Tak więc kontrakty powinniśmy mieć do końca tygodnia w garści — zakończył Richard Maxwell, osobisty prawnik Honor na Manticore i radca prawny księstwa Harrington, naciskając przycisk w notesie, po czym dodał: — I to byłoby w zasadzie wszystko.
— Dobra robota, Richard. Cieszy mnie zwłaszcza postęp w umowach najmu.
— Nadal nie jestem tak dobry w kontraktach jak Willard — przyznał Maxwell.
— Tu jednak nie było problemu, bo cały ten rejon to idealny teren do narciarstwa, a dostęp do wybrzeża daje możliwość rekreacji przez cały rok. Dlatego wszyscy byli tak chętni do podpisywania umów i płacenia więcej za prawo do budowy, niż się spodziewaliśmy. Zwłaszcza że zakończenie walk spowodowało solidny rozwój sektora cywilnego gospodarki. No i Willard miał rację odnośnie Odoma: jest prawie tak dobrym negocjatorem jak on sam. Doskonale wie, kiedy przycisnąć, i przyznam nieskromnie, że chyba zaczynam wreszcie łapać sens tego całego prawa handlowego. No i Clarise Childers w odwodzie to naprawdę miła świadomość.
— Ja także jestem bardzo zadowolona z Merlina — przyznała Honor. — Zauważyłam, że sama świadomość udziału Clarise w negocjacjach ma na nie duży wpływ, czy jest fizycznie obecna czy nie.
Oboje uśmiechnęli się z pełnym zrozumieniem. Merlin Odom był zastępcą Willarda Neufsteillera na obszarze Gwiezdnego Królestwa wybranym przez niego osobiście. Zarządzał rosnącym imperium finansowym Honor w Królestwie zgodnie z wytycznymi pryncypała rezydującego na Graysonie. Miał czterdzieści dwa lata, był więc młodszy od szefa, ale jeszcze mniej skłonny opuszczać biuro dla jakichś zbędnych ćwiczeń fizycznych, jak np. spacer. Przysadzisty szatyn o błękitnych oczach i zaskakująco rudej bródce był też doskonałym prawnikiem i co ważniejsze, oprócz wiedzy miał też instynkt. Jeśli nabierze doświadczenia, za kilkadziesiąt lat będzie gotów, by przejąć zarządzanie całością majątku od Willarda, gdy ten zdecyduje się ostatecznie na emeryturę.
Jeśli chodzi o Clarise, bezcenna była już sama świadomość, Honor może w każdej chwili skorzystać z jej usług. Nie dość bowiem, że uchodziła za jednego z najlepszych adwokatów w Królestwie, to lista klientów jej firmy była równie krótka co imponująca dla każdego mającego coś wspólnego, z negocjacjami handlowymi. Honor stała się w ostatnim dziesięcioleciu jedną z najbogatszych osób w Gwiezdnym Królestwie, a Sky Domes należało do pięciuset największych korporacji, ale Childers pracowała przede wszystkim dla Klausa Hauptmana, którego majątek tak prywatny, jak i firmowy był co najmniej równy razem wziętym majątkom następnych sześciu na liście najbogatszych. Clarise Childers była szefową i najstarszym udziałowcem kancelarii „Childers, Straslund, Goldman i Wu”, a lista klientów tej firmy obejmowała: Hauptman Cartel (najbogatszą firmę w Królestwie Manticore), rodzinę Hauptmanów i Honor Harrington.
— Skoro kwestie handlowe mamy załatwione, przynajmniej chwilowo, chciałbym, żebyśmy się teraz zajęli sprawą wymiaru sprawiedliwości na terenie księstwa.
— Już?! — skrzywiła się Honor. — Przecież tam prawie jeszcze nikt nie mieszka.
— Mości Księżno — w głosie Maxwella pojawiła się nagana, o jego dezaprobacie świadczyło także użycie oficjalnej formy grzecznościowej, której Honor nie znosiła. — Jeśli ktokolwiek w Gwiezdnym Królestwie powinien wiedzieć, co i kiedy jest w takich wypadkach potrzebne, to właśnie pani. W końcu organizowała już pani zupełnie nową domenę na Graysonie.
— Niczego nie organizowałam! — zaprotestowała Honor. — Zostawiłam wszystko na głowie Howarda Clinkscalesa i tylko sygnowałam podjęte przez niego decyzje!
— Tak się składa, że koresponduję z lordem Clinkscalesem i wiem, że brała pani znacznie większy udział w tworzeniu domeny — Maxwell uśmiechnął się z lekką satysfakcją. — A nawet gdyby tak nie było, miała pani dość czasu, by zorientować się, że w takich sytuacjach jak ta potrzebna jest jak najszybciej dobrze zorganizowana administracja i wymiar sprawiedliwości.
— Sytuacja nie jest taka sama — sprzeciwiła się Honor. — Jako patronka mam pełną władzę sądowniczą, jestem, można by rzec, ostatnią instancją w sprawach wszelkiego rodzaju. Władza ta jest przez ostatnich kilkaset lat stopniowo ograniczana i nie mogę na przykład podejmować arbitralnych decyzji sprzecznych z prawem graysońskim, ale nadal jestem samodzielną głową państwa mającą wszelkie wynikające z tego prerogatywy prawne. Natomiast jako księżna Harrington…
— …oraz gubernator sprawuje pani nadzór nad sądami i ma prawo łaski — wpadł jej w słowo Maxwell. — Jako gubernator jest pani odpowiedzialna za skuteczne działanie wymiaru sprawiedliwości na podległym sobie terenie. Żeby coś działało, musi zaistnieć, zatem najpierw musi powstać system sądownictwa i policji.
— I co ten system ma robić? — spytała uprzejmie Honor. — Ludność księstwa liczy ze dwa tysiące osób rozrzuconych na Bóg wie ilu tysiącach kilometrów kwadratowych.
— Więcej. Niewiele, ale jednak więcej. A w najbliższym czasie gwałtownie wzrośnie, i dlatego właśnie powinna się pani oprzeć na graysońskich doświadczeniach. Zwłaszcza tych z okresu tworzenia Sky Domes. Kiedy pojawią się drużyny miernicze i zespoły budowlane, liczba ta wzrośnie co najmniej pięciokrotnie. A gdy ośrodki wczasowe zaczną funkcjonować, przyjadą pracownicy i pojawią się turyści, i…
— Już dobrze — westchnęła Honor. — Poddaję się. Na następną środę przygotuj, co uważasz; obiecuję zająć się tym najszybciej, jak będę mogła.
— Słyszałeś, Nimitz? — Maxwell obejrzał się przez ramię na wygodną grzędę, na której w leniwych pozach spoczywały dwa treecaty.
Zapytany zastrzygł prawym uchem.
— Spodziewam się, że dopilnujesz, żeby dotrzymała słowa i naprawdę się tym zajęła. — Tym razem Maxwell uśmiechnął się złośliwie.
Nimitz przez chwilę przyglądał mu się z namysłem, po czym usiadł i uniósł eh wytnę łapy na wysokość piersi. Położył prawą dłoń na lewej, odwróconej i skierowanej palcami na zewnątrz, a następnie przesunął prawą tak, że jej kant znalazł się na opuszkach palców lewej, co oznaczało: „Zgoda”.
— Zdrajca! — skomentowała Honor.
Nimitz bleeknął i zaczął sygnalizować: „Nie moja wina, że potrzebujesz dozorcy. Poza tym on przynosi seler”.
— Nie sądziłam, że twoją lojalność można kupić tak tanio — odparła, potrząsając smętnie głową.
„Nie lojalność. Współpracę”.
— Pewnie! — prychnęła i spojrzała na Maxwella. — Skoro już skaptowałeś sobie kudłatego pomagiera, to faktycznie nie będę miała wyjścia i przeczytam, co przyniesiesz. Choć pojęcia nie mam, kiedy znajdę na to czas.
— Jestem pewien, że Mac z Mirandą zdołają zorganizować pani wspólnymi siłami ze dwie wolne godziny. Obiecuję, że będę tak konkretny, jak tylko się da, ale nim to pani zaaprobuje, proszę przeczytać nie tylko nagłówki, dobrze? Jestem zaszczycony pani zaufaniem, księżno Harrington, ale ostateczną decyzję musi podjąć pani, choćby dlatego że na panią spadną jej konsekwencje.
— Wiem — odparła poważnie i wpisała coś na klawiaturze komputera, po czym popatrzyła przez chwilę na ekran i przyznała: — Środę wzięłam z sufitu, ale wygląda na to, że był to dobry wybór. Po południu mam egzaminy w akademii i przez weekend będę sprawdzać prace egzaminacyjne. Jeżeli zdołasz mi dostarczyć projekt w środę rano albo we wtorek wieczorem, przeczytam go, nim te papiery mnie przysypią.
I wpisała coś na klawiaturze.
— Miło mi to usłyszeć, ale czy przypadkiem w środę nie ma posiedzenia Izby Lordów? Gdzieś czytałem, że rząd chce przedstawić w tym tygodniu nowy budżet, a choć sprawa wymiaru sprawiedliwości w księstwie jest ważna, nie chciałbym, by przeszkodziła pani w politycznych obowiązkach.
— Nie przeszkodzi. — Honor skrzywiła się z uczuciem. — Posiedzenie zostało przeniesione na przyszłą środę. Nie bardzo wiem dlaczego, ale zawiadomiono nas przedwczoraj, a przygotowywać się specjalnie nie mam do czego… High Ridge powie to samo, co powtarza przez ostatnie trzy lata, earl White Haven i ja powiemy też to samo co zawsze, potem będzie głosowanie i też jak zwykle o włos budżet zostanie klepnięty. Izba Gmin wprowadzi poprawki, które zostaną odrzucone w następnym głosowaniu, i absolutnie nic się nie zmieni.
Maxwell spojrzał na nią zaniepokojony. Był ciekaw, czy zdawała sobie sprawę, ile w jej słowach było goryczy i zniechęcenia. Nie dziwiło go to, że tak czuła, ale że dała to po sobie poznać.
Prawo inicjowania ustaw finansowych było tylko częścią kontroli Izby Lordów nad skarbem. Oprócz tego każda ustawa przegłosowana w Izbie Gmin wracała na ostateczne głosowanie do nich i mogła zostać pozbawiona wówczas wszelkich poprawek wniesionych w izbie niższej. Izba Gmin musiała wówczas głosować ponownie nad wersją pierwotną. W normalnych warunkach mogła odrzucić tę wersję lub odrzucić jakiekolwiek dodatkowe środki niezbędne do zbilansowania takiego budżetu. Ponieważ jednak takie nadzwyczajne środki już obowiązywały w związku z nadzwyczajnym pełnomocnictwami rządu w okresie wojny, w praktyce Izba Gmin nie mogła zrobić nic. Wystarczyła decyzja Izby Lordów.
Naturalnie, żaden rozsądny premier nie nadużywał takiej władzy, gdyż zignorowanie decyzji Izby Gmin przez Izbę Lordów wymagało sytuacji, w której spora część wyborców gotowa była uznać tę pierwszą za winną braku kompromisu. Wtedy znalazłaby się ona w nieciekawej sytuacji w kolejnych wyborach. Natomiast jeśli w opinii publicznej to Izba Lordów była odpowiedzialna za bałagan finansowy trwający dłuższy czas, otwierało to Koronie drogę do próby pozbawienia jej kontroli nad finansami.
Ponieważ ta sytuacja trwała właśnie od trzech lat standardowych, był to główny powód, dla którego rząd High Ridge’a tak zabiegał o poparcie społeczne. I dlatego właśnie księżna Harrington i earl White Haven byli tak ważni dla opozycji. Dla wyborców miały duże znaczenie ich opinie we wszystkich kwestiach, natomiast w sprawie finansów przeznaczonych na cele militarne — wręcz olbrzymie.
I dlatego też High Ridge i jego zwolennicy tak desperacko usiłował w każdy możliwy sposób zredukować siłę ich oddziaływania.
Członkowie rządu byli nadzwyczaj ostrożni w oficjalnych wypowiedziach i starali się jak mogli nie powodować konfliktów z parą najsłynniejszych bohaterów wojennych. Co wymagało planowania, pomysłowości i zlecania tegoż wybranym pomagierom. Ci ostatni musieli być przynajmniej oficjalnie niezależni, za to nie obowiązywały ich żadne ograniczenia. Fakt, iż nagonka ze strony sponsorowanych przez rząd mediów, poszczególnych komentatorów czy półgłówków autentycznie wierzących w to, co mówią, trwała bez przerwy, tylko z różnym nasileniem, zaczynała odbijać się na wytrzymałości psychicznej Honor Harrington, choć to mogli stwierdzić jedynie ci, którzy ją dobrze znali i to prywatnie.
Maxwell wiedział o jej wcześniejszych doświadczeniach z dziennikarzami, gdy była ofiarą zorganizowanej nagonki i podziwiał opanowanie, jakie wykazywała przy wszystkich oficjalnych okazjach. Wiedział też, że w gniewie jest równie groźna, o ile nie groźniejsza od Królowej, tylko znacznie lepiej nad sobą panuje i niezwykle rzadko daje temu gniewowi ujście. Podejrzewał też jednak, że kiedy już da się ponieść wściekłości, gotowa jest na wszystko… o czym dobitnie świadczył los Younga czy Denvera Summervale’a.
W jakimś sensie była dla rządu groźniejszym przeciwnikiem od braci Alexandrów, gdyż wszyscy wiedzieli, że w trakcie debat w Izbie Lordów przedstawia punkt widzenia nie tylko Elżbiety III, ale także Protektora Benjamina. A opinia tych dwojga o baronie High Ridge’u i jego ministerialnych pomagierach była tak zła, że gorsza już być nie mogła, co także stanowiło tajemnicę poliszynela.
Maxwell nie odezwał się — w końcu i tak nie był w stanie powiedzieć jej niczego, czego by już nie wiedziała. A nawet gdyby, to nieproszone rady nie zawsze były mile widziane, a znał znacznie lepszy sposób, by je jej przekazać: wystarczyło porozmawiać z Mirandą lub MacGuinessem. A jak oni poinformują o tym Honor, to już nie jego zmartwienie.
— Przybyli lord Alexander i earl White Haven, milady.
— Dzięki, Mac. Poproś ich tutaj, dobrze?
— Oczywiście, milady.
Honor zablokowała czytnik na trzeciej stronie analizy bitwy koło przylądka St.Vincent autorstwa midszypmen Zilwickiej i uśmiechnęła się do Jamesa MacGuinessa, jedynego stewarda w całej Royal Manticoran Navy nie będącego członkiem tejże Royal Manticoran Navy. Odpowiedział uśmiechem, skinął ledwie dostrzegalnie głową i wyszedł z gabinetu. Spoglądając na zamykające się drzwi, przyznała w duchu, że przez te dwadzieścia lat standardowych dzięki niemu jej codzienne życie stało się znacznie lepiej zorganizowane i przebiegało płynniej.
Przeniosła wzrok na Nimitza i uśmiechnęła się szerzej. Leżał rozwalony wygodnie na podwójnej grzędzie, mając ją całą dla siebie, bo Samantha jak co czwartek towarzyszyła Farragutowi i Mirandzie odwiedzającym Akademię Andreasa Venizelosa. Był to sierociniec i prywatna szkoła ufundowana przez Honor dla sierot po ludziach zabitych w czasie wojny tak z Królestwa, jak i z Graysona. Akademie były na dobrą sprawę dwie, po jednej w Królestwie Manticore i systemie Yeltsin, ale tworzyły organizacyjnie jedną całość. Miranda zaś regularnie je odwiedzała, zastępując ją, gdyż nawał innych obowiązków pochłaniał Honor zbyt wiele czasu. Dzieciaki uwielbiały treecaty, zwłaszcza Nimitza, Samanthę i Far-raguta, a te z kolei bardzo lubiły bawić się z młodymi, czy to swojej rasy, czy ludzkiej, toteż Nimitz także często towarzyszył Mirandzie. Dziś nie, bo Honor miała ważne spotkanie i wolał być na nim obecny.
Nim drzwi się zamknęły, Honor dostrzegła stojącego przed nimi LaFolleta. Podniosła się i podeszła do zajmującego całą ścianę okna ukazującego starannie wypielęgnowany teren parku i błękitne wody Zatoki Jasona. Potem poprawiła suknię i odwróciła się ku drzwiom.
Przez lata przyzwyczaiła się do tego stroju i choć nadal uważała go za całkiem niepraktyczny, przyznawała, że jest wielce dekoracyjny. Zmuszona też była przyznać, że nie uznaje tego za wadę. Przez ostatnie lata nosiła go jednak w Królestwie Manticore, jeśli tylko nie miała na sobie munduru, z innego powodu. Miał przypominać wszystkim, jak wiele Gwiezdne Królestwo i cały Sojusz zawdzięczali mieszkańcom i władzom Graysona.
High Ridge zdawał się ignorować ten fakt zupełnie bez wysiłku… Zmusiła się, by przestać o tym myśleć i przy okazji denerwować się. Nie była to ani pora, ani miejsce, by wydłużać listę powodów, za które miała ochotę dojść panu baronowi do gardła.
W tym momencie otworzyły się drzwi i MacGuiness wprowadził gości.
— Earl White Haven i lord Alexander, milady — oznajmił i wycofał się, zamykając za sobą drzwi z wypolerowanego drewna.
— Hamish, Willie. — Honor podeszła do nich, wyciągając rękę.
Już nie wydawała jej się dziwna ta poufałość, choć czasami jeszcze miała wrażenie nierealności, zwracając się po imieniu do Królowej czy Protektora. Zdarzało się to coraz rzadziej, bo choć pamiętała, kim jest i skąd pochodzi, czas robił swoje. Coraz łatwej i naturalniej poruszała się w najwyższych kręgach władzy obu państw i jedynie z rzadka uświadamiała sobie, jak bardzo znajomość pewnych mechanizmów i przynależność do wewnętrznych kręgów doradców obojga władców wpływa na jej punkt widzenia.
Była kimś z zewnątrz wyniesionym do rangi kogoś z najpotężniejszych, przynależnej z urodzenia. Dla nich zaciętość, podstępność i zwykle uprzejmość, przynajmniej pozorna, rozgrywek politycznych była czymś naturalnym, choć nie wszystkim się podobała. Dla niej nie. Pod pewnymi względami jej przyjaciele politycy z Graysona i Manticore rozumieli się lepiej, niż ona była w stanie ich zrozumieć. Dopiero po pewnym czasie pojęła, że oderwanie od wiecznej gry stanowi dobrą broń, a jeszcze lepszą ochronę. Zarówno przeciwnicy, jak i sojusznicy uznali, że jest zbyt mało wyrafinowana, zbyt bezpośrednia i nie chce lub nie umie wziąć udziału w rozgrywce zgodnie z zasadami, które wszyscy doskonale rozumieli. I dlatego stała się osobą nieprzewidywalną, zwłaszcza dla przeciwników. Delikatne manewry, ciosy w plecy, wykorzystywanie okazji, drobniutkie zmiany pozycji — były czymś naturalnym, a jej otwartość i realizowanie obietnic nowością, i to dezorientującą. Zupełnie jakby nie mogli uwierzyć, że zrobi dokładnie to, co zapowiedziała, bo jest przekonana o swej słuszności. Ponieważ ten motyw nie miał dla nich znaczenia, jej zachowanie było dla nich nielogiczne. Dlatego nerwowo czekali, kiedy wreszcie pokaże swoją „prawdziwą” naturę.
Było to użyteczne w przypadku wrogów, ale irytujące w przypadku przyjaciół. Ponieważ znała ich emocje, wiedziała, że nawet najbliżsi sojusznicy wywodzący się z arystokracji czasami nie pojmowali, że ona niczego nie ukrywa. Zdawali sobie z tego sprawę intelektualnie, ale nie potrafili się z tym pogodzić emocjonalnie, bo stało to w jawnej sprzeczności ze wszystkim, w czym zostali wychowani. I nie mogli wyzwolić się z tego przekonania, nawet gdyby chcieli. Inna sprawa, że nie chcieli, bo to był ich świat, ich rozgrywka, i nawet najlepsi z nich, tacy jak Hamish Alexander, który od 70 czy 80 lat był przede wszystkim królewskim oficerem, nie zdołali się do końca uniezależnić od tego, co im wpojono w rodzinie.
Uścisnęła kolejno dłonie obu gości i z uśmiechem zaprosiła ich gestem do zajęcia miejsc. Uśmiech był szczery i wyjątkowo ciepły. Nie zdawała sobie sprawy, że płynie to z faktu, iż jednym z przybyłych jest White Haven.
William Alexander natomiast był tego świadom, i to od sporego już czasu, choć początkowo nie zdawał sobie sprawy z tego, co widzi. Podobnie jak nie zauważał wszystkich tych prywatnych rozmów, przypadkowych spotkań czy tego, że Hamish jakoś zawsze miał sensowny powód, by zostać po zakończeniu trójstronnej narady. A raczej rejestrował to wszystko, tylko nie wyciągał odpowiednich wniosków. Do niedawna.
Teraz obserwując jej uśmiech i uśmiech, jakim brat odpowiedział, westchnął ciężko w duchu.
— Dzięki, że nas zaprosiłaś — powiedział White Haven, trzymając jej dłoń moment dłużej, niż wymagała tego zwykła uprzejmość.
— Przecież od lat to robię. Przed każdym występem tego błazna — prychnęła Honor.
— Zgadza się, ale nie chciałbym, byśmy wyszli na intruzów bez obycia towarzyskiego.
— Nie grozi wam to — zapewniła go Honor. — Wystarczy, że obecny rząd nas wszystkich za takich uważa. Wątpię, byśmy mieli ochotę dodatkowo sami siebie obrażać.
— Chyba że chcemy udowodnić słuszność słów jednego takiego z Ziemi — wtrącił William. — Zdaje się, że nazywał się Hancock… albo Arnold… no, któryś z tych starych Amerykanów. To ty jesteś specem od historii w rodzinie, Hamish. O kogo mi chodzi?
— Jeśli się bardzo poważnie nie mylę, próbujesz cytować Benjamina Franklina, który doradził swoim współtowarzyszom w czasie rebelii, by jeśli nie chcą wisieć osobno, trzymali się w kupie. Choć przyznaję, że jestem zaskoczony — jakim cudem taki analfabeta historyczny jak ty zdołał dowiedzieć się o tym cytacie?
— Biorąc po uwagę, ile lat minęło od czasów twojego drogiego Franklina, cudem jest to, że ktokolwiek poza historycznymi zboczeńcami w ogóle o nim pamięta — poinformował go uprzejmie William. — Poza tym chciałem sprawić ci przyjemność: byłem pewien, że natychmiast zacytujesz go dokładnie.
— Zanim rozwiniesz tę myśl, Willie, chyba powinnam wspomnieć, że także nie najgorzej znam ten okres i wiem co nieco o Franklinie — wtrąciła Honor.
— O! A, w takim razie naturalnie moja wrodzona uprzejmość wyklucza wszelkie dalsze rozważania o naturze… no wiesz kogo.
— W rzeczy samej wiem — zgodziła się groźnie Honor.
Oboje parsknęli śmiechem.
Prawie dokładnie w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi, które zresztą natychmiast zostały otwarte, i do gabinetu wkroczył MacGuiness, pchając przed sobą stolik z zakąskami przygotowanymi przez panią Thorne i napojami wybranymi przez siebie. Po tylu wizytach nie musiał już pytać o preferencje, toteż ledwo zaparkował obok biurka, nalał White Havenowi kufel Old Tillmana, a potem odkorkował burgunda rodem ze Sphinksa i podał korek Williamowi. Ten obejrzał go starannie, ignorując porozumiewawcze uśmieszki wymieniane przez brata i gospodynię, której Mac w tym czasie nalał piwa. Lord Alexander powąchał delikatnie korek i łaskawie skinął głową. MacGuiness napełnił jego kieliszek i wyszedł bezgłośnie.
Honor i Hamish unieśli kufle, po ściankach których zaczęła już spływać kroplami woda w niemym toaście piwoszy, ignorując beznadziejny przypadek winnego snoba, który absolutnie się tym nie przejął.
— Muszę przyznać, Honor — powiedział White Haven, odsuwając kufel od ust i wzdychając z zadowoleniem — że znacznie bardziej odpowiada mi twój dobór napojów niż ten, który obowiązuje na większości imprez organizowanych przez politycznych znajomych Williego.
— Widocznie wybierasz niewłaściwe okazje — oświeciła go Honor z błyskiem w oku. — Nie żebym sugerowała, że urodzeni arystokraci, jak twój szacowny brat, nie mają bladego pojęcia o prawdziwych przyjemnościach, ale czasami mogliby się czegoś nowego nauczyć. Na przykład na Graysonie nawet największy snob wśród patronów nie wstydzi się przyznać, że czasami lubi wypić piwo.
— Tak zwane zalety smakowe piwa są wielce przeceniane przez biedaków nieświadomych przewag smakowych uczciwego wina — poinformował ich William. — Ja też nie mam nic przeciwko piwu, byle rzadko i w małych ilościach. Jest zdecydowanie lepsze od wody. Tylko dlaczego zadowalać się czymś jedynie dobrym, skoro dostępne jest to, co doskonałe?
— My się nie zadowalamy — oświecił go brat. — Natomiast zastanawia nas, dlaczego ty to robisz. Umartwiasz się czy jak?
— Zachowujcie się. Byle jak, ale się zachowujcie — zganiła ich Honor, czując się jak niania, mimo że młodszy Alexander był o ponad dwadzieścia lat standardowych od niej starszy. — Musimy omówić kilka spraw, nim pozwolę wam się obrażać. Uczciwe obrzucanie się obelgami wymaga czasu.
— Aye, aye, ma’am — White Haven uśmiechnął się szeroko.
Honor jedynie pokiwała głową ze zrezygnowaną miną.
— Masz rację — powiedział Willie zupełnie poważnym tonem. — Mamy do omówienia kilka spraw, w tym jedną, której naprawdę wolałbym nie musieć omawiać.
Honor wyprostowała się i zmrużyła oczy, czując nagły skok jego emocji. Obaj goście robili wrażenie spiętych i rozgniewanych, ale do tego była przyzwyczajona — była to nieunikniona konsekwencja sytuacji politycznej, którą mieli analizować. Natomiast u Williama wyczuła też strach, pośpiech i ciekawość oraz wahanie, a to ostatnie było nowością. Jakby nie był czegoś pewien albo starał się coś stłumić…
— A konkretniej? — spytała ostrożnie.
— Cóż… — William spojrzał na brata i odetchnął głęboko. — Według moich źródeł informacji w nowym budżecie będą przewidziane następne redukcje floty. Według szacunków zakończenie obowiązywania ustawy o nadzwyczajnym podatku dochodowym trafi solidnie w ich kiełbasę wyborczą. Nie podoba im się to, ale wiedzą, że nie mają szans na przedłużenie okresu obowiązywania ustawy, więc nie będą próbować. Zdają sobie sprawę, że nie dość, że nie dopuścilibyśmy do tego, to w Izbie Gmin przy tej okazji odkrylibyśmy prawdziwe priorytety w ich wydatkach i uniemożliwili zwalenie na nas winy za wszystkie obciążenia finansowe. Janacek zarekomenduje więc zmniejszenie o mniej więcej dwadzieścia procent liczby znajdujących się w służbie liniowej okrętów. Planuje także zawieszenie dalszej budowy praktycznie wszystkich niedokończonych superdreadnoughtów rakietowych. A High Ridge jest przekonany, że znalazł sposób zneutralizowania ciebie i Hamisha na okres debaty nad budżetem w Izbie Lordów.
— Nowe redukcje?! — powtórzył Hamish i zaklął pod nosem.
Choć słów nie można było rozróżnić, sam ton wystarczył.
— Jak chce uzasadnić dalsze zmniejszenie liczebności floty? — spytała Honor, z zaskoczeniem stwierdzając, że mówi zupełnie spokojnie. — Już teraz mamy dzięki nim mniej okrętów niż wtedy, gdy ta wojna się rozpoczęła. A jak z lubością przypominają, nadal się nie skończyła.
— Przynajmniej oficjalnie — warknął White Haven.
— Dokładnie tak jak wszystko dotychczas — odparł Willie. — Udowadniając, jakie to oszczędności w budżecie floty da rezygnacja z niepotrzebnych, „przestarzałych” jednostek na rzecz nowych, skuteczniejszych. I jak ta nowa flota, będąca osobistym i samodzielnym dziełem obecnego Pierwszego Lorda Admiralicji, jest efektywna.
Honor skrzywiła się, słysząc wściekłość i nienawiść dosłownie kapiące ze słów Williama Alexandra.
— Pierdolenie kotka za pomocą młotka! — White Haven był zbyt wściekły, by się hamować. — Ale nawet jak na nich jest to nowy rekord.
— To logiczna konsekwencja wszystkiego, co dotąd zrobili. — Głos Honor był spokojny, ale oczy lodowate. — Mimo to jestem zaskoczona skalą cięć. Już pozbawili flotę muskułów, teraz zabrali się za szkielet.
— Przygnębiająco trafna analiza — zgodził się William. — I masz rację, jest to ciąg dalszy tego, co robili dotąd, i tych samych uzasadnień. Nowe okręty są lepiej uzbrojone, wytrzymalsze, wymagają mniej ludzi, a nagle okazuje się, że bez podatku dochodowego nie mają pieniędzy, więc coś musi zostać poświęcone.
— Poświęcone?! — powtórzył Hamish. — Ja zaraz poświęcę tę bandę kłamliwych, przekupnych i egoistycznych skurwysynów, zaczynając od tego kretyna Janaceka! Ja mu…
— Uspokój się, Hamish! — Honor nawet na niego nie spojrzała, cały czas przyglądając się Williamowi. — Wiemy, że traktują budżet floty jak podręczną skarbonkę, z której biorą, ile razy zabraknie im na któryś z tych programów przekupywania wyborców. Jeśli w trakcie debaty stracimy panowanie nad sobą i nazwiemy rzeczy tak, jak na to zasługują, będzie wyglądało na to, że przesadzamy, przez co oni tym bardziej wyjdą na rozsądnych. Jak głupie nie byłyby ich pomysły, musimy zachować spokój i rozsądek, sprzeciwiając się im. Dotyczy to zwłaszcza ciebie, Hamish, i mnie. I wiesz o tym.
— Masz rację — sapnął Hamish po chwili, po czym odetchnął głęboko. — Oni nie są głupi, ich natura po prostu pozbawiła mózgów. Chcą jeszcze bardziej zredukować naszą zdolność do walki, tak, Willie?
Lord Alexander skinął potakująco głową.
— A Jurgensen i jego tresowane małpy z wywiadu popierają ten pomysł?
— Oczywiście że tak — przyznał Willie.
Tym razem Honor prychnęła pogardliwie, nie mogąc się powstrzymać.
Nikogo nie zaskoczyło, że Janacek zaczaj urzędowanie od wysłania White Havena na połowę pensji z powodu braku przydziału liniowego. Admirał White Haven był doskonałym dowódcą o nieposzlakowanej opinii, zasłużonym zwłaszcza w czasie ostatniej wojny, kiedy to wygrał wszystkie bitwy, w których dowodził. I było to zupełnie bez znaczenia, bo jeszcze się taki genialny strateg nie narodził, żeby dla Janaceka okazało się to ważniejsze od prywatnej zemsty na znienawidzonym wrogu. Nawet gdyby White Haven łączył w sobie wszystkie zalety Horatio Nelsona, Togo Heimachoro, Raymona Spruance’a, Gustawa Andermana i Edwarda Saganami, też by nie wystarczyło.
Było to wredne, mściwe i chamskie, ale doskonale pasowało do charakteru nowego Pierwszego Lorda Admiralicji, więc wszyscy się tego spodziewali. Natomiast nikt nie spodziewał się ciągu dalszego, czyli „wysłania na odpoczynek” sir Thomasa Caparellego i Patricii Givens. Decyzja ta wywołała potępienie i zaniepokojenie w korpusie oficerskim RMN i nie tylko.
Caparelli mógł rzeczywiście potrzebować odpoczynku, bo przez ponad dziesięć lat był najstarszym rangą dowódcą Królewskiej Marynarki. Tyle że to nie był prawdziwy powód. Prawdziwym było to, że Caparelli nigdy nie zgodziłby się zostać popychadłem jakiegoś polityka i bezkrytycznie wykonywać jego polecenia. Honor poznała go dobrze po ucieczce z systemu Cerberus i była pewna, że nigdy nie wziąłby udziału w redukowaniu siły bojowej Królewskiej Marynarki w czasie, gdy rząd robił, co mógł, by nie doprowadzić wojny do oficjalnego końca. Musiał więc zniknąć z Admiralicji.
Podobnie rzecz się miała z admirał Givens. Odniosła fenomenalne sukcesy jako szefowa wywiadu floty, ale jej zażyłość z Caparellim już by wystarczyła, ponieważ Janacek był zwolennikiem teorii „świeżej miotły” w kwestiach personalnych, czyli wymiatania wszystkich wyższych stanowisk. Natomiast sprawę przesądziło co innego — jej odmowa dopasowywania analiz wywiadowczych do tego, co chciałby usłyszeć czy to Janacek, czy to High Ridge. W efekcie w nagrodę za współudział w uratowaniu Królestwa Manticore wylądowała na połowie pensji.
A jedyną rzeczą, której nie sposób było zarzucić jej następcy, była niezależność. Admirał Francis Jurgensen był anachronizmem w mającej za sobą zwycięską wojnę Royal Manticoran Navy — oficer flagowy, który nigdy nie brał udziału w walce, a pozycję zawdzięczał politycznym koneksjom, nie zaś swoim umiejętnościom. Takich oficerów przed wojną było przygnębiająco wielu, natomiast początkowe walki przetrzebiły nieco ich szeregi, a reszty dokonał Caparelli, wysyłając wielu z nich na zasłużony odpoczynek. Niestety ci, którzy przeżyli, pod rządami nowej Admiralicji gremialnie wracali, co było smutne, lecz nieuniknione. Janacek również nigdy nie wziął udziału w walce, a stopień flagowy zawdzięczał układom politycznym.
W przypadku Jurgensena najważniejsze było coś innego — całkowita spolegliwość wobec przełożonego. Doskonale rozumiał, co chcą usłyszeć Janacek i jego polityczni zwierzchnicy, i zawsze dostarczał takie właśnie analizy.
Honor nie była do końca pewna, czy aby to osiągnąć, fałszował dane uzyskane przez podkomendnych, czy tylko selektywnie je dobierał, biorąc pod uwagę wyłącznie te, które pasowały do pożądanej interpretacji. To drugie było pewne, bo wiedzieli o tym nie tylko oficerowie wywiadu, ale praktycznie cały korpus oficerski Królewskiej Marynarki.
— Cóż, sądzę, że to było nieuniknione — burknął White Haven. — Znów zabrakło im gotówki na przekupienie wyborców, tylko na większą skalę.
— Zgadzam się, że to było nieuniknione, i prawdę mówiąc, nie zaskoczyło mnie — przyznał William. — Natomiast zaskoczyło mnie i poważnie zmartwiło coś innego, czego przy tej okazji się dowiedziałem.
— Co? — spytała Honor zaskoczona nagłym wzrostem jego niepewności i złości.
Mimo iż rozumiała znacznie lepiej to, co odbierała, dzięki Nimitzowi, ponieważ oba treecaty wytłumaczyły jej jak potrafiły pewne rzeczy, które dotąd mogła jedynie podejrzewać, ale nadal w sporym stopniu była to zgadywanka. Odbierała emocje, nie myśli, i musiała je interpretować, co nie zawsze jej wychodziło. Teraz była na przykład prawie pewna, że dominujący w uczuciach Williama gniew nie jest skierowany przeciwko niej, ale ma z nią konkretny związek. Tylko nie wiedziała jaki.
— High Ridge i reszta jego bandy są pewni, że znaleźli sposób, by poważnie zmniejszyć wiarygodność tak twoją, jak i Hamisha, bo wiedzą, że to głównie wy z ramienia opozycji będziecie zabierali głos w debacie, krytykując ich pomysły — powiedział William i zamilkł, wpatrując się w portret Paula Tankersleya, który Honor dostała od Henke na ostatnie urodziny, a który wisiał na wprost jej biurka… — odciągając was od tematu głównego.
— Prędzej piekło zamarznie! — zapewnił White Haven.
Natomiast Honor poczuła nagły niepokój, odbierając nową falę emocji Williama.
— Wal, Willie — poleciła cicho.
— Jutro rano ukaże się reportaż autorstwa Solomona Hayesa, w którym zostaniecie przedstawieni jako kochankowie — oznajmił zwięźle William.
Honor zbladła, czując, jak ogarnia ją zimna wściekłość, natomiast była ona niczym w porównaniu z furią, jaką wyczuła u White Havena. William nie był empatą, ale by także to wiedzieć, nie musiał nim być, dlatego gdy się odezwał, jego twarz przypominała kamienną maskę, a w głosie nie było śladu emocji.
— Oboje wiecie, jakie Hayes ma metody. Nie powie tego wprost i nie poda świadków mogących poprzeć jego tezę, ale sens będzie oczywisty dla każdego. Zasugeruje, że jesteście kochankami od ponad dwóch lat standardowych, a dziennikarze siedzący w kieszeni u High Ridge’a już zajmują się materiałami dodatkowymi mającymi dolać oliwy do ognia. To jest prawdziwy powód przesunięcia debaty o tydzień: chcą zyskać czas na rozgrzanie emocji. Będą się starali, by wszystko miało pozory sprawiedliwej oceny, i będą podkreślać, że wasze prywatne życie nie ma żadnego związku z publicznymi opiniami przez was głoszonymi, ale wszyscy doskonale wiemy, jakie skutki odniesie taki reportaż. A publiczne uwielbienie, jakim się cieszycie, tak jako osoby prywatne, jak i bohaterowie wojenni, tylko wzmocni ten efekt, zwłaszcza że nie ma sposobu zneutralizowania tej informacji ani udowodnienia Hayesowi kłamstw. Bo będą to wasze słowa przeciwko jego słowom… i starannie zorganizowanemu chórowi, który ma zagłuszyć wszystko, co powiecie. A poza tym oboje spędzaliście tyle czasu razem tak publicznie, jak i prywatnie, i tak blisko współpracowaliście przez ten czas, że plotka będzie wiarygodna, bo okazji wam nie brakowało. Nie da się udowodnić, że takie pomówienie jest nieprawdziwe, bo to nie pomawiający musi przekonać opinię publiczną, że mówi prawdę, a pomawiany, że tamten kłamie.
White Haven jedynie zgrzytnął zębami, zbyt wściekły, by wykrztusić słowo.
Honor zaś siedziała jak sparaliżowana, nie mogąc wyjść z szoku, gdyż ból okazał się chwilowo silniejszy od gniewu. Nimitz zeskoczył na biurko, chcąc być jak najbliżej niej i równocześnie próbując psychicznie złagodzić jej ból, tak jak to wielokrotnie już mu się udawało. Ledwie władował się na jej kolanach, objęła go i podniosła. Gdy wtuliła twarz w jego futro, zaczął mruczeć na granicy słyszalności, ale tym razem nawet on nie był w stanie zmniejszyć jej cierpienia.
Normy moralne i społeczne obowiązujące w Królestwie były znacznie łagodniejsze, by nie rzec normalniejsze, od obowiązujących na Graysonie. A na Manticore jeszcze bardziej tolerancyjne niż na Sphinksie. W normalnych okolicznościach pomysł, że związek między dwoma dorosłymi osobami miałby obchodzić kogokolwiek poza tymi dwoma osobami, wywołałby jedynie śmiech i zdumienie.
W normalnych okolicznościach.
Te nie były normalne. Patronka Harrington musiała jednak brać pod uwagę reakcje opinii publicznej Graysona tak z uwagi na siebie, jak i — pośrednio — z uwagi na swój znany wszystkim wpływ na Protektora Benjamina i jego rozpaczliwe wysiłki utrzymania Marynarki Graysona w gotowości bojowej. Była to bowiem aktualnie jedyna zdolna do walki flota Sojuszu, gdyż Royal Manticoran Navy rozbroiła się w bardzo znacznym stopniu. Jej związek z Paulem nie wywołał na Graysonie poważnego sprzeciwu głownie dlatego, że żadne z nich nie było z nikim w związku małżeńskim.
A White Haven był i to zmieniało sytuację. A pogarszało ją to, iż lady Emily Alexander, hrabina White Haven, była jedną z najbardziej uwielbianych osób publicznych w całym Gwiezdnym Królestwie Manticore.
Niegdyś należała do najpiękniejszych i najbardziej utalentowanych aktorek, po wypadku lotniczym, do którego doszło, nim Honor skończyła trzy standardowe lata, została przykuta do fotela antygrawitacyjnego i na stałe podłączona do aparatury podtrzymującej życie. Ale nie znaczyło to, że była wegetującą kaleką. Obrażenia, jakie odniosła, były natury fizycznej, psychicznie i umysłowo pozostała w pełni sprawna, a wolę zawsze miała silną. Chirurdzy zdołali uratować tyle z jej centrów motorycznych, że zachowała władzę w jednej ręce i mówiła prawie normalnie. Całą resztą, w tym także oddychaniem, kierowała aparatura fotela. Było to niewiele, ale dzięki jej sile woli okazało się wystarczające.
Skoro nie mogła występować na scenie, wzięła się do reżyserowania i pisania scenariuszy oraz poezji. Stała się doskonałym historykiem i nieoficjalnym biografem Domu Winton. A także wielką bohaterką tragiczną i przykładem inspirującym wszystkich — udowadniała, jak wiele można przezwyciężyć dzięki odwadze i samozaparciu. Dodać do tego jeszcze należało romantyczną historię jej małżeństwa z Hamishem Alexandrem. Historię miłości, która przetrwała prawie sześćdziesiąt lat standardowych przykucia do fotela. Większość mężczyzn zakończyłaby podobny związek, zapewniając byłej małżonce środki na dostatnie życie, Hamish natomiast zdecydowanie odrzucił taką możliwość.
Co prawda krążyły dyskretne wieści o równie dyskretnych związkach Hamisha Alexandra z zarejestrowanymi kurtyzanami, ale takie relacje były w pełni akceptowane, a nawet uznawane za terapeutyczne, przynajmniej na Manticore. Mieszkańcy pozostałych dwóch planet systemu nie byli co do tego tacy jednomyślni, i to z rozmaitych powodów, ale również nie wywoływało to ich potępienia czy oburzenia.
Zupełnie inaczej jednak rzecz się miała w przypadku związku z kimś innym, gdyż Hamish i Emily należeli do Drugiego Zreformowanego Kościoła Rzymskokatolickiego, ich małżeństwo więc było monogamiczne i dożywotnie. Oboje przysięgę małżeńską traktowali poważnie, ale przede wszystkim istotne było uczucie żywione przez Hamisha do żony. Tak szczere i głębokie, że nawet najzagorzalszy wróg polityczny czy osobisty nie ośmielał się podawać go w wątpliwość.
Aż do teraz.
Uniosła głowę, spojrzała na Williama i dopiero w tym momencie w pełni zrozumiała targające nim emocje. Bo od początku tego spotkania William Alexander próbował zorientować się, czy wersja Hayesa była całkowitym kłamstwem, czy też może kryła się w niej częściowa albo też cała prawda.
A mogła być prawdziwa.
A raczej powinna być prawdziwa. Gdyby tylko miała dość odwagi, by powiedzieć Hamishowi, co czuje, zostaliby kochankami. Nie wiedziała, czy można byłoby to uznać za zdradę lady Emily, i nie obchodziło jej to. Nie miała natomiast zamiaru naruszać spokoju domu, którego tamta od wypadku nigdy nie opuściła, dlatego cały czas wynajdywała powody uniemożliwiające przyjęcie zaproszenia do White Haven. Tam Hamish należał do Emily, a ona byłaby intruzem naruszającym samą swą obecnością domowy mir. Poza tym jak długo jej nie poznała, mogła udawać, że nigdy nic przeciwko niej nie zrobiła.
Bo obiektywnie rzecz oceniając, nie zrobiła, to właśnie była największa złośliwość losu. Ci, którzy zatrudnili Hayesa, albo dostarczyli mu fałszywe informacje, albo namówili do kłamstwa. Kierownik działu plotek Landing Tattler nie miałby przed tym oporów. Natomiast tak ona, jak i Hamish chcieliby, aby to była prawda. Żadne nie przyznało się do tego drugiemu, a teraz oto będą wysłuchiwać oskarżeń o popełnienie czegoś, co bardzo pragnęliby zrobić, a czego nigdy nie zrobili. Oskarżenia będą przez to jeszcze boleśniejsze.
Wiedziała, że cała ta sprawa jest absurdalna i w ogóle nie powinien z niej wyniknąć skandal. I wiedziała też, że w związku z pomnikowymi zgoła wizerunkami, jakie cała ich trójka miała w oczach opinii publicznej, trudno było wymyślić coś, co skuteczniej zszargałoby te wizerunki. A najbardziej wstrząśnie to właśnie tymi, którzy mieli taki sam kodeks moralny i poglądy polityczne jak ona sama, gdyż poczują się przez nią zdradzeni. A na Graysonie może to mieć jeszcze gorsze skutki…
Poczuła rosnący gniew, który wyłaniał się spod fali bólu…
Kolejnym absurdem, który nastąpi, będzie to, że choć ich osobiste życie, nie powinno mieć nic wspólnego z osiągnięciami zawodowymi, oskarżenie to uprzedzi ludzi do przedstawianych przez nich argumentów w kwestiach budżetu i cięć we flocie. Było to nielogiczne, ale taka też jest ludzka natura. I to właśnie był cel ataku, choć nie główny — głównym było odwrócenie uwagi publicznej od sprawy budżetu i zagrożeń, jakie niósł głupi pomysł Janaceka, a skoncentrowanie jej na wadach dwóch osób, które dotąd były najskuteczniejszymi krytykami podobnych głupich posunięć. Teraz ich skuteczność zostanie bardzo ograniczona, gdyż przede wszystkim będą musiały bronić się przed sensacyjnymi zarzutami.
A skoro rządowi uda się ich zdyskredytować w tej sprawie, będzie w stanie zrobić to w każdej innej…
— Kto wynajął Hayesa? — spytała spokojnym, zimnym głosem.
— Czy to ważne? — zdziwił się William.
— Tak — odparła równie spokojnie, choć znacznie zimniej. — To ważne.
Temu stwierdzeniu zawtórował cichy warkot Nimitza.
— Nie mam pewności — przyznał Willie. — A nawet gdybym miał, nie powiedziałbym ci.
— Mogę się sama dowiedzieć — oznajmiła rzeczowo. — Dowiedziałam się, kto wynajął mordercę Paula, a wtedy miałam i mniej pieniędzy, i mniej doświadczenia. Mogę i znajdę ścierwo odpowiedzialne za to.
— I co ci to da? — spytał ostro William. — Uzyskasz wiadomość, ale nie dowód. Co z nimi zrobisz? Hayesa na pojedynek nie wyzwiesz, bo prawo ci tego zabrania. Poza tym w ten sposób jedynie potwierdziłabyś, że mówi prawdę. Pojedynek z Youngiem omal nie zniszczył ci kariery; jeśli wyzwiesz tego, kto za tym stoi, będzie gorzej. Wtedy ludzie przyznali ci rację, teraz nikt nie będzie znał prawdziwego powodu zabicia tego kogoś, a w to, co powiesz, nie uwierzą. Pamiętaj, że jeśli się kogoś obrzuca gównem, część przylgnie na zawsze — na tym opierają się wszelkie pomówienia tego typu. Będziesz skończona jako polityk. Druga możliwość też nie wchodzi w grę — nie możesz nikogo wynająć, żeby zabił czy to Hayesa, czy jego mocodawcę, bo to zbyt niebezpieczne. Jeśli Hayes miałby jakikolwiek wypadek, śledztwo będzie naprawdę drobiazgowe, a policję, jak wiesz, mamy naprawdę dobrą. Prędzej czy później odkryje prawdę, a jeśli wyszłoby na jaw, że ty czy ktoś z twoich zaufanych współpracowników, dajmy na to, pułkownik LaFollet, miał coś wspólnego z wynajęciem zabójcy, wszyscy uwierzą, że oskarżenie było prawdziwe. Będziesz skończona jako polityk, oficer i człowiek.
— On ma rację — Hamish Alexander zgrzytnął zębami.
Honor zmusiła się, by na niego spojrzeć, i napotkała jego wzrok. Zrozumiała, że wie. Wie to, co od lat podejrzewał — że ona jest świadoma jego uczuć do niej i że czuje to samo.
— Ma rację — powtórzył. — Żadne z nas nie może zrobić niczego, co nadałoby tej plotce jakiekolwiek pozory prawdopodobieństwa. Zwłaszcza że jest wyssana z palca.
Ostatnie zdanie skierowane było do Williama. Ten przyglądał mu się przez chwilę uważnie, po czym powiedział cicho:
— Wierzę ci. Problem w tym, jak to udowodnić.
— Co proszę?! — warknął White Haven.
— Wiem, wiem! — William Alexander pokiwał głową z miną prawie równie rozzłoszczoną co brat. — Nie powinieneś być zmuszony udowadniać czegokolwiek. Żadne z was nie powinno, ale oboje dobrze wiecie, jak to działa i że nie ma sposobu udowodnienia, iż pomówienie jest fałszywe, zwłaszcza gdy pozory świadczą o czym innym.
A w waszym przypadku świadczą, bo pracowaliście razem. Wszyscy tak zdecydowaliśmy, żeby wykorzystać waszą sławę zdobytą na wojnie i zamienić ją w kapitał polityczny. Dlatego skupiliśmy na was publiczną uwagę, tworząc z was zespół. I udało się: wyborcy tak o was myślą. Dlatego tym łatwiej uwierzą tej plotce. Zwłaszcza jeśli ktoś będzie stale powtarzał, ileż to czasu spędzaliście zupełnie sami.
— Jak to zupełnie sami?! — zdziwiła się Honor. — Jestem patronką, Willie. Nawet gdybym tego nie chciała, wszędzie towarzyszy mi dwóch członków osobistej ochrony. Jakie „sami”?
— Honor, to rozpaczliwiec, i to nieudany — westchnął współczująco William. — Po pierwsze, nie zawsze dwóch, czasami jeden. Po drugie, jeżeli jesteś z kimś znajomym, obstawa nie znajduje się w tym samym pomieszczeniu, tylko pilnuje drzwi doń prowadzących. Po trzecie, gdybyś naprawdę chciała, to możesz im się urwać. A po czwarte i najważniejsze: jeśli ich poprosisz, to będą dla ciebie zabijać, a co dopiero kłamać. Wszyscy o tym wiedzą.
Honor posłała mu wrogie spojrzenie, ale potem ramiona jej opadły — Willie miał rację i była tego świadoma, jeszcze nim się odezwała. To rzeczywiście była rozpaczliwa próba.
— Co więc możemy zrobić? — spytała gorzko. — Naprawdę będą w stanie bezkarnie zmienić całą walkę polityczną o przyszłość Królestwa w pyskówkę o wymyślonej zdradzie małżeńskiej?
— Nie całą, ale tak naprawdę nie o to pytasz. Chodzi o budżet i o redukcję floty, a wy stanowicie w tej kwestii naszą najsilniejszą broń. Odpowiedź brzmi tak: w ten sposób są w stanie bardzo poważnie zmniejszyć waszą skuteczność. Choć to głupie i wredne. Osiągną swój cel i zaszkodzą wam, a jestem pewien, że mają nadzieję na bardziej długotrwały efekt niż samo przepchnięcie budżetu. Z ich punktu widzenia broń jest wręcz idealna: im bardziej bowiem gorąco będziecie zaprzeczać, im bardziej gorąco wasi przyjaciele będą zaprzeczać, tym bardziej określony procent społeczeństwa będzie wierzył, że to prawda. Zasada jest stara i sprawdzona: każde kłamstwo powtórzone odpowiednią ilość razy zyskuje u ludzi na wiarygodności. Zwłaszcza jeśli to kłamstwo rozpowszechniają władze lub kręgi do niej zbliżone.
Honor przyglądała mu się długą chwilę bez słowa, nim przeniosła wzrok na Hamisha.
Jego uczucia były zbyt bolesne, toteż równocześnie z Nimitzem zablokowała je. Zablokowała wszystko oprócz miłości i troski Nimitza… i jego wściekłości, że nie może zniszczyć tego wroga dla niej. Oderwała spojrzenie od Hamisha i spytała cicho Williama:
— Co więc możemy zrobić?
— Nie wiem, Honor — odparł równie cicho. — Nie mam pojęcia.