Elaine Descroix nie lubiła zjawiać się w Izbie Lordów nawet w najlepszych momentach. Mogło to wydać się nieco dziwne, jako że było to tradycyjne miejsce spotkań, by nie rzec świątynia, wszystkich obrońców status quo w Królestwie, do których zaliczał się również obecny rząd. Powód był dość subtelnej natury — rodzina Descroix, choć należała do naprawdę bogatych, nie wywodziła się ze starej arystokracji, sama zaś Elaine wżeniła się w nią, jak to ładnie określano, jej związek z najwyższą warstwą społeczną był więc tym słabszy. Zwłaszcza że małżonek, sir John Descrobc, zmarł czternaście standardowych lat temu, a ona nie miała najmniejszego zamiaru zastępować go nowym, bo straciłaby prawo do zasiadania w Izbie Lordów. Większość ludzi nie pamiętała o tym stanie rzeczy, ale ona sama, ani ci dobrze urodzeni, z którymi miała stałe kontakty, nie zapomnieli, że całkiem niedawno wepchnęła się tam, gdzie nikt jej nie zapraszał.
To poczucie niższości wynikające z urodzenia było też jednym z głównych powodów ambicji i żądzy politycznej władzy. A do złośliwości losu należało, że koalicja, do której należała, zdecydowana była za wszelką cenę utrzymać stan równowagi politycznej, w którym Elaine Descrobc nigdy nie mogłaby zająć stanowiska, którego najbardziej pożądała — premiera Gwiezdnego Królestwa. Chyba że dostałaby tytuł szlachecki za zasługi dla tegoż Królestwa.
Co było równie prawdopodobne jak to, że piekło zamarznie. Już choćby dlatego, że Michael Janvier, chcąc nadal mieszkać w rezydencji premiera, nigdy by jej nie nominował.
Dodatkowym powodem złego samopoczucia była dzisiejsza sesja, a raczej przyczyna jej zwołania. Ropiejący wrzód na dupie, czyli William Alexander i jego jeszcze bardziej dokuczliwy brat, umieścili temat negocjacji pokojowych i wystąpienia Pritchart na oficjalnej liście pytań. A to oznaczało, że zgodnie z niepisaną zasadą ktoś z rządu musiał pojawić się w Izbie Lordów, by odpowiedzieć na związane z tym pytania.
No a ona była w tym rządzie ministrem spraw zagranicznych, więc w żaden sposób nie mogła się wyłgać, i dlatego siedziała i słuchała monotonnych formułek wprowadzających.
— A teraz oddaję głos pani minister spraw zagranicznych — zakończył przewodniczący. — Pani minister?
I uśmiechnął się do niej równie fałszywie jak ona do niego, wstając i podchodząc do mównicy będącej równocześnie stanowiskiem komputerowym, z którego odpowiadali wszyscy wezwani do zeznawania przed Izbą Lordów.
— Dziękuję, panie przewodniczący — powiedziała uprzejmie i spojrzała na salę. — Dziękuję także członkom tej Izby za zainteresowanie, dzięki któremu mogłam się tu zjawić.
Uśmiechnęła się w ćwiczony od lat sposób i przez kilka sekund układała kilkanaście stron wydruków, które przyniosła. Nie były jej do niczego potrzebne, ale mogły pozwolić zyskać na czasie, gdyby padły niewygodne pytania — udawałaby, że szuka w nich faktów, naprawdę zastanawiając się, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.
Teraz przekładanie papierów nic by nie dało, szybko więc skończyła i zaczęła:
— Dziś dzień pytań, a ponieważ pierwszą kwestią na liście jest stan polityki zagranicznej Gwiezdnego Królestwa, rząd uznał, że najstosowniej będzie, jeśli wyjaśnień udzieli minister spraw zagranicznych. Czekam na państwa pytania.
Przez parę sekund nic się nie działo, po czym rozbłysło pulsujące zielone światełko oznaczające, że ktoś chce zabrać głos. Oczywiście umieszczone było nad fotelem lorda Williama Alexandra.
— Udzielam głosu lordowi Alexandrowi — powiedziała Descroix uprzejmie, co nikogo z obecnych nie zwiodło.
— Dziękuję — ton Alexandra też był uprzejmy, choć on nie miał na celu oszukiwania kogokolwiek. — W ostatnich wystąpieniach przed obiema izbami Kongresu Republiki Haven prezydent Eloise Pritchart oznajmiła, że jej rząd zamierza naciskać na negocjatorów Królestwa, by uzyskać konkretny postęp w rozmowach pokojowych toczących się między Republiką a Królestwem. Oznajmiła także, że Republika przedstawi nowe propozycje, implikując, że zamierza zażądać od nas szybkiej odpowiedzi. Czy otrzymaliśmy już też propozycje? A jeśli tak, to jakie one są i jak rząd zamierza postąpić?
Descroix opanowała odruch sięgnięcia po kartki. Pytania nie były dla nikogo zaskoczeniem, nie było więc sensu udawać.
— Znam tekst przemówienia prezydent Pritchart, milordzie — zaczęła ostrożnie. — I choć mogę się zgodzić, że ogólny ton był bardziej stanowczy, niż mogliśmy tego oczekiwać, nie jestem pewna, czy prezydent sugerowała zamiar postawienia jakichkolwiek żądań. Naturalnie to oczywiste, że rząd, który tak długo i z tak nikłymi efektami negocjuje pokój, by zakończyć krwawą wojnę, wykazuje pewne zniecierpliwienie. Rząd Jej Królewskiej Mości jest w pełni świadom, że przypadek ten stosuje się do rządu Republiki Haven, która w tych negocjacjach z oczywistych przyczyn ma słabszą pozycję. Członkowie rządu Jej Królewskiej Mości także nie są wolni od pewnego zniecierpliwienia, do którego mają prawo, niestety nadal pozostają pewne fundamentalne kwestie, co do których istnieje brak zgody. To komplikuje dalsze rozmowy. Jestem pewna, że oba rządy pragną jak najszybciej dojść do porozumienia, a wystąpienie prezydent Pritchart odzwierciedla uczucia nas wszystkich.
Zrobiła przerwę i uśmiechnęła się.
Alexander nie odwzajemnił uśmiechu, przyglądając jej się, jakby była nieświeżą rybą.
— Jeśli chodzi o pierwsze pytanie — podjęła — Rząd Jej Królewskiej Mości otrzymał korespondencję podpisaną przez prezydent Pritchart, a przesłaną przez biuro sekretarza stanu. Nie określiłabym jednakże jej treści jako żądania. Jest to zestaw propozycji, na które prezydent Pritchart oczekuje odpowiedzi, ale określenie „żądania” sugeruje postawę konfrontacyjną, której śladów nie ma w tym piśmie. Szczegółowa treść tych propozycji jest nieco delikatnej natury; tak skomplikowane i długotrwałe negocjacje wzbudzające w niektórych kwestiach gorące uczucia po obu stronach wymagają czasem większego zachowania tajemnicy, niż mogłoby się wydawać. Rząd Jej Królewskiej Mości liczy na wyrozumiałość tej Izby i prosi, by w tej sprawie uszanowała ona jego chęć zachowania dyskrecji.
— Choć w pełni rozumiem potrzebę zachowania dyskrecji w określonych okolicznościach, raczej trudno mi uwierzyć, aby zachodziły one w tej akurat sprawie — odparł Alexander. — Negocjacje trwają ponad cztery lata standardowe, a prasa i media omówiły już dawno najdrobniejsze ich szczegóły. Jeśli nota od prezydent Pritchart nie zawiera nowych lub całkowicie odmiennych od dotychczasowego stanowiska zajmowanego przez Republikę propozycji, nie widzę żadnego powodu, by ukrywać jej treść przed członkami tej Izby. W końcu druga strona zna je doskonale.
I uśmiechnął się chłodno.
Descroix omal nie sięgnęła po kartki. Zgodnie z niepisaną, ale także niewzruszalną zasadą opartą na precedensach konstytucyjnych mogła odmówić odpowiedzi tylko ze względu na wymogi bezpieczeństwa Gwiezdnego Królestwa. Miała tę możliwość, ale choć istniała szansa, że wśród obecnych znalazłby się jeden debil, który uwierzy, że jest to coś innego niż desperackie kłamstwo, to na pewno nie znalazłoby się takich dwóch. A jeśli ucieknie się do tego sposobu, potwierdzi tym samym, że są to żądania, co oznacza poważny wzrost napięcia w stosunkach między Republiką a Królestwem.
Istniała jednak druga możliwość uniknięcia odpowiedzi bez uciekania się do ostateczności.
— Żałuję, ale rząd Jej Królewskiej Mości zmuszony jest nie zgodzić się z panem w tej sprawie, milordzie — oznajmiła zdecydowanie. — W opinii rządu, jak i w mojej własnej jako ministra spraw zagranicznych interesom Gwiezdnego Królestwa i nadziei na postęp w negocjacjach z Republiką Haven nie posłuży naruszenie tajemnicy procesu negocjacyjnego. Dlatego muszę prosić o osąd tej sprawy szacowną Izbę, z nadzieją że jej członkowie poprą stanowisko rządu Jej Królewskiej Mości.
— Panie i panowie, minister spraw zagranicznych prosi o głosowanie w sprawie szczegółowej odpowiedzi na zapytanie szanownego członka Izby — ogłosił przewodniczący. — Proszę o wyrażenie opinii w tej sprawie. „Za” oznacza poparcie dla stanowiska rządu.
Descroix czekała spokojnie, pewna wyniku.
Głosowanie nie trwało długo i po niespełna minucie przewodniczący uniósł głowę znad ekranu, na którym wyświetlił się wynik.
— Panie i panowie, oto wynik głosowania — oznajmił. — Trzysta siedemdziesiąt pięć głosów popierających stanowisko pani minister i trzysta dziewięćdziesiąt jeden głosów przeciwnych oraz dwadzieścia trzy wstrzymujące się. Pani minister musi udzielić odpowiedzi na zadane pytanie.
Descroix poczuła się tak, jakby dostała młotkiem między oczy. Co prawda nigdy tego nie doświadczyła, ale to musiało właśnie tak wyglądać. Dzięki kilkudziesięciu latom politycznego doświadczenia jedynie zbladła, ale naprawdę była zszokowana. Przez cztery lata rządów gabinetu High Ridge’a Izba Lordów ani razu nie głosowała przeciwko rządowi, gdy ten odmawiał odpowiedzi na oficjalne pytania. O Izbie Gmin nie dało się tego powiedzieć, ale Izba Lordów stanowiła bastion solidnego poparcia, i tak też powinno być i tym razem.
Ponieważ głosowanie wypadło na jej niekorzyść, pozostały tylko dwie możliwości — odpowiedzieć lub odmówić, powołując się na bezpieczeństwo państwa, co pozbawiłoby rząd, a także poparcie Izby dla jego posunięć wiarygodności. Nikt bowiem nie uwierzyłby, że poparcie to wyniknęło z dojrzałej i przemyślanej decyzji merytorycznej. Jeszcze gorsze były liczby — już liczba wstrzymujących się była przykrym zaskoczeniem, ale gorsze było to, że opozycja mogła normalnie liczyć na mniej więcej trzysta pięćdziesiąt głosów. Ten wynik oznaczał, że co najmniej sześćdziesiąt osób, na poparcie których zwyczajowo mógł liczyć rząd, albo wstrzymało się od głosu, albo wsparło opozycję.
Długą chwilę milczała, opanowując się, zanim zdołała zmusić się do uśmiechu.
— Skoro Izba uznała za stosowne nie poprzeć stanowiska rządu, naturalnie jestem do pańskiej dyspozycji, milordzie — powiedziała.
— Dziękuję, pani minister — Alexander skłonił lekko głowę. — W takim razie ponawiam prośbę, by zapoznała pani Izbę z propozycjami prezydent Pritchart.
— Oczywiście, milordzie. Po pierwsze, prezydent Pritchart podkreśla, że od początku negocjacji stanowisko Gwiezdnego Królestwa w sprawie Trevor Star…
Elaine Descroix wmaszerowała do sali konferencyjnej z miną, na której widok Michael Javier skrzywił się odruchowo. Trzaśniecie drzwiami i wściekłe spojrzenie, jakim obrzuciła czekających na nią członków rządu, nie pozostawiały wątpliwości co do jej humoru.
High Ridge uznał, że rozsądniej będzie zostać zatrzymanym przez nie cierpiące zwłoki sprawy rządowe, niż wziąć udział w posiedzeniu Izby Lordów, z którego właśnie wróciła Descroix. Gdyby był obecny, a posiedzenie przebiegłoby źle, mógłby jako premier zostać wciągnięty w udzielanie wyjaśnień opozycji, a to w tych okolicznościach mu się nie uśmiechało. Descroix jako zwykły minister mogła stosować uniki i mogło jej to ujść płazem. Premier nie mógł. I nie uszłoby mu na sucho, gdyby mimo to próbował. Poza tym każdy minister był z założenia spisany na straty — zawsze mógł zażądać jego rezygnacji, gdyby coś wyszło na jaw lub gdyby potrzebował kozła ofiarnego. Gdyby teraz tak postąpił, musiałby rzecz jasna znaleźć Descroix inny stołek z uwagi jej na pozycję w Partii Postępowej, ale to nie nastręczało żadnego problemu. Wystarczyła kolejna reorganizacja rządu.
Naturalnie to, że nie wziął udziału osobiście, nie znaczyło, że nie oglądał transmisji z przebiegu obrad. Dlatego też doskonale rozumiał, dlaczego Descroix ma mord w oczach i wygląda na gotową dusić ofiary własnoręcznie.
Niekoniecznie z szeregów opozycji.
— Witaj, Elaine — powiedział spokojnie.
Warknęła coś, co przy dużej dozie dobrej woli można było uznać za powitanie, odsunęła gwałtownie fotel i nie tyle usiadła, ile opadła na niego.
— Przykro mi, że miałaś taki nieprzyjemny ranek — dodał High Ridge — i doceniam twoje wysiłki. Mówię to zupełnie szczerze.
— Dobrze, że to doceniasz! — prychnęła. — A jeszcze niilej by było, gdybyś porozmawiał sobie od serca z Green Vale!
Jessica Burkę, hrabina Green Vale, była odpowiedzialna za dyscyplinę głosowań popierających rząd w Izbie Lordów.
Nie była to żadna synekura, gdyż w skład rządu wchodziły partie o różnych ideologiach, o czym wszyscy obecni dobrze wiedzieli. Mimo to jak dotąd Green Yale dobrze wypełniała swe obowiązki. Ale też nie ulegało wątpliwości, że w najbliższym czasie nie powinna znaleźć się w jednym stosunkowo niewielkim pomieszczeniu z Descroix.
— Zapewniam cię, że z nią porozmawiam — odezwał się po chwili. — Choć obiektywnie rzecz oceniając, uważam, że zrobiła wszystko, co było w tych okolicznościach możliwe.
— Tak?! — Descroix spojrzała na niego wrogo. — Dlaczego nas nie ostrzegła, że możemy przegrać w głosowaniu?
— Zaważyło osiemnaście głosów — dodał High Ridge. — To zaledwie dwa procent osób biorących w nim udział.
— Ale łączna zmiana to sześćdziesiąt trzy głosy, wliczając wstrzymujących się! — parsknęła jadowicie Descroix. — A to już ponad osiem procent, i to nie licząc trzydziestu siedmiu, którzy raczyli się w ogóle nie zjawić!
Każdy obdarzony mniejszą pewnością siebie i poczuciem własnej wartości niż High Ridge zmieszałby się pod jej spojrzeniem albo i zawstydził. Po nim spłynęło ono jak woda po kaczce.
— Przyznaję, że był to nader niefortunny zbieg okoliczności — przyznał. — Ja natomiast chciałem ci tylko zwrócić uwagę, że różnica oddanych głosów była tak niewielka, że uważam za nieuczciwe winienie Jessiki za to, że nie zdała sobie wcześniej z tego sprawy.
— To po cholerę nam ktoś taki jak ona? — warknęła Descroix.
High Ridge nie odpowiedział, jako że pytanie było retoryczne.
Sama Descroix po dłuższej chwili wzruszyła ramionami i zmieniła temat:
— W każdym razie dzisiejsze fiasko może oznaczać poważne problemy.
— Problemy na pewno, ale jak poważne to inna sprawa. — High Ridge nie wyglądał na specjalnie zmartwionego.
— Nie oszukuj się: Alexander i White Haven chcieli krwi. A New Dijon też dołożył swoje… hipokryta zasrany!
High Ridge skrzywił się ponownie — na szczęście New Kiev była nieobecna dzięki kreatywnemu rozkładowi zajęć, jaki jej zorganizował. Była na spotkaniu z prezesem banku Manticore i rady Funduszu Rozwoju Międzyplanetarnego. Podejrzewał co prawda, że miała pełną świadomość celu jego zagrywki, ale protestowała jedynie z poczucia obowiązku, co mówiło samo za siebie. Zdołała dojść do ładu ze swoim sumieniem, wysyłając dobrego przyjaciela i jeszcze lepszego liberała, sir Harrisona Maclntosha, by dopilnował partyjnych interesów. W tej chwili Macintosh wyglądał na równie nieszczęśliwego, jak zapewne wyglądałaby New Kiev po wysłuchaniu zwięzłej charakterystyki partyjnego kolegi, earla New Dijon.
High Ridge w tej kwestii całkowicie zgadzał się z Descroix. New Dijon zawsze starannie dystansował się od obecnego rządu. Nie znaczyło to naturalnie, by nie wiedział, z kim trzymać w imię własnych interesów, ale dokładał starań, by publicznie uchodzić za niezależnego, choć głosował jak należało.
Aż do dzisiaj.
To, że William Alexander wraz z braciszkiem poprowadzą atak, było tak pewne jak wschód słońca. Nikogo także nie zaskoczyło, że dobry tuzin posłów opozycji dołożył swoje pytania. Dziwne natomiast było, że dołączyli do nich trzej niezależni, którzy rutynowo wspierali dotąd rząd. A prawdziwym zaskoczeniem było włączenie się w proces wypytywania New Dijona.
— W sumie jego zachowanie może nam wyjść na dobre — ocenił niespodziewanie High Ridge.
— Proszę?! — Descroix spojrzała na niego, jakby mu rogi urosły.
Premier wzruszył ramionami i wyjaśnił:
— Nie chodzi mi o to, dlaczego to zrobił, ale o to, że to zrobił publicznie. Według prasy udowodnił tym samym niezależność i odwagę mówienia tego, co myśli, a pytania zadał niegroźne i nie przypierał cię do muru. W ten sposób świadomie czy nie, ale znalazł się w pozycji bufora, nie wyrządzając nam żadnej rzeczywistej szkody. A to znaczy, że gdy później wypowie się w duchu zatroskania, ale i pewności, że rząd dobrze radzi sobie z negocjacjami, jego oświadczenie dzięki dzisiejszym wątpliwościom będzie miało znacznie większą wagę.
— Naprawdę uważasz, że zrobił to właśnie dlatego? — spytała Descroix, nie kryjąc niedowierzania.
High Ridge ponownie wzruszył ramionami.
— Wątpię, ale tak naprawdę nic mnie to nie obchodzi — wyznał. — Jego poparcie w kwestii polityki zagranicznej zawsze było chwiejne, ale jednoznacznie wykazał, że zna konsekwencje upadku tego rządu dla Izby Lordów. Nie zdziwiłoby mnie więc, jeśli kierownictwo jego partii zdołałoby go przekonać o konieczności popierania nas w tej konkretnej sprawie. Nieprawdaż, Harrison?
Spojrzał na Maclntosha, który skrzywił się kwaśno. A potem z oporami, ale skinął głową.
— Jestem pewien, że earl New Dijon będzie… rozsądny, jeśli właściwie do niego podejdziemy — wtrącił niespodziewanie earl North Hollow.
Wszyscy odruchowo spojrzeli na niego mniej lub bardziej otwarcie.
High Ridge także, starannie ukrywając przy tym zaskoczenie. Nie miał pojęcia, że akta starego North Hollowa zawierały haka także na New Dijona.
— No cóż, dziś oberwaliśmy, i to zdrowo — odezwała się po chwili nieco mniej rozeźlona Descrobc. — I nie ma sensu udawać, że jest inaczej.
— Chciałbym, żebyś była w błędzie — westchnął High Ridge.
Wiedział jednak, że tak nie jest — William Alexander wydusił z niej dokładną treść „propozycji” Pritchart, a jedynym sukcesem Descroix było uniknięcie konieczności dania mu samej wiadomości wysłanej przez sekretarza stanu Giancolę. Dzięki temu mogła złagodzić ostry, bezkompromisowy język oryginału i ukryć to, że Republika zajęła znaczniej bardziej stanowcze niż dotąd stanowisko.
Po przeczytaniu oryginalnej wiadomości nikt nie mógłby mieć wątpliwości, że Pritchart ma dość odpowiadania na propozycje przedstawiane przez Królestwo, zamierza postawić własne żądania i uprzeć się, by Królestwo dla odmiany ustosunkowało się do nich. Już to, że Alexander wymusił ujawnienie treści pisma, było złe, ale potem nastąpiło coś jeszcze gorszego — do akcji wkroczył jego brat z pytaniem, jak też rząd ocenia wpływ posiadania przez Marynarkę Republiki nowych okrętów na przebieg negocjacji.
Descrobc upierała się, że będzie on minimalny, zwłaszcza w obliczu kroków podjętych przez rząd w celu przywrócenia dotychczasowego stosunku sił. Było to dość niewygodne stanowisko, biorąc pod uwagę wcześniejszą, konsekwentnie powtarzaną przez White Havena opinię, że rządowe redukcje floty są niebezpieczne, nieuzasadnione i przedwczesne. Było to jednakże jedyne stanowisko, jakie mogła przyjąć, toteż zrobiła potem, co mogła, by je obronić.
Niespecjalnie jej się udało.
Pomimo to rząd nadal mógł liczyć na poparcie w Izbie Lordów, a przynajmniej High Ridge był o tym przekonany. Przynajmniej dziewiętnastu, a prawdopodobnie dwudziestu parów, którzy dziś zdołali znaleźć powody do nieobecności przy głosowaniu nad odwołaniem rządu, będzie obecnych i będzie głosowało jak dotąd. Dzisiejsza nieobecność spowodowana była chęcią uniknięcia potencjalnie niewygodnej sytuacji, a nie zmianą stanowisk. A głosowanie wykazało, że wyłamało się mniej niezależnych, niż w tych okolicznościach można było się spodziewać.
— Sądzę, że dałaś sobie radę z Alexandrem najlepiej, Jak to było możliwe — powiedział całkiem szczerze High Ridge.
— Naprawdę? — Descrobc skrzywiła się z niesmakiem. — Chciałabym móc powiedzieć to samo, jeśli chodzi o jego cholernego braciszka!
High Ridge też się skrzywił — częściowo z uwagi na język, jakiego użyła, częściowo dlatego że zgadzał się z jej oceną. White Haven wyrządził duże szkody w publicznym wizerunku rządu. Jak duże, należało sprawdzić.
— Powiedz mi, Edwardzie, jak byś zareagował na jego małe śledztwo? — spytała niespodziewanie Descroix.
— Miałem już tę nieprzyjemność — burknął zapytany. — Tobie dotąd dopisywało szczęście.
— Skoro spodziewałeś się, że coś podobnego nastąpi, powinieneś nas ostrzec — nie doszłoby do takiego upokorzenia mnie i całego rządu — warknęła lodowato.
— A może gdyby wszyscy w MSZ-ecie nie spali z ręką w nocniku i ostrzegli nas, że Pritchart zacznie stawiać żądania, nie byłoby ostatniej redukcji floty — odpalił Janacek. — I wstyd byłby mniejszy.
— Nie stawiałaby żądań, gdyby twój wywiad nie spieprzył roboty! — Descroix bardziej wysyczała, niż wypowiedziała te słowa. — Bez nowych okrętów nie byliby tacy bezczelni.
— Nie jestem tego taki pewien. A poza tym zaczynam mieć dość…
— Wystarczy. — High Ridge nie podniósł głosu, ale zmienił ton, tak że stał się on wyraźnie słyszalny mimo kłótni.
Janacek zamilkł w pół zdania; spojrzał tylko bykiem na Descroix.
Ta odpowiedziała mu identycznym spojrzeniem, ale także się nie odezwała.
— Sądzę, że wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że nasza pozycja jest dziś słabsza, niż była parę miesięcy temu — powiedział spokojnie High Ridge. — To się zdarza w polityce i te same trendy, które w tej chwili działają przeciwko nam, mogą zadziałać na naszą korzyść, gdy obecne zamieszanie się uspokoi. W końcu opozycja od tak dawna sieje panikę, że spora część ludności jest już tym zmęczona. Chwilowo Alexander i reszta zdołali wzbudzić zainteresowanie, a u niektórych nawet strach, ale jeśli zdołamy sprawę wyciszyć, wróci normalne podejście wyborców. To także specyfika polityki. To, na czym powinniśmy się obecnie skupić, to jak wyciszyć całą sprawę. A szczerze mówiąc, uważam, że ludzie są bardziej zaniepokojeni wzrostem potencjału militarnego Republiki niż językiem not dyplomatycznych.
— Wiem — przyznał Janacek.
— I co proponujesz w związku z tym?
— Admirał Jurgensen i ja poważnie analizujemy tę sprawę. Tak jak powiedziałem na początku: mniej ważna jest liczba okrętów, bardziej poziom ich uzbrojenia i obrony — odparł Janacek spokojnie. — Mając to na uwadze, admirał Jurgensen zarządził kompleksowe sprawdzenie wszystkich dotyczących tego tematu informacji, jakie posiadamy, w tym meldunków agenturalnych, raportów od attache i wiadomości podawanych w mediach Republiki, by wymienić tylko najważniejsze. Jego analitycy po zapoznaniu się z tym materiałem doszli do wniosku, że nowe jednostki są najprawdopodobniej znacznie mniej groźne, niż chciałby tego rząd Republiki i admirał Theisman.
— Doprawdy? — High Ridge uniósł z niedowierzaniem brwi.
— Doprawdy. Najważniejsze jest, jak już mówiłem, uzbrojenie i wyposażenie okrętu. Przyznaję, że trudno jest wyde-dukować, co mają na pokładach nowe jednostki, ale można dojść do pewnych wniosków na podstawie innych informacji. Pewność daje jedynie fizyczne sprawdzenie. Najistotniejsze jest to, że nie posiadają nowych kutrów, jak też i to, że według wszystkich specjalistów niemożliwe jest, by Republika osiągnęła poziom technologiczny umożliwiający produkcję czegoś zbliżonego do systemu Ghost Rider. Nawet przy dużej pomocy ze strony Ligi Solarnej. To samo dotyczy naszej nowej kontroli kierowania ogniem i systemów wojny radioelektronicznej najnowszej generacji. Nie zapominaj, że do dnia rozejmu mieliśmy aż za dużo zdobycznych jednostek do gruntownego zbadania i dokładnie wiemy, w co były wyposażone pierwszoliniowe okręty cztery standardowe lata temu. Opierając się na tym i pamiętając, że ich zespoły naukowe opracowujące nowe systemy nigdy nie mogły równać się z naszymi, jest fizyczną niemożliwością, by w cztery lata nam dorównali. Ich nowe okręty liniowe mają na pewno mniejszy zasięg rakiet i są łatwiejsze do zniszczenia od naszych. Fakt, są znacznie groźniejsze od wszystkiego, czym dysponowali dotąd, ale nie mogą równać się z naszymi. Poważnym argumentem za słusznością tej oceny jest brak lotniskowców. Przekonali się na własnej skórze, co mogą osiągnąć kutry nowej generacji, musieli więc pracować nad zbudowaniem własnych. I to naprawdę intensywnie pracować. Skoro ich nie mają, to znaczy, że im się nie udało; gdyby było inaczej, Theisman także by to ogłosił. A technologie wymagane do produkcji systemów niezbędnych dla kutrów są zbliżone do tych niezbędnych dla Ghost Ridera. Skoro nie mają tych pierwszych, bo okazało się to zbyt trudnym wyzwaniem, rozsądne jest założenie, że nie mają i drugich. Nie bardzo wiem, jak to wytłumaczyć przeciętnemu obywatelowi, ale dla nas w Admirality House staje się coraz bardziej oczywiste, że ta nowa generacja okrętów Republiki to tak naprawdę papierowa hexapuma.
— Jesteś tego pewien? — spytała Descrobc już bez śladu wrogości, za to przyglądając mu się uważnie.
— Nie jestem, Elaine, bo jak już powiedziałem, bez obejrzenia wnętrza takiego okrętu pewności mieć nie można. Można natomiast wyciągać logiczne wnioski z posiadanych informacji i z własnego stanu wiedzy technicznej. I na tej podstawie jestem pewien, że Theisman mocno przesadził w opisie zdolności bojowej Marynarki Republiki. A raczej nie tyle on osobiście, ile zegnani przez niego do studia specjaliści.
— Rozumiem. — Descroix oparła lewy łokieć na poręczy fotela, a podbródek na lewej dłoni i zamarła tak na kilkanaście sekund. — Rozumiem też i to, dlaczego uważasz, że trudno będzie to przekazać przeciętnemu wyborcy. Zwłaszcza że White Haven sieje panikę jak tylko może.
— Właśnie — przyznał kwaśno Janacek. — Ludzie nadal myślą, że ten świątoszkowaty skurwiel umie chodzić po wodzie. Nikogo nie interesuje zwykły logiczny wywód czy coś tak nieistotnego jak dowody, bo gdy on otworzy gębę, wrzeszczy o zbliżającym się końcu!
High Ridge nie miał złudzeń co do tego, że sir Edward Janacek jest obiektywny w ocenie earla White Havena w małym choćby procencie, ale nie oznaczało to, że błędnie podsumował to, co robił White Haven od chwili, w której do publicznej wiadomości w Królestwie trafiło oświadczenie Theismana.
— Obawiam się, że możesz mieć rację — oceniła Descroix już normalnym głosem i zamyśliła się. — Skoro nie możemy dotrzeć do ludzi, to może nie powinniśmy marnować sił, próbując.
— Co masz na myśli? — spytał High Ridge.
— Powinniśmy próbować uspokoić opinię publiczną podkreślając środki ostrożności, jakie podjęliśmy, i przypominając o wznowieniu budowy okrętów, to oczywiste — wyjaśniła. — I podkreślając naszą przewagę techniczną. Sądzę, że nie byłoby dobrze otwarcie mówić o niskim poziomie technologicznym Republiki w porównaniu do naszego. Jeśli będziemy skutecznie przypominali o własnej przewadze, ludzie sami wyciągną odpowiedni wniosek. Natomiast jeszcze ważniejsze jest to, jak będziemy się zachowywali. Jeśli zaczniemy sprawiać wrażenie, że się boimy, cały wysiłek poświęcony na uspokojenie społeczeństwa pójdzie na marne. Jeśli natomiast okażemy, że niczego się nie obawiamy, że jesteśmy pewni, iż damy sobie z nimi radę dyplomatycznie, a w najgorszym razie militarnie, ta wiadomość także szybko i skutecznie dotrze do ludzi.
— To co dokładnie proponujesz? — spytał High Ridge.
— Proponuję, by jednoznacznie dać do zrozumienia i tu, i w Nouveau Paris, że nie pozwolimy niczego na sobie wymusić — odparła zwięźle Descroix. — Jeśli Pritchart chce być twarda, odpowiemy tym samym. Ze słów Edwarda wynika, że w zasadzie próbuje blefować.
— Nie powiedziałem, że nie podnieśli znacząco swego potencjału militarnego — ostrzegł Janacek.
— Nie powiedziałeś. Ale twierdzisz, że jesteś pewien, że nadal mamy przewagę.
Ponieważ zabrzmiało to bardziej jak pytanie, Janacek kiwnął głową.
— Dobrze. Skoro jesteś tego pewien bez oglądania ich sprzętu, oni także muszą być tego świadomi: w końcu doskonale wiedzą, czym tak naprawdę dysponują. Wiedzą też, co Ósma Flota z nimi nie tak dawno zrobiła. To miałam na myśli, mówiąc, że Pritchart blefuje. Nie jest głupia, wie więc, że nie może dążyć do wojny, nie będąc pewna, że może ją wygrać. Sprawdzimy więc jej blef. Spokojnie, nie proponuję stawiania ultimatum, tylko zajęcie twardego stanowiska. Nie wysuniemy żadnych nowych żądań, po prostu nie zgodzimy się na ich żądania. Kiedy opinia publiczna zrozumie, że nie ustąpiliśmy, bo jesteśmy pewni swego, i zorientuje się, że mamy zamiar cierpliwie przeczekać napad wojowniczości Pritchart, panika wywoływana z takim samozaparciem przez obu Alexandrów umrze śmiercią naturalną.
— Możesz mieć rację… — przyznał High Ridge. — W sumie to sądzę, że ją masz. Ale to nie zmienia przykrej prawdy, że najbliższe dni będą paskudne.
— Jak sam powiedziałeś, w polityce wszystko się zmienia — Descroix wzruszyła ramionami. — Jak długo Green Vale utrzyma naszą większość w Izbie Lordów, Alexander i reszta mogą tylko mówić. A kiedy ten kryzys minie i nie będzie końca świata, ich wysiłki wywołania paniki zaszkodzą w oczach wyborców. A to warte jest kilku parszywych dni czy nawet tygodni.
I uśmiechnęła się zimno.