ROZDZIAŁ VIII

Lady Catherine Montaigne, hrabina Tor, maszerowała po salonie ze swą zwykłą energią i bez śladu zwykłej pogody ducha.

— Żeby ich najjaśniejsza cholera! Żeby ich wszystkich co do jednego zaraza wydusiła i żeby zdychali ciężko i powoli! — warknęła z uczuciem do jedynej obecnej poza nią w pomieszczeniu osoby.

Był to masywnie zbudowany, krępy mężczyzna siedzący bez ruchu w swoim ulubionym fotelu. Fizycznie stanowił prawie dokładne jej przeciwieństwo. Był o dobre piętnaście centymetrów niższy, a ponieważ Catherine była smukła, by nie rzec chuda, wyglądała na jeszcze wyższą. Miała złociste włosy i błękitne oczy, on zaś czarne i to, i to. Potrafił długo pozostawać bez ruchu niczym głaz z rodzinnych gór na Gryphonie, a ona nie umiała usiedzieć na miejscu. Mówiła szybko, przeskakując z tematu na temat, pozornie bez sensu, i klęła, aż powietrze jęczało. On mówił mało i zawsze w nienagannie logiczny sposób. No i ona nosiła jeden z najstarszych w Królestwie tytułów, on zaś był góralem z Gryphona, czyli cechował się wrodzoną wrogością do wszystkiego co arystokratyczne.

A poza tym byli kochankami.

I nie tylko.

— Tylko mi nie mów, że ich taktyka cię zaskoczyła — zadudnił głębokim basem, w którym wyraźnie słychać było obrzydzenie. — Przeciwko komuś takiemu jak Harrington wszystkie chwyty są dozwolone. Prawdopodobnie jest to jedyna osoba, której nienawidzą bardziej od ciebie!

— Spodziewałam się mimo wszystko czegoś mniej wstrętnego. Nawet po tej bandzie impotentów umysłowych. Nie, nie jestem zaskoczona. Jestem wkurwiona! I to tak, że mam ochotę dorwać High Ridge’a i wykastrować go tępą łyżeczką. Na początek.

— Jeśli znajdziesz sposób, jak go dorwać, służę pomocą: przytrzymam go. A tymczasem Honor i White Haven muszą sobie radzić bez nas. Mają dość sojuszników, których bezpiecznie mogą wezwać na pomoc.

— Chcesz powiedzieć, że nasza reputacja nie jest na tyle świetlana, by im pomogła, co? I co nam to dało? Cholera, nawet mimo tych danych zdobytych przez ciebie gówno zdziałaliśmy. Kilka płotek i żadnej afery. Jeremy będzie zawiedziony. Może nawet bardziej niż ja, a ja naprawdę nie lubię przegrywać.

— A co, myślałaś, że nie będą bronić własnej dupy? — zdziwił się Anton.

— Spodziewałam się, że przygwoździmy więcej skurwysynów.

— Wyroki skazujące dostało ponad siedemdziesiąt procent tych, na których były dowody. Biorąc pod uwagę pechowe zgranie czasowe, to i tak więcej, niż się spodziewałem.

— Tak, gdybyśmy przelecieli prosto przez wormhola, tak jak chciałeś, nie byłoby tego problemu — przyznała gorzko.

— Rozmawialiśmy już o tym wystarczająco często. — Zilwicki nie stracił spokoju. — Nie mogliśmy przewidzieć zamachu i śmierci Cromartego. Gdyby nie to, zwłoka nie miałaby żadnego wpływu, a miałaś rację, że Jeremy’ego X trzeba było wywieźć z Ziemi. Niesłusznie obwiniasz się o te trzy tygodnie poślizgu.

— Wiem — zatrzymała się pod oknem i długą chwilę spoglądała przez nie.

Potem zaczerpnęła głęboko powietrza, wyprostowała się i odwróciła.

— Wiem — powtórzyła energiczniej. — I masz rację: biorąc pod uwagę, że gdy dotarliśmy na Manticore, premierem był knur nieskrobany High Ridge, i tak doskonale nam poszło. Nawet Isaac to przyznaje.

Zilwicki przytaknął bez słowa.

Ku jego sporemu zaskoczeniu Isaac Douglas zdawał się na stałe dołączyć do Cathy. Zamiast towarzyszyć Jeremiemu, pozostał z nią jako kombinacja służącego i ochroniarza. Był też jej łącznikiem z Baletem uznawanym w Królestwie Manticore za organizację terrorystyczną.

Był też ukochanym wujkiem, opiekunem i obstawą Berry oraz Larsa, których Zilwicki formalnie adoptował.

— Naturalnie nie powiedział mi tego, ale założę się, że powiedziałby, gdyby uważał, że daliśmy dupy — dodała z uśmiechem hrabina Tor. — Zakładam więc, że jest zadowolony na tyle, na ile można w tej sytuacji. I nie wątpię, że ani dla niego, ani dla Jeremy’ego sprawa nie jest zamknięta. Zwłaszcza że wiedzą, kto jeszcze był na liście, a o kim ani słowo publicznie nie padło. I skrzywiła się z odrazą.

— Zapominasz o aktach North Hollowa — przypomniał jej Anton. — Co się zaś tyczy Baletu, wiem, że nie lubisz zabijania, ale wątpię, byś cierpiała na bezsenność, gdy tych nie skazanych spotka nagły a niespodziewany koniec. Ja nie stracę przez to ani minuty snu.

— Ja też nie. Ale mimo że nienawidzę handlarzy niewolników i wszystkich, którzy na tym procederze zarabiają, jakoś nie lubię, kiedy zostają ukarani bez sprawiedliwego procesu — uśmiechnęła się krzywo. — Po tylu latach zadawania się z terrorystami powinnam wyzbyć się takich głupich przesądów.

— Nie przesądów, tylko przerostu zasad moralnych. Choć tak w ogóle to dobrze jest mieć jakieś zasady.

— Może. Ale za długo w tym siedzę, by nie wiedzieć, że gdyby nie metody stosowane przez Balet, mało które ścierwo spotkałaby sprawiedliwa kara. Zwłaszcza w Lidze Solarnej czy Konfederacji. Pomagałam też Baletowi dorwać niektórych, o których wiesz… I tak mi się wydaje, że część mojego obecnego niezadowolenia wynika z te-go, że wiem, co zacznie się dziać niedługo tutaj, na moim własnym podwórku. Niezła hipokryzja, prawda? Daleko od domu jakoś mi to nie przeszkadzało.

— To nie hipokryzja, tylko ludzka natura. Jeremy zresztą zdaje sobie z tego sprawę.

— I co z tego?

— A to, że wątpię, by uciekł się do czegoś tak drastycznego, jak się obawiasz. Co prawda jest bezwzględny w wymierzaniu sprawiedliwości, ale oprócz tego, że jest twoim przyjacielem, jest także człowiekiem inteligentnym. Mimo że nie udało się nam dostać wszystkich będących na liście, Królestwo Manticore i tak okazało się wzorem cnót i sprawiedliwości w zwalczaniu niewolnictwa genetycznego w porównaniu z innymi państwami. Jeśli urządzi tu otwarty sezon łowiecki, może więcej stracić, niż zyskać, zwłaszcza gdy ty i ja będziemy pilnowali, żeby na szym domowym świniom nie żyło się zbyt bezpiecznie. Ma dość roboty w Lidze czy w Konfederacji na lata, biorąc pod uwagę, ilu obywateli tych państw znajduje się na liście.

— Możesz mieć rację… — przyznała po namyśle. — Ale wątpię, byś ją miał, gdyby nie posiadał tej listy. I wcale nie jestem pewna, co jeszcze możemy zrobić z domowym chlewem. High Ridge i Macintosh, swołocz jedna, zdołali całkiem skutecznie wmieść śmieci pod dywan.

— Nie zapominaj o New Kiev. — W głosie Antona pierwszy raz zadźwięczał gniew. — Nie zdołaliby tego zrobić, gdyby im nie pozwoliła, obojętnie co inni na ten temat myślą. Czekaj, daj dokończyć. Nie twierdzę, że brała w czymkolwiek aktywny udział, chodzi mi o to, że znając prawdę, nie zrobiła absolutnie nic. Tylko dlatego, by nie pozwolić Alexandrowi na utworzenie nowego rządu, bo tym zakończyłoby się niezależne dochodzenie. Znaczy się stołek i koryto okazały się ważniejsze od pryncypiów moralnych i takiego drobiazgu jak handel niewolnikami genetycznymi.

— Masz rację — mruknęła posępnie.

I wznowiła wędrówkę po pokoju.

— Wiem, że ludzie uważają, że tam, gdzie w grę wchodzi niewolnictwo genetyczne, cierpię na widzenie tunelowe. To znaczy tak sądzą ci, którzy nie są pewni, że to monomania — przyznała po chwili. — Może zresztą mają rację… Ale uważam, że jeśli kogoś to nie obraża, to po prostu nie zasługuje on na miano człowieka. Jak można pieprzyć o obronie praw jednostki, ochronie prawnej, sprawiedliwości społecznej czy równości ekonomicznej, których Marisa Turner ma pełną gębę, równocześnie przymykając oczy na los zgotowany ludziom o specjalnie spreparowanych cechach genetycznych, z którymi od początku postępuje się, łamiąc te wszystkie szlachetne zasady. — Oczy jej lśniły, a na policzki wystąpił rumieniec, bo to, co mówiła, nie było retoryką, lecz słowami płyną cymi prosto z serca.

Zilwicki rozsiadł się wygodniej i przyjrzał się jej z zadowoleniem.

— Można więc powiedzieć, że nie uważasz New Kiev za idealnego przywódcę Partii Liberalnej? — spytał uprzejmie.

Najpierw prychnęła pogardliwie, dopiero potem odpowiedziała:

— Gdybym miała wcześniej jakieś wątpliwości, to zniknęłyby one w chwili, w której zgodziła się pójść do łóżka z High Ridge’em. Jakich korzyści by to nie przyniosło na krótką metę, ostateczne konsekwencje będą katastrofalne. Dla niej i dla partii.

— Czyli zgadzasz się, że prędzej czy później rząd High Ridge’a się rozleci?

— Jeśli sam się nie rozleci, to zrobi coś tak głupiego, że wyleci w całości. Co to jest: zabawa w dziesięć pytań?! Wiem, że lepiej ode mnie znasz się na polityce międzyplanetarnej, chyba że chodzi o kwestie związane z niewolnictwem genetycznym, ale nawet ja zdaję sobie sprawę, że ta banda egoistycznych debili zmierza prosto do kolejnej zbrojnej konfrontacji z Haven, tyle że tym razem z głupich powodów. A do tego robią, co mogą, żeby „ szczyć Sojusz. A są tak bezdennie głupi, że nawet sobie tego nie uświadamiają, bo liczy się dla nich tylko to, żeby jak najdłużej pozostać na stołkach. Popełniają przy tym jeszcze jeden błąd: ludzie nie są tacy ciemni, jak oni sądzą, i gdy granat walnie w wychodku, a gówno poleci pod niebiosa, będą mieli przesrane. Kiedy społeczeństwo dowie się, do jakiego stanu ten rząd doprowadził flotę, i przypomni sobie, że Honor i Hamish mieli rację, to nie wiem, czy nie wrócą stare dobre zwyczaje i ktoś nie zadynda na latarni. A na pewno nawet najgłupszy liberał zrozumie, że New Kiev była polityczną kurwą High Ridge’a. I zrozumieją jeszcze coś: że to całe „Budowanie pokoju” to w rzeczywistości kiełbasa wyborcza, marnowanie pieniędzy na kupienie sobie przychylności. I to kosztem przede wszystkim Królewskiej Marynarki. A skoro już mówimy o kurewstwie i głupocie, dotrze wtedy do nich także, że tak New Kiev, jak i reszta władz partyjnych pomogli High Ridge’owi obrzucić błotem Honor i Hamisha. I że to było tylko błoto z dodatkiem gówna, nic więcej. Za to też przyjdzie jej wtedy zapłacić. I co zdałam twój mały egzaminek?

Zilwicki zarechotał radośnie i w nagrodę został obrzucony niemiłym spojrzeniem. Kiwnął głową i oznajmił:

— Celująco, tylko tak naprawdę nie próbowałem się dowiedzieć, czy już wiesz, że woda jest mokra. Przygotowywałem raczej grunt do zadania ci innego pytania.

— Jakiego? — spytała podejrzliwie.

— Dlaczego, do kurwy nędzy, pozwalasz jej na gnojenie swojej partii? — spytał Zilwicki bez śladu rozbawienia.

— Ja jej pozwalam?! Czyś ty zdumiał?! Odkąd wróciliśmy, robię wszystko, żeby mendzie życie utrudnić, tylko efektów nie widać! Może gdybym odzyskała miejsce w Izbie Lordów i przy władzy był normalny rząd, osiągnęłabym lepsze efekty, ale nie możesz mi zarzucić, że nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam, poza parlamentem. Dzięki czemu stałam się prawie równie niepopularna jak w dniu, w którym mnie wyrzucili.

— Wymówki — podsumował zwięźle Zilwicki.

Catherine wmurowało w podłogę. Wytrzeszczyła oczy.

— Wymówki — powtórzył. — Cholera, Cathy: nie nauczyłaś się niczego, pracując z Jeremym i Ligą Antyniewolniczą?

— O czym ty gadasz? Bojówkę mam założyć?

— O tym, że odkąd wróciliśmy, nie potrafisz oddzielić siebie od hrabiny Tor.

Cathy nadal przyglądała mu się z wyrazem całkowitego braku zrozumienia na twarzy. Anton westchnął ciężko i zaczął tłumaczyć:

— Próbujesz grać według ich reguł. Pozwalasz, by twój tytuł i pochodzenie narzuciły ci możliwe metody postępowania. Nie przerywaj mi, to nie góralska niechęć do wszystkiego co arystokratyczne. A już na pewno nie stawiam cię na równi z takimi urodzonymi wykwitami jak High Ridge czy New Kiev, które należało utopić w kołyskach. Mówię tylko, że odziedziczyłaś pozycję związaną z kasą i władzą i to oczywiście, kształtuje sposób, w jaki podchodzisz do problemów i szukasz rozwiązań. Po prostu robisz to, biorąc pod uwagę pozycję, jaką zajmujesz, i siły, którymi dysponujesz. Teraz rozumiesz?

— Powiedzmy… — powiedziała, przyglądając mu się z namysłem. — Ale podejrzewam, że to nie koniec, tylko dokądś zmierzasz.

— Oczywiście. Konkretnie tam, gdzie żadnemu arystokracie nawet do głowy by nie przyszło — przyznał z uśmiechem.

— Czyli gdzie?

— Ujmijmy to tak: oboje zgadzamy się, że ten rząd nie przywróci ci miejsca w Izbie Lordów, co oznacza, że bycie parem nie daje ci żadnej przewagi politycznej. Zarówno tytuł, jak i majątek na nic ci się pod tym względem nie przydadzą, tak?

— Może to trochę dramatyczne podsumowanie, ale trafne — oceniła, przyglądając mu się z rosnącym zainteresowaniem.

Fascynowała ją jego zdolność analizy i składania w całość pozornie oderwanych fragmentów. Wiedziała, że poświęca na to sporo czasu, czego nie dało się w ogóle poznać. Ona najważniejsze elementy większości problemów łapała prawie instynktownie, ale bywały sytuacje, gdy instynkt ją zawodził, i wtedy usiłowała przebić się przez problem, zamiast tak jak on rozłożyć go na czynniki pierwsze i obmyślić najlepszą metodę załatwienia ich po kolei. Często pomagał jej w ten sposób nie marnować czasu i energii na niewłaściwe działania.

— W takim razie musisz zmienić podejście na takie, w którym majątek i tytuł mogą ci pomóc, ale zupełnie nie są z nim związane. Musisz znaleźć się w Izbie Gmin.

— Co?! — Na moment ją zatkało. — Nie mogę znaleźć się w Izbie Gmin, bo jestem parem Królestwa! A nawet gdybym mogła, to High Ridge nie dopuści do wyborów, bo cała polityka rządu jest na to nakierowana, więc i tak nic z tego!

— Hrabina Tor nie może zostać członkiem Izby Gmin — zgodził się Zilwicki. — Natomiast Catherine Montaigne może… jeśli przestanie być hrabiną Tor.

— Przecież… — zaczęła i zamilkła, wytrzeszczając na niego oczy.

— Przecież ci mówiłem, że tytuł i majątek kształtują twój punkt widzenia — powiedział łagodnie. — Wiem, że podchodzisz z równym co ja szacunkiem do dziedzicznych przywilejów arystokracji. Może nawet mniejszym, bo lepiej wiesz, jak często ulegają degeneracji lub korzystają z nich osoby absolutnie nie zasługujące na nie, ale nadal nie potrafisz zrobić z tego użytku. Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że skoro skutecznie zdołali zablokować ci drogę do Izby Lordów, to tytuł stał się przeszkodą, a nie pomocą?

— Ja… prawdę mówiąc, nigdy — przyznała wolno. — To znaczy w pewien sposób, ale…

— Ale jesteś, kim jesteś, i nic na to nie poradzisz, tak? — dokończył za nią. — Może tak było, nim trafiłaś na Ziemię, ale od tego czasu wiele się zmieniło. Powiedz, jak ważne jest dla ciebie bycie parem Królestwa?

— Ważniejsze, niż chciałabym przyznać — powiedziała po chwili i potrząsnęła głową. — Cholera, dopóki nie spytałeś, byłam pewna, że nic nie znaczy. Ale tak nie jest.

— Nie dziwi mnie to — Zilwicki nadal mówił łagodnym głosem. — Wobec tego spytam inaczej: czy bycie hrabiną Tor jest dla ciebie równie ważne, jak twoje zasady?

— W żadnym razie! — oznajmiła natychmiast, i to z zaciętością, która ją samą zaskoczyła.

— W takim razie rozważ taki scenariusz — zaproponował, zakładając nogę na nogę. — Pewna szlachetnie urodzona niewiasta przepełniona ideami sprawiedliwości zrzeka się jednego z najszacowniejszych tytułów w całym Królestwie wraz z olbrzymim majątkiem, gdyż zdecydowana jest walczyć o zasady, w które wierzy. Poświęca pozycję należną jej z urodzenia, by startować w wyborach do Izby Gmin, ponieważ została wykluczona z Izby Lordów za swe przekonania. A kiedy zostanie wybrana, będzie miała poparcie i autorytet, którego nie miała, zajmując miejsce w parlamencie należne z urodzenia. Zapłaciła za to czymś, czego nikt nie mógł jej odebrać, ponieważ był to jedyny sposób, by skutecznie walczyć o to, w co wierzy. I w przeciwieństwie do swych arystokratycznych przeciwników nie robi i nie głosi niczego, by utrzymać swą uprzywilejowaną pozycję, bo zaczęła od tego, że z niej zrezygnowała. Nie wspominając już o tym, że udana kampania, która dała jej miejsce w Izbie Gmin, najlepiej dowodzi poparcia społecznego, czego nie sposób zarzucić jej przeciwnikom. A czego na pewno nie zaryzykują sprawdzić.

— Coś mam spore problemy z rozpoznaniem tej prawie że świętej i pełnej poświęcenia bohaterki twojej historyjki — skomentowała, ale z błyskiem w oczach. — Nawet gdybym zrezygnowała z tytułu, ubóstwo jakoś mi nie grozi. Dokładnie będę wiedziała po rozmowie z księgowym, ale z tego co wiem, to mniej niż dwadzieścia pięć procent mojego majątku związane jest z tytułem i posiadłością. Ponad połowa obecnej fortuny rodzinnej pochodzi od matki i nie ma z tym żadnego związku.

— Wiem o tym, ale ludzie nie wiedzą. A poza tym jakoś nie mogę sobie wyobrazić twojego brata protestującego, że dostał tytuł i te dwadzieścia pięć procent.

Catherine prychnęła rozbawiona — stając się earlem Tor, Henry Montaigne znalazłby się w gronie 10% najbogatszych ludzi w Królestwie Manticore. Cathy Montaigne zaś i tak pozostałaby w gronie górnych 5%, ale to była zupełnie inna historia.

— Podejrzewam, że wyborcy wybaczą ci, iż nie będziesz żebrać na najbliższym rogu — ocenił Anton. — To poświęcenie nie będzie czysto symboliczne i ludzie szybko to zrozumieją. A w ten sposób wykorzystasz przeciwko rządowi to, co dotąd było dla ciebie największą przeszkodą: wykluczenie z Izby Lordów.

— Naprawdę uważasz, że jako świeżo upieczony członek Izby Gmin mogę osiągnąć więcej niż dotąd?

— Tak.

— Ale nie będę miała szans na przewodniczenie żadnej komisji czy komitetowi.

— A w ilu obecnie zasiadasz w Izbie Lordów? — spytał uprzejmie Anton.

W odpowiedzi pokazała mu język.

— Doskonały argument! — pochwalił Anton. — Natomiast mówiąc poważnie: musiałabyś się bardzo starać, by osiągnąć mniej jako członek Izby Gmin niż jako par nie mający wstępu do Izby Lordów. Na dodatek Izba Lordów praktycznie nie oddziaływuje na nieoficjalne rodzaje wpływów, jakie ty posiadasz. A poza tym zasady starszeństwa w Izbie Gmin są znacznie mniej sztywne, niż sądzisz. Możesz być zaskoczona możliwościami, jakie się tam przed tobą szybko otworzą. Zwłaszcza jeśli centryści zdecydują się poszukać z tobą wspólnego języka.

— A prawdopodobnie spróbują… — mruknęła z namysłem. — Choćby z tego powodu, że mogę okazać się klinem wbitym między New Kiev i przywódców partyjnych a malkontentów, których nie brakuje…

— Właśnie — zgodził się Zilwicki. — A tym właśnie będziesz, powiedzmy sobie szczerze. I należy dodać coś jeszcze: głównie właśnie po to tam będziesz.

Spojrzała na niego ostro, ale nie odezwała się.

— Daj spokój, za dobrze cię znam! Wiem, że Jeremy uczył cię, byś przestała się oszukiwać, ustalając cele taktyki, a zwłaszcza strategii. Nie chciałabyś pozbawić New Kiev i jej koleżków kontroli nad partią?

— A ty przypadkiem nie jesteś lojalistą Korony, który doskonale by się bawił, widząc, jak liberałowie słabną, wyrzynając się w wojnie domowej?

— Nie byłbym tym załamany — przyznał radośnie. — Ale nie przesadzaj, to nie byłaby żadna wojna. A poza tym odkąd cię poznałem, zostałem zmuszony do zrewidowania pewnych opinii i choć przykro mi to przyznać, niestety okazuje się, że nie wszyscy liberałowie to patentowane durnie. To zresztą wyłącznie twoja wina, że muszę z bólem stwierdzić, iż niektórzy mają w głowach coś więcej niż trociny albo pustkę.

Ponownie pokazała mu język w odpowiedzi.

— Uważaj, bo ci to wejdzie w nawyk — ostrzegł z uśmiechem. — A takie holo byłoby warte naprawdę duże pieniądze dla każdego pismaka. Po zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że mogę się nawet zgodzić z pewnymi kwestiami, które dla ciebie i sensownych liberałów są ważne. Nigdy nie dogadamy się we wszystkim, bo cały ten interwencjonizm społeczny i oderwane od rzeczywistości pieprzenie o równości ekonomicznej to dla mnie stek bzdur. Ale ty też tak uważasz, nieprawdaż?

— Wiesz, że nie.

— Cóż, każdy może się pomylić… ale porozmawiamy za jakiś czas — na Zilwickim jej zaprzeczenie nie zrobiło większego wrażenia. — Nie ulega natomiast dla mnie wątpliwości, że pod twoim kierownictwem liberałowie skupią się na celach, które mi odpowiadają, więc nie widzę powodów, dla których nie miałbym ci pomóc. Bo tylko ty możesz zmienić priorytety partii i wyrwać ją z łóżka High Ridge’a, że posłużę się twoją metaforą. Jak widzisz, kieruje mną czysty, zdrowy egoizm.

— Pewnie! — prychnęła i na długą chwilę zamarła w bezruchu, myśląc intensywnie. — Wszystko to jest fascynujące i nawet mogę się zgodzić, że wykonalne. Pozostaje tylko jeden mały szczegół: jak zmusić High Ridge’a do ogłoszenia wyborów. Bo bez tego nie ma sposobu, by cokolwiek z twoich świetlanych wizji dało się zrealizować. A jakoś takiego sposobu nie widzę, co oznacza, że wszystko, o czym rozmawiamy, na ładnych parę lat pozostanie teorią.

— Zgadzam się, że High Ridge’a prędzej da się zabić, niż zmusić do ogłoszenia wyborów wcześniej, niż to będzie absolutnie konieczne — odparł spokojnie Zilwicki. — Ale tak sobie posprawdzałem tu i tam i wygląda na to, że parlamentarzysta z okręgu Borough High Threadmore tu w Landing właśnie otrzymał lukratywną propozycję pracy w jednym z czołowych banków w Lidze Solarnej. Jeśli ją przyjmie, będzie musiał wyjechać do Ligi, a chciałby przyjąć, i jedyne, co go dotąd powstrzymywało, to że poważnie traktuje swoje obowiązki jako członek Partii Liberalnej. Stary członek, nader nieszczęśliwy, że New Kiev poświęciła pryncypia w imię politycznych korzyści. Z tego co wiem, przydałyby mu się zwiększone dochody, ale uważa, że ma też moralne zobowiązania wobec samego siebie i wyborców, musi więc pozostać i próbować zapobiec pogorszeniu się sytuacji. Jeśli przyjmie ofertę, będzie musiał zrezygnować z członkostwa w parlamencie, co w okręgu nie zostanie dobrze przyjęte, bo większość wyborców to też starsi liberałowie o podobnych poglądach. Zgodnie z konstytucją jego rezygnacja automatycznie spowoduje specjalne wybory w tym okręgu. Muszą się one odbyć w ciągu dwóch miesięcy i nikt, nawet High Ridge, nic na to nie poradzi. Jeśli zarejestrujesz swą kandydaturę, a on udzieli ci entuzjastycznego poparcia i weźmie udział w twojej kampanii wyborczej podkreślającej, że zrezygnowałaś z jednego z najstarszych tytułów w Królestwie, by w imię zasad trafić do parlamentu…

Zamiast kończyć, Zilwicki wzruszył wymownie ramionami.

A Catherine Montaigne przyglądała mu się coraz większymi oczyma.

Загрузка...