Erion zabrał Marca, Kira i Gorama na zewnętrzny teren Obcych. Jaskari, który tam pracował, również się do nich przyłączył.
Ukryli się w pobliżu furtki prowadzącej do domu Strażnika Góry, tak by widzieć Armasa.
– Wyznaczona godzina już minęła – mruknął Erion. – Sądzicie, że zostaliśmy odkryci?
– Niemożliwe. Niemożliwe, żeby oni potrafili widzieć przez ściany – odparł Marco.
Armas zaczął niecierpliwie krążyć tam i z powrotem przed furtką, bezustannie spoglądał na drogę.
Nikt się nie pojawiał. Ani pieszo, ani gondolą.
– Upłynęły już trzy kwadranse – stwierdził Erion. – Oni nie przyjdą. Wychodzimy.
Armasowi, który nerwowo usiłował obmyślić, jak też powinien zachować się wobec Vinnie, ich widok sprawił wyraźną ulgę.
– Coś się widać stało – oświadczył bez tchu. – Oni zawsze byli nadzwyczaj punktualni.
– Nie podoba mi się to – mruknął Erion. – To nie wróży nic dobrego.
– Przykro mi, że ściągnąłem was tutaj zupełnie na próżno. – Armas był wyraźnie skonfundowany.
Przyjaciele tylko machnęli na to ręką.
Erion podjął decyzję.
– Pójdę teraz pomówić z twoim ojcem.
– Ach, nie! – wykrzyknął Armas, unosząc w górę ręce jak gdyby w geście obrony.
– Chcesz więc sam to zrobić?
Armas trochę skulił się w sobie.
– Nie – powiedział żałośnie. – Idźcie wy, ja na razie poczekam tutaj.
Erion i Marco weszli do domu tylko we dwóch, reszta została z Armasem, na wypadek gdyby jednak ktoś się zjawił.
Strażnik Góry przyjął ich serdecznie, wszak to bardzo szacowni goście przyszli z wizytą.
Gdy jednak usłyszał, że przybyli tu, aby schwytać parę niebezpiecznych złoczyńców, Iskriona i Vinnie, twarz mu się wydłużyła. Opowiedziano mu całą historię, niczego nie owijając w bawełnę.
Podszedł wreszcie do swego biurka i podarł na drobniutkie kawałeczki całą umowę małżeńską. Z oczu biła mu rozpacz. Marco z początku ocenił go bardzo surowo, sądząc, że rozpacza z powodu utraconej możliwości pozyskania Obcej na synową, lecz aż tak źle nie było. Strażnik Góry był naprawdę zasmucony tym, co spotkało jego syna. Ciężko osunął się na krzesło.
– Na cóż ja właściwie naraziłem Armasa? – jęknął. – Jak też się zachowałem!
Marco spostrzegł, że Fionella opuściła pokój, twarz jej rozpromieniał uśmiech ulgi.
Erion, kiwając głową, przyznał:
– Tak, tak, być może lepiej by było pozwolić chłopcu samodzielnie wybrać sobie towarzyszkę życia.
Strażnik Góry westchnął głęboko.
– Teraz to widzę. Zaślepiły mnie moje ambicje. Oby tylko nie okazało się, że to, co się stało, głęboko zraniło jego duszę.
– Nie wydaje mi się, by do tego doszło – wciąż cierpkim tonem powiedział Marco. – On nie był w niej zakochany. Jeszcze nie.
– Och, całe szczęście, przynajmniej tyle!
Podniósł głowę.
– Oddaję się do waszej dyspozycji. Może będę mógł się do czegoś przydać, przecież wiem przynajmniej, jak ona wygląda.
– Wobec tego bardzo dziękujemy – rzekł Erion.
– Ale jak my ich teraz znajdziemy? I kim oni są? Skąd się wzięli?
– Z zewnątrz, to jedyne, co wiemy. Być może uda nam się ich dopaść w pobliżu garażu Gorama, wykorzystamy go jako przynętę. Poza tym wszystkie wyjścia są zamknięte i pilnie strzeżone, złapiemy ich więc prędzej czy później.
– To może potrwać – zamyślił się Strażnik Góry. – Królestwo Światła, odkąd zburzono mur, jest naprawdę olbrzymie. Ale jak oni są w stanie przedostać się w każde miejsce?
– To właśnie jest najbardziej niepojęte. Owszem, istnieje uniwersalny kod do wszystkich drzwi, jakie tu są, lecz mam go ja, a przysięgam, że to nie ja biegam w koło i udaję kozła! Przekazał mi go Faron, kiedy opuszczał Królestwo, a istnieje tylko jeden, gwarantuję – zapewnił Erion.
Strażnik Góry się podniósł.
– Cóż, uczynię wszystko, co w mojej mocy, by rozwiązać wszelkie te problemy, jakie na nas teraz spadły.
– To bardzo cenna pomoc – rzekł Marco z szacunkiem.
– A teraz, przyjaciele, chciałbym rozmówić się z moim synem. Muszę prosić go o wybaczenie tylu rzeczy.
Wyszedł. Erion i Marco porozmawiali jeszcze przez chwilę z Fionellą, która już nie kryła ulgi. Nigdy nie podobała jej się przyszła synowa, wyglądała na snobkę, gardzącą wszystkim dookoła.
– Naprawdę? – zdumiał się Marco. – A ja przypuszczałem, że raczej się podlizywała i starała być sympatyczna.
– Nie w stosunku do mnie – zdecydowanie oświadczyła Fionellą.
Goście opuścili dom.
Sol nie obawiała się wcale kolejnych odwiedzin wściekłej amazonki, lecz ponieważ nie powiodła się próba włamania do domu Gorama i Lilji, istniało podejrzenie, że groźna kobieta może wrócić właśnie tu. Sol została więc z Lilją, gdyż, jak powiedziała: „Właściwie nie policzyłam się z tą furią tak, jakbym tego chciała, nie udało mi się jej złapać. Gdyby znów próbowała się dostać do waszego domu, to będę przygotowana”.
Lilja była jej szczerze wdzięczna za propozycję, Goram bowiem wiedział, że będzie w tym czasie pracował.
Strażnicy przez całą noc pilnowali garażu dla gondoli. Te garaże czy też hangary miały tylko jedne niewielkie drzwi w szczytowej ścianie. Gdy chciano wprowadzić lub wyprowadzić gondolę, dach rozsuwał się na boki i startowano bądź lądowano całkiem pionowo.
Strażnicy zostawili drzwiczki nie zamknięte i zaczaili się w środku, gotowi stawić czoło intruzom.
Tej nocy jednak nikt nie przyszedł ani do domu, ani do garażu Gorama i Lilji, w całym Królestwie Światła panował spokój. Sol była tym bardzo rozczarowana, tak bardzo się już cieszyła na ostateczną rozprawę z groźną przeciwniczką.
Prawdę powiedziawszy, przypomniała sobie wszystkie swoje najlepsze czarodziejskie sztuczki, niektóre nawet przećwiczyła, tak by naprawdę zaskoczyć tamtą.
No cóż, przyjdą kolejne noce, myślała z nadzieją.
Rano natomiast miały miłą wizytę. Szef Elity Strażników przyszedł podziękować Lilji. Rozmawiał z kobietą, którą kiedyś porzucił, przedkładając obowiązek ponad miłość. Został dobrze przyjęty i wszystko między nimi ułożyło się jak najlepiej.
Lilja dostała w podzięce olbrzymi bukiet róż, które natychmiast wstawiła do wazonu. Rozpromieniła się, szczęśliwa i dumna.
A więc zrobiła dobry uczynek, musi o tym powiedzieć Goramowi. Na pewno bardzo się ucieszy. Przecież i on także przyczynił się do zmiany decyzji swego przywódcy.
Szkoda tylko, że w tak brutalny sposób.