Zaczęło się od krążących plotek. Plotek o włamaniu, czy raczej o próbach włamania. Komuś wydawało się, że widział nocą jakiś cień, który szybko przemknął i zaraz zniknął z oczu. Pokraczny cień jakiejś nieznanej istoty.
Ale przecież w Królestwie Światła nic istnieje nic podobnego, z rezygnacją wzdychali ludzie. Wszędzie dookoła panuje spokój i dobroć. Wszelkie złe moce zostały już zwalczone albo też przeciągnięte na stronę dobra. Któż wobec tego tutaj krąży?
O tym, czego dokonał Marco, zajmując się obrażeniami Armasa sam w swoim pałacu czy też wespół ze zręcznymi lekarzami ze szpitala, tak naprawdę mieszkańcy Królestwa Światła nigdy się nie dowiedzieli. W większości nie mieli też pojęcia, jak straszliwie ciężkie rany odniósł Armas, w jak krytycznym stanie były jego mięśnie, nerwy i naczynia krwionośne.
Ale Marco i jego zespół jakoś zdołali go wylatać, co samo w sobie było prawdziwym cudem. Teraz lękali się jedynie o to, jak ciężkich obrażeń mogła doznać jego głowa i pięć zmysłów.
Farona na jego stanowisku zastąpił ktoś inny; zmuszono go, by wreszcie porządnie się wyspał i zebrał siły do dalszych działań.
Dzień później musiał przyznać, że mieli rację. Po przespaniu szesnastu godzin czuł się jak nowo narodzony.
Stali teraz wokół Armasa w jego szpitalnym pokoju. Chłopak wciąż był nieprzytomny. Rodzice, Strażnik Góry i Fionella, siedzieli przy nim od wielu godzin. Teraz serdecznie podziękowali jego wybawicielom i poszli choć trochę odpocząć.
– Co się dzieje w Królestwie, Marco? – spytał Faron cicho.
Książę skrzywił się.
– Nie wiem, przyjacielu. Otrzymujemy bardzo nieprzyjemne raporty. Mowa jest o jakiejś dziwnej istocie.
– Ach, nie! – jęknął Goram. Razem z Lilją również odwiedzili chorego. – Nie zniesiemy już więcej kolejnych potworów!
– To na pewno tylko plotki – próbował uspokajać go Jaskari, który przyjechał ze zwierzyńca ratować Armasa, przyjaciela z dzieciństwa.
– Na pewno – podchwycił jeden z lekarzy. – Przecież każda istota, każdy najmniejszy nawet żuczek został „zaimpregnowany” eliksirem dobra. Ale ludzie poszeptują o jakichś napaściach! To przecież niemożliwe, nie ma nikogo, o kim by się zapomniało. Nic z tego nie pojmujemy.
– Tak, to nie może być nic innego jak tylko głupie pogłoski – stwierdził Faron.
Armas poruszył głową. Zaraz zapomnieli o złych wiadomościach i w skupieniu pochylili się nad chłopakiem.
– Armasie – cicho szepnął Marco. – Słyszysz mnie?
Chory powoli otwierał oczy. Zauważyli, że ma wielkie trudności ze skupieniem wzroku w jednym punkcie, wreszcie jednak jego spojrzenie zatrzymało się na Marcu i Armas kiwnął głową.
– Armasie, to bardzo ważne – przemówił do niego Faron. – Inaczej nie mielibyśmy śmiałości dręczyć cię teraz. Ale odpowiedz mi: gdzie jest Móri? I Berengaria? Musimy się tego dowiedzieć, i to jak najprędzej.
Armas znów zamknął oczy, klatka piersiowa unosiła mu się ciężko, z wysiłkiem.
– Widzę, że masz trudności z mówieniem – podjął Faron. – Będziemy ci zadawać pytania w taki sposób, że wystarczy, byś tylko kiwał albo kręcił głową.
– Czy wiesz, gdzie oni są? – spytał Marco.
Przeczenie.
Popatrzyli na siebie z rezygnacją. Cóż, rozwiała się ich nadzieja.
– Czy zdarzył się wam wypadek? A może was napadnięto?
– Jedno pytanie na raz – pouczył go Faron. – Napadnięto was?
Tym razem upłynęła chwila, zanim doczekali się odpowiedzi. Jak gdyby Armas nie bardzo wiedział. W końcu jednak z wahaniem potaknął.
– Widziałeś, kto to zrobił?
Nie.
– Od tylu? – dopytywał się Goram.
Armas kiwał głową, Faron w duchu przeklinał.
– Byliście w gondoli?
Nie.
– Chodziliście po ziemi?
Tak. Armas usiłował pogłębić tę odpowiedź, ale brakło mu siły.
– Byliście w Boliwii?
Nie.
– Dalej na północ?
Potaknięcie.
– Na północ od Zatoki Meksykańskiej?
Tak.
– Na granicy między Arizoną a Meksykiem?
Nie.
– Dalej na wschód?
Tak.
W taki oto sposób rozmawiali, aż wreszcie lekarze powiedzieli stop. Lecz wówczas, po wielu nieporozumieniach, zdołano ustalić, że grupa Móriego znajdowała się na Florydzie. Wylądowali, żeby przenocować na ziemi. O wczesnym poranku wybrali się popatrzeć na Everglades, rozległe błota, i właśnie wtedy zupełnie nieoczekiwanie nastąpił atak. Otoczył ich jakiś osobliwy zapach, który całkowicie ich zamroczył. Armas widział, jak Móri i Berengaria nieprzytomni osuwają się na ziemię. On sam był bardziej odporny i już miał się odwrócić, gdy zadano mu silny cios w głowę. Następne, co pamięta, to przebudzenie w tym pokoju.
Niczego więcej nie widział.
Był teraz już bardzo zmęczony, pozwolili mu więc odpocząć. Opuścili jego pokój, zostawiając go pod opieką sympatycznych pielęgniarek, które, jak mogły, starały mu się ulżyć w cierpieniu.
– Tajemniczy napastnicy musieli uderzyć go za mocno – mruknął Jaskari, gdy wszyscy zatrzymali się na korytarzu. – Zrzucili go potem z wysokości, bo był umierający.
– Do niczego już nie mógł im się przydać. Rzeczywiście na to wygląda – zgodził się z nim Marco.
– Tamci dwaj Strażnicy na Grenlandii również wspominali o jakimś dziwnym zapachu – przypomniała sobie Lilja. – To było podczas pierwszego ataku na bazę, można by powiedzieć: ataku gazowego.
Faron pokiwał głową, a Goram przyznał:
– To prawda. No, ale teraz Lilja i ja musimy już iść. W Domu Kamieni oczekują nas Shira, Oko Nocy i Villemann. Uroczyście przekażemy szlachetne kamienie w ich ręce.
Te słowa znów przypomniały im o Dolgu i wszystkim serca ścisnęły się w piersi. Dolg stanowił jedno z kamieniami. Kto zdoła teraz zapanować nad ich migotliwą mocą?
Villemannowi, młodszemu bratu Dolga, już wcześniej powierzano odpowiedzialność za niebieską kulę. Współpraca układała się dobrze, szafir łaskawie na nią zezwalał, natomiast straszliwie niebezpieczny farangil tylko raz w rękach miała Shira, wtedy w Dolinie Róż. Shira, czysta. Jakie możliwości miał Oko Nocy, gdy chodziło o kamienie, nie wiedzieli, lecz Indianin, tak jak i Shira, dotarł przecież do źródła jasnej wody.
Bez względu na wszystko, właśnie tych troje, Shirę, Villemanna i Oko Nocy, wskazał Dolg. A Dolga słuchał każdy bez wyjątku.
Na parkingu gondoli zmierzał do swojego pojazdu pewien młody człowiek. Mieszkał w Zachodnich Łąkach, ale spędził noc u swej wybranki w Sadze.
Radosny po mile spędzonej nocy i pokrzepiony mocnym snem do południa, rozglądał się za swoją pomalowaną na dość śmiały pomarańczowy kolor gondolą, kiedy do jego uszu dotarły jakieś dźwięki. Właściwie nie był zaskoczony, w tym miejscu przecież zwykle kręciło się tyle ludzi.
Zaraz jednak zatrzymał się, pociągając nosem. Cóż to za zapach, jakby gaz czy też… Czyżby któraś z gondoli się zepsuła? Powinno się…
Dalej nie doszedł nawet w myślach, ogarnęła go bowiem gwałtowna słabość. Nie słyszał wcześniej o tajemniczych napaściach, za bardzo zajmowała go ostatnia miłostka. Nieświadom niebezpieczeństwa, teraz po prostu osunął się na ziemię.
Goram i Lilja, także zmierzający ku swojej gondoli, która miała zawieźć ich do stolicy, lepiej orientowali się w sytuacji.
Szli gawędząc, doskonale czuli się we własnym towarzystwie teraz, kiedy mieli już świadomość, że nie łamią żadnego prawa.
– Co sądzisz o tych płotkach, Goramie? – spytała Lilja. – I o tych napaściach? To brzmi tak idiotycznie, tak zupełnie nie na miejscu w naszym pełnym spokoju Królestwie Światła.
– To prawda, bo przecież nawet miasto nieprzystosowanych zmieniło się w istny raj. I wielu z tych, którzy pragnęli powrócić na powierzchnię Ziemi, będzie wreszcie mogło wyjechać teraz, gdy miejsca, w których dawniej mieszkali na Ziemi, zostały oczyszczone. Ostrzegamy ich jednak, że nie powrócą w swoje własne czasy, w wielu przypadkach przeminęły już pokolenia, odkąd do nas przybyli. Cóż, nie pojmuję, skąd mogą się brać te plotki. Jeśli jest w nich choć trochę prawdy, nasze działania chwilami wydają mi się wręcz beznadziejne, jak gdyby zło nigdy nie miało końca.
– Ja odczuwam podobnie. Wiesz, mówi się, że energia nigdy nie może zniknąć. A może zło to jakaś forma energii? Niezniszczalna?
– Jeśli to prawda, byłoby rzeczywiście niedobrze. Ale najbardziej niepokojące jest to, że jeden ze Strażników został oszołomiony i pobity prawie na śmierć. Nie wiem, co to za jeden. Przeżyje, ale podobno cały czas jest w śpiączce. Podobno, podobno, nikt nie wie nic pewnego. Krążą tylko paskudne niesprawdzone plotki. Jestem taki…
Nagle gwałtownie się zatrzymał.
– Co to takiego? Widziałaś, Liljo? Tam, między gondolami! Jakiś młody chłopak osunął się na ziemię i nikt mu nie pomaga, zresztą nikogo nie ma w pobliżu. Musimy się nim zająć, Liljo. Tylko zasłoń czymś usta, bo to może być ta dziwna słabość.
Dziewczyna zrozumiała, ale czym można zasłonić twarz, kiedy jest się ubranym jedynie w bluzkę, długie spodnie i sandały?
Goram błyskawicznie ściągnął koszulkę. Zorientował się w dylemacie dziewczyny i powiedział prędko:
– Zaczekaj tutaj, sam sobie z tym poradzę.
Już kluczył między ciasno zaparkowanymi gondolami z ustami przesłoniętymi koszulką.
A niech tam, pomyślała Lilja, przecież on nie może iść sam!
Prędko podwinęła bluzkę i przykryła jej dolnym skrajem usta i nos. Pobiegła za Goramem. Nie przejmowała się już teraz, czy nie odsłoniła zbyt wiele ciała.
Goram zniknął gdzieś między gondolami, niektóre z nich były bardzo wysokie. Wcześniej widzieli tylko głowę i ramiona tego chłopaka, który najwyraźniej stracił przytomność i zniknął im z oczu. Lilja wiedziała jednak mniej więcej, gdzie powinna się kierować.
A Goram zdołał wreszcie odnaleźć młodego człowieka, który leżał tam, gdzie upadł. Strażnik z Elity ujął go za ręce, by odciągnąć dalej, gdy nagle padł na nich jakiś ogromny cień. Goram uniósł głowę i zdążył kątem oka dostrzec potworną istotę o ciele człowieka, która zamiast dłoni miała kopyta i łeb kozła z długimi wygiętymi rogami.
Goram instynktownie zrozumiał, że leżący na ziemi człowiek nie liczy się dla tej bestii, on sam jednak, będąc doskonale wyćwiczonym Strażnikiem z Elity, stanowił zagrożenie.
Istota uniosła kopyto, szykując się do zadania ciosu.
Wtedy niedaleko rozległ się głos Lilji:
– Goramie, gdzie jesteś?
– Uciekaj, Liljo, uciekaj! – zawołał ogarnięty panicznym strachem. – Sam sobie z tym poradzę!
Odparowując pierwszy cios, jeszcze nie wiedział, jak tego dokona. Jednak najważniejsze, żeby Lilja znalazła się w bezpiecznym miejscu.
Ona jednak nie bardzo wiedziała, co się dzieje, nie przejmowała się więc jego ostrzeżeniami. Przemykała się między gondolami wprost ku niebezpieczeństwu.
Usłyszała przerażające odgłosy bijatyki i aż pisnęła z lęku o Gorama.
Wtedy ktoś złapał ją za rękę.
Lilja już była gotowa do zadania ciosu, spostrzegła jednak, że to tylko młodziutka, śliczna eteryczna dziewczyna z twarzą przesłoniętą cieniutką chustką.
– Chodź – szepnęła dziewczyna. – Tu jest śmiertelnie niebezpiecznie!
– Ale Goram…
– Tylko mu utrudnisz całą sprawę, on na pewno da sobie radę. Musimy stąd natychmiast odejść!
Lilja, choć bardzo, ale to bardzo niechętnie, usłuchała. Dziewczyna pociągnęła ją za sobą przez parking gondoli między drzewa w lesie przylegającym do Sagi.
Lilja chciała się tam zatrzymać i zaczekać na ukochanego, ale dziewczyna nie ustępowała.
– Chodźmy dalej, to naprawdę straszne monstrum!
– Ależ wobec tego Goram nie może…
– Cicho – szepnęła nieznajoma. – Mam na imię Vicky. A jak ty się nazywasz?
– Teraz szkoda czasu na rozmowę – jęknęła zrozpaczona Lilja.
– Liljo! – rozległo się wołanie Gorama.
Obca dziewczyna nic przestawała jej ciągnąć za sobą, ale Lilja dostrzegła już Gorama, który wydostał się z parkingu dla gondoli i rozglądał się dookoła, szukając jej wzrokiem.
Jednym szarpnięciem uwolniła się z uścisku nieznajomej i biegiem ruszyła w jego stronę. Delikatna dziewczyna, wystraszona, próbowała znów ją złapać, lecz teraz nie było już takiej siły, która zdołałaby zatrzymać Lilję. Rzuciła się Goramowi prosto w ramiona i ciężko dysząc, wyjąkała:
– Co – to – było – jesteś – ocalony – ach – Goramie!
W końcu wybuchnęła płaczem. Łzy przyniosły jej ulgę.
– On zrezygnował – powiedział Goram, nie kryjąc zdziwienia. – Wyglądało na to, że miał zamiar mnie zabić, ale potem po prostu zniknął.
– Rozpłynął się w powietrzu?
– Nie, po prostu zwyczajnie uciekł. Zniknął gdzieś między gondolami. A o jakiej dziewczynie mówiłaś?
– Ona mnie uratowała, odciągnęła mnie. Taka wzruszająco śliczna i mila, ale niczego nie rozumiała! Przecież ja chciałam być przy tobie!
Lilja odwróciła się i popatrzyła na las, ale dziewczyny już tam nie było.
– Nie zdążyłam jej podziękować, ona przecież chciała dobrze, Goramie. Ale opowiadaj, co się tobie przydarzyło!
Zdał jej relację, kiedy szli do swojej gondoli. Cały czas zachowywali zdwojoną czujność na wypadek, gdyby tajemniczy potwór znów miał się pojawić.
– Jakie to straszne! – westchnęła Lilja, gdy siedli już bezpiecznie w gondoli Gorama i pojazd uniósł się w powietrze. – Co to mogło być, jak sądzisz?
Popatrzyli w dół między gondole, ale niczego nie dostrzegli.
– Nie wiem, Liljo.
– Czy mógł to być jeden z baśniowych potworów uratowanych z Gór Czarnych? Jak ci się wydaje? Przecież ani ty, ani ja nie braliśmy udziału w tej wyprawie.
– Mnie również przyszło to do głowy, dowiem się, czy jest wśród nich podobny stwór.
Nie zwlekając, nawiązał łączność z Faronem i powiadomił go o brutalnej napaści na parkingu gondoli, poprosił także, by ktoś zajął się młodym człowiekiem, który wprawdzie zdołał jakoś stanąć na nogi i uciec stamtąd, lecz najpewniej potrzebował jeszcze pomocy.
Spytał potem o baśniowe postaci.
– W każdym razie z całą pewnością nie był to Minotaur. Ten tutaj wyglądał na kozła – wyjaśnił.
Nie zdobył się na żaden dowcip o Szatanie, to byłoby zbyt niemądre.
Ale nie, Faron zapewniał, że żadna podobna istota nie przybyła wraz z nimi z Gór Czarnych. Bestii, którą Goram i Lilja spotkali tego dnia, nikt wcześniej nie widział. Oboje jednak dostrzegli w jej wyglądzie szczegóły, o jakich wspominały krążące plotki.
– Może to jakiś faun? – podsunął Faron.
– Ależ skąd, to była naprawdę budząca grozę istota! Mignęły mi przekrwione koźle oczy, wielkie rozdęte nozdrza i podciągnięta górna warga. Wyglądał jak kozioł z potwornie wielkimi zakręconymi rogami.
– Ale skąd on mógł się tu wziąć?
– No właśnie! Może z jakiegoś zakątka dawnej Ciemności?
– To niemożliwe! Tam nie został nawet milimetr kwadratowy, którego byśmy nie przeszukali i nie potraktowali eliksirem. Ale postaram się czegoś dowiedzieć.
Gdy rozmowa z Faronem dobiegła końca, w gondoli zapanowała cisza. Lilji nie opuszczało głębokie poczucie wdzięczności wobec tej młodej dziewczyny, która odciągnęła ją z niebezpiecznego miejsca. Zrozumiała, że nie mogłaby pomóc Goramowi, co więcej – cios potężnego kopyta natychmiast by ją powalił na ziemię.
– Ale ty się ostro broniłeś.
Goram uśmiechnął się z ponurą miną.
– Owszem. Przydał mi się mój trening. Ale nie miałem możliwości, żeby dokładnie mu się przyjrzeć. Po pierwsze, on starał się trzymać najciemniejszych miejsc między gondolami, i to tymi olbrzymimi, tymi, których używa się najrzadziej. A po drugie, przez cały czas starał się znajdować poza zasięgiem mojego wzroku. I poruszał się także niebywale szybko. Nawet przez sekundę nie stal w miejscu.
– Ale zdołałeś wymierzyć mu celny cios?
– Tak mi się wydaje – odparł zadowolony Goram.