkimi zdolnościami technicznymi jak on, ale o nim nie może być mowy. Z planety – siostry nie tak łatwo jest się wyrwać. Nie przyleciała stamtąd żadna rakieta, odkąd wyjechał. A ta, którą go wyekspediowano, wróciła przecież dawno temu.
Gondola, cicho szumiąc, sunęła w powietrzu, kierował nią Goram. Odwrócił się teraz do Sol.
– Skupiłaś się na znalezieniu powiązań między wszystkimi, którzy ucierpieli. Mam wrażenie, że zaczynam się domyślać, do czego zmierzasz. Przeczytaj jeszcze raz tę listę.
– Bardzo chętnie – ucieszyła się Sol, zrozumiała bowiem, że Goram wychwycił jej tok rozumowania.
– Kto znienawidził mnie, Theresę, Erlinga, Rama i Indrę, a zarazem możemy sobie wyobrazić, że tę osobę stać na pokrycie ściany ratusza obscenicznymi napisami?
Teraz i Kiro zorientował się już, o czym myślała.
– Olbrzymie jelenie! Oczywiście! Armasa z nami nie było… Była natomiast Lenore!
– Lenore i Talornin – powtórzył zamyślony Erion. – Usunięto ich z Królestwa Światła i przerzucono na bliźniaczą planetę w tym samym czasie.
Sol ogarnęło podniecenie.
– Lenore naraziła się na mój gniew wtedy, gdy usiłowała zniszczyć małżeństwo Theresy i Erlinga i gdy próbowała odebrać Indrze Rama. Zmusiłam ją, by ujawniła wszystkie swoje podłe zamysły w ratuszu. Musiała mnie za to śmiertelnie znienawidzić, podobnie jak i wszystkich, którzy ją tam wtedy słyszeli.
– Armas jako jedyny z nas jej nie znał – przypomniał Goram. – Dlatego wprost idealnie nadawał się na ofiarę.
– A Talornin swobodnie się poruszał po terenach Obcych – przyłączył się do nich Strażnik Góry. – Jeśli to naprawdę oni, to rzeczywiście wszystko się zgadza.
– Ale to przecież niemożliwe – upierał się Erion. – Oni nie mogli tu przybyć!
– Nic o tym nie możesz wiedzieć – powiedział Strażnik Góry. – Talornin był naprawdę technicznym geniuszem i sporo czasu spędził na tej drugiej planecie.
Kiro zauważył:
– Nie możemy też zapominać o Lenore. Jej znajomość nowoczesnych technologii była naprawdę zaskakująca.
Armas zaczerwienił się gwałtownie. Przypomniał sobie, jak to siedział i chełpił się przed nią swoją niby to wielką wiedzą, a ona z takim podziwem patrzyła mu w oczy! Ach, wstyd i hańba!
– Lenore jest w każdym razie dostatecznie piękna, by pasować do tego opisu – stwierdził Kiro. – Naprawdę mało która kobieta przewyższała ją urodą.
– Ale to piękno, które w sobie miała, było takie zimne – wzdrygnął się Goram. – I wcale mnie nie dziwi, że Ram zamiast niej wybrał Indrę.
– Ale czy oni na końcu nie byli do siebie wrogo nastawieni? – zastanawiał się Kiro. – Chodzi mi o Talornina i Lenore.
– Owszem, lecz takie rzeczy mijają. Jeśli pomyśli się o wszystkich tych, którzy zesłani zostali na bliźniaczą planetę, jest ich wcale nie tak mało. Wszyscy muszą być niezadowoleni i pełni goryczy. A jeśli utworzyli grupę pod przewodnictwem Talornina, to mogli być w stanie zbudować rakietę zdolną przylecieć na Ziemię.
– By coś takiego osiągnąć, trzeba wiele pracy – zauważył Erion. – Prawdą jest jednak, że nie byłem na tamtej planecie od wielu lat, ale przecież przewoziliśmy tam mnóstwo sprzętu technicznego, by odbudować na niej cały świat. Tak więc… kto wie?
– No właśnie, wspominałeś o grupie – powiedział Goram. – Widzieliśmy przecież samolot krążący ponad powierzchnią Ziemi. Nigdy nie mieliśmy okazji przyjrzeć mu się uważniej, lecz prawdą jest, że nikt nie rozpoznał w nim żadnego typu płatowców, jakich używa się w zewnętrznym świecie. Jeśli natomiast pochodził z drugiej planety…?
– To znaczy, że najpierw musieli wylądować gdzieś na Ziemi. I to rakietą, która przewiozła samolot. Cóż, to możliwe. Co my wiemy o całej powierzchni globu? Przecież nie zdążyliśmy jeszcze wszystkiego zbadać.
Goram zastanowił się.
– Ta Lenore… Czy ona nie była z natury bardzo zmysłowa? Słyszałem krążące o niej plotki.
– I to jeszcze jak! – wykrzyknął Kiro. – Och, była wręcz wszystkożerna. Lemuryjczycy, Obcy, ludzie, wszyscy mężczyźni, którzy stanęli jej na drodze i na których tylko zechciała zawiesić wzrok, padali jej łupem. I podobno zawsze dostawała wszystko, na co tylko miała ochotę. Była nienasyconą erotomanką. I wcale nie zwyczajną nimfomanką. Ona wielbiła tylko siebie, najbardziej w tym wszystkim kochała siebie samą.
– To może wyjaśniać, dlaczego ona i Talornin na powrót stali się przyjaciółmi.
Armas się nie odzywał. Mógł opowiedzieć im całą prawdę o Vinnie, lecz ponieważ ojciec siedział tuż obok, wolał milczeć.
Wreszcie dotarli do bazy i rozpoczęły się gorączkowe działania. Wezwano całe zastępy robotników, by w rekordowym czasie przygotować rakietę do wylotu.
Lilja kręciła się to tu, to tam, czuła się zbędna i do niczego nieprzydatna. Goram, zajęty pracą wraz z innymi, nie bardzo miał czas przypilnować, by i jej znaleziono jakieś zajęcie.
Lilja była zadowolona z tego, że zostaje w domu, wiedziała jednak, że Goram najchętniej by wyruszył. Nie miała w sobie jednak tyle wielkoduszności, by podejść do niego i powiedzieć: „Jak chcesz, możesz jechać”. Pragnęła, by był blisko, chciała czuć się bezpiecznie. I ze względu na siebie, a przede wszystkim na niego.
Zresztą Erion powiedział, że w Królestwie Światła potrzebne są „siły”.
A Eriona lepiej słuchać.