Cwiazda typu G6 będąca słońcem systemu Marsh była zupełnie przeciętna zarówno jako gwiazda, jak i słońce systemu. Tak też oceniała ją Honor, spoglądając przez okno z armoplastu.
A równocześnie była na tyle ważna, że Gwiezdne Królestwo gotowe było stoczyć o nią wojnę.
Prychnęła z autoironią i poczuła podobną reakcję Nimitza rozciągniętego na grzędzie przymocowanej do burty. Na jej uczucia wpływ miała świadomość niewykonalności zadania, jakie otrzymała, na jego — samotność, ale rozłąkę już oboje z Samanthą przeżywali, a teraz ona miała przynajmniej Hamisha, a Nimitz Honor. Nie osłabiało to tęsknoty za partnerem, ale świadomość, że rozłąka jest czasowa, pomagała przetrwać.
Tego ostatniego Honor pewna nie była i dlatego czuła się winna, a także trochę treecatom zazdrościła. Jej samotność na pewno się nie skończy. Pustka, którą czuła w tej chwili, była jednak lepsza od beznadziejnej samotności przed wylotem. Powtarzała to sobie najmniej dziesięć razy dziennie i prawie w to wierzyła. Prawie.
Odwróciła głowę, przyglądając się najbliższym okrętom bazującym w systemie. Krążyły po orbitach parkingowych planety Sidemore, czyli w bezpiecznym porcie, ale jak z zadowoleniem zauważył kontradmirał Hewitt, utrzymywały podwyższony stan gotowości. Miejsca przydzielono okrętom tak, by równoczesne uaktywnienie ekranów nie prowadziło do groźby interferencji, a przynajmniej jedna eskadra liniowa miała przez cały czas gorące węzły napędu, co pozwalało na osiągnięcie pełnej gotowości bojowej i możliwości ruchu w trzydzieści minut.
Honor nie tylko pochwaliła jego decyzję, ale rozciągnęła ją na wszystkie jednostki Zespołu Wydzielonego 34. Rozśrodkowanie na orbitach powodowało, że nawet taki olbrzym, jak flagowiec McKeona Troubadour był malutkim modelem, gdyby patrzeć na niego gołym okiem. Ale jej gołe oczy dość drastycznie różniły się od siebie, i używając teleskopowej funkcji lewego, mogła całkiem wyraźnie widzieć zarówno superdreadnoughty Alistaira, jak i lotniskowce Alice Truman.
Przypominały śmiertelnie groźne wieloryby, choć miały zapalone światła parkingowe i zamknięte ambrazury. I było ich sporo — łącznie dysponowała ośmioma pełnymi eskadrami liniowymi, niepełną eskadrą lotniskowców, pięcioma eskadrami krążowników liniowych, trzema lekkich krążowników i dwiema flotyllami niszczycieli… nie licząc kilkudziesięciu krążowników i niszczycieli rozsianych po najbliższej okolicy na patrolach antypirackich. Miała pod swoimi rozkazami czterdzieści dwa okręty liniowe, co znaczyło, że była to pełnowymiarowa flotylla, nie zespół wydzielony. Była to także najsilniejsza formacja, jaką kiedykolwiek dowodziła. Powinna czuć się pewnie, mając do dyspozycji taką siłę ognia.
A czuła przede wszystkim irytację, by nie rzec złość z powodu jej braków. Alistair i Alice zdołali podciągnąć gotowość załóg i całego zespołu do poziomu wyższego, niż Honor miała nadzieje osiągnąć. Okręty Hewitta zaś utrzymywały znacznie wyższa poziom zgrania i wyszkolenia niż Home Fleet. Najprawdopodobniej dlatego, że wszyscy na ich pokładach wiedzieli, iż w razie poważnych problemów na szybką pomoc nie mają co liczyć. To także tłumaczyło nieomal entuzjazm Hewitta przy przekazywaniu jej dowództwa.
Ale najlepszy nawet poziom gotowości bojowej i zgrania załóg nie był w stanie zmienić przykrych faktów. Takich jak ten, że tylko sześć okrętów liniowych należało do klasy Medusa, a żaden do klasy Inuictus. Albo że jedenaście było dreadnoughtami mającymi ledwie dwie trzecie siły ognia i wytrzymałości klasycznych superdreadnoughtów. W połączeniu z pewnością, że High Ridge i Janacek wszędzie będą mówić o czterdziestu dwóch okrętach liniowych, a żaden oczywiście nie zająknie się, jaki jest podział tych okrętów na klasy ani o tym, że większość jest przestarzała. Ani o tym, że dostała cztery z żądanych ośmiu lotniskowców. Ani o tym, że ostatnia analiza wywiadu floty oceniała Imperialną Marynarkę na ponad dwieście okrętów liniowych.
Taką wyliczankę mogła ciągnąć długo z jednym skutkiem — wprawiania się w coraz większą złość. Dlatego odetchnęła głęboko, wyprostowała się i zmusiła do konstruktywnej pracy koncepcyjnej. Wiedziała, godząc się na ich propozycję, że coś podobnego nastąpi, choć prawdę mówiąc, nie podejrzewała, że nawet Janacek okaże tyle bezczelności, by przydzielić jej wszystkie pozostające jeszcze w linii dreadnoughty. Prawda zresztą była taka, że gdyby zamiast nich dostała klasyczne superdreadnoughty, i tak miałaby zbyt słabe siły, gdyby Imperium zdecydowało się na wojnę. Dlatego obiektywnie rzecz oceniając, politycznemu karierowiczowi logiczne wydawało się spisać na straty to, co najmniej warte i najbardziej przestarzałe. Jeśli dojdzie do najgorszego, straci niewiele. To, że obsadzający te jednostki ludzie uważali inaczej, a mieli pełną świadomość, jak z nimi postąpiono, nie miało naturalnie dla wszarza najmniejszego znaczenia…
Tym razem zmusiła się do serii głębokich oddechów.
Musiała poważnie popracować nad opinią dotyczącą sir Edwarda Janaceka, bo ostatnio zaczynała traktować go niesprawiedliwie, co mogło się na niej zemścić. Zapominała bowiem, że poza tym iż był głupi i pozbawiony takich cech jak honor czy moralność, był też cwany, umiał dbać o własne interesy i potrafił knuć intrygi. Niedocenianie przeciwnika mściło się, a ona nie zamierzała do tego dopuścić.
Podobnie jak nie zamierzała mu darować. Niczego.
Od strony grzędy rozległo się pełne aprobaty bleeknięcie.
Spojrzała ponownie przez okno, zmuszając się do podziwiania piękna miliardów srebrnych punktów na tle czarnego jedwabiu przestrzeni. Całości obrazu dopełniał błękitno-biały krąg Sidemore widoczny w lewym dolnym rogu, a dzięki lewemu oku widziała nie tylko krążące po jego orbitach okręty, ale także kolektory energii słonecznej, przekaźniki telekomunikacyjne, anteny sensorów szerokopasmowych czy stocznie remontowe.
Żadnego z tych obiektów nie było, gdy prawie dziesięć lat standardowych temu odwiedziła pierwszy raz system Marsh. Wtedy było to prawdziwe zadupie odwiedzane przez frachtowce jedynie na skutek pomyłki. I właśnie dlatego stanowiło idealną kryjówkę dla licznej bandy piratów, która opanowała system i planetę. Pod ich rządami zginęło 31 tysięcy mieszkańców Sidemore, wliczając w to ofiary „pokazowej” detonacji ładunku nuklearnego. I naprawdę głęboką satysfakcję sprawiała Honor świadomość, że nic podobnego już się nie powtórzy. Bo nawet gdyby Royal Manticoran Navy wycofała się za parę dni, już istniejąca flota systemowa dałaby sobie bez trudu radę z każdym piratem czy korsarzem na tyle głupim, by się tu zapędzić. A flota ta nadal rosła.
Nie tak jak graysońska, ale Sidemore nie było aż tak ważne dla Królestwa jak Grayson i dlatego też Królestwo nie zrobiło wszystkiego, co mogłoby stworzyć z planety tak uprzemysłowionego giganta, jak miało to miejsce w przypadku Graysona i tak wcześniej robiącego przez ponad sześćdziesiąt lat, co się tylko dało, by wyjść z zacofania i izolacji. Niemniej zainteresowanie Królestwa wynikało głównie z jego położenia, a nie z podziwu dla zalet mieszkańców, co Honor, mimo że kochała swą przybraną ojczyznę, uczciwie przyznawała.
Podobne względy zaważyły na przydatności Sidemore, ale Grayson był niezbędny dla bezpieczeństwa Królestwa, Sidemore zaś jedynie wygodny. Dlatego rząd Sidemore nie dostał takich samych gwarancji pożyczkowych, a planeta nie uzyskała takich zwolnień podatkowych czy ulg inwestycyjnych co Grayson. Ale właśnie dlatego to, czego przez ten okres tu dokonano, wywierało takie wrażenie, mimo iż wyglądało skromnie w porównaniu z osiągnięciami Graysona.
Jeszcze coś sprawiło Honor satysfakcję — Sidemore stało się planetą samowystarczalną, a na orbitach oprócz stoczni budujących mniejsze okręty czy remontujących duże pojawiły się też stocznie nastawione na budowę frachtowców. Te pierwsze były wynikiem potrzeb RMN i to za jej pieniądze powstały, te ostatnie były już inicjatywą władz planetarnych nader rozważnie wykorzystujących rozwój przemysłu i wzrost gospodarki. Jeśli nie nastąpi nic nieprzewidzianego, co doprowadziłoby do poważnych zniszczeń infrastruktury systemowej, Sidemore nawet po wycofaniu się Królestwa z tego rejonu powinno dalej się rozwijać i coraz śmielej wchodzić na szlaki handlowe Konfederacji, na których już zaczęło się pojawiać.
Stanowiło to dobitny przykład, jak należy postępować, by Konfederacja przestała być rajem dla piratów i miejscem nieustannych rzezi oraz bitew na różną skalę. Dzięki umożliwieniu mieszkańcom uzyskania pewnej zasobności otrzymywali możliwość zapewnienia sobie bezpieczeństwa, z której oczywiście natychmiast korzystali.
Niestety rząd Konfederacji był zbyt skorumpowany, by było to możliwe na szerszą skalę. I to także był powód, dla którego system Marsh odnosił takie sukcesy, a Królestwo zainteresowało się nim w pierwszej kolejności — ponieważ leżał poza granicą Konfederacji, żaden gubernator czy inna przekupna menda nie próbowała w zarodku zdławić czy wyssać wszystkiego z takiej inicjatywy.
Tyle tylko, że wszystko to nie miało zgoła nic wspólnego z powodami, które ją tu ponownie sprowadziły po tych wszystkich latach. Zmusiła się do odejścia od okna i powrotu za biurko, na którym zgromadziła się już spora kupka papierów. Mercedes co prawda oznaczyła najważniejsze, ale Honor i tak miała poważne opóźnienia w papierkowej robocie, co ta coraz częściej sygnalizowała wymownymi spojrzeniami. Zupełnie jakby brała lekcje u niejakiego Jamesa MacGuinessa…
Ponieważ zaś na popołudnie Honor wyznaczyła odprawę sztabów całego zespołu wydzielonego, nie było sensu dawać własnemu szefowi sztabu okazji do dodatkowego treningu. Dlatego westchnęła ciężko i zabrała się do lektury pierwszego.
Honor uniosła głowę znad listu od Howarda Clinkscalesa, słysząc głos Jamesa MacGuinessa, który bezgłośnie pojawił się w drzwiach kabiny.
— O co chodzi, Mac?
— Porucznik Meares prosił, bym pani przekazał, że właśnie skontaktował się z nim kapitan pewnego frachtowca z pytaniem, czy mógłby złożyć pani kurtuazyjną wizytę.
— Doprawdy?! — mruknęła, marszcząc z namysłem brwi.
Jej porucznik flagowy Timothy Meares, choć młody, wykazywał zadziwiająco wiele zdrowego rozsądku. Przejawiało się to choćby w przyjmowaniu pomocy i rady Maca w „zarządzaniu” Honor. Szybko zrozumiał, że MacGuiness lepiej niż ktokolwiek inny na pokładzie wie, czy Honor w danej chwili ma czas czy nie, i zdawał się na jego ocenę, czy i kiedy zawracać jej głowę rutynowymi sprawami.
Był też świadom, iż Honor spodziewa się, że wykaże rozsądek i inicjatywę w kwestii tego, co naprawdę wymaga jej uwagi, a ponieważ miał znacznie wyższą opinię o jej ważności niż ona sama, starał się, by takich spraw było niewiele. Wszystko to powodowało, iż sam fakt przekazania prośby MacGuinessowi był znaczący — najwidoczniej istniał jakiś powód, dla którego nie spławił próbującego wprosić się na obiad kapitana. To, że informacja nie została przez Maca odrzucona jako nieważna, sugerowało zaś, iż należy do istotnych, a to spowodowało gwałtowny wzrost jej zaciekawienia. Odruchowo sprawdziła emocje MacGuinessa i odkryła mieszankę oczekiwania, ciekawości i rozbawienia z odrobiną obawy.
— Mogę spytać, czy tenże kapitan powiedział, kim jest i dlaczego chciałby się ze mną spotkać? — spytała.
— Jak rozumiem, jest poddanym Korony, choć od lat działa w Konfederacji, ma’am, gdzie zdołał założyć małą, ale nader solidną firmę przewozową. Ma zgodę rządu Konfederacji na uzbrojenie swych statków i z informacji uzyskanych przez porucznika Mearesa wynika, że zniszczył przynajmniej tuzin jednostek pirackich w ciągu ostatnich dziesięciu lat standardowych. Jeśli chodzi o powód, powiedział dosłownie, że chciałby złożyć pani kurtuazyjną wizytę, wydaje mi się jednakże, że porucznik Meares podejrzewa, iż ma on jakieś informacje, które mogłaby pani uznać za istotne.
MacGuiness wygłosił to wszystko z kamienną twarzą i niewzruszenie poważnym spojrzeniem, ale jego rozbawienie znacznie wzrosło.
— Wszystko to jest niezwykle interesujące, Mac, ale nie stanowi pełnej odpowiedzi na moje pytanie. Ten tajemniczy kapitan ma może jakieś nazwisko?
— Oczywiście, że ma, ma’am. A co, zapomniałem je podać?
— Nie, nie zapomniałeś. Zrobiłeś to celowo, kierowany czymś, co u ciebie robi za poczucie humoru — poinformowała go uprzejmie.
Mac uśmiechnął się niewinnie.
— Ma pani zbyt podejrzliwą naturę, ma’am — oznajmił z naganą. — A oficer, o którym mowa, nazywa się, jeśli dobrze pamiętam, Bachfish… Thomas Bachfish.
— Kapitan Bachfish?! — Honor wręcz podskoczyła, siadając zupełnie prosto, a Nimitz zastrzygł z zaciekawieniem uszami. — Tutaj?
— Tak, ma’am — Mac uśmiechnął się szeroko. — Porucznik Meares nie rozpoznał nazwiska. Ja tak.
— Kapitan Bachfish — powtórzyła cicho Honor i potrząsnęła głową. — Nie mogę w to uwierzyć… po tak długim czasie.
— Słyszałem, jak pani o nim opowiadała — MacGuiness spoważniał. — Porucznik Meares twierdzi, że kapitan nieco się wahał, ale uznałem, że chciałaby pani dowiedzieć się o tym.
— I miałeś całkowitą rację! — oznajmiła. — Co to znaczy, że nieco się wahał?
— Tak to opisał porucznik Meares. Jestem pewien, że rozmowa została nagrana, ale ja tego nagrania nie widziałem, więc trudno mi to ocenić, ma’am.
— Też coś! — prychnęła Honor. — Może on i się wahał, ale ja nie mam zamiaru. Powiedz Timowi, że kapitan Bachfish jest zaproszony na pokład najszybciej, jak tylko będzie mu to odpowiadało. I że ma to zaproszenie natychmiast przekazać.
— Oczywiście, ma’am. — MacGuiness skłonił się i zniknął równie cicho, jak się pojawił.
A Honor została sama ze wspomnieniami.
Pierwsze wrażenie Honor na widok lekko przygarbionego mężczyzny w niebieskim uniformie, który po zgrabnym obrocie stanął na pokładzie już w granicach działania okrętowej grawitacji, było takie, że Bachfish się postarzał. Sprawdziła w okrętowej bazie danych wykaz oficerów w Royal Manticoran Navy i ze zdziwieniem stwierdziła, że Bachfish jest pełnym admirałem. Co prawda jedynie dlatego, że awanse wynikające z wysługi lat należne były także oficerom pozostającym na połowie pensji, gdyż znalazł się tam w randze kapitana i od prawie czterdziestu lat standardowych nie otrzymał żadnego przydziału do służby liniowej, niemniej był admirałem. Ciemne włosy, które dobrze pamiętała, gęsto przetykała siwizna, pomimo iż należał do pierwszego pokolenia objętego prolongiem.
Nimitz poruszył się lekko, czując ból i poczucie straty gościa, który po tak długim czasie znalazł się ponownie na królewskim okręcie.
— Kapitan Pirate’s Banel — oznajmił pokładowy głośnik.
Pełna warta okrętowa wyprężyła się w postawie zasadniczej, Marines sprezentowali broń, a powietrze rozdarł świst trapowy.
Bachfish drgnął zaskoczony i natychmiast odruchowo wyprostował się. Przez moment ból i poczucie straty nasiliły się, a potem ustąpiły czemuś znacznie milszemu. Zrozumiał, dlaczego Honor z pełną pompą przyjęła na pokładzie zwykłego kapitana floty handlowej. Zasalutował młodziutkiej podporucznik dowodzącej wachtą i wygłosił standardową formułkę:
— Proszę o pozwolenie wejścia na pokład, ma’am.
— Pozwolenia udzielam, sir! — odparła równie formalnie i oddała mu honory niczym na paradzie.
Nim Bachfish zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, wystąpił Rafę Cardones.
— Witamy na pokładzie Werewolfa, admirale Bachfish — oznajmił, wyciągając prawicę.
— Kapitanie Bachfish — poprawił go cicho Bachfish. — Ale dziękuję panu, kapitanie. To piękny okręt.
Uścisnął dłoń Cardonesa, ale patrzył ponad jego ramieniem.
Kłębiło się w nim tak wiele różnych uczuć, że Honor nawet przy pomocy Nimitza nie była w stanie ich zidentyfikować.
— Dziękuję, sir. Też jestem z niego dumny, więc jeśli znajdzie pan czas, z przyjemnością posłużę za przewodnika wycieczki.
— To bardzo miło z pańskiej strony i jeśli tylko okaże się możliwe, będę trzymał pana za słowo. Sporo słyszałem o lotniskowcach, ale to pierwszy, który widzę na własne oczy.
— W takim razie zobaczę, czy dowódca naszego skrzydła, kapitan Tremaine, będzie mógł nam towarzyszyć — uśmiechnął się Rafę. — Wtedy miałby pan też okazję poznać punkt widzenia pilota, sir.
— Byłoby to bardzo miłe — zapewnił Bachfish, nadal patrząc na Honor.
Cardones uśmiechnął się nieco szerzej i ustąpił jej miejsca.
— Kapitanie Bachfish — powiedziała miękko, wyciągając dłoń. — Dobrze znów pana zobaczyć.
— Panią także… księżno — odpowiedział i uśmiechnął się z żalem i satysfakcją równocześnie. — Dobrze się pani stara, a przynajmniej tak słyszałem.
— Miałam dobrego nauczyciela — odparła, ściskając jego dłoń.
— O nauczycielu stanowią jego uczniowie — odparł z szerszym i bardziej radosnym uśmiechem.
— Nazwijmy to więc połączonym wysiłkiem — zaproponowała, puszczając jego dłoń. — Tak jak powiedział kapitan Cardones: witamy na pokładzie, admirale Bachfish. Mam nadzieję, że zostanie pan na kolacji, dzięki czemu miałabym okazję przedstawić pana reszcie moich starszych oficerów.
— To bardzo miło z pani strony, ale nie chciałbym sprawić kłopotu…
— Jedynym kłopotem byłoby odrzucenie zaproszenia — przerwała mu Honor. — Nie widziałam pana od prawie czterdziestu lat standardowych i tak łatwo się pan nie wywinie.
— To rozkaz, księżno?
— Z całą pewnością.
— Cóż, w takim razie przyjmuję.
— Doskonale. Widzę, że nadal ma pan dobry instynkt taktyczny, sir.
— Staram się, księżno.
— W takim razie zapraszam do mojej kabiny. Mamy sporo do powspominania.
— W rzeczy samej, księżno — przytaknął cicho.
I ruszył w ślad za nią, mając za plecami LaFolleta.