— Nie! — Królowa Elżbieta III spojrzała prosto w oczy Honor i energicznie pokręciła głową.
— Proszę! Teraz moja obecność wyrządza więcej zła niż dobra, jeśli polecę do domu i…
— Jesteś w domu! — przerwała jej ostro Elżbieta, a siedzący na jej ramieniu treecat stulił uszy, czując jej złość.
Nie była to złość na gościa, ale to jej nie osłabiało. Co gorsza Honor czuła ją prawie tak wyraźnie jak Ariel i żałowała, że też nie może stulić uszu i pokazać zębów. Zmusiła się do wzięcia kilku głębokich oddechów, nim się ponownie odezwała, tak spokojnie jak tylko mogła:
— Nie to miałam na myśli…
Elżbieta machnęła energicznie ręką, przerywając jej w pół słowa.
— Wiem — skrzywiła się. — A ja nie chciałam, by to tak zabrzmiało, i nie będę przepraszać: Honor, jesteś parem Królestwa, poddaną Korony i zasługujesz na coś znacznie lepszego od tego!
I z odrazą wskazała na holoprojekcję ukazującą Patricka DuCaina i Minervę Prince, gospodarzy cotygodniowego programu publicystycznego Into the Fire, wypytujących sporą bandę dziennikarzy na tle fizjonomii Honor i White Havena.
Dźwięk na szczęście był wyłączony, ale nie musiała słyszeć słów, by wiedzieć, o czym mówią. Ktoś kiedyś powiedział „i znów deja vu”, tylko nie mogła sobie przypomnieć, kto to był. W sumie było to nieważne, ważne było to, że dokładnie to właśnie przeżywała. Ten, kto wymyślił to wszystko, musiał być z siebie naprawdę zadowolony, patrząc, jak DuCain i Prince przypominali, co się działo po pierwszej bitwie o Hancock. Patrząc na te sceny, ponownie, żałowała, że nie uodporniła się na kłamstwa, pomówienia i absurdalne zarzuty. Powinna, ale nie I była w stanie.
— To, na co zasłużyłam, a na co nie, nie ma w tej chwili żadnego wpływu na to, co się dzieje — odparła nadal spokojnie. — Ani na straty, jakie nam wyrządzi.
— Może nie — przyznała niechętnie Elżbieta — ale jeśli teraz wycofasz się na Grayson, wygrają, a co gorsza, wszyscy będą wiedzieli, że wygrali. Co prawdopodobnie i tak nie będzie stanowiło żadnej różnicy. I niespodziewanie ramiona jej opadły, a wyprostowana sylwetka jakby zapadła się w sobie. Niewiele. Ale wystarczająco. Honor otworzyła usta. I zamknęła je bez słowa. Nie dlatego, że zrezygnowała ze swego pomysłu, ale dlatego, że doszła do wniosku, iż Elżbieta może mieć rację.
Wszyscy w parlamencie, niezależnie od tego, do której izby należeli, doskonale zdawali sobie sprawę, co się dzieje, ale nie miało to żadnego znaczenia. Artykuł Hayesa rozpoczął nagonkę, a wkrótce po nim pojawił się drugi, mający pozory uczciwego i starannie przygotowany. Potem wytoczono ciężkie działa i ruszyła lawina. To, że rząd High Ridge’a składał się z członków tak wielu partii o różnych programach, pozwalał na atak z rozmaitych kierunku. Ludność Królestwa przyzwyczajona była do zajadłych polemik międzypartyjnych albo też dyskusji między rządem a opozycją, co się do tego samego sprowadzało, ale tym razem podziały partyjne rozmyły się, bo wszyscy poza centrystami i lojalistami Korony brali udział w nagonce. Potępienie płynęło praktycznie z całej sceny politycznej i to nadawało mu niebezpieczny stopień słuszności w odbiorze zbyt dużej części opinii publicznej. Tak jak powiedział William Alexander — wielokrotnie powtarzane kłamstwo zaczyna być dla wielu prawdą, bo przecież władze nie powtarzałyby kłamstw. Zwłaszcza w tym przypadku zgodnie twierdzili to przecież politycy o nader rozbieżnych światopoglądach.
Ów pierwszy „obiektywny” artykuł napisała Regina Clausel, a pojawił się on w „Landing Guardian”, sztandarowym organie Partii Liberalnej. Clausel od prawie pięćdziesięciu lat standardowych była dziennikarką, a od ponad trzydziestu pięciu pozostawała na usługach władz partyjnych. Udawało jej się co prawda pozować na niezależnego komentatora, ale w branży wszyscy znali prawdę. Była też powszechnie szanowana w tychże kręgach za profesjonalizm, choć niezależności nikt nie mógł jej zarzucić. Ale dla pismaków skuteczność zawsze była ważniejsza od uczciwości.
W tej sprawie liczyło się to, że Clausel było wszędzie pełno i że była wszystkim znana. Regularnie brała udział w czterech programach publicystycznych, a jej artykuły przedrukowywało łącznie siedemnaście gazet. Miała dobry styl, a na wizji zachowywała się naturalnie i spokojnie, budząc zaufanie widzów. Spora część jej fanów nie była liberałami, lecz centrystami uważającymi, iż stanowi ona dowód na to, że nawet wśród przeciwników politycznych zdarzają się osoby inteligentne. Argumentację zawsze miała spójną i starannie przemyślaną, co nawet tych, którzy się z nią nie zgadzali, skłaniało do zastanowienia. Tych, którzy się zgadzali, wbijało w dumę, jacy to są inteligentni.
Należała też do nielicznego grona dziennikarzy spoza centrystów, którzy nie wzięli udziału w poprzedniej nagonce na Honor po dwóch w pełni legalnych pojedynkach.
Honor nie miała pojęcia, dlaczego tak się wówczas zachowała, jako że Partia Liberalna potępiała pojedynki. I był to zresztą jedyny oprócz zwalczania niewolnictwa genetycznego punkt jej programu, z którym Honor się zgadzała. Zasada kodeksu honorowego była słuszna, ale zbyt często ją naginano i wykorzystywano do załatwiania prywatnych porachunków pod płaszczykiem legalności. Najlepiej o tym świadczyła kariera niesławnej pamięci Denvera Summervale’a. Poza tym ta możliwość narażała na pokusy — po zastrzeleniu Younga kilkakrotnie ją samą korciło, by z niej skorzystać.
Według informacji uzyskanych przez Williama Alexandra powód milczenia Clausel był prosty — nienawidziła od dawna całego klanu Youngów. Częściowo było to spowodowane antypatią ideologiczną, ale musiały być również powody osobiste, ponieważ nienawiść ta była zbyt zajadła. Dlatego aktualny sojusz ze Zjednoczeniem Konserwatywnym musiał być dla niej bardziej niewygodny niż dla większości liberałów, ale tego nie sposób było stwierdzić, czytając to, co napisała.
Ani razu otwarcie nie potępiła Honor czy White Ha-vena, ba, jedną trzecią objętości artykułu poświęciła na krytykę Hayesa za niechlujstwo i lichy poziom wypocin. Kolejne trzydzieści procent zaś na apele do innych dziennikarzy, by nie wyciągali pochopnych wniosków i fałszywych ocen na podstawie tak podejrzanego źródła informacji. Dopiero na końcu, gdy już pokazała, że jest profesjonalna, uczciwa, sceptyczna i sympatyzuje z ofiarami, zabrała się do tego, co jej zlecono. Do nadania temu, co napisał Hayes, wszelkich cech prawdopodobieństwa.
Honor była w stanie zacytować jej tekst z pamięci, mimo iż czytała go tylko raz i nie starała się specjalnie zapamiętać tego swoistego majstersztyku kłamstwa.
„Jest rzeczą oczywistą, że prywatne życie każdego obywatela Królestwa, nawet prominentnego, powinno właśnie takim, czyli prywatnym, pozostać. To, co zachodzi pomiędzy dwiema dorosłymi osobami pozostającymi w pełni władz umysłowych, jest ich i tylko ich sprawą i byłoby dobrze, gdyby o tym pamiętali wszyscy przedstawiciele prasy mający zamiar zajmować się tą sprawą. Podobnie jak wskazane byłoby, byśmy wszyscy pamiętali, z jak wątpliwego źródła pochodzą te całkowicie nieudowodnione zarzuty.
Jednakże trzeba także zadać pewne pytania, choćby były one niemiłe i niewygodne, choćby po to, by położyć kres dalszym kłamstwom, jeśli są to rzeczywiście kłamstwa. Z naszych bohaterów uczyniliśmy wzorce i postacie zgoła pomnikowe. Obdarzyliśmy ich najwyższym szacunkiem i podziwem za wielokrotnie okazywaną odwagę i umiejętności w walce z przeciwnikiem godzącym we wszystko, co dla nas drogie i bliskie. Niezależnie od tego, czym zakończy się ta historia, nie powinna ona w żaden sposób zaćmić olbrzymiego wkładu, jakie w zwycięstwo nad agresorem wniósł mężczyzna dowodzący Ósmą Flotą, która zadała ostateczny cios, ani kobieta, która z racji nadzwyczajnej odwagi i umiejętności taktycznych zyskała przydomek «Salamandra».
Należy natomiast zadać sobie pytanie, czy odwaga i umiejętności wystarczą? Jakie wymagania muszą spełniać bohaterowie, których uczyniliśmy także politykami? Czy zdolność do nadzwyczajnych osiągnięć w jednej dziedzinie przenosi się na inną, całkowicie odmienną? A jeśli chodzi o kwestie tak fundamentalne jak charakter, to czy dotrzymywanie słowa i lojalność albo bohaterstwo w czasie wojny oznaczają takie same zachowania w czasie pokoju, gdy bohater staje się zwykłym człowiekiem?
Z pewnością wiele osób jest przekonanych, że tak być musi, a przynajmniej powinno. Że w osobistych wyborach i decyzjach odzwierciedla się prawdziwa natura osób zajmujących publiczne stanowiska. I że to, jakiemu systemowi wartości ktoś hołduje prywatnie, jest prawdziwą miarą tego, czy udźwignie on publiczne obowiązki, czy też się pod nimi ugnie.
Pozostaje jeszcze kwestia oceny. Pojawią się z pewnością głosy, że polityk, który znalazłby się w podobnej sytuacji dzięki własnemu niestosownemu zachowaniu czy złej decyzji w życiu prywatnym, okazał słabość charakteru, która może zaważyć na podejmowaniu decyzji politycznych istotnych dla całego Gwiezdnego Królestwa Manticore. Pytanie, czy taki zarzut jest słuszny czy nie. Jest | zbyt wcześnie, by na to pytanie odpowiadać, można by rzec nawet, że jest zbyt wcześnie, by w ogóle je zadać, skoro na razie nie ma żadnego potwierdzenia, iż plotki te mają cokolwiek wspólnego z prawdą.
Ale pytania te zostały już zadane. Może jeszcze nie na głos, ale każdy, kto usłyszał o tej historii, z pewnością sam je sobie zadał. A to oznacza, że choć to może nierozsądne czy nie w porządku, ale musimy te odpowiedzi znaleźć, choćby po to, by uznać, że pytania te nigdy nie powinny były zostać zadane. Mówimy bowiem o naszych przywódcach, o mężczyźnie i kobiecie uwielbianych przez nas wszystkich w czasie wojny, których zdolność oceny i podejmowania właściwych decyzji w czasie pokoju mogą okazać się krytyczne dla bezpieczeństwa i dobrobytu Królestwa.
Być może też wyniknie z tego lekcja, że nikt nie jest I doskonały, a błędy popełniamy wszyscy, bohaterowie zaś I są tylko ludźmi. Nie jest uczciwe ani sprawiedliwe wymagać, by dany człowiek był najlepszy w każdej dziedzinie i pod każdym względem. By równie dobrze kierował krajem, jak i prowadził wojny. Być może okaże się, że bohaterów wynieśliśmy zbyt wysoko — na takie moralne wyżyny, że żaden śmiertelnik nie byłby w stanie ich osiągnąć. I jeśli okaże się, że spadli z nich niczym mityczny i Ikar, czy wina będzie po ich stronie — czy po naszej?” Artykuł był potwornie niszczący nie z powodu tego, co w nim napisano, lecz z uwagi na to, iż doskonale przygotował grunt dla tych, które ukazały się po nim. Autorzy byli konserwatystami, postępowcami, liberałami i niezależnymi z osobistych powodów oddanymi rządowi. Wzbudzał wątpliwości, a podane to zostało w sposób na pozór obiektywny, toteż tym bardziej przekonujący.
Honor naturalnie wydała swoje oświadczenie, które wydrukowała prasa współpracująca z Williamem Alexandrem. Zresztą nie tylko to oświadczenie, bo pojawiło się sporo sensownych artykułów. Ale tylko w tej prasie. Honor gościła nawet w programie Into the Fire, choć tak jak się spodziewała, nie było to miłe doświadczenie.
Ani Prince, całe życie należąca do liberałów, ani DuCain, należący do lojalistów Korony, nigdy nie ukrywali swych poglądów politycznych i dlatego też ich program cieszył się taką popularnością. Mimo różnic w poglądach szanowali się wzajemnie i próbowali tak samo traktować zaproszonych gości. Polemiki zaś zostawiali na zakończenie, ale to nie znaczyło, że unikali trudnych pytań lub nie potrafili wymusić odpowiedzi.
— Przeczytałam pani oświadczenie z piętnastego ze sporym zaciekawieniem, księżno Harrington — zaczęła Prince. — I zauważyłam, że potwierdziła pani „bliskie stosunki prywatne i zawodowe” z earlem White Haven.
— Niczego nie potwierdzałam — odparła Honor, głaszcząc Nimitza wyglądającego na uosobienie spokoju, którego wcale nie czuł. — Wyjaśniłam, że łączą mnie bliskie stosunki tak prywatne, jak i zawodowe z earlem White Haven i jego bratem lordem Alexandrem.
— A tak. — Minerva gładko przełknęła poprawkę. — A zechciałaby pani wyjaśnić to nieco dokładniej naszym widzom?
— Oczywiście. — Honor spojrzała prosto w kamerę i uśmiechnęła się w sposób, którego zdołała się nauczyć. — Tak earl White Haven, jak i ja popieramy Partię Centrystyczną. Lord Alexander od dnia tragicznej śmierci księcia Cromarty’ego jest jej przywódcą. Biorąc pod uwagę, iż centryści mają większość w Izbie Gmin, a partie tworzące obecny rząd w Izbie Lordów, nieuniknione było, iż zostaniemy sprzymierzeńcami i bliskimi współpracownikami. Nasze stosunki są zresztą regularnie powracającym tematem w Izbie Lordów od prawie trzech lat standardowych, podobnie jak nasze zdecydowanie w przeciwstawianiu się polityce rządu High Ridge’a.
— Ale sensację wywołało to, że stosunek pani i earla White Haven przekroczył znacznie granice współpracy politycznej — zauważył DuCain.
— Bo tak jest w rzeczywistości — przyznała spokojnie Honor. — Znamy się od ponad piętnastu lat standardowych, czyli od bitwy o Yeltsin. Zawsze darzyłam go ogromnym szacunkiem jako oficera i człowieka i jestem pewna, że podobne uczucia żywi doń każdy nie zaślepiony przez jakieś osobiste animozje czy zazdrość połączoną z miernotą charakteru człowiek.
DuCain prawie się roześmiał, słysząc tę charakterystykę sir Edwarda Janaceka, ale zdołał stłumić wesołość. Honor zaś spokojnie mówiła dalej:
— W ciągu trzech lub czterech lat poprzedzających moje dostanie się do niewoli miałam okazję bliżej poznać earla White Haven i zawodowy szacunek zmienił się w przyjaźń. Przyjaźń, która pogłębiła się w związku z bliską współpracą w Izbie Lordów od czasu mego powrotu z Hadesu. Uważam go nie tylko za kolegę, ale za przyjaciela. Żadne z nas nigdy nie próbowało sugerować, że jest inaczej, i nigdy nie będzie próbować.
— Rozumiem… — DuCain spojrzał znacząco na Prince, która gładko przejęła prowadzenie rozmowy:
— W swym oświadczeniu zaprzecza pani także, że byliście dla siebie kimś więcej niż kolegami i przyjaciółmi. Czy zechciałaby to pani rozwinąć, księżno?
— Nie bardzo jest co rozwijać, Minervo — Honor wzruszyła ramionami. — Wszystko opiera się na powtarzaniu i nie kończącym się omawianiu niepotwierdzonych i kłamliwych oskarżeń pochodzących z całkowicie niewiarygodnego źródła. Źródłem tym jest człowiek, który od lat żyje z sensacyjnych plotek i któremu nie raz zdarzyło się je wymyślać, gdy miał martwy sezon. I który naturalnie z powodu „etyki dziennikarskiej” odmawia ujawnienia nazwiska choćby jednej osoby, od której rzekomo takie informacje uzyskał. Nie dysponuje także żadnym nagraniem, bo oczywiście rozmowa odbyła się pod warunkiem zachowania wszystkiego w tajemnicy i przy daleko posuniętych środkach ostrożności.
Sopran Honor cały czas brzmiał spokojnie, a jej dłoń głaszcząca Nimitza ani razu nie wypadła z rytmu, ale jej oczy były tak lodowate, że Prince cofnęła się odruchowo.
— Musi pani jednak przyznać, że skandal przybiera na sile, zamiast słabnąć. Jak pani sądzi dlaczego?
— Podejrzewam, że taka już jest natura ludzka. A na pewno taka jest natura plotki — odparła Honor.
Miała ochotę na odpowiedź w stylu: „Bo jest to zorganizowana kampania oszczerstw inspirowanych przez rząd, w którym uczestniczy twoja szlachetna New Kiev, ty patentowana idiotko! A jej celem jest odwrócenie uwagi od budżetu i przepchnięcie cięć we flocie”. Ale tego właśnie nie mogła powiedzieć, gdyż oskarżenia o celowe sfabrykowanie kłamstwa było od zarania dziejów pierwszą wymówką każdego winnego. Już samo powiedzenie tego dla sporej części opinii publicznej byłoby przyznaniem się do winy. Dlatego też dodała:
— Ludzie mają skłonność, zdrową zresztą, do stałego testowania charakterów osób mających wpływy lub zajmujących eksponowane polityczne stanowiska. Skłonność opierającą się na zakładaniu najgorszego, bo ważne jest, byśmy nie pozwolili rządzić sobą manipulatorom i kretynom oszukującym nas na każdym kroku pozorami szlachetności, ponieważ są przekonani, że są lepsi niż w rzeczywistości. Ta skłonność miewa niestety przykre konsekwencje. Kiedy rzucone zostają bezpodstawne oskarżenia, nie sposób jest udowodnić, że są one fałszywe… Używając prostego przykładu: gdybyśmy spali ze sobą, o co się nas oskarża, mógłby istnieć dowód to potwierdzający, choćby nagranie. Jak jednak można przedstawić dowód, że tak nie było i nie jest? Hologram pustego łóżka?! Przedstawiłam swoją prawdę tak jasno i wyraźnie, jak mogłam, i nie mam zamiaru w kółko jej powtarzać ani protestować w nieskończoność. Earl White Haven postąpił podobnie, bo oboje możemy do utraty tchu twierdzić, że zarzuty są wyssane z palca, ale nie możemy tego udowodnić. Równocześnie przypomnę, że w swoim oświadczeniu earl zaprosił każdego, kto ma jakikolwiek dowód potwierdzający słuszność oskarżeń, do przedstawienia go. Jakoś nikt tego nie zrobił.
— Zgodnie z tym, co twierdzi pan Hayes, stało się tak dlatego, że ochrona earla White Haven, a zwłaszcza pani własna, jest… zbyt skuteczna w tłumieniu rozmaitych nieprzyjemności, jakie panią spotykają, księżno Harrington — wtrącił DuCain.
— Gdyby w tym oskarżeniu była choć odrobina prawdy, pan Hayes już by się o tym osobiście przekonał. Moi gwardziści są niezwykle skuteczni w chronieniu mnie przed fizycznymi zagrożeniami, co udowodnili choćby kilka lat temu tutaj w „Regiano”. Dbają też o moje bezpieczeństwo jako patronki Harrington, pod innymi względami zarówno tu, w Królestwie, jak na Graysonie. Jeśli pan Hayes twierdzi, że rozmawiał z ludźmi, którzy wiedzą o przypadkach ukrywania dowodów czy też nakłaniania świadków do milczenia przez moich gwardzistów, to powinien oskarżyć ich lub mnie o użycie przemocy, szantaż lub zastraszanie świadków. Jeśli wniósłby sprawę do sądu i oddał tych świadków pod ochronę policji, nie widzę sposobu, w który moi gwardziści mogliby mu przeszkodzić. Zresztą jak powiedziałam: gdybym chciała użyć przemocy, po co miałabym się wysilać i szukać tych hipotetycznych świadków? Znacznie prościej byłoby zacząć od niego.
Ton i mina Honor nie zmieniły się, ale w studiu zrobiło się nagle chłodniej i ciaśniej… jakby pojawił się w nim duch Denvera Summervale’a.
— Prawda jest taka, że nie było żadnych gróźb — Honor wzruszyła ramionami. — Choć pan Hayes będzie bez wątpienia używał tego pretekstu, by uzasadnić brak świadków, którzy nie istnieją. Póki co uważam, że zajęliśmy się tą sprawą na tyle dokładnie, na ile zasługuje, i jak już powiedziałam, nie zamierzam powtarzać zapewnień o swojej niewinności czy oświadczeń o fałszywości zarzutów.
— Rozumiem… — powiedziała Prince. — W takim razie proponuję, byśmy przeszli do budżetu. Czy zechciałaby pani skomentować proponowane cięcia we flocie? Na przykład…
Reszta programu upłynęła na pytaniach i wyjaśnieniach związanych z polityką, finansami i stanem Królewskiej Marynarki. Honor była pewna, że z tym poradziła sobie dobrze — natomiast nie była pewna, czy ktokolwiek w ogóle zwrócił na to uwagę. Wszystkie bowiem analizy tego wywiadu, łącznie z zamykającym go komentarzem DuCain i Prince, ignorowały całkowicie część drugą, skupiając się na znacznie bardziej interesującym skandalu. Według Williama Alexandra wywiad zaowocował pewnym wzrostem wiarygodności Honor, ale nie wystarczył, by zatrzymać lawinę oszczerstw, która przybrała na sile.
Nie wszyscy wzięli udział w nagonce. Honor ze zdumieniem stwierdziła, że z pół tuzina liberalnych, a nawet dwóch konserwatywnych dziennikarzy zdecydowanie się od niej odcięło, twierdząc, że to stek bzdur i kłamstw niegodnych uwagi. Uświadomiło jej to, że dzięki High Ridge’owi i paru innym osobom zrobiła się cyniczna i nie brała nawet pod uwagę, że wśród jego zwolenników są ludzie uczciwi. Te głosy rozsądku zginęły jednak w hałasie doskonale zorganizowanej orkiestry.
Nikomu natomiast nie udało się zagłuszyć Catherine Montaigne, która mimo że była w środku kampanii wyborczej z programem wymierzonym przeciwko przywódcom własnej partii, głośno, wyraźnie i nie ukrywając niczego, mówiła, co myśli. Nie szczędząc złośliwości, przedstawiła powody nagonki, i ogłosiła, że New Kiev i reszta władz partii świadomie wspomagają tę kampanię kłamstw. Naturalnie spowodowało to wściekłą reakcję wymienionych po nazwisku liberałów i pomogło jej wygrać. Ale jej okręg był jednym z niewielu miejsc, gdzie ludzie słuchali i myśleli, a nie tylko słuchali tych, którzy myśleli głośniej.
Klaus i Stacey Hauptmanowie także stanęli po stronie Honor i pomagali jej, jak mogli, ale poza tym że żadna należąca do kartelu czy zależna od niego gazeta nie zamieściła jednego kłamliwego artykułu, a wręcz przeciwnie, niewiele mogli zrobić. A tych gazet nie było wiele. Stacey co prawda jasno powiedziała, że Honor w razie potrzeby może dysponować środkami Hauptmanów, ale to akurat niewiele zmieniało sytuację, jako że Honor miała dość swoich pieniędzy. Efekty dało natomiast prywatne śledztwo połączonych sił Zilwickiego, Williego i Elijaha Sennetta, szefa bezpieczeństwa w Hauptman Cartel. Dzięki temu Honor mogła trzymać swoich ludzi z dala od Hayesa, a informacje i tak otrzymała. Hayesowi zorganizowano doskonałą ochronę, i to nie szczędząc pieniędzy. Ten, kto ją zapewnił, był naprawdę dobry, ale nie aż tak, by nie dało się wyśledzić, gdzie Hayes przebywa. Natomiast dotarcie doń wymagałoby szturmu na przygotowaną do obrony i obsadzoną liczną załogą najemników posiadłość. Choć z oczywistych powodów nie dało się uzyskać na to dowodów, tak Sennett, jak i Zilwicki byli zgodni co do tego, że organizacją zajmowała się hrabina North Hollow. Logiczne więc było, że to ona wymyśliła wszystko. Wiadomość ta jakoś nie zaskoczyła Honor.
Niestety informacji tych nie dało się w praktyce wykorzystać. Bez Hayesa, przekonanego dowolnymi byle nie pozostawiającymi śladów metodami, by zeznał, że skłamał i wszystko wymyślił, nie sposób było nawet wejść na drogę sądową. Przepisy bowiem dawały dziennikarzom prawo do zachowania w tajemnicy nazwisk informatorów i bardzo trudno było ich zmusić, by je ujawnili. Jak długo Hayes ograniczał się do powtarzania, że to jego „źródła” sugerują, iż Honor i Hamish są kochankami, a sam nigdy tego nie twierdził, nie można było mu wytoczyć procesu o oszczerstwo czy zniesławienie. A pilnował się starannie i nigdy tej granicy nie przekroczył.
Co do radykalniejszych rozwiązań, to jak powiedział William Alexander — kodeks honorowy zabraniał wyraźnie wyzywania dziennikarzy na pojedynek w związku z ich pracą zawodową i wygłaszanymi komentarzami. Cała sprawa zresztą była niewykonalna, bo nie sposób wyzwać kogoś, kogo nie można spotkać. A poza tym przyznawała rację Williemu: gdyby to zrobiła, przyznałaby, że kłamstwo jest prawdą.
Zabójstwo w grę nie wchodziło z uwagi na stopień zabezpieczeń miejsca pobytu Hayesa. Podobnie jak wyzwanie pod byle pretekstem organizatorki tego wszystkiego, ponieważ zamknęła się w równie dobrze strzeżonej posiadłości rodowej, której nie opuszczała.
Nie istniała więc możliwość powstrzymania fali plotek i spekulacji, jakim z lubością oddawali się komentatorzy rządowi i ich pomagierzy.
Opozycyjni dziennikarze odgryzali się, jak mogli, ale atak szedł ze zbyt wielu stron a kilku z nich w ogóle się nie odezwało, choć powinno. Honor wiedziała, że William zajął się tą sprawą, i to z dwóch powodów. Raz, by się z nimi rozliczyć, dwa, by poznać powody milczenia. W opinii Zilwickiego i LaFolleta powodem były akta North Hollowa, o których istnieniu wieści krążyły od lat. Dimitrij Young był równie wredny co przewidujący, toteż skoro zbierał materiały pozwalające szantażować polityków, byłoby dziwne, gdyby tylko do nich się ograniczył. Logiczne było rozszerzenie zainteresowań na dziennikarzy czy prawników…
Nawet zdecydowane poparcie udzielone przez Królową nie pomogło. Honor wiedziała, że nadal cieszy się szacunkiem wśród obywateli Królestwa podobnie jak White Haven, ale sympatia dla niej znacznie osłabła. Na jej członkostwo w Izbie Lordów nie miało to żadnego wpływu, ale odbiło się na głosowaniach w Izbie Gmin. Coraz mniejsze stawało się poparcie dla centrystów. Z punktu widzenia partii w obu izbach tak ona, jak i Hamish z ważnych czynników politycznych stali się szkodliwymi.
Hamishowi solidnie się oberwało, ale na Honor nie zostawiono suchej nitki. Powód był prosty — Hamish Alexander miał 130 lat standardowych, co w społeczeństwie objętym prolongiem nie było wcale tak wiele, gdyż długość życia dochodziła do trzystu lat. Był też o pięćdziesiąt lat od niej starszy i co ważniejsze należał do pierwszego pokolenia poddanego temu procesowi. Większość ludzi z pokolenia tego i następnego wyrosła w otoczeniu dziadków czy rodziców żyjących znacznie krócej i zachowała szacunek dla wieku, jak i dla związanego z nim wyglądu. W przypadku prolongu stosowanego u ludzi z pierwszego pokolenia proces nie był jeszcze do końca skuteczny, toteż powstrzymywał starzenie na znacznie późniejszym etapie. Dlatego earl White Haven miał szpakowate włosy i zmarszczki, a wyglądem przypominał energicznego czterdziestoparolatka ze społeczeństwa nie poddanego prolongowi. Honor zaś należała do trzeciego pokolenia i wyglądała na dwudziestoparoletnią dziewczynę. Dla wielu była tą młodszą, tą, która uwiodła i usidliła po długich staraniach White Havena. Jego „zdrada” była łatwiejsza do wybaczenia niż jej celowe działania, bo padł ich ofiarą.
Jedyne, z czego się naprawdę cieszyła, to z tego, że udało jej się przekonać rodziców, by pozostali na Graysonie. Gdyby jej ojciec przebywał w Królestwie, sytuacja byłaby zła, choć bowiem Alfred Harrington generalnie był człowiekiem łagodnym i współczującym, jednak Honor doskonale wiedziała, po kim odziedziczyła charakter. Bardzo niewiele osób widziało, jak traci panowanie nad sobą, jeszcze mniej to przeżyło. Choć ojciec rzadko o tym rozmawiał, nie miała złudzeń — broniąc córki, byłby straszny. Żadne względy politycznej czy moralnej natury nie byłyby go w stanie powstrzymać, a dziennikarz, który dostałby jedynie po pysku po wygłoszeniu kolejnych kłamstw pod jej adresem, mógłby uważać się za prawdziwego szczęściarza.
A matka byłaby jeszcze gorsza.
Na Beowulfie, gdzie urodziła się i wychowała Allison Chou Harrington, ludzie śmialiby się do łez na samą myśl o tym, że to, kto z kim śpi, może interesować kogokolwiek poza tymi konkretnymi osobami. Co prawda treść przysięgi małżeńskiej Alexandrów miałaby wpływ na ich opinię, ale uznaliby, jak zwykle kierując się zdrowym rozsądkiem, że jeśli zainteresowane osoby, wszystkie zainteresowane osoby, zdecydowały się zmodyfikować treść tej przysięgi, to jest to ich sprawa i tylko ich. Sam pomysł, by mogło mieć to jakikolwiek wpływ na kariery zawodowe czy publiczną wiarygodność tych osób, uznano by za niedorzeczny.
Allison Harrington, mimo że od prawie wieku standardowego była obywatelką Gwiezdnego Królestwa, pod tym względem pozostała wierna zasadom, w jakich wyrosła. I była jej matką. Biorąc pod uwagę treść i ton ostatnich wiadomości, jakie od niej dostała, Honor wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby Allison wzięła na przykład udział w Into the Fire. Albo, co gorsza, znalazła się w tym samym pomieszczeniu co Regina Clausel.
Fakt, że Allison była drobnej budowy.
Treecaty także.
Honor spojrzała na Królową i westchnęła.
— Nie wiem — przyznała dziwnie drewnianym głosem i przetarła oczy zmęczonym gestem. — Nie mam pojęcia, co mogłoby pomóc. Może podróż na Grayson to błąd, ale na pewno moje codzienne wizyty w Izbie Lordów tylko pogarszają sprawę.
— To moja wina — przyznała Elżbieta z żalem. — Powinnam była to lepiej załatwić. Willie próbował mi to powiedzieć, ale byłam zbyt wściekła, by go słuchać. Potrzebowałam Allena, żeby mną potrząsnął i zmusił do rozsądnego myślenia, ale Allen już nie żył.
— Posłuchaj, Elżbieto… — zaczęła Honor, ale Królowa potrząsnęła głową.
— Powinnam była zapanować nad złością. Udawać spolegliwość, aż nie znajdę czegoś, co pozwoliłoby rozbić tę koalicję, zamiast deklarować wojnę i sprawić, by jeszcze bardziej się skonsolidowali.
— To bez znaczenia. — Głos Honor był łagodny, ale i stanowczy. — Osobiście uważam, że nie istniała możliwość rozsadzenia przez ciebie tego rządu. Nie przy zagrożeniu, jakie dla nich stanowią parowie z San Martin.
— W takim razie powinnam iść na całość i chrzanić kryzys konstytucyjny. Powinnam odmówić akceptacji rządu High Ridge’a. Niechby próbował porządzić bez poparcia Korony!
— Byłoby to wbrew wszystkim konstytucyjnym precedensom.
— I co z tego? Mielibyśmy nowy precedens.
— W środku wojny?!
— Wojny, którą wygrywaliśmy… dopóki ta banda bezmózgich skurwysynów nie przyjęła propozycji Saint-Justa!
— Przestań! Po fakcie łatwo jest oceniać, gdzie się popełniło błąd, a to i tak niczego nie zmieni. Znalazłaś się w sytuacji kapitana okrętu w samym środku bitwy. Musi on podjąć decyzję, gdy wokół aż się roi od rakiet, a nie za kwadrans, gdy się uspokoi, bo za kwadrans może już nie być okrętu i jego. Każdy może po fakcie wymądrzać się, jaką należało podjąć decyzję, i tenże kapitan może nawet przyznać mu rację. Ale on musiał ją podjąć wtedy, w oparciu o to, co wiedział i czuł. A wtedy nie miałaś pojęcia, jak wojna się skończy, a już nikt nie spodziewał się, że High Ridge użyje rozmów pokojowych jako pretekstu do uniknięcia wyborów powszechnych. Fakt, mogłaś doprowadzić do konfrontacji, ale nie byłaś w stanie przewidzieć przyszłości. Zdecydowałaś nie ryzykować kompletnego sparaliżowania rządu w czasie wojny i była to mądra decyzja. A potem znaleźliśmy się w pułapce przez te nie kończące się negocjacje. Po prostu nie doceniłaś jego i pozostałej dwójki. Na czym jak na czym, ale na polityce wewnętrznej, zwłaszcza w najparszywszej odmianie, znają się aż za dobrze.
— A znają: metoda i charakter zawsze do siebie pasują — westchnęła Elżbieta. — Gdybym tylko mogła rozwiązać parlament i ogłosić nowe wybory! Cholerna konstytucja!
— Miło by było, ale nie możesz. Wróćmy do tematu podstawowego, czyli do mnie. High Ridge w przeciwieństwie do ciebie może ogłosić wybory, kiedy zechce, a jeśli będzie dalej tak skutecznie manipulował wyborcami, używając Hamisha i mnie jak dotąd, wynik może być dla nas bardzo przykrym zaskoczeniem.
— Może masz rację — widać było, że Elżbieta przyznała to wbrew sobie. — Ale nawet jeśli tak jest, nie sądzę, by podróż na Grayson była rozwiązaniem. Nie dość, że będzie wyglądało na to, że cię wygnali z miasta, to wewnętrzne problemy nie są naszym jedynym powodem do zmartwień, zgadza się?
— Zgadza — przyznała Honor.
Obowiązujące w Królestwie zasady moralne były zasadniczo liberalne. Problemem była treść przysięgi małżeńskiej, a raczej złamanie danego słowa. Gdyby ślub zawarto według kanonów innej religii i przysięga miała mniej restrykcyjny charakter, problemu nie dałoby się stworzyć, gdyż nawet gdyby byli kochankami, opinia publiczna uznałaby to za moralne i legalne. Winę Hamisha powiększał fakt, że dobrowolnie złożył taką a nie inną przysięgę małżeńską, nie musząc tego robić, a więc jeśli teraz pokochał inną kobietę, złamał dane słowo i unikał odpowiedzialności, którą dobrowolnie na siebie wziął. Na Graysonie zaś istniała jedna religia i obowiązywał jeden system zasad moralnych, toteż reakcja na oskarżenie była znacznie silniejsza.
Natomiast rodzaj tej reakcji zaskoczył Honor całkowicie, jedynie bowiem drobny procent obywateli Graysona w ogóle potraktował wieści poważnie, a mało kto w nie uwierzył. Po doświadczeniach z Paulem była przekonana, że generalnie odsądzają od czci i wiary, toteż sporo czasu zajęło jej wydedukowanie, dlaczego tak się nie stało.
White Haven cieszył się na Graysonie dużym szacunkiem, ale nie to było istotne. Istotna była ona i jej zachowanie w przeszłości. To było tak proste, że aż niewiarygodne: pamiętali, że nigdy nie zaprzeczyła, że z Paulem są kochankami i parą, i że nigdy nie próbowała udawać kogoś, kim nie jest. Nawet ci, którzy darzyli ją serdeczną nienawiścią, nigdy nie mogli zarzucić jej kłamstwa. Skoro więc oświadczyła, że oskarżenie jest fałszywe, znaczyło to, że było kłamstwem i koniec.
I właśnie dlatego skutki tych oszczerstw były jeszcze gorsze. Grayson nie był wściekły na nią, Grayson był wściekły na Królestwo, że pozwoliło, by kłamstwo się szerzyło. Dla mieszkańców Graysona był to długi i upokarzający proces publicznego lżenia kobiety, która dwa razy uratowała ich planetę, a przynajmniej raz przed nuklearnym bombardowaniem. Dla nich od dawna była bohaterką, czego nie kryli i czego nikt nie podawał w wątpliwość. Honor zawsze to deprymowało i zawstydzało, ale w najgorszych koszmarach nie przewidziała takiej właśnie reakcji.
Stosunek mieszkańców, patronów, floty i w ogóle całego Graysona do Gwiezdnego Królestwa zmienił się niebezpiecznie w ciągu ostatnich trzech lat standardowych. Pozostała oczywiście wdzięczność, podziw i szacunek dla Royal Manticoran Navy, centrystów i szczególnie dla Królowej Elżbiety, ale pojawiła się też głęboka i serdeczna wściekłość na obecny rząd i jego arogancką głupotę — przyjęcie propozycji Saint-Justa, gdy zwycięstwo było dosłownie o krok. Decyzję tę powszechnie uważano za zdradę wszystkich sojuszników, a zwłaszcza Graysona, który po Królestwie wniósł największy wkład i poniósł największe straty w tej wojnie.
Kolejne posunięcia i cała polityka rządu High Ridge’a wcale tej wściekłości nie uspokoiły, wręcz przeciwnie. Dla nikogo na Graysonie, podobnie jak dla władz Republiki Haven, nie ulegało wątpliwości, że High Ridge i pozostali nie mają najmniejszego zamiaru uczciwie negocjować warunków zawarcia pokoju. Ba, że w ogóle nie chcą negocjować pokoju w przewidywalnym czasie. Różne były interpretacje powodów tej polityki, ale że kłamią i oszukują, wiedzieli wszyscy. High Ridge pogorszył sytuację, oznajmiając swe decyzje członkom Sojuszu, zamiast je z nimi konsultować, jakby byli służbą, a nie państwami związanymi traktatami. Honor podejrzewała, że częściowo powodem było skoncentrowanie całej uwagi na polityce wewnętrznej, ale w dużej części odzwierciedlało to jego charakter i światopogląd. Dla niego wolni posiadacze ziemscy czy reszta niearystokratycznych mieszkańców Królestwa byli służbą, a zagraniczni prostacy z założenia hołotą niewartą uwagi i marnowania czasu.
Benjamin IX, jego rada i większość patronów zdali sobie sprawę z niebezpieczeństwa oraz niekorzystnego układu sił, jaki powstał w Królestwie, toteż zapanowali nad emocjami, a raczej pamiętali, by wściekłość kierować na tych, którzy ją wywołali, czyli na rząd, a nie na Królestwo jako całość. Dla członków izby niższej i dla zwykłych obywateli, nie tylko gorzej wykształconych, ale znacznie gorzej obeznanych w zawiłościach polityki wewnętrznej, było to prawie niewykonalne.
A teraz ta sama banda aroganckich i kłamliwych durniów publicznie szkalowała największego bohatera w dziejach Graysona, drugiego stopniem we flocie, posiadacza najwyższego graysońskiego odznaczenia i jednego z osiemdziesięciu dwóch patronów. I będącego kobietą.
To ostatnie było o tyle ważne, że mimo wielu zmian w świadomości, codzienności, moralności czy etyce wynikających z przynależności do Sojuszu pewne zasady pozostały na Graysonie niezmienne. Jedną z nich była niedopuszczalność publicznego obrażania kobiety. Jakiejkolwiek kobiety. A zwłaszcza tej.
W praktyce oznaczało to, że oszczercza taktyka kłamstw, która zneutralizowała Honor na arenie politycznej Królestwa, dała dokładnie odwrotny efekt na Graysonie. Opinia publiczna i media stanęły murem po jej stronie. Ale była to rozwścieczona opinia publiczna. I wściekłość ta rosła, grożąc rozbiciem Sojuszu, który Benjamin utrzymywał jedynie z największym wysiłkiem i przy użyciu prawdziwej ekwilibrystyki politycznej.
Dla Honor znaczyło to, że nie miała się dokąd udać.
Na Manticore nie mogła niczego osiągnąć — była bardziej przeszkodą niż pomocą dla opozycji, a rząd uparł się utrzymywać ten stan, nie pozwalając umrzeć skandalowi naturalną śmiercią. Jeśli poleci na Grayson, tylko pogorszy sytuację, bo wszyscy na planecie uznają, całkiem zresztą słusznie, że tak ją zaszczuto, że uciekła. A to zwiększy wściekłość obywateli Graysona i może spowodować nieodwracalne szkody. Jej obecność będzie bowiem utrzymywała te emocje w stanie wrzenia, aż w końcu nastąpi eksplozja.
Dlatego wzięła głęboki oddech i potrząsnęła głową.
— Fakt, wewnętrzne problemy nie są jedynym powodem do zmartwień — powtórzyła za Królową.
— Nie podobają mi się wieści docierające z Konfederacji. — Sir Edward Janacek odchylił fotel, przyglądając się dwóm mężczyznom siedzącym po drugiej stronie potężnego biurka, jakim zastąpił prosty mebel używany przez baronową Mourncreek.
Jednym był Drugi Lord Przestrzeni, admirał Francis Jurgensen, drobnej budowy, zawsze starannie uczesany i w nieskazitelnym uniformie. Jego najbardziej charakterystyczną cechą były brązowe, wiecznie niewinne oczęta. Drugim był admirał sir Simon Chakrabarti, wyższy, szeroki w barach i ciemnoskóry. Fizycznie przypominał sir Thomasa Caparellego, ale tylko fizycznie. Ostatni raz brał udział w walce jako komandor porucznik na pokładzie ciężkiego krążownika Inuincible w Konfederacji Silesiańskiej ponad trzydzieści pięć standardowych lat temu. Specjalizował się w administracji, a cztery lata był w dziale uzbrojenia.
Były to raczej dziwne kwalifikacje jak na Pierwszego Lorda Przestrzeni, ale nie zdaniem cywilnego zwierzchnika floty. Janacek był bowiem przekonany, że w obecnej sytuacji Królewska Marynarka potrzebuje dobrego administratora, a nie doświadczonego weterana z długą listą odznaczeń. Według niego przy takiej przewadze technicznej bitwy mógł wygrywać każdy, natomiast jedynie ktoś naprawdę dobry w administrowaniu mógł podołać realizowaniu zadań floty przy tak poważnie zredukowanych siłach i przy obciętym budżecie. Z tym Chakrabarti radził sobie całkiem dobrze, a poza tym miał wyjątkowe koneksje polityczne. Jego szwagrem był Adam Damakos, liberał i członek Komisji do spraw Floty w Izbie Gmin. Na dodatek był też kuzynem Akahito Fitzpatricka, księcia Gray Water, i jednym z najbliższych współpracowników barona High Ridge’a w Zjednoczeniu Konserwatywnym. Już choćby to zapewniało mu prawie każde stanowisko, ale Janacek wybrał go sam, w obawie, by nie narzucono mu następnego nadętego półgłówka w typie Housemana.
— Zupełnie mi się nie podoba — uściślił Janacek. — Co Imperium sobie wyobraża i co w ogóle próbuje osiągnąć?
I spojrzał pytająco na Jurgensena. Ten wzruszył ramionami.
— Informacje, jakie dotąd udało nam się zebrać, są w większości sprzeczne ze sobą. Ponieważ jak dotąd Imperium nie wystosowało ani oficjalnego wyjaśnienia, ani żądań, możemy jedynie zgadywać, jakie są ostatnie intencje.
— Jestem tego w pełni świadom, Francis — powiedział spokojnie Janacek, mrużąc równocześnie oczy. — Ale jakbyś zapomniał, jesteś szefem wywiadu i takie zgadywanki powinny być twoją specjalnością.
— I są — odparł równie spokojnie Jurgensen. — Po prostu chciałem uprzedzić, że nasi analitycy mają bardzo mało sprawdzonych informacji, które pozwoliłyby na precyzyjne przewidzenie zamiarów Imperium.
I zamilkł, przyglądając się Pierwszemu Lordowi z pewnością siebie wynikającą z opanowania do perfekcji sztuki obijania sobie tyłka blachą przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu. Dopiero gdy Janacek kiwnął głową, przyjmując do wiadomości tłumaczenie, dodał:
— Mając na uwadze to, co powiedziałem, wygląda na to, że Imperialna Marynarka systematycznie przemieszcza siły, tak by okrążyć od północy i północnego wschodu stację Sidemore, odcinając ją w ten sposób od reszty obszaru Konfederacji. Jak na razie nic nie wskazuje, by Gustaw rozważał podjęcie działań przeciwko nam, ale nie możemy całkowicie wykluczyć tej możliwości. Natomiast znacznie bardziej prawdopodobne jest, że chodzi mu przynajmniej na razie o pokaz siły.
— Pokaz siły, który ma osiągnąć co? — spytał Chakrabarti.
— Na ten temat zdania są podzielone. Najpopularniejsza jest opinia, że Imperium wkrótce zwróci się do nas kanałami dyplomatycznymi z żądaniami terytorialnymi kosztem Konfederacji — wyjaśnił Jurgensen.
— Sukinsyny! — ocenił bez złości Janacek i skrzywił się. — To miałoby sens… Konfederację uważają za swoją, odkąd pamiętam, więc nie powiem, że jestem zaskoczony, słysząc, że ta banda oportunistów uważa, że nadszedł czas zabrać się do roboty i wykroić sobie co smaczniejsze kąski.
— My już dawno zajęliśmy jasne stanowisko w tej sprawie — zauważył Chakrabarti i spojrzał pytająco na gospodarza, przekrzywiając przy tym głowę.
— I to stanowisko nie uległo zmianie… jak na razie — odparł Janacek.
— A ulegnie?! — spytał z nietypową bezpośredniością Chakrabarti.
Janacek wzruszył ramionami.
— Nie wiem — przyznał. — W takiej sprawie decyzję musi podjąć rząd. Ponieważ dotychczas tego nie zrobił, wszystko zostaje po staremu. Rząd Jej Królewskiej Mości nie jest przygotowany do zaakceptowania żadnych zmian terytorialnych kosztem obecnego obszaru Konfederacji Silesiańskiej. Ani na rzecz Imperium Andermańskiego, ani kogokolwiek innego.
I zdołał to powiedzieć bez śladu ironii.
— W takim razie powinniśmy wzmocnić stację Sidemore, żeby zrównoważyć ten pokaz siły, Francis — ocenił pragmatycznie Chakrabarti.
— To nie jest mój pokaz siły — poprawił spokojnie Ja-nacek.
— Jak zwał, tak zwał — Chakrabarti machnął lekceważąco ręką. — Powinniśmy rozważyć wysłanie tam co najmniej kilku eskadr liniowych.
— Hm… — Janacek zmarszczył brwi. — Nie twierdzę, że nie masz racji, ale to będzie trudne.
Chakrabarti w ostatniej chwili ugryzł się w język, by nie odpalić, że byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby ostatnio nie złomowano tylu jednostek. Mimo że jego kariera była czysto biurokratyczna, zbyt długo służył we flocie, by nie rozpoznać złośliwości losu karzącego za głupotę. Ale był też zbyt doświadczonym graczem politycznym i karierowiczem, by zdobyć się na szczerość.
— Łatwe czy nie, jeśli mamy zgodnie z dotychczasowym stanowiskiem zniechęcić Imperium do zbędnego awanturnictwa, musimy wzmocnić siły stacjonujące w Sidemore — oznajmił formalniej. — Nie musimy tam wysyłać superdreadnoughtów rakietowych, ale nie mogą też być to siły czysto symboliczne. Jeśli tego nie zrobimy, Imperium będzie wiedzieć, że za słowami nie pójdą czyny.
Janacek spojrzał na niego ostro, ale Chakrabarti wytrzymał to spojrzenie i nie opuścił wzroku.
A potem Jurgensen delikatnie chrząknął.
— Być może — powiedział ostrożnie — rozsądniej będzie wysłać kilka superdreadnoughtów rakietowych.
— Doprawdy? — Chakrabarti spojrzał na niego z uprzejmym zainteresowaniem.
— Ano tak. W ostatnim tygodniu sprawdziłem kompleksowo to, co wiemy o Imperialnej Marynarce, i trafiłem na… kilka niepokojących meldunków.
— Pod jakim względem niepokojących? — zainteresował się Janacek.
— Nie są zbyt dokładne, dlatego nie zostały ci przekazane — wyjaśnił Jurgensen. — Wiem, że wolisz dane od spekulacji, więc najpierw chcieliśmy je potwierdzić, ale w tej sytuacji uważam, że lepiej będzie wziąć pod uwagę nawet niepotwierdzone, rozważając, jakie posiłki mogą być potrzebne stacji Sidemore.
— Co byłoby niewspółmiernie łatwiejsze, gdybyś wreszcie powiedział, o co chodzi — zaproponował z naciskiem Pierwszy Lord Przestrzeni.
— Jeszcze dziś prześlę ci wszystko, co mamy, ale w zasadzie myślę o tym, że Imperialna Marynarka mogła ostatnio wejść w posiadanie nowych systemów uzbrojenia. Niestety, nie mamy zbyt wielu konkretnych danych ani szczegółów. Wiemy tylko, że okręty ze zmodyfikowanym uzbrojeniem pojawiły się w Konfederacji.
— I nie uznałeś za stosowne poinformować nas o tym — skomentował groźnie Janacek.
— Dopiero dwa tygodnie temu się dowiedziałem, a przed dzisiejszym spotkaniem nie było żadnej sugestii o wzmacnianiu stacji Sidemore. W dotychczas istniejących warunkach uznałem więc, że rozsądniej będzie najpierw spróbować zweryfikować te informacje, zamiast wzbudzać nieuzasadnione zaniepokojenie.
Zachmurzony Janacek przez kilka sekund przyglądał mu się, a potem wzruszył ramionami.
— Faktem jest, że niewiele można przedsięwziąć, dopóki ich nie zweryfikujesz — przyznał. — Ale nawet jeśli te wieści są niepotwierdzone, i tak mnie martwią. Ich sprzęt był przed wojną prawie tak dobry jak nasz. Jeśli go porządnie zmodyfikowali, możemy zostać zmuszeni do poważnego rozważenia układu sił na obszarze Konfederacji. Premier nie będzie zachwycony, słysząc o tym mniej niż cztery miesiące po tym, jak przepchnął przez parlament następną redukcję liczby okrętów liniowych.
Obaj oficerowie przytaknęli, mając miłą świadomość bezpieczeństwa — żaden z nich żadnych redukcji nie proponował ani też ich nie popierał. Oczywiście żaden także się im nie sprzeciwił, ale to zupełnie co innego.
— Co konkretnie wiemy? — spytał Chakrabarti.
— Prawie nic. Analityk z Sidemore twierdzi, że analiza wizualna nowego krążownika liniowego klasy Thor pokazuje mniej wyrzutni rakiet, niż powinno być. Co to może oznaczać, na razie nie wiadomo. Nie potwierdziliśmy tej obserwacji przez analizę nagrania, bo jeszcze go nie mamy. Jest w drodze, dotrze za tydzień lub dwa. Mamy dwa raporty od kapitanów frachtowców sugerujące, że imperialne okręty są wyposażone w lepsze niż dotąd kompensatory bezwładnościowe. Dowody są wątpliwe, ale obaj twierdzą, że byli świadkami osiągnięcia przez andermańskie okręty przyspieszeń znacznie większych, niż powinny rozwijać.
— Kapitanowie frachtowców! — parsknął Chakrabarti.
Jurgensen potrząsnął głową.
— Też tak najpierw zareagowałem i dlatego chciałem mieć potwierdzenie, nim was o tym poinformuję. A potem coś mi zaświtało w głowie i sprawdziłem. Jeden z nich to nasz admirał znajdujący się na połowie pensji.
— Co?! — Janacek wyprostował się wraz z fotelem. — Który?
— Bachfish.
— A, on! — prychnął Janacek. — Dupek, który omal nie stracił okrętu.
— Można to i tak ująć, ale to doświadczony oficer — zauważył Jurgensen. — Przed tą wpadką miał ponad trzydzieści lat standardowych służby liniowej.
Janacek prychnął ponownie, ale już znacznie mniej pogardliwie.
Chakrabarti zaś zamyślił się niespodziewanie.
— Jest jeszcze kilka innych raportów — dodał Jurgensen. — Od niezależnych agentów prowadzonych przez naszych attache w Imperium. — Wskazują one, że co najmniej przeprowadzono próby z rakietami dalekiego zasięgu, a wiemy, że od lat wprowadzane są do służby coraz nowocześniejsze zasobniki holowane. Czego nie wiemy i nie jesteśmy na razie w stanie się dowiedzieć, to czy rozpoczęto budowę jakichś superdreadnoughtów rakietowych.
— To znajdź sposób, żeby się tego dowiedzieć! — warknął Janacek.
Ocena liczebności i składu floty, którą przedstawił High Ridge’owi, oparta była na założeniu, że RMN utrzyma monopol na nowe rodzaje okrętów. Nie brał zupełnie pod uwagę tego, że Imperialna Marynarka może niedługo dysponować superdreadnoughtami rakietowymi. Po pierwsze nie wiedział o tym, po drugie nie miał powodów, by się martwić Imperialną Marynarką i jej uzbrojeniem. Zresztą nawet gdyby Imperium zajęło całą Konfederację, Królestwo Manticore niewiele by na tym ucierpiało. Na krótką metę.
— Póki co chciałbym poznać twoje propozycje dotyczące liczby i rodzaju okrętów, które powinny wzmocnić Sidemore — dodał Janacek, spoglądając na Pierwszego Lorda Przestrzeni.
— Przy założeniu najgorszego?
Janacek potrząsnął głową.
— Nie. Nie ma sensu zbyt gwałtownie reagować z powodu nie sprawdzonych danych wywiadowczych. Załóż, że dysponują lepszym uzbrojeniem i wyposażeniem, ale nie daj się ponieść entuzjazmowi.
— W takim razie to nie będą zbyt precyzyjne propozycje, Ed — ostrzegł Chakrabarti. — Musisz dokładniej określić poziom wyposażenia i uzbrojenia Imperialnej Marynarki.
— No dobrze, załóżmy, że jest taki jak nasz, powiedzmy, sześć standardowych lat temu. Bez superdreadnoughtów rakietowych, Ghost Ridera, lotniskowców i kutrów. Mają wszystko inne włącznie z najnowszymi generatorami bezwładnościowymi.
— W porządku — Chakrabarti pokiwał głową i dodał: — To mogę ci już rzec, że dwie eskadry liniowe wystarczą, Za blisko do imperialnego podwórka.
— Nasze możliwości są ograniczone — przypomniał mu Janacek.
— Wiem o tym, ale możemy znaleźć się w sytuacji, w której będziemy musieli tam wysłać poważne wzmocnienie.
— Jest wysoce prawdopodobne, że rząd zdoła zapanować nad tą sytuacją przy użyciu metod dyplomatycznych — osadził go Janacek. — Jeśli okaże się, że niezbędne będzie bardziej stanowcze zademonstrowanie naszego stanowiska, będziemy musieli znaleźć niezbędne okręty. Ale dopiero wtedy.
— Rozumiem. Natomiast jeśli zamierzamy wzmocnić Sidemore na skalę, jaką wymaga tego zakładany poziom zagrożenia, musimy też znaleźć odpowiedniego dowódcę. Kontradmirał Hewitt, obecny dowódca stacji Sidemore, ma zbyt niski stopień i zbyt małe doświadczenie jak na siły obecnie tam stacjonujące. Wraz z wysłanymi posiłkami będzie to jedna z naszych trzech najsilniejszych flot, czy ją tak nazwiemy czy nie. Wymaga więc pełnego admirała.
— Hm… — Janacek zmarszczył brwi i wbił wzrok w blat biurka.
Chakrabarti miał rację, ale znalezienie nowego dowódcy stacji nie będzie łatwe. Sidemore było całkiem użyteczną bazą, ale nie istotną — nawet w czasie wojny. Teraz stała się jeszcze mniej ważna z punktu widzenia potrzeb strategicznych Królestwa, a więc żaden ambitny oficer nie będzie zadowolony z tego przydziału. A należało też wziąć pod uwagę, że przydział ten może okazać się pułapką, gdyż wbrew temu, co właśnie powiedział obu oficerom, był pewien, że rząd będzie wolał, zresztą całkiem słusznie, uniknąć konfrontacji z Imperium.
Janacek nigdy nie był zwolennikiem ekspansjonizmu, w przeciwieństwie do znacznej części parlamentu i korpusu oficerskiego Królewskiej Marynarki. Dlatego zrobił, co mógł, by wycofać się z placówki Basilisk, gdy pierwszy raz zajmował to stanowisko. I prawie mu się udało, gdy ta wariatka Harrington omal nie sprowokowała wybuchu wojny z Ludową Marynarką — pięć lat wcześniej, niż ta ostatecznie się zaczęła.
Gdyby to od niego zależało, doradziłby rządowi zgodzić się na ustępstwa terytorialne w rozsądnych granicach. W końcu sporny obszar nawet nie należał do Gwiezdnego Królestwa, a nic w Konfederacji nie było warte przypadkowej strzelaniny, a co dopiero regularnej wojny. Obecny układ mógł zakończyć się nieciekawie dla dowódcy stacji Sidemore, ponieważ z jednej strony otrzyma on rozkaz zniechęcenia Imperium, a z drugiej będzie wiedział, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek posiłki. A jeżeli Imperium nie da się zniechęcić i dojdzie do jakiegoś incydentu, rząd wyprze się odpowiedzialności i oznajmi, że spoczywa ona na dowódcy stacji. W najlepszym więc razie ten, kto obejmie dowództwo stacji Sidemore, zostanie zapamiętany jako admirał, który pozwolił Imperium wejść do Konfederacji. Nie będzie za to naturalnie ponosił winy, ale wszyscy potraktują go, jakby tak właśnie było.
Stał więc przed trudnym zadaniem znalezienia kogoś, kto dysponując zbyt małymi siłami, zdoła przekonać Imperium, że będzie do śmierci bronił Konfederacji (chyba że otrzyma inne rozkazy), a równocześnie kogo można by spisać na straty, jeśli okaże się to konieczne. Chwilowo co prawda nikt taki mu na myśl nie przychodził, ale był pewien, że coś wymyśli.