— Co w pana opinii, senatorze McGwire, przemówienie pani prezydent tak naprawdę oznacza dla naszych stosunków z Królestwem? — spytał Henneman.
Thomas Theisman rozsiadł się wygodnie i skupił uwagę na holoprojekcji nad olbrzymim stołem konferencyjnym stojącym w głównej sali odpraw New Octagon.
Henneman był pracownikiem Biura Propagandy Publicznej od prawie czterdziestu lat standardowych. Zaczaj od pisania tekstów, potem został reporterem i jak wszyscy mający instynkt samozachowawczy dziennikarze w Ludowej Republice bardzo uważał na to, co mówi i co pokazuje. Ponieważ był przystojny, miał głęboki baryton i wzbudzający zaufanie styl bycia, szybko został zauważony i przez ostatnich pięć lat istnienia Ludowej Republiki prowadził codzienny program publicystyczny cieszący się sporą popularnością.
Publiczna propaganda w oczach obywateli straciła jednakże w tym okresie resztki wiarygodności i wszyscy traktowali ją jak symbol nielubianej władzy, a o zaufaniu do niej nie było w ogóle warto wspominać. Dlatego jej likwidacja była jednym z pierwszych posunięć Pritchart jako prezydenta. Na skutek tego Henneman znalazł się na bruku podobnie jak wszyscy jego współpracownicy i koledzy.
Na szczęście dla niego władza zdecydowała się na wyprzedaż majątku zlikwidowanej instytucji, od sprzętu zaczynając, na studiach i nadajnikach kończąc. Henneman za rządów Legislatorów nie śmierdział groszem, ale za czasów Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego zdołał się wzbogacić i teraz, zadłużając się co prawda po uszy, ale zdołał wraz z kilkoma znajomymi wejść w posiadanie wystarczającej części wyprzedawanej infrastruktury, by stać się potentatem na rodzącym się rynku prywatnych mediów.
Ponieważ był postacią kojarzoną przez widownię, nadal prowadził codzienny program, tyle że znacznie rozszerzył zakres tematów i zaostrzył sposób ich przedstawiania. Oprócz tego raz w tygodniu był gospodarzem „The Henneman Hour”, czyli audycji nastawionej wyłącznie na analizy i komentarze polityczne.
W opinii Thomasa Theismana nadal bardziej przypominał konferansjera niż analityka, niemniej przyznawał, że wśród wszystkich próbujących się tym zająć w Republice Hennemanowi idzie najlepiej. Bo „analitycy” służący Komitetowi zniknęli co do jednego, i to błyskawicznie, co nadal wprawiało Theismana w dobry humor, gdy sobie o tym przypomniał. Jeden czy dwóch zostało producentami programów publicystycznych, ale po reszcie ślad zaginął całkowicie. I to nie dlatego, że ktoś ich prześladował, ale dlatego, że nie potrafili przystosować się do nowej sytuacji. Byli doskonali w dostarczaniu analiz na zamówienie, których wynik był z góry wiadomy. Naprawdę niewielu wiedziało, jak przeprowadzać prawdziwą analizę polityczną, a żaden nie miał dość odwagi, by to zrobić, narażając się na niełaskę przełożonych.
Henneman analityką się w tym czasie nie zajmował, nie miał więc tego problemu.
Theisman zaś specjalnie tak ustalił termin narady, by jej uczestnicy mogli najpierw obejrzeć program.
— Cóż, Rolandzie, to raczej skomplikowane pytanie — odparł McGwire. — Chodzi mi o to, że choć prezydent i sekretarz stanu konsultowali się cały czas z Kongresem, sprawa negocjacji pokojowych od czasu przejęcia władzy od Komitetu ciągle pozostaje problemem.
— Chodzi panu o to, że Królestwo uporczywie odmawiało poważnego potraktowania tych negocjacji i że systematycznie odrzucało, ośmieszało lub ignorowało każdą propozycję naszych negocjatorów? — bardziej stwierdził, niż spytał Henneman.
A Theisman uśmiechnął się w duchu — Henneman nie podniósł głosu, a wyraz jego twarzy wyrażał uprzejme zainteresowanie, ale to tylko dodawało wagi jego pytaniu. A to z tego prostego powodu, że powiedział to, co myślała i mówiła między sobą poważna część mieszkańców Republiki.
— Nie ująłbym tego w ten sposób — McGwire nie uśmiechnął się nawet leciutko. — Faktem jest, że negocjacje przeciągają się bardziej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, i przyznaję, że w Kongresie, a zwłaszcza w komisji spraw zagranicznych, często odnosimy wrażenie, że na tym właśnie zależy rządowi High Ridge’a. Mógłbym więc zgodzić się z tezą, że Królestwo nie prowadziło dotąd negocjacji w sposób, który uważamy za poważny. Natomiast zapewniam, że nie ośmieszano ani naszych propozycji, ani negocjatorów.
— Sądzę, że takie subtelności nie mają znaczenia, panie senatorze. Natomiast uważam także, że zgodzi się pan ze mną, że efektem tych poczynań jest całkowity impas w negocjacjach.
— Obawiam się, że tak — zgodził się z żalem McGwire. — Stwierdzam także, że tak jako osobie prywatnej, jak i jako przewodniczącemu komisji spraw zagranicznych nie wydaje mi się, by obecny rząd Gwiezdnego Królestwa Manticore miał zamiar oddać pod naszą kontrolę okupowane systemy.
Jeden z obecnych na sali oficerów wciągnął ze świstem powietrze.
Theisman zaś uśmiechnął się zimno — oświadczenie McGwire’a nie było dlań zaskoczeniem, jeśli chodziło o treść, choć nigdy dotąd nie wygłaszał on tej opinii publicznie.
— Uważa pan, że chcą te systemy zatrzymać na stałe? Tak jak Trevor Star?
— Uczciwość wymaga, by przyznać, że Trevor Star to przypadek szczególny. Podbiliśmy go wbrew aktywnie wyrażonemu sprzeciwowi mieszkańców, a to, co obie służby bezpieczeństwa wyprawiały na San Martin, przechodzi ludzkie pojęcie. Nie jest niczym zaskakującym, że mieszkańcy nie chcą mieć z nami nic wspólnego, bez względu na to, jakie byśmy przeprowadzili reformy. W systemie znajduje się także jeden z terminali Manticore Junction, co oznacza, że Królestwo jest żywotnie zainteresowane bezpieczeństwem tego systemu planetarnego. Nie twierdzę, że podoba mi się przyłączenie go do Królestwa, ale rozumiem jego powody. Istnieje jednak zagrożenie, że gdyby zdecydowali się zatrzymać inne okupowane systemy, mogliby argumentować, że korzystają z precedensu, jaki stworzyła sprawa Trevor Star, co byłoby kłamstwem. Pragnę też jednocześnie dodać, że jak dotąd absolutnie nic na taki zamysł nie wskazuje. Natomiast z utratą Trevor Star należy się po prostu pogodzić, podobnie jak z tym, że będzie on stanowił część Królestwa Manticore.
— Pomimo braku formalnego traktatu pokojowego, w którym Republika zrzekłaby się prawa do tego systemu?
— Wolałbym oczywiście, by ta sprawa została uregulowana aktem prawnym, ale w świetle całkowicie jednoznacznej woli mieszkańców San Martin wyrażonej w referendum oraz deklaracji konwencji konstytucyjnej, że żaden z systemów wchodzących w skład starej Republiki nie będzie wbrew woli jego władz i mieszkańców zmuszony do wejścia w skład nowej Republiki, nie widzę innej opcji niż pogodzenie się z faktami.
— Rozumiem.
W opinii Theismana nie ulegało wątpliwości, że Henneman nie jest usatysfakcjonowany stanowiskiem rozmówcy w kwestii Trevor Star. Było to niepokojące, bo choć McGwire miał według Theismana poglądy zbyt zbliżone do poglądów Arnolda Giancoli, w ciągu trzydziestu sześciu godzin, które minęły od przemówienia Pritchart, zaczęło stawać się oczywiste, że w niektórych sprawach ludzie zajmowali jeszcze bardziej zdecydowane stanowisko niż Giancola. Jedną z takich rozpalających spory i emocje kwestii była sprawa Trevor Star. I choć to, co McGwire powiedział, było oczywiste i logiczne, spora grupa tak dziennikarzy, jak i ludzi najwyraźniej się z tym stanowiskiem nie zgadzała.
Zniesienie cenzury i kar za głoszenie nieprawomyślnych poglądów doprowadziło nie tylko do rozkwitu, ale zgoła do przerostu wolności słowa, gdyż bardzo często mówiący rozpalali wyobraźnię, nie biorąc żadnej odpowiedzialności za to, co mówią. Narodziło się to zjawisko, które Theisman nazywał publicznym wariactwem. Zaliczał do niego między innymi żądania zwrotu wszystkich systemów łącznie z Trevor Star. Zresztą Trevor Star stał się hasłem jednoczącym ekstremistów rozmaitej maści, mimo iż nawet półgłówek powinien wiedzieć, że to akurat żądanie jest nie do spełnienia.
Nie wiedział natomiast, czy Henneman sam był zwolennikiem odzyskania Trevor Star, czy jedynie wykorzystał hasło w nadziei zwiększenia popularności i sprowokowania rozmówcy. Miał nadzieję, że to drugie.
— Ale zgadza się pan z tym, co zdaje się sugerować prezydent Pritchart, że wszystkie pozostałe systemy obecnie okupowane muszą zostać nam zwrócone? — spytał po chwili Henneman.
— Prezydent Pritchart ani tego nie powiedziała, ani nie sugerowała, Rolandzie — upomniał go McGwire.
— Dla mnie tak to właśnie brzmiało.
— To znaczy, że nieuważnie słuchałeś. Można sprawdzić, że zażądała, by status okupowanych systemów został ustalony w sposób zgodny z naszym prawem.
— Czyli mówiąc po ludzku, by zostały nam zwrócone.
— Nie! Chodzi jedynie o to, by zostały przywrócone pod naszą jurysdykcję na okres wystarczający do obiektywnego ustalenia, jakie zdania w tej sprawie mają ich mieszkańcy. Ludność każdego systemu ma zdecydować w drodze plebiscytu, czy chce znaleźć się w Republice Haven czy nie, ale musimy mieć pewność, że wypowie się szczerze, a plebiscyt będzie uczciwy. Obecność wojsk okupacyjnych tego nie gwarantuje, a rodzi podejrzenia, że stanie się wręcz odwrotnie. Żądanie oddania nam systemów może być rozumiane jako żądanie, by zostały oddane pod naszą polityczną kontrolę na stałe bez względu na pragnienia ich mieszkańców.
— Ale ustalenie tych pragnień ma się odbyć pod naszym nadzorem. Tak pan rozumie słowa prezydent Pritchart, panie senatorze?
— Tak.
— A wierzy pan, że Królestwo kiedykolwiek się na to zgodzi?
McGwire zawahał się przed odpowiedzią, a potem potrząsnął głową.
— Szczerze mówiąc, Rolandzie, nie wiem — przyznał z żalem. — A na podstawie dotyczasowego stanowiska rządu High Ridge’a i jego podejścia do negocjacji… bardzo bym się zdziwił.
Theisman zaklął w duchu. Aż do tego momentu wszystko, co McGwire mówił, było sensowne i mogło uspokoić opinię publiczną. Ba, było nawet zgodne z poglądami Pritchart. Co prawda niepotrzebnie wyciągnął kwestię Trevor Star, no ale nie było sensu liczyć na cud, a zresztą McGwire miał prawo do własnego zdania. Niestety ostatnia wypowiedź bez żadnych wątpliwości dolała oliwy do ognia. Sprzeciw wobec dalszego okupowania przez Królestwo spornych systemów wzrośnie.
A McGwire musiał sobie z tego zdawać sprawę równie dobrze jak on.
— A sądzi pan, że prezydent Pritchart gotowa będzie zaakceptować stanowisko Królestwa? — drążył dalej Henne-man.
— W przeszłości prezydent Pritchart, jak i cała Republika miała zdecydowanie ograniczone możliwości wyboru — widać było, że McGwire starannie dobiera słowa. — Powodem była katastrofalna pozycja militarna odziedziczona po poprzedniej władzy. Czy ktoś w to wierzy czy nie, brutalna prawda jest taka, że znajdowaliśmy się w sytuacji uniemożliwiającej wysunięcie jakichkolwiek żądań, przy których moglibyśmy się uprzeć.
— Jak rozumiem, uważa pan, że ta sytuacja uległa zmianie?
— Ta sytuacja mogła ulec zmianie — poprawił go McGwire. — Oświadczenie sekretarza wojny o zwiększeniu naszego potencjału militarnego musi zostać wzięte pod uwagę przez wszystkie strony biorące udział w negocjacjach.
I sądząc z tonu przemówienia prezydent Pritchart, ona także się tego spodziewa. Jak to trafnie określiła, od lat próbowaliśmy rozwiązać ten fundamentalny problem na drodze negocjacji i nic nie wskazywało na to, by druga strona przejawiała choćby najmniejszą ochotę do ustępstw. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie rozważał wznowienia działań wojennych i dlatego zrobiliśmy co tylko było można, by uniknąć sytuacji, w której mogłoby się to stać prawdopodobne, tym niemniej nadszedł czas, o czym przypomniała nam prezydent w swoim przemówieniu, gdy dalsze unikanie ryzyka oznacza rezygnację z pryncypiów. Uważam, że żądania, które wysunęła pod adresem Królestwa, są jak najbardziej właściwe i sensowne. Chodzi o to, by negocjowali w dobrej wierze i zaakceptowali zasadę, że mieszkańcy wszystkich spornych systemów mają prawo do samostanowienia w drodze plebiscytów przeprowadzonych pod kontrolą Republiki. Uważam, że w tej kwestii prezydent ma bardzo silne poparcie wszystkich partii w Kongresie i że wszyscy jednomyślnie stoimy za nią i za sekretarzem stanu.
— Jeśli dobrze rozumiem, panie senatorze, powiedział Pan, że poprze żądania prezydent Pritchart, nawet jeśli będzie to groziło wznowieniem działań przeciw Królestwu?
— Widzisz, Rolandzie, niektóre kwestie są tak ważne zarówno dla państwa, jak i jednostki, że usprawiedliwiają podjęcie nawet najpoważniejszego ryzyka. W mojej opinii dobro i prawo do samostanowienia obywateli Republiki żyjących pod obcą okupacją należą do obu tych kategorii. Theismar musiał przyznać, że McGwire miał doskonałe wyczucie czasu — program skończył się dokładnie w tym momencie i ostatnim, co widzowie zobaczyli, była zatroskana i poważna twarz o silnie zarysowanym podbródku i twardych, brązowych oczach.
— Wyłączyć program — polecił Theisman i holoprojekcja zgasła.
Theisman przywrócił fotelowi w pełni pionowe położenie i potoczył wzrokiem po obecnych. A było ich naprawdę sporo — łącznie z nim samym i Marquette’em przy stole siedziało osiemnastu oficerów flagowych, a każdemu towarzyszyło dwóch lub trzech oficerów sztabowych.
Wielu wygadało niezwykle młodo jak na te rangi, bo i tak było w rzeczywistości. Zniszczenie przez Saint-Justa Octagonu wyrwało olbrzymią dziurę w szeregach starszych oficerów floty, a czystka, która potem nastąpiła, zmieniła ją w otchłań Theisman nie miał wyboru i musiał awansować na gwałt wybranych do obsadzenia Sztabu Generalnego floty, który wskrzesił dosłownie z popiołów. On sam, jak i wszyscy inni zdawali sobie sprawę, że oficerowie ci są zbyt młodzi i mają, relatywnie rzecz biorąc, zbyt mało doświadczenia, ale nie było nikogo innego. By temu choć częściowo zaradzić, zostawił sobie funkcję szefa operacyjnego floty, czyli w praktyce głównodowodzącego, mimo że przyjął fotel sekretarza wojny. Czy mu się to podobało czy nie, najprawdopodobniej był najbardziej doświadczonym oficerem w całej Marynarce Republiki.
A piętnaście standardowych lat temu był ledwie komandorem.
Młodzi czy nie, to oni teraz tworzyli Sztab Generalny. Musiał przyznać, że w ciągu ostatnich czterech lat nabrali sporo doświadczenia i wiele się nauczyli w praktyczny sposób.
— Panie i panowie, tak wygląda sytuacja — zagaił. — Jeśli powiedział to przewodniczący komisji spraw zagranicznych w „The Henneman Hour”, to myślę, że można to uznać za oficjalne stanowisko.
Odpowiedzią były stłumione śmiechy i sam także się uśmiechnął, choć nie czuł specjalnego rozbawienia. Musiał przyznać, że McGwire przedstawił znacznie bardziej wyważone, by nie rzec uspokajające poglądy, niż spodziewał się po kimś tak blisko współpracującym z Giancolą. Oczywiście mogła to być gra obliczona na określony efekt. Theisman podejrzewał jednak, że McGwire był szczery — nigdy nie taił, że naprawdę ostrożnie podchodzi do wszystkiego, co mogłoby sprowokować wznowienie walk, i zacieśnienie współpracy z Giancolą tego nie zmieniło. I to dodawało wagi jego ostatnim słowom. Theismanowi zaś ani trochę nie podobała się myśl o tym, co słowa te mogły zapoczątkować.
Podejrzewał, że nawet Eloise nie doceniła siły reakcji na swe przemówienie. Wyglądało na to, że gniew, niesmak i oburzenie społeczne na postępowanie Królestwa w rozmowach pokojowych zaczynały przeważać nad zmęczeniem wojną. Ba, zaczynały być silniejsze od uzasadnionego strachu przed Sojuszem. A co gorsza, w ludziach rosła złość z racji ciągłych upokorzeń wynikających z miażdżącej klęski militarnej. Theisman zbyt dobrze znał ludzką naturę, by mieć w tej kwestii złudzenia. Pragnienie odwetu i wyrównania rachunków było znacznie groźniejsze od gniewu opartego na logice. A siła tego pragnienia, z jaką się zetknął, zaskoczyła go.
Nie powinna, a jednak zaskoczyła. Dla niego było oczywiste, jak katastrofalne skutki może mieć kolejna konfrontacja zbrojna z Królestwem Manticore, dlatego przyjął, że jest to równie oczywiste dla każdego, kto choć przez chwilę się nad tym zastanowi. A tymczasem kolejny raz okazało się, że ludzie kierują się głównie emocjami, nie logiką. A reakcja na przemówienie Pritchart była znacznie silniejsza, niż się spodziewał.
Nie podobało mu się to. Nie podobało mu się ani trochę. Zwłaszcza to, że ogłoszenie istnienia nowych okrętów zdawało się pogarszać sprawę. Sytuacja jeszcze nie wymknęła się spod kontroli i sporo do tego brakowało, ale podstawy poparcia dla polityki konfrontacji, której zwolennikiem był Giancola, istniały. I to znacznie silniejsze, niż podejrzewał, i w dodatku ignorujące wszelkie możliwe konsekwencje.
— Nie do nas należy tworzenie polityki zagranicznej, o czym dowództwo floty w czasach Legislatorów zapomniało — poinformował podkomendnych. — W ten sposób pomogło zaistnieć Komitetowi Bezpieczeństwa Publicznego. Naszym zadaniem jest ocena potencjalnych zagrożeń militarnych, które mogą czekać Republikę albo też przeszkodzić w osiągnięciu celów tejże polityki zagranicznej. Oczywiste jest, że od momentu, w którym ujawniliśmy istnienie okrętów nowej generacji, parametry tych zagrożeń uległy drastycznym zmianom. Wszyscy zdajecie sobie z tego sprawę.
Odpowiedziały mu odruchowe przytaknięcia. Było to miłe, bo spędzili naprawdę dużo czasu na omawianiu tychże zagrożeń.
— Przemówienie prezydent Pritchart i nasze bardziej zdecydowane stanowisko w negocjacjach zmienią je jeszcze bardziej — dodał. — Prawdę mówiąc, nie wiem, jak zareaguje na nie Sojusz. Jak dotąd prezydent powtarza, że siły ma zamiar użyć jedynie w samoobronie. Niestety, skuteczna obrona, zwłaszcza w warunkach, gdy tak znaczna część naszego obszaru pozostaje w rękach potencjalnego wroga, może stworzyć sytuację, w której najlepszym wyjściem będzie silny atak. Celem tego spotkania zaś jest zapoznanie was z różnymi możliwościami, jakie bierzemy pod uwagę ja i admirał Marquette.
Część obecnych poprawiła się w fotelach niczym zgraja ogarów czujących zwierzynę.
Theisman uśmiechnął się chłodno i powiedział miękko: — Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie chcę wojny z Gwiezdnym Królestwem. Admirał Marquette też jej nie chce. Co ważniejsze, prezydent Pritchart jej nie chce. I jeśli ktokolwiek z was tego do tej pory nie zrozumiał, lepiej niech zrobi to teraz. Nikt z nas nie będzie szukał okazji do wszczęcia działań, jak długo będzie istniał jakikolwiek sposób, by tego uniknąć. Mam nadzieję, że wyraziłem się wystarczająco jasno.
I spojrzał po twarzach obecnych.
Nikt się nie odezwał. I nie musiał.
Theisman kiwnął głową z satysfakcją i rozsiadł się wygodniej.
— Natomiast jest rzeczą niezbędną takie opracowanie planów, by uwzględniały one nowe możliwości, jakie mamy dzięki admirał Foraker. Wraz z admirałem Marquette’em przedyskutowaliśmy z rządem i prezydent Pritchart skutki zmian w sytuacji dyplomatycznej, z admirałami Giscardem, Tourville’em i Foraker zaś nasze obecne możliwości militarne. Na podstawie tych rozważań opracowaliśmy trzy podstawowe warianty operacyjne, na których macie się skoncentrować. Są to plany: Niebieski, Żółty i Czerwony.
I teraz kolejno je wam przedstawię.
Zrobił przerwę, ale tym razem bez rozglądania się. Odetchnął głęboko i zaczął referować:
— Plan Niebieski zakłada działania czysto defensywne w przypadku ataku Sojuszu. Należy taki wariant wziąć pod uwagę, ale szczerze mówiąc, bardzo wątpię, by to nastąpiło. Dlatego wasz główny wysiłek ma być skierowany nie na plan obrony przed atakiem na całym froncie, ale na odparcie uderzenia prewencyjnego, którego celem byłoby zniszczenie naszych nowych okrętów. Plan Żółty zakłada ograniczoną ofensywę przeciwko Królestwu Manticore. Celem jest odzyskanie siłą systemów znajdujących się pod okupacją sił Sojuszu. Pozwolicie, że powtórzę: ograniczona ofensywa oznacza, że chodzi o odzyskanie obszaru przy minimalnych stratach po obu stronach. Zdaję sobie naturalnie sprawę, że zminimalizowanie strat w walce nioże okazać się trudne, szczególnie przy braku współpracy ze strony przeciwnika. Dlatego należy wziąć pod uwagę dwa warianty. Plan Żółty Alfa opiera się na założeniu, ze nasz departament stanu zdołał przygotować grunt i wystarczy jedynie pokaz siły, by jednostki Sojuszu wycofały się z okupowanych systemów. Będzie to więc bardziej plan logistyczny niż bojowy, choć szczerze mówiąc, wątpię by miał on realne szanse na realizację. Niemniej należy być przygotowanym na ewentualność, że nie wszędzie dowódcy przeciwnika wycofają się, i nie chcę, by nasi oficerowie, trafiając na opór, zostali zaskoczeni albo by nie mogli po walce uzupełnić amunicji, bo nikt tego wcześniej nie przewidział. Plan Żółty Beta zakłada, że siły okupacyjne wszędzie stawią opór, i uwzględniając to, trzeba będzie odpowiednio rozdysponować nasze siły, tak by były w stanie wszędzie zneutralizować wrogie jednostki pierwszym uderzeniem. Należy też uwzględnić odpowiednio silną rezerwę, która mogłaby odeprzeć każdy kontratak na obszar Republiki. Żaden z wariantów nie zakłada ofensywy czy to przeciwko Królestwu, czy Sojuszowi i nie przewiduje żadnych działań na obszarze Sojuszu. Jego jedynym celem jest odzyskanie naszego terytorium.
Umilkł i odczekał chwilę, by mieć pewność, że do wszystkich słuchaczy dotarło, o czym mówi.
Potem wziął głęboki oddech i powiedział cicho:
— No i teraz Plan Czerwony.
Przez salę przeleciało coś na kształt westchnienia.
— Plan Czerwony to ofensywa przeciwko Królestwu Manticore i Sojuszowi, a jego celem jest całkowite zneutralizowanie możliwości prowadzenia wojny przez przeciwnika. Operacja ma być tak zaplanowana, by odzyskać okupowane systemy przy użyciu jak najekonomiczniejszej mieszanki lotniskowców i klasycznych okrętów liniowych, ale równie ważne będzie zniszczenie wszystkich napotkanych lotniskowców i superdreadnoughtów rakietowych wroga. Nie zamierzamy anektować żadnego nowego systemu, ale ofensywa nie zostanie zatrzymana na granicy Republiki i konieczna może się okazać chwilowa okupacja pewnych systemów. Jak długo, zależeć będzie od rozwoju wydarzeń, ale z pewnością będzie czasowa.
Po zneutralizowaniu Royal Manticoran Navy będziemy mogli podyktować warunki pokoju, jednakże by ten pokój miał szanse potrwać dłużej, musimy zademonstrować skłonność do poszanowania cudzych granic. Mówię o tym dlatego, że na tym stanowisku zdecydowanie stoi prezydent, a i ja także. W tej sali znajdują się osoby, które chciałyby na stałe odebrać Królestwu Trevor Star. Oświadczam, że tak się nie stanie. Najprawdopodobniej niezbędna okaże się czasowa okupacja tego systemu planetarnego, ale jego mieszkańcy jednoznacznie wybrali przynależność do Gwiezdnego Królestwa, a ono ratyfikowało tę decyzję. Jesteśmy Republiką Haven, nie Ludową Republiką Haven, i nie będzie powrotu ani do praktyki podboju sąsiadów, ani terroru UB. Co więcej, jasno stawiając sprawę zwrotu Trevor Star, dajemy najlepszy możliwy dowód, iż powodem naszego działania jest obrona, a celem ostatecznym pokojowe współżycie z sąsiadami. Naturalnie żeby ich o tym przekonać, najpewniej będziemy musieli najpierw równo i dokładnie im dokopać.
Znów przerwał.
Tym razem odpowiedziała mu fala śmiechu i sam także się uśmiechnął ze śladami prawdziwego rozbawienia.
— Jeśli można, chciałbym coś dodać, sir — wtrącił admirał Marquette.
Theisman skinął głową na znak zgody.
— Panie i panowie, jak powiedział admirał Theisman, obaj przedyskutowaliśmy założenia tych planów z admirałami Giscardem, Tourville’em i Foraker. Wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że choć nie chcemy powracać do działań wojennych, jeśli będziemy musieli, zrobimy to. A jeśli zaczniemy walczyć, celem będzie zwycięstwo. W przypadku Planu Czerwonego oznacza to atak ostry, szybki i bezpardonowy. Równocześnie należy wziąć pod uwagę przy opracowywaniu planów pewne sprzyjające okoliczności, zwłaszcza to, że wydaje się oczywiste, iż RMN nie zdaje sobie sprawy z faktycznych osiągnięć admirał Foraker. Nic nie wskazuje na to, by choć podejrzewali istnienie naszych lotniskowców czy też mieli pojęcie, o ile skuteczniejsze stały się nasze systemy uzbrojenia. Na dodatek nawet jeśli są tego świadomi, polityka redukcji stanu floty, którą prowadzą przez ostatnie trzy lata, daje nam znaczącą przewagę w okrętach nowej generacji. Według najlepszych ocen naszego wywiadu floty, nawet gdyby jutro zdali sobie sprawę z tego, czym naprawdę dysponujemy, wyrównanie liczby okrętów zajmie im nawet dwa lub trzy lata standardowe.
— Czy sugeruje pan, sir, że Plan Czerwony może zostać mimo wszystko zrealizowany? — spytała ostrożnie wiceadmirał Linda Trenis, szefowa działu planowania.
— Nie — odpowiedział Theisman, nim Marquette zdążył się odezwać. — Pozwolę sobie powtórzyć to, co już powiedziałem. Jeżeli, powtarzam: jeżeli dojdzie do otwartej wojny z Sojuszem na pełną skalę, najprawdopodobniej będziemy realizowali Plan Czerwony. Biorąc pod uwagę to, jak blisko Sojusz dotarł do systemu Haven, zdobywając Lovat, po prostu nie dysponujemy wystarczającym obszarem, by przyjąć kolejną dużą ofensywę. Admirał Marquette ma całkowitą rację, jeśli chodzi o przewagę liczebną, jaką mamy w tej chwili, ale dopóki nasze okręty i broń nie zostaną sprawdzone w walce, nie można właściwie ocenić, jak naprawdę wygląda stosunek sił. Wierzę, że mamy przewagę, ale silniejsza flota nie na wiele nam się przyda, jeśli RMN zdoła przebić się do systemu Haven i zająć pozycje na orbicie wokół stolicy. A biorąc pod uwagę pozycje wyjściowe, ma do naszej stolicy znacznie bliżej niż my do Manticore. I dlatego jeśli nastąpi najgorsze i będziemy zmuszeni wznowić działania wojenne, musimy od początku wykazać inicjatywę i utrzymać ją przez cały czas, a to oznacza rozpoczęcie działań ofensywnych i ciągłe atakowanie. To właśnie zakłada Plan Czerwony. Ty natomiast pytasz, Lindo, czy powinniśmy planować uderzenie uprzedzające, korzystając z okresu, w którym, jak sądzimy, mamy przewagę. Odpowiedź brzmi: nie. I to zdecydowanie nie. Czy to wyjaśnia sytuację?
— Tak, sir — odparła Trenis.
— To dobrze.
— Ale równocześnie należy wziąć pod uwagę, że w najbliższej przyszłości kłopoty z Imperium powinny zwiększyć naszą przewagę nad Królewską Marynarką — dodała.
— To jest prawda tylko do pewnego stopnia — wtrącił wiceadmirał Edward Rutledge, szef działu logistyki. — Bo jak dotąd wysłali na stację Sidemore bardzo niewiele jednostek nowej generacji.
— Zgadza się, ale ponieważ mają ich niewiele, nawet taka liczba robi różnicę — upierała się Trenis. — No i dzięki Bogu mają tylko jedną Harrington! Im dłużej ona dowodzi stacją Sidemore, tym lepiej dla nas.
Kilkoro obecnych roześmiało się, ale był to śmiech nerwowy, by nie rzec z lekka histeryczny.
— Salamandra nie jest wszechmocna, Lindo — powiedział miękko Theisman. — Nie mówię, że nie jest twardym przeciwnikiem. Jest. I jest naprawdę dobra: wiem coś o tym, bo dwa razy mnie pokonała. Ale ją też można pokonać, co z kolei myśmy udowodnili. Naturalnie nie mam nic przeciwko temu, by Admiralicja Royal Manticoran Navy wykazała się jak największą głupotą i pozostawiła ją na obecnym przydziale jak najdłużej, ale jestem prawie równie wdzięczny, że ich tępota jest jeszcze większa i że White Haven nadal znajduje się na połowie pensji bez żadnego przydziału.
— Podobnie jak Caparelli i Givens — dodał Marquette.
Theisman pokiwał głową z emfazą.
— Janacek zrobił, co mógł, by pozbyć się wszystkich najlepszych dowódców. Webster, D’Orville, White Haven, Sarnów… w praktyce jedynym naprawdę dobrym admirałem, jaki pozostał w aktywnej służbie, jest Kuzak — potwierdził. — I prawdą też jest, że wysłanie do Konfederacji takiej liczby okrętów dodatkowo zwiększyło naszą przewagę.
— W takim razie być może powinniśmy uwzględnić przewagę wynikającą z ich nowego rozmieszczenia sił w Planie Czerwonym, sir — zaproponowała Trenis.
— A dokładniej? — Theisman przekrzywił głowę i spojrzał na nią pytająco.
— Aktualnie Królewska Marynarka podzielona jest na trzy floty i kilkanaście mniejszych formacji. Z tego co pan powiedział, sir, zarówno dziś, jak i wcześniej, wnoszę, że nie powinniśmy brać pod uwagę bezpośredniego ataku na system Manticore.
Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale Theisman potrząsnął głową i odparł:
— W każdym razie nie w początkowej fazie działań. Najprawdopodobniej będziemy musieli zagrozić ich stolicy, ale nie możemy pozwolić sobie na takie uderzenie, dopóki ich jednostki znajdują się tak głęboko w naszym obszarze.
— Tak właśnie sądziłam. W takim razie możemy nie brać pod uwagę w pierwszej fazie Home Fleet, ponieważ przeniesienie do rezerwy fortów broniących nexusa nie bardzo pozwoli przeciwnikowi na zredukowanie sił tej floty strzegącej systemu Manticore. Pozostają więc dwie: flota Kuzak stacjonująca w Trevor Star oraz flota Harrington w systemie Marsh. Sądzę, że to są główne nasze cele i powinniśmy skupić się na zniszczeniu obu.
— Obu? — Marquette uniósł brwi. — Zdajesz sobie sprawę, że Marsh leży prawie czterysta lat świetlnych od Haven?
— Zdaję sobie, sir.
— W takim razie wiesz, że przelot tam zająłby naszym okrętom dwa i pół miesiąca standardowego.
Trenis skinęła głową.
A Marquette wzruszył ramionami i stwierdził:
— Doceniam, że myślisz z rozmachem, ale jeśli proponujesz skoordynować dwie tak od siebie odległe ofensywy, to myślisz z trochę zbyt dużym rozmachem.
— Z całym szacunkiem, sir, ale tak nie uważam. Nie proponuję dokładnej koordynacji. Jest oczywiste, że przy tej odległości dowódca sił wysłanych do Konfederacji będzie musiał opierać się na własnej ocenie sytuacji, ale możliwe jest nieco skuteczniejsze skoordynowanie przynajmniej początkowej fazy działań, niż pan zakłada, sir.
— Chciałabym wiedzieć, jak to sobie wyobrażasz, zwłaszcza że to Royal Manticoran Navy może przerzucać siły do i z Konfederacji przez terminale Basilisk i Gregor znacznie szybciej, niż my możemy o tym marzyć — skomentował Marąuette.
— Musimy wcześniej wysłać naszą flotę do Konfederacji, sir. Jest tam wystarczająco wiele niezamieszkanych systemów planetarnych, w których może się ukryć i czekać na rozkaz ataku. Jeśli z jakiegoś powodu go odwołamy, okręty po prostu wrócą do domu i nikt nie będzie nawet wiedział o ich czasowej obecności w Konfederacji. Co naturalnie będzie równoznaczne z tym, że nigdy nie rozważaliśmy nawet możliwości zaatakowania stacji Sidemore.
— Hmm… — Theisman potarł górną wargę. — Brzmi to dość cynicznie… niekoniecznie niewłaściwie, ale cynicznie.
— Jeśli faktycznie poważnie rozważamy możliwość wznowienia działań wojennych, to wydaje mi się, że cynizm byłby najmniejszym z naszych zmartwień — w głosie Trenis było zdecydowanie zbyt wiele spokoju, by było to naturalne.
— Co do tego masz całkowitą rację — zgodził się Theisman. — Ale by to, co proponujesz, było wykonalne, potrzebne są dwie rzeczy: po pierwsze musimy mieć te dwa i pół miesiąca na dotarcie do celu bez użycia Manticore Junction, po drugie musimy mieć pewność, że flota znajdująca się w Konfederacji nie zaatakuje bez wyraźnego rozkazu. Może się bowiem okazać, że wzrost napięcia, który spowodował wysłanie jej, zostanie rozładowany bez użycia siły tutaj w Republice. A niedopuszczalna jest sytuacja, w której nie moglibyśmy odwołać rozkazu ataku i sprowokowalibyśmy wznowienie działań wojennych.
— Wydaje mi się, że mam rozwiązanie obu tych problemów — stwierdziła niewzruszona Trenis.
— W takim razie słucham.
— Pierwszy problem możemy dość poważnie zredukować, jeśli siły wyznaczone do ataku na stację Sidemore będą rozlokowane blisko granicy, na przykład w systemie Seljuk. Znajdą się wtedy o sto pięćdziesiąt lat świetlnych bliżej, a na podróż potrzebować będą nieco ponad półtora miesiąca. Można zresztą wysłać je znacznie wcześniej na obszar Konfederacji, jeśli znajdziemy rozwiązanie drugiego problemu, sir.
— Sądzę, że można — przyznał z namysłem Theisman. — Naturalnie musimy mieć pewność, że te okręty nie będą nam potrzebne tutaj, by pokonać Trzecią Flotę admirał Kuzak. No i oczywiście siły, które wyślemy, muszą być wystarczające do pokonania jednostek stacjonujących w systemie Marsh. Inaczej bez sensu podzielimy siły, co jedynie doprowadzi do sytuacji, że każda z nich okaże się zbyt słaba, by wykonać zadanie, i przegra.
— To zrozumiałe, sir, dlatego zanim rozważyłam taką możliwość, dokładnie sprawdziłam dane wywiadu. Wynika z nich, że jeśli Królewska Marynarka nie ma gdzieś ukrytych co najmniej dwudziestu superdreadnoughtów rakietowych, o których istnieniu nie mamy pojęcia, dysponujemy wystarczającymi siłami do przeprowadzenia obu ataków.
— Skoro tak, pozostaje problem łączności z dowódcą sił wysłanych do Konfederacji, tak by można było odwołać w razie konieczności rozkaz ataku.
— Niekoniecznie, sir — sprzeciwiła się Trenis, nadal z szacunkiem. — Proponuję proste rozwiązanie: wysłać flotę wcześniej do wybranego systemu w pobliżu Marsh, położonego gdzieś na uboczu i na trasę prowadzącą albo do systemu Basilisk, albo do Gregor, z zastrzeżeniem, że atak może zostać przeprowadzony wyłącznie po otrzymaniu rozkazu wysłanego stąd.
— Który dotrze tam w jaki sposób? — spytał Marąuette, nie kryjąc sceptycyzmu.
— To akurat jest najprostsze z całego planu, sir. Rozkaz ataku zostanie wydany dopiero po przekazaniu takiego polecenia siłom mającym zdobyć Trevor Star i odbić resztę naszych systemów. Gdy dowódca tychże sił otrzyma taki rozkaz, wyśle jednostkę kurierską przygotowaną do tego właśnie celu z rozkazem do dowódcy sił Konfederacji. Będzie to jednostka cywilna z autentycznymi dokumentami, toteż będzie mogła skorzystać z terminali Trevor Star i Manticore. A ponieważ zrobi to mniej więcej na czterdzieści osiem godzin przed atakiem, dowódca naszych sił dowie się o tym, zanim Harrington zostanie powiadomiona o wznowieniu działań. Najprawdopodobniej zaś jeszcze szybciej, bo będzie się on znajdował pomiędzy terminalem a systemem Marsh. W ten sposób powinniśmy ich całkowicie zaskoczyć. Tym bardziej że Harrington nie będzie wiedziała o obecności w pobliżu naszych okrętów, a jej uwagę przez cały czas będą przykuwały poczynania Imperialnej Marynarki.
Theisman cały czas przyglądał się mówiącej. Teraz ponownie potarł górną wargę, po czym kiwnął głową i powiedział:
— Nie powiem, żeby rozdzielanie sił na taką odległość, by nie mogły się w żaden sposób wesprzeć, było dobrym pomysłem. Trzeba się nad tym poważnie zastanowić, ale masz rację: jeśli zastosujemy plan podobny do przedstawionego przez ciebie, nie będziemy musieli się martwić, że atak przeprowadzony w Konfederacji wymusi podobne działania tutaj. A możemy w ten sposób przekazać rozkaz dowodzącemu w Konfederacji wraz z informacją, że zaczęła się wojna, zanim Harrington, czy ktokolwiek będzie wtedy dowódcą stacji Sidemore, zdąży się o tym dowiedzieć.
— Mnie także się wydaje, że to doskonały pomysł — zgodził się Marąuette. — Z jednym wyjątkiem: jeśli nastąpi wzrost napięcia między nami a Królestwem poprzedzający bezpośrednio atak na Trevor Star, Kuzak prawdopodobnie postąpi tak, jak już to zrobiła, i zamknie terminal dla całego ruchu z wyjątkiem okrętów RMN. A to uniemożliwi kurierowi dostarczenie rozkazu.
— Ten problem można rozwiązać na dwa sposoby, sir — odparła spokojnie Trenis. — Najprościej byłoby użyć dyplomatycznej jednostki kurierskiej. Daleko nie szukając, silesiańskiej, a ambasada Konfederacji jest w Nouveau Paris. Za odpowiednio wysoką łapówkę ambasador odda nam jedną z nich do dyspozycji. Kuzak może zamknąć terminal dla całego ruchu, ale jednostkę dyplomatyczną przepuści, bo musi, przynajmniej dopóki nie rozpocznie się walka. W ten sposób nasz dowódca w Konfederacji otrzyma rozkaz czterdzieści osiem godzin wcześniej niż Harrington. Drugie jest nieco bardziej skomplikowane i stracimy w ten sposób sporo przewagi czasowej. Musimy umieścić wcześniej cywilnego kuriera w systemie Manticore. Jeśli wywiad się przyłoży, znajdzie co najmniej kilka powodów, dla których frachtowiec, najlepiej nie zarejestrowany w Republice, spędzi kilka dni czy tygodni na orbicie Manticore bez wzbudzania podejrzeń. Jeśli zaatakujemy Trevor Star, szybko stanie się to oczywiste dla wszystkich obecnych w systemie Manticore. Choćby kwestia natężenia ruchu przez terminal będzie jednoznaczną wskazówką. Gdy tylko kapitan naszego statku zorientuje się, co się dzieje, dokona tranzytu do systemu Basilisk lub Gregor i ruszy na ustalone miejsce spotkania z naszymi siłami. Jeśli będzie to szybki frachtowiec, dotrze na miejsce przed kurierem wysłanym do Marsh, zwłaszcza że ani Janacek, ani nikt z tych głąbów, którzy aktualnie rządzą Admiralicją, nie będzie miał głowy, by szybko wysłać wiadomość o ataku do dowódcy stacji Sidemore. Najprawdopodobniej zresztą żadnemu nawet do głowy nie przyjdzie, że możemy równocześnie zaatakować w dwóch tak odległych od siebie miejscach. A nawet jeśli się w tej kwestii mylę, to i tak nie zrobią tego natychmiast, co pozwoli nam utrzymać element zaskoczenia.
— Cóż, to rzeczywiście załatwiłoby sprawę — Marquette uśmiechnął się z uznaniem. — Brawo, Lindo. Wydaje się, że masz odpowiedź na wszystko.
— Pochwała ci się należy — przyznał Theisman. — Co prawda nadal nie jestem przekonany, że takie rozdzielenie sił to dobry pomysł, zwłaszcza że nie wiemy, jak postąpi Grayson. Ale jeśli się na to zdecydujemy, zapewne wykorzystamy twoje sugestie.
— Jestem tego prawie pewien, sir — wtrącił Marquette. — Jeśli chodzi o Grayson, to jak dotąd tak High Ridge, jak Janacek robią, co mogą, żeby ich ostatecznie wkurzyć. Wszystkie nasze źródła w Królestwie są zgodne, że Janacek nie ufa ani Matthewsowi, ani Protektorowi, co nawet jak na niego jest konkursowym idiotyzmem. Ale to nie powód, by nie miało nas to cieszyć.
— A poza tym w tej chwili spora część graysońskich sił odbywa jakieś długie ćwiczenia, i to daleko, sir — dodała Trenis. — Zgodnie z informacjami wywiadu nie wrócą wcześniej niż za cztery do pięciu miesięcy standardowych. Jeśli atak zostałby przeprowadzony w tym okresie…
Wzruszyła wymownie ramionami. A Theisman powoli pokiwał głową.