6

Armas leżał nafaszerowany rozmaitymi medykamentami, uśmierzającymi ból i działającymi usypiająco. Zapadłszy w półsen, powrócił pamięcią do jakiegoś dziwacznego ciasnego pomieszczenia. Wydawało mu się, że przez cały czas był całkowicie nieprzytomny, tak jednak być nie mogło, teraz bowiem powróciły wspomnienia duchoty, zimnego potu i bólu, pełnych złości narzekań Berengarii i Móriego, który wśród iście grobowych ciemności starał się ją uspokoić.

Mogło to być wspomnienie zaledwie jakiegoś przelotnego momentu, więcej bowiem nie pamiętał, tylko taki obrazek i nic poza tym.

Muszę ratować Berengarię, pomyślał zamroczony, kręcąc się w szpitalnym łóżku. Muszę ją ratować, Móriego także, lecz on lepiej sobie poradzi. Czarnoksiężnik jest silny, da sobie radę.

No ale Berengaria, ta nieszczęsna dziewczyna… Czy ktoś o tak niezwykłej urodzie ma zginąć? Czy jej złośliwe, cięte odpowiedzi muszą zamilknąć na zawsze? Naprawdę miałaby już więcej nie istnieć?

Muszę spieszyć jej na ratunek, nie mogę tak tu leżeć!

Oczywiście dziewczyna była też prawdziwym utrapieniem, łaziła za mną, przekonana, że ulegnę jej niezwykłemu urokowi. Jak można być tak głupim? Przecież ona ani trochę nie jest w moim typie! Te jej zmienne nastroje… Okropna z niej gaduła, kokietka i…

Móri twierdził, że tak było dawno temu, że ona się już teraz zmieniła. Phi, ani trochę w to nie wierzę!

Nagle pojawiło się nieprzyjemne wspomnienie. Móri czy też ktoś inny, nie pamiętał kto, powiedział, że Berengaria ani trochę się już nie interesuje Armasem, że tamten czas dawno przeminął i dziewczyna zwróciła teraz oczy w zupełnie inną stronę.

E tam, powiedzieli tak tylko po to, żeby się z nim droczyć. Przecież on doskonale wie, kim się interesuje Berengaria. Niestety, aż za dobrze.

Głupia dziewczyna! Jest jak kamień u szyi, którego nigdy nie zdoła się pozbyć!

Czy on nie zazna już spokoju?


Armas ze szpitalnego łóżka patrzył na górującego nad nim surowego ojca. Strażnik Góry przemawiał do niego poważnym tonem:

– Ogromnie się cieszymy, Armasie, z tego, że cię odzyskaliśmy, właściwie byłeś już po drugiej stronie. Matka przesyła ci pozdrowienia, ona nie chcia… nie mogła przyjść teraz ze mną.

Bardzo zmartwiło to Armasa. Matka, miła, prosta Fionella, zawsze pełniła funkcję resora, łagodzącego twarde wymagania stawiane przez ojca. A skoro matka nie chciała teraz przyjść…

Strażnik Góry, potężny władczy mężczyzna, wyprostował się. Nie był prawdziwym Obcym, tak jak Faron czy Erion, gdyż jego krew przemieszana była z krwią Lemuryjczyków. Mimo to jednak uważano go za Obcego, w dodatku na tyle wysoko urodzonego, by otrzymał pozwolenie na zamieszkanie na ich zewnętrznych obszarach, tam gdzie również znalazły miejsce dla siebie zwierzęta z powierzchni Ziemi, którym groziło wyginięcie. Krew Lemuryjczyków przedostała się w jego geny już dawno temu i od tamtej pory w jego drzewie genealogicznym znajdowali się wyłącznie Obcy.

Armas doskonale znał własne pochodzenie. Ojciec, podobnie jak inni pół – Obcy, otrzymał zlecenie, by wymieszać swoją krew z ludzką na Ziemi i dzięki temu zapewnić ludzkości wyższą inteligencję oraz inne wartościowe cechy.

W pewną czarodziejską noc Strażnik Góry rzucił urok na pokojówkę księżnej Theresy, Fionellę, i spłodził z nią dziecko. Ku własnemu zdziwieniu jednak zakochał się na zabój w tej prostej młodej dziewczynie i zabrał ją ze sobą do Królestwa Światła. Nie takie wprawdzie miał plany, lecz małżeństwo okazało się ze wszech miar szczęśliwe. Armas podejrzewał, że to w dużym stopniu zasługa jego matki. Ona zawsze potrafiła wszystko wygładzić, była łagodna i życzliwa, ojciec zaś naprawdę ją kochał. Niestety, niekiedy przeżywała też ciężkie chwile, zwłaszcza w kwestii wychowania Armasa wychodziły na jaw surowe zasady męża i jego ogromne ambicje w stosunku do syna.

Armas więc zastanawiał się teraz, o czym to pragnie rozmawiać z nim ojciec. Z jakiegoś powodu czuł się niespokojny.

Strażnik Góry wydawał się potężniejszy niż kiedykolwiek, gdy patrzyło się na niego z perspektywy szpitalnego łóżka.

– Synu, znalazłem dla ciebie naprawdę godną żonę.

Armas zdrętwiał. Co też teraz będzie?

– Jesteś obdarzony wieloma wyjątkowymi zdolnościami, Armasie. Jesteś dobrym reprezentantem nas, Obcych, starszyzna dawno temu już zezwoliła ci na małżeństwo z prawdziwą kobietą z rodu Obcych.

Armas nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.

– Zawarłem więc już umowę z jej ojcem, jednym z tych, którzy byli nieobecni, gdy Marco przeprowadzi! zabieg na skórze prawdziwych Obcych tak, by mogli wszędzie się swobodnie poruszać. Dlatego też wciąż nosi maskę, taką w jakiej po raz pierwszy ujrzałeś Farona…

Armas pokiwał głową. Dalej, do rzeczy, pomyślał.

– Obiecał ci swoją córkę, to naprawdę fantastyczna dziewczyna, zapewniam.

– Czy nie może teraz poprosić Marca, żeby zajął się jego skórą? – spytał syn, próbując się ratować podjęciem jakiegoś mało istotnego tematu. Nie bardzo mu się podobało, że rozmowa przybrała taki obrót.

– No, oczywiście, ale Marco przecież aż do tej pory przebywał na powierzchni Ziemi – odparł lekko poirytowany Strażnik Góry. – Lekarze mówią, że możesz już dzisiaj zostać wypisany, zabiorę cię stąd po południu i wtedy będziesz mógł poznać swoją narzeczoną. Nie rozczarujesz się, zapewniam.

Armas nareszcie zrozumiał, na co się zanosi.

– Ale przecież ja kocham inną i właśnie z nią chcę się ożenić!

Strażnik Góry ściągnął brwi. O, to zły znak, szkoda, że nie ma matki!

– Czy wolno mi zapytać, kto to taki? Owszem, doszły mnie słuchy o tym twoim zauroczeniu jakąś pogańską postacią z baśni, tą Kari…

– Ojcze, nie mówimy teraz o boskich istotach!

– Tak właśnie można określić nas, Obcych.

Armasowi od tych słów zrobiło się słabo. Tym razem ojciec posunął się za daleko.

– Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek nazywał Kari poganką – oświadczył, czując, jak serce ściska mu się w piersi. – Przecież pogodzenie się z jej stratą zabrało mi miesiące, ba, niemal cały rok! Ona była moją pierwszą wielką miłością.

Ojciec prychnął.

– Jeśli ona była pierwszą, to kim jest teraz ta obecna?

– To Berengaria.

– Berengaria??? – Strażnik Góry wręcz wypluł imię dziewczyny. – Ta niemądra strojnisia? Przecież zawsze jej unikałeś!

– Myliłem się – mruknął Armas, którego ogarnęła wielka ochota, żeby schować się pod kołdrę. – Doszedłem do wniosku, że ona jest właściwą dla mnie dziewczyną. Jest też we mnie zakochana.

– Zwyczajny człowiek? Czyś ty zupełnie stracił rozum, chłopcze?

– Berengaria nie jest wcale żadnym zwyczajnym człowiekiem. Jej ojciec, Rafael, urodził się w rodzinie von Virneburg, jest adoptowanym synem księżnej Theresy. Matka Berengarii również pochodzi z najznamienitszej szlachty.

Ojciec z rezygnacją opadł na krzesło.

– Ale czy ty nie pojmujesz, że szlachetna krew Obcych, jaka płynie w twoich żyłach, w iście katastrofalny sposób się rozrzedzi, jeśli poślubisz ludzką istotę?

– Tobie to nie przeszkadzało – przypomniał mu Armas nie bez złośliwości. Snobizm ojca ogromnie go rozgniewał.

– Nie mówimy teraz o twojej matce – usadził go ostro Strażnik Góry. – Mówimy o tobie.

Armas usiadł na łóżku, oparł się na łokciu. Po raz pierwszy tak naprawdę ośmielił się sprzeciwić ojcu i wprost parskał z gniewu.

– Jestem również jej synem, a ona jest w stu procentach człowiekiem. Ty zaś sam, ojcze, jesteś po części Lemuryjczykiem. To nie czyni ze mnie Obcego pełnej krwi.

Strażnik Góry był teraz purpurowy na twarzy.

– Zgoda, ale odziedziczyłeś cechy, dzięki którym przewyższasz bardzo wielu pół – Obcych, dlatego właśnie zostałeś zaakceptowany jako przyszły mąż drogiej Vinnie.

– Ach, tak, a więc ona tak ma na imię? Ojcze, zaaranżowane małżeństwa już się przeżyły, są niecywilizowane, to barbarzyństwo. Ja pragnę Berengarii i jestem tego pewien bardziej niż kiedykolwiek.

Ojciec wstał.

– Zaczekaj tylko, aż zobaczysz Vinnie – oświadczył i z triumfalnym uśmiechem opuścił pokój. Na koniec rzucił jeszcze: – Przyjdę po ciebie o czwartej.

Armas został sam. Nigdy w życiu, pomyślał, nigdy w życiu nie zdradzę Berengarii, przecież ona tak bardzo mnie kocha. A ja ją!

Że też nie odkryłem tego wcześniej! Naprawdę byłem ślepy!


Armas był chyba tym z grupy Poszukiwaczy Przygód, którego wychowano w najmniej właściwy sposób. Jeżeli ktoś od wczesnych lat dziecinnych słucha jedynie o tym, jaki jest wyjątkowy i jak bardzo przewyższa wszystkich kolegów, nigdy nie wychodzi mu to na dobre. Również stawianie młodemu człowiekowi niezwykle wysokich, wręcz niemożliwych do realizacji wymagań nie jest najlepsze. Armas naprawdę ciężko nad sobą pracował, by być takim jak inni Poszukiwacze Przygód, lecz oczekiwania ojca wielokrotnie stanowiły dla niego wielkie obciążenie.

Tego popołudnia, wróciwszy do domu na wciąż niepewnie stąpających nogach, zastał w nim wyraźnie zmartwioną matkę. Mieli gości i Fionella zaraz zaprowadziła syna, żeby się przywitał. Nic przy tym nie mówiła. Armas wyczuwał jednak, że ani trochę nie jest uszczęśliwiona tym, co przygotował jej mąż.

Gdy jednak Armas zobaczył owo cudowne stworzenie, które wdzięcznie uśmiechało się do niego z głębi salonu, mógł tylko błogo westchnąć w duchu.

Piękniejszej dziewczyny nigdy nie widział. Ach, skocz do morza, Berengario, albo idź do domu, bo tu nie masz się z kim mierzyć!

Twarz dziewczyny o idealnych rysach otaczały lśniące złocistoblond loki. Armas wiedział, że wśród Obcych są również blondynki, chociaż stanowiły mniejszość. Często je widywał w zewnętrznej części Królestwa Obcych. Nie przypuszczał jednak, że również wśród tych czystej rasy można spotkać jasnowłose. A może się mylił? Nie pamiętał. Poza tym teraz żadne granice już nie istniały, Marco wszak umożliwił im swobodne poruszanie się.

Ale Vinnie była doprawdy wyjątkowa w całej tej swojej jasności. Włosy o barwie zboża sięgały jej aż do pasa i pięknie kontrastowały z krótką czerwoną sukienką, odsłaniającą znaczną część zgrabnych rasowych nóg. Na stopach nosiła lekkie buty w tym samym kolorze co sukienka. Figurę też miała świetną, w głębokim wycięciu sukni widać było piersi krągłe jak dojrzałe jabłka. Nie była przy tym ani trochę wyzywająca, przeciwnie, nieśmiały uśmiech, zdaniem Armasa, przydawał jej wyglądu niedoświadczonej pensjonarki. Nie była też tak wysoka, jak zwykle Obcy. O wiele niższa od ojca. Przypominała raczej niezwykle udaną mieszankę Lemuryjczyka, człowieka i Obcego, a ojciec jej przyznał później, że w żyłach matki Vinnie znalazła się niewielka domieszka innej krwi, lecz do tego przemieszania doszło bardzo dawno temu. On sam był Obcym czystej rasy. Armas ocknął się z zauroczenia i jąkając się przypomniał, że ponieważ Marco powrócił do Królestwa Światła, to ojciec Vinnie może iść na zabieg do szlachetnego księcia, by móc wreszcie zrzucić tę maskę, zakrywającą niezwykle wrażliwą skórę.

Obcy z uśmiechem podziękował mu za miłe słowa.

– Niebawem odwiedzę księcia Marca, nie mogę się już tego doczekać.

Fionella wreszcie się odezwała:

– Nasz syn właśnie wrócił ze szpitala, czy pozwolicie, żeby usiadł?

– Armasowi nic nie dolega – uśmiechnął się Strażnik Góry do gości, żonie zaś posłał pełne wyrzutu spojrzenie. – Ale chyba wszyscy możemy usiąść?

Armas ze smutnym uśmiechem patrzył na ojca Vinnie. Gdy ten siadał, chłopak bez trudu dostrzegł jego szczególne sztywne ruchy, takie same jak ruchy Farona podczas wyprawy w Góry Czarne. Nic dziwnego, Obcy całe ciało miał przecież spowite w miękką materię, chroniącą skórę niczym pancerz przed powietrzem zarówno we wnętrzu, jak i na powierzchni Ziemi.

Dobrze, że Marco potrafił temu zaradzić!

Rozmowa toczyła się dość niemrawo. Armas w niej nie uczestniczył, wystarczyło mu już to, że intensywnie wyczuwał bliskość Vinnie siedzącej obok na kanapie. Bał się na nią spojrzeć, żeby przypadkiem się nie zdradzić ze swym bezgranicznym podziwem. Ku własnemu przerażeniu zorientował się jednak, że obaj ojcowie zaczęli omawiać coś w rodzaju kontraktu ślubnego między nim a Vinnie. Jego matka Fionella czym prędzej opuściła pokój, jak gdyby chciała przez to zaprotestować, on sam również miał ochotę postąpić podobnie. Ojciec jednak przytrzymał go wzrokiem.

Armas nie życzył sobie, by w taki oto sposób wytyczano mu przyszłość, pragnął najpierw poznać Vinnie, tak jak sam tego chciał, delikatnie, ostrożnie i romantycznie. Przecież oni odzierają cały ten związek z wszelkiej czułości, wzajemnego oddania i okradają z tej radości, jaką daje zbliżanie się do siebie!

Wizyta trwała dość krótko, obiecano mu jednak spotkanie z przyszłą żoną już następnego dnia. Musiał się więc uzbroić się w cierpliwość.

Gdy jednak tej nocy leżał w swoim łóżku, jego mózg zaczął pracować.

Co ja właściwie robię? Przecież miałem nigdy nie zdradzić Berengarii. Przecież to właśnie ją kocham! A ona naprawdę się załamie, jeśli poślubię inną!

Słyszałem przecież, jak było z Jaskarim, któremu wydawało się, że się w niej zakochał i ośmielił się ją pocałować. Prychnęła tylko jak rozzłoszczona kotka i oświadczyła mu prosto z mostu, że ani trochę nie jest nim zainteresowana.

No tak, to jasne, nie miałem odwagi powiedzieć Jaskariemu, że ona kocha właśnie mnie, ale to już niepotrzebne, on znalazł inną, Alteę. No cóż, jeśli się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Ach, nie, to zbyt banalne rozumowanie, niegodne mnie. W dodatku oni podobno są bardzo szczęśliwi.

To dobrze.

Vinnie…

Już sam dźwięk jej imienia jest jak pieszczota. Ta wspaniała osóbka rzuca wyzwanie mojej rycerskości. Jest zupełnie inna niż ta tyczka od fasoli, Berengaria, która groziła, że przerośnie mnie o głowę. Na szczęście tak się nie stało, ale brakowało niewiele.

Ach, jakże mi trudno, walczą o mnie dwie naprawdę cudowne kobiety, a ja nie wiem, na którą mam się zdecydować!


Również Marco leżał nie śpiąc o tym wczesnym poranku. W jego duszę przeniknęło tchnienie czegoś cudownego, pełnego słodyczy, wypełniając jego myśli napięciem, jakiego nigdy dotychczas nie zaznał. W jednej chwili życie stało się takie cudowne.

Na jego wargach ukazał się niezwykły uśmiech. Właściwie powinien przejmować się wszelkimi problemami, które dotknęły świat, na przykład atakami w Królestwie Światła i tajemniczym zniknięciem Móriego i Berengarii, lecz wyjątkowo, zupełnie wyjątkowo potrafił myśleć jedynie o sobie samym i o tym, jak piękne jest życie.

Która mogła być godzina? Ach, nie, nie może dzwonić do Lilji o tej porze, ale koniecznie musi ją o coś spytać. O coś, co w jednej chwili nabrało dla niego niezwykłego znaczenia.

Загрузка...