25

Lisa przestała wreszcie stawiać opór, jej działania i tak nie odnosiły żadnego skutku, była zresztą wycieńczona.

Właściwie to wielka przyjemność być takim czystym, uznała, a ten dziwny typ, któremu, jak sądziła, wpadła w oko, najwyraźniej ani trochę się nią nie interesował. To odrobinę upokarzające, lecz przynajmniej nie stresujące.

– Intymnymi częściami ciała sama się zajmij! – oświadczył twardo chłopak i wyszedł, pozostawiając ją w strugach gorącej wody.

– A co, ty się boisz? – zawołała za nim. – Obawiasz się, że się podniecisz, a i tak nic z tego nie wyjdzie? Bo wara ci ode mnie!

Czyżby jej nie słyszał?

Zawołała jeszcze raz, teraz używając brzydkich słów, które miały go zaszokować.

Ale jego najwyraźniej po prostu nie było.

Lisa zrobiła jednak to, co powiedział, a potem stała, rozkoszując się cudownym ciepłem, oblewającym ją od góry.

To niebezpieczne, pomyślała, podczas gdy parująca woda, poczucie czystości i monotonny szum kropel ukołysały ją. Ugięła kolana i osunęła się na podłogę. Taka jestem zmęczona, tak strasznie zmęczona, nie mam siły nawet myśleć…

Ocknęła się nagle z wrzaskiem, bo woda z ciepłej przemieniła się w lodowatą i zaraz potem przestała lecieć. Cóż, zbiornik na pokładzie gondoli nie jest bez dna, a ona potrzebowała naprawdę mnóstwa cieplej wody.

Zimny prysznic dobudził ją do reszty. Co, u diabła, się dzieje? Dlaczego ona jest tu, a nie na tym swoim kłującym materacu?

Ach, przydałaby się teraz działka!

Ubranie! Czy przypadkiem nie zostało jej coś w kieszeni? Na pewno. A może już zdążyła zażyć?

Nie, nie czułaby się tak jak teraz.

Lisa uderzyła w krzyk:

– Zabrałeś mi mój proszek, ty przeklęty…

Potem padło słowo, od którego Armasowi ciarki przebiegły po kręgosłupie. A jeśli Sardor też to słyszał?

Otworzył drzwi do kabiny i podał dziewczynie ręcznik.

– Masz, wytrzyj się! Niczego ci nie zabrałem, tylko ubranie! Twoje szmaty leżą w lesie pod wielkim kamieniem. Włóż ten kombinezon i kąpielówki, pewnie są za duże, ale to jedyne, co mamy w zapasie.

Jest okropnie rzeczowy, pomyślała Lisa. I sprawia takie wrażenie, jakby się mnie brzydził. Ale co z tego, nic mnie to nie obchodzi.

Chwilę później wyszła, czysta i świeża, ubrana w kombinezon, w którym trzeba było podwinąć rękawy i nogawki. Ręce wyraźnie jej się trzęsły. Ach, gdyby chociaż odrobina proszku… albo słoik pełen tabletek!

Dopiero teraz spostrzegła, że w tym dziwnym pojeździe jest z nimi jeszcze jakiś trzeci mężczyzna, wyglądający na jeszcze bardziej pozaziemską istotę niż tamten chłopak. Może to Marsjanin? Lisa pisnęła, usiłując wycofać się do prysznica, lecz ten ktoś popatrzył na nią tak szczerym zdumieniem, że aż znieruchomiała.

– Libusza? – szepnął. – To przecież Libusza!

Lisa poczuła, jak zaczyna nią szarpać narkotykowy głód. Próbowała jednak udawać twardą.

– Skąd, u diabła, mnie znasz, ty potworze z Marca? I nie używaj tego cholernego imienia, tyle razy już mówiłam! Mam na imię Lisa, jeszcze się nie zorientowaliście, durnie?

Nieznajomi wykazywali iście anielską cierpliwość.

– Rzeczywiście, jesteś młodsza – rzekł ten podobny do Marsjanina.

Dziewczyna każdym nerwem wyczuwała jego moc.

– Młodsza, głupsza i prostacka. Libusza to doprawdy niezwykła osoba. Wykształcona, dobra i mądra. Jedyne, co po niej odziedziczyłaś, to wygląd.

Lisa rozzłościła się jeszcze bardziej.

– Co za Libusza, do cholery?

Armas przyglądał się wyszorowanej do czysta Lisie, podczas gdy Faron usiłował przedrzeć się poza narkotykowe zamroczenie dziewczyny i cokolwiek jej wyjaśnić. Rzeczywiście, coś w niej było, to, co sprawia, że ludzie wydają się interesujący bez względu na urodę, poczucie humoru czy sposób bycia. Naturalnie nie była tak piękna jak Berengaria czy Lenore, lecz… naprawdę coś w sobie miała.

Tylko ten jej okropny język! A zachowanie?

Farona, który zdążył odpocząć w gondoli Gorama, a teraz przesiadł się do pojazdu Sardora, można już było uznać za zdrowego. Armas przysłuchiwał się ich rozmowie.

– Zewnętrzne podobieństwo jest doprawdy zaskakujące.

– Czyżby reinkarnacja? – podsunął Strażnik.

Faron zastanowił się.

– Sądzę, że masz rację, Sardorze.

– Co? O czym wy mówicie? – wtrąciła się ostro Lisa.

Faron odwrócił się do dziewczyny.

– Założycielka twego rodu odrodziła się w twojej postaci. Dlatego tak bardzo pragnęła cię uratować. Widać nie mogła znieść, że jej nowe życie, jej dusza popada w tak straszną ruinę.

– Wcale nie! Mogę z tym skończyć w każdej chwili, kiedy tylko zechcę. Tyle że po prostu nie mam ochoty. Czy jest coś lepszego niż dobry odjazd?

Faron spytał z powagą:

– A miałaś ostatnio jakieś dobre odjazdy?

– Owszem…

Urwała. Bo czy naprawdę tak było? Czyż nie starała się z całych sił, żeby do tego doszło, lecz wciąż jej się to nie udawało? I stale myślała, że może następnym razem… Ale teraz musi dostać działkę, inaczej naprawdę będzie źle.

– Czy też może całkiem po prostu jesteś uzależniona?

Lisę jakby coś ukłuło. Jak można o to pytać? Ona miałaby być narkomanką?

Wysoki mężczyzna, który usiadł na krześle, mówił dalej:

– Libusza starsza bardzo wiele uczyniła dla swego kraju. Jej pragnieniem jest, abyś ty podjęła jej dzieło.

– A to dlaczego? – krzyknęła Lisa ze złością. – Kto robi cokolwiek dla mnie?

– Masz bardzo niewłaściwe nastawienie do życia. Mężczyzna wstał i w jednej chwili zrobił się potwornie wysoki, Lisa poczuła się przy nim maleńka jak mysz.

– Odpowiedz tylko, Liso, na jedno pytanie: Co chcesz zrobić ze swoim życiem?

Dziewczyna prychnęła.

– Zejść na dno z podniesioną flagą – odparła buńczucznie. – Kto by miał ochotę kończyć życie w domu starców jako sklerotyk?

– To, co mówisz, jest tak prostackie i egoistyczne, że nie chce mi się nawet tego komentować. Twoim zdaniem leżeć w barłogu pod łachmanami w stanie kompletnego zamroczenia to właśnie znaczy zejść na dno z podniesioną flagą? Czy kiedykolwiek uczyniłaś w życiu coś, co by miało jakąkolwiek wartość? Dość już tego! Pomożemy ci wyrwać się z uzależnienia.

– Ha! Jak można być tak naiwnym!

Faron ze współczuciem pokręcił głową.

– Jest wśród nas pewien człowiek, który potrafi ci pomóc, lecz zanim on przybędzie, może ci być trochę trudno.

– Potrzeba mi tylko jednej działki, żeby znów stanąć na nogi – oświadczyła Lisa, która już naprawdę czuła mrówki pod skórą, a na skórze zimny pot.

Zaczynały się wszystkie te piekielne udręki, które znała aż za dobrze. Kiedy pojawił się ten wariat, noszący, zdaje się, imię Armas, powoli wychodziła już z oszołomienia. Ona zażyła narkotyk znacznie wcześniej niż inni.

Teraz jej organizm wyraźnie domagał się nowej dawki, i to jak najprędzej.

– Dajcie mi tylko jedną działkę, żebym mogła odzyskać równowagę. Potem będę już gotowa, żeby z tym skończyć, i to natychmiast.

Nikt w to nie uwierzył, chociaż dziewczyna chyba akurat w tej chwili była w pełni przekonana, że nie kłamie.

Postanowiła wyjść po swoje ubranie, żeby przeszukać kieszenie.

Spotkała się jednak z gwałtownym sprzeciwem. Umieszczono ją na siedzeniu, a Armas przytrzymywał ją mocno z takim wyrazem twarzy, jak gdyby przyciskał kamień, spod którego chce się wydostać najprawdziwszy smok.

Lisa kopała i uderzała na oślep, krzycząc, że musi wyjść.

– O, nie! – oświadczył ten drugi, Marsjanin. – Masz zamiar nam uciec? Armasie, przynieś jej łachy, żeby sama mogła się przekonać, że tam nic nie ma.

Armas zadrżał.

– Właśnie się wykąpałem – powiedział z wahaniem. Nie chciał sprzeciwiać się rozkazowi Farona, no ale dotknąć tych brudnych łachmanów…

– Ja pójdę – powiedział Sardor, który go widać zrozumiał.

Ale nie dotarł dalej niż na schody. Faron i Armas zdążyli tylko dostrzec dwie sylwetki, z których jedna strzeliła w kierunku Sardora usypiającym nabojem.

Strażnik zdołał jeszcze zatrzasnąć drzwi od zewnątrz, żeby ochronić przyjaciół.!

Potem osunął się na ziemię.

Загрузка...