21

Faron, dumny Obcy, który tak blisko zaprzyjaźnił się z grupą Poszukiwaczy Przygód, z szumem sunął wysoko ponad Ziemią w gondoli Gorama. Lęk napiął mu wszystkie nerwy w ciele. Czuł wibrowanie w koniuszkach palców zaciśniętych na drążkach sterowych gondoli, odczuwał je pod postacią tysiąca drobnych błyskawic, przeszywających mózg i czubków szpilek wbijających się pod skórę.

Móri i Berengaria.

Musi ich odnaleźć, dopóki nie jest za późno. Ich czas się kończył, taką wiadomość przekazał mu Dolg, a Dolg wyczuwał takie rzeczy.

Faron nie zobaczył syna czarnoksiężnika, usłyszał tylko jego głos w swoim wnętrzu.

Nie zdołasz dotrzeć do nich gondolą, Faronie. Ale oni wiedzą, że ich szukasz, i to stanowi dla nich pociechę i dodaje im siły.

Faron chciał zapytać, gdzie oni są i jak może do nich dotrzeć, lecz glos Dolga już się rozpłynął i Faron nie uzyskał żadnych wskazówek.

To niemożliwe, pomyślał. A nie chodziło mu wcale o trudną zewnętrzną sytuację, lecz o burzę w jego własnym życiu.

Jestem bardzo wysoko postawionym Obcym, mam przed sobą świetlaną przyszłość i wszystko to chcę zaryzykować.

Ale czynię to chętnie, całkowicie świadomie, z otwartym umysłem.

Byle tylko udało mi się ich odnaleźć.

Usiłował nawiązać kontakt z Erionem albo Markiem w Królestwie Światła, lecz system łączności był jakby martwy. Nie mógł się z nikim porozumieć.

Co to może znaczyć? Do tej pory nic podobnego się nie zdarzyło.

Dolg, Dolg, wzywał przyjaciela w myślach. To bez sensu, żebym w taki sposób kręcił się bezmyślnie ponad ziemią. Daj mi jakąś wskazówkę.

I wtedy nagle usłyszał głos Dolga, ostry i pełen przerażenia:

Faronie, uważaj!

Ponad nim opuszczał się pionowo w dół jakiś dziwny samolot, chyba myśliwiec. Kierował się wprost na jego gondolę. Faron usiłował skręcić, lecz nieznany obiekt latający nie miał dla niego litości. W jednej chwili system manewrowy gondoli przestał funkcjonować i Faron poczuł, jak, kręcąc się niby w korkociągu, coraz bardziej przybliża się do ziemi. Obca maszyna przez moment znalazła się tuż obok i mógł spojrzeć w dwie ziejące nienawiścią męskie twarze, których nie zdołał rozpoznać. Zaraz potem musiał podjąć próbę ocalenia własnego życia.

Nad gondolą nie miał żadnej kontroli. Wiedział, że nie zdąży z niej wyskoczyć, ziemia bowiem zbliżała się z prędkością błyskawicy.

Faron uchwycił się poręczy po obu stronach środkowego przejścia, wysoko pod sufitem. Na szczęście nie był przypięty. Teraz pozostawała mu jedynie nadzieja, że jako Obcy jest dostatecznie silny, by przeżyć.

Gondola wirowała tak prędko, że nie zdążył nawet zobaczyć, w jakim miejscu wyląduje. Wiedział, że na szczęście nie zapuścił się daleko nad morze, lecz zderzenie z ziemią i tak byłoby dostatecznie groźne. Wydawało mu się, że jest w jakimś miejscu ponad północną częścią Europy Środkowej.

Gdy nadszedł moment zderzenia z ziemią, poczuł gwałtowne szarpnięcie i jeszcze mocniej zacisnął ręce na poręczach. Tymczasem jednak lądowanie okazało się zaskakująco miękkie. Nie mógł pojąć, dlaczego tak się stało, dopóki nie wyjrzał. Przekonał się wówczas, że gondola wpadła do niewielkiego jeziora, wirując, pod kątem przecięła taflę wody, uderzyła o dno, odbiła się i z powrotem wyłoniła na powierzchnię. Unosiła się teraz na wodzie do góry dnem.

Oszołomiony Faron mógł wreszcie znów myśleć logicznie.

Gondola nabierała wody, to niedobrze. Jak daleko do lądu?

Na szczęście blisko. Dziękował Świętemu Słońcu, że go nie opuszcza, bo przy sporej porcji huśtania i chlupania gondola samoistnie kierowała się ku najbliższemu brzegowi.

Faron mógł jedynie czekać.

Gondola Gorama została zbudowana z bardzo mocnego i sprężystego materiału, uszkodzenia nie wydawały się wcale przerażające, a woda sączyła się do środka jedynie cienkim strumykiem przez pękniętą okienną szybę.

Gorzej przedstawiała się sprawa z samym Faronem. Najgroźniejsze było uderzenie w głowę, czuł, jak ogarnia go coraz większa słabość.

To nie może się stać, przecież on musi zejść na ląd, musi także próbować uratować gondolę Gorama.

Potem wszystko przesłoniła Faronowi mgła. Poczuł uderzenie o brzeg, zachował też niejasne wspomnienie o tym, że otwierał jakieś drzwi, odwrócone do góry nogami, a potem przedzierał się przez wodę i strasznie namordował z wyciągnięciem gondoli na ląd. Zdołał też chyba ją ukryć w zagajniku, potem zaś, jak mu się wydawało, odszedł stamtąd. Co się stało dalej, nie pamiętał.


Obudził się w ciemnościach.

Ktoś się nad nim pochylał.

Jego wzrok z wolna przyzwyczajał się do panującego wokół mroku. O dziwo, było tutaj również światło, żywe, ciepłe żółte światło, blask świec w wysokich świecznikach w jakimiś niezwykłym pomieszczeniu, komnacie twierdzy lub zamczyska, z łukowatym sklepieniem, grubymi murami i olbrzymim kominkiem, na którym z trzaskiem płonął ogień, źródło światła i ciepła. Ściany pokrywały tkaniny w piękne wzory, a w niszach okiennych, wąskich, wysokich i głębokich, widać było oprawne w ołów szybki z kolorowego szkła.

Średniowiecze, pomyślał zdumiony. Podniósł oczy i ujrzał kobietę, stojącą przy nim z miseczką w dłoni.

Cały zdrętwiał. Cóż to za wspaniała niewiasta, z pewnością bardzo wysokiego rodu. Poznawał to po jej niezwykle pięknym stroju, długiej do ziemi sukni o prostym kroju z najdelikatniejszej tkaniny w kolorze bladego błękitu i bieli. Szata ozdobiona była na brzegach ludowymi motywami, wyszywanymi złotą nicią, perłami i szlachetnymi kamieniami, z prostymi i szerokimi rękawami. Kobieta we włosy wplecioną miała wstążkę ze złotogłowiu, nosiła także coś w rodzaju staromodnego diademu. Pierwszą jednak myślą, jaka pojawiła się w umyśle Farona, było: czarownica!

To ona przemówiła pierwsza.

– Kim jesteś, majestatyczny obcy?

Och, nie zdawała sobie sprawy, jak słusznie postępuje, nazywając go „obcym”!

– Moje imię brzmi Faron – odparł dwornie. – I dziękuję ci, szlachetna pani, za ocalenie.

Kobieta nie kryła zdumienia.

– Rozumiesz moją mowę, a ja twoją?

– Nauczyliśmy się radzić sobie z problemami językowymi – odparł Faron nieco ogólnikowo. – A kimże ty jesteś? Królową?

Nieznajoma uśmiechnęła się leciutko.

– Nie jesteś daleki od prawdy. Mam na imię Libusza.

Faron aż drgnął, słysząc te słowa. Libusza? Na Święte Słońce, co to ma znaczyć? Libusza, założycielka dynastii Przemyślidów w Bohemii? W szóstym wieku? W jaki sposób on się tu znalazł? Czyżby odbył podróż w czasie? Nie, to raczej niemożliwe.

Libusza naprawdę była czarownicą, na poły legendarną, na poły historyczną. Dobra królowa Czech. Dzięki swojej czarodziejskiej różdżce wzbogaciła kraj o kopalnie, za pomocą swych zaklęć zakładała miasta, a ofiary składane z ludzi zastąpiła ofiarami z obciętych paznokci i włosów. Powiadano, że wciąż tkwi pod postacią woskowej mumii w swoim grobie w Pradze.

Faron całkiem zaniemówił. Zupełnie nie wiedział, jak ma to wszystko rozumieć.

Libusza pochyliła się nad nim.

– Namaściłam cię uzdrawiającymi olejkami, mam tu też miseczkę leczącego eliksiru, który powinieneś wypić.

– Nie wiem, jak ci dziękować.

Kobieta wyraźnie się ożywiła. Siadła przy nim i nakryła mu rękę dłonią, która wydawała się lekka niczym strusie pióro. W jej oczach pojawił się cień strachu.

– Owszem, możesz mi pomóc, widzę bowiem, że jesteś szlachetnym człowiekiem – zaczęła mówić bez tchu. – Jedna z moich potomkiń ogromnie cierpi, za sprawą współczesnych, niebezpiecznych czarodziejskich środków jest bliska śmierci. Ja nie mogę do niej dotrzeć, ty za to możesz.

– Gdzie ją znajdę? – natychmiast spytał Faron.

– Niedaleko stąd. Najpierw jednak sam musisz stanąć na nogi. Będę cię osobiście pielęgnować, aż nabierzesz dość sił, by zająć się moją następczynią. To młoda dziewczyna z tego wielkiego miasta, które wyrosło w pobliżu.

Faron poczuł, jak bardzo jest słaby. Miał ochotę natychmiast się poderwać, przede wszystkim by wyruszyć na poszukiwanie Móriego i Berengarii, był jednak wciąż zbyt zamroczony. Zrozumiał, że doznał naprawdę ciężkiego wstrząsu mózgu, powinien więc zachowywać absolutny spokój.

Opadł z powrotem na poduszki i przymknął oczy.

Poczuł ogarniającą go bezradność. Mimo że on. i jego towarzysze starali się znaleźć wyjście z dramatycznej sytuacji, wszystko stawało się coraz bardziej skomplikowane.

Na dodatek teraz powinien pospieszyć z pomocą! jakiejś nieznajomej potomkini znającej się na czarach księżniczki z pogańskich czasów. Dopiero potem będzie mógł wyruszyć, by wypełnić swe właściwe, lecz chyba nierealne zadanie: uwolnić dwójkę zaginionych.

Загрузка...