ROZDZIAŁ LVI

Za pięć minut wychodzimy z nadprzestrzeni, sir — zameldowała komandor porucznik Akimoto.

— Dziękuję, Joyce — powiedział poważnie admirał Wilson Kirkegard, jakby od dobrej godziny nie przyglądał się chronometrowi z braku lepszego zajęcia.

— Nie ma za co, sir — odparła nieregulaminowo oficer astrogacyjny.

Uśmiech towarzyszący jej słowom świadczył, że doskonale wie, iż niepotrzebnie mu o tym przypomniała, ale cóż: rozkaz to rozkaz.

Kirkegard odpowiedział jej uśmiechem i spytał szefa swego sztabu, kapitan Janinę Auderską:

— Jakieś ostatnie szczególiki chcące nas kopnąć w zadek?

— Żaden mi nie przychodzi do głowy, sir — odparła, marszcząc nos. — Naturalnie gdyby mi przyszedł, nie miałby okazji do kopniaka.

— Nader dogłębna analiza — pochwalił Kirkegard. — I słuszna.

— Przepraszam. Kiedy jestem nerwowa, plotę rzeczy oczywiste.

— Cóż, nie tylko ty jesteś nerwowa — zapewnił ją. — I nie tylko ty pleciesz wtedy bzdury.

Po czym skupił uwagę na ekranie taktycznym przełączonym w tryb manewrowy i ukazującym całą jego przerośniętą grupę wydzieloną. Przy tej okazji spojrzał na ekran wizualny ukazujący znajome piękno różnobarwnych wzorów zmieniających się na żaglach. Dostrzegł żagle z pół tuzina okrętów, ale ekran taktyczny dawał znacznie dokładniejsze informacje o ich położeniu.

Miał mniej lotniskowców niż większe zgrupowania biorące udział w operacji „Thunderbolt”, ale nie powinien ich potrzebować, bo w systemie Maastricht według informacji wywiadu stacjonowały jedynie: niepełna eskadra klasycznych superdreadnoughtów, lotniskowiec i eskadra krążowników liniowych. Były to znaczne siły jak na system praktycznie pozbawiony znaczenia dla Sojuszu. Dla Republiki Haven natomiast wręcz przeciwnie. Według zresztą standardów walk sprzed czterech lat były to siły, które mogłyby całkiem skutecznie się bronić i zadać duże straty atakującym, nawet gdyby mieli taką przewagę, jaką dysponował Kirkegard.

Tyle tylko, że te standardy już nie obowiązywały… O czym admirał Kirkegard miał zamiar empirycznie przekonać Królewską Marynarkę.


* * *

— Admirał Kirkegard powinien właśnie zaatakować Maastricht, sir — zameldował komandor Francis Tibolt, szef sztabu 11. Zespołu Wydzielonego.

Dowodzący nim admirał Chong Chin-ri skinął głową.

— Jestem pewien, że Wilson sobie poradzi — stwierdził. — Mam nadzieję, że my też.

Było to stwierdzenie, nie pytanie, ale Tibolt postanowił tak je potraktować.

— Jeśli do Thetis nie dotarły poważne posiłki, o których wywiad nie zdążył się dowiedzieć, tak będzie, sir — zapewnił.

— Na to nikt nic nie poradzi — przyznał Chong. — Choć porządny szef sztabu zaraz by mnie zapewnił, że coś takiego jest naprawdę mało prawdopodobne.

— Gdybym zaobserwował, że robi się pan nerwowy, może mi pan wierzyć, że usłyszałby ode mnie same zapewnienia o sukcesie, sir.

— Się robię — poinformował go z krzywym uśmieszkiem Chong. — Tylko ukrywam to lepiej niż większość.

— W takim razie należą się panu gratulacje, sir — powiedział z uśmiechem Tibolt.

Chong chrząknął i spojrzał na chronometr.

— Przekonamy się za czterdzieści minut, czy był sens się denerwować — podsumował.


* * *

— Zabawne.

— Co? — porucznik Jack Vojonovic uniósł głowę znad ekranu komputera, z którym grał akurat w karty.

— Chyba przeoczyłam zapowiedź przylotu jakiegoś konwoju… — odparła niepewnie chorąży Eldridge Beale, odwracając głowę i spoglądając na instruktora.

— O czym ty mówisz? — Vojonovic przełączył komputer na tryb taktyczny. — Dopiero jutro ma przyle… A to co, do cholery?

I wytrzeszczył oczy, patrząc na mrowie symboli widocznych na ekranie.

Jeden czy dwa niezapowiedziane frachtowce były rzeczą normalną — nieczęsto, ale zdarzało się, że pojedyncze statki zjawiały się bez uprzedzenia, bo rozkłady lotów mimo wysiłków nigdy nie były w pełni kompletne czy aktualne. Ale to, co ukazywał ekran, to nie był pojedynczy statek. To nawet nie był konwój. Nie potrafił jeszcze policzyć dokładnie, ile jednostek właśnie wyszło z nadprzestrzeni, ale było ich kilkadziesiąt. I wszystkie miały napędy wojskowego typu.

W żołądku poczuł sopel lodu, gdy zdał sobie sprawę, że jest ich znacznie więcej, niż miał pod swoją komendą admirał Higgins do obrony systemu Grendelsbane.

Ledwie to sobie uświadomił, nacisnął płaski czerwony klawisz.


* * *

— No to mamy przesrane — oznajmił rzeczowo porucznik Stevens, przyglądając się głównemu ekranowi taktycznemu, ukazującemu formację okrętów Marynarki Republiki lecącą w głąb systemu Maastricht.

— Mają przewagę liczebną — poprawił go z lekką naganą w głosie komandor porucznik Jeffers.

Oficer taktyczny obrócił się i spojrzał na dowódcę HMS Starcrest.

— Przepraszam, sir. Wymsknęło mi się, ale… — i wymownym gestem wskazał ekran.

Jeffers pokiwał głową, dobrze wiedząc, że opinia Stevensa, choć wyrażona w niewłaściwej formie, jest jak najbardziej zgodna z prawdą.

— To nie wygląda dobrze — przyznał cicho, starając się, by jak najmniej osób usłyszało rozmowę, co na mostku niszczyciela nie było łatwe. — Ale przynajmniej mamy kutry, a oni nie.

— Wiem. Ale skrzydło bazujące na Incubusie jest niekompletne — odparł równie cicho Stevens. — Brak mu co najmniej dwóch dywizjonów.

— Aż tylu? — Jeffers nie zdołał całkowicie ukryć zdziwienia. — Wiedziałem, że nie mają kompletu maszyn, ale nie sądziłem, że braki są tak poważne.

— Może być ich nawet mniej — przyznał Stevens. — Znam asystenta oficera logistycznego Incubusa i wiem, że kapitan Fulbricht od miesięcy bombarduje Admiralicję prośbami o uzupełnienia, ale bezskutecznie.

Jeffers pokiwał głową z niezbyt szczęśliwą, miną.

Maastricht był na ostatnim miejscu, jeśli chodzi o uzupełnienia i posiłki, odkąd Starcrest tu stacjonował. Wieść niosła, że wszędzie były niedobry, ale sytuacja w innych systemach mało go obchodziła.

— Cóż, admirał Maitland jest dobrym taktykiem — powiedział, udając pewność siebie, której nie czuł. — A niepełne skrzydło i tak jest znacznie lepsze od braku kutrów.

— Fakt — zgodził się Stevens, ale przed oczyma miał symbole ośmiu superdreadnoughtów.

A admirał sir Ronald Maitland posiadał tylko trzy jednostki tej klasy.

— Żebyśmy mieli choć jednego superdreadnoughta rakietowego… — westchnął.

— Byłoby naprawdę miło — dokończył Jeffers. — Natomiast mamy przewagę zasięgu i zasobniki.

— I chwała Bogu! — Stevens nie spuszczał oczu z ekranu taktycznego uaktualnianego na bieżąco przez załogi kutrów oddalone od przeciwnika o piętnaście minut lotu.

Stevens im nie zazdrościł — co prawda Starcrest należał do osłony superdreadnoughtów, ale chwilowo był oddalony od napastników i ich wyrzutni rakiet o prawie trzynaście milionów kilometrów. Kutry były znacznie bliżej. Na ekranie tego widać nie było, ale wiedział, że za wszystkimi okrętami liniowymi i lotniskowcem holowane są zasobniki. Sir Ronald Maitland był nie tylko dobrym taktykiem, ale też w przeciwieństwie do większości dowódców obron systemowych uważał, że ciężkie i częste ćwiczenia oraz alarmy próbne są jak najbardziej potrzebne, toteż jego okręty utrzymywały znacznie lepszy poziom gotowości bojowej, niż większość mogła marzyć. Jego plan bitwy zakładał zrównoważenie przewagi wroga manew-rowością i wykorzystaniem przewagi zasięgu rakiet, jakimi dysponowała Królewska Marynarka.

Według danych wywiadu jego rakiety miały olbrzymią przewagę, gdyż te posiadane przez Marynarkę Republiki miały maksymalny zasięg ośmiu milionów kilometrów, potem kończyło im się paliwo i stawały się pociskami balistycznymi. Sir Ronald, wyjątkowo nieufnie podchodzący do informacji wywiadu floty, odkąd jego szefem został Jurgensen, dołożył do tego pięćdziesiąt procent, co dało zasięg około dwunastu milionów kilometrów. Jego rakiety miały ponadpięciokrotnie większy zasięg, ale trafienie celu z takiej odległości było bardziej kwestią przypadku niż celności kontroli ogniowej.

Dlatego nie próbował osiągnąć niemożliwego — zdecydował się poczekać, aż odległość obu formacji zacznie zbliżać się do trzynastu milionów kilometrów, i zacząć strzelać salwami, używając rakiet z zasobników do wzmacniania salw burtowych. Ponieważ zabrał maksymalną liczbę zasobników, przez co okręty bardziej wlokły się, niż leciały z sensowną prędkością, powinno ich wystarczyć na dobre pół tuzina salw, i to zanim przeciwnik będzie w stanie odpowiedzieć ogniem. Celność co prawda nie będzie imponująca, ale wiele z nich po prostu musi trafić. A jeśli wszystko dobrze obliczył, salwy te dotrą do przeciwnika wraz z kutrami — kombinowany atak powinien sprawić sporo kłopotu obronie antyrakietowej, a to z kolei powinno zwiększyć skuteczność kutrów.

W najgorszym zaś wypadku okręty RMN były tak daleko od jednostek Marynarki Republiki, że mogły przerwać walkę i uciec. Załogi kutrów nie miały tej możliwości, ale tak już bywało na wojnie i Stevens nie miał nic przeciwko, że tym razem to jemu dopisuje szczęście. W każdym razie powinni…

Dalsze rozmyślania przerwał mu okrzyk mata Landowa:

— Odpalenie rakiet!

Przez moment Stevens był przekonany, że podoficerowi, choć był weteranem, coś się pomyliło.

Ale tylko przez moment — spojrzał na ekran taktyczny i zorientował się, że cały plan sir Ronalda właśnie diabli wzięli.


* * *

— Prawie mi ich żal — Janina Auderska powiedziała to tak cicho, że usłyszeć mógł ją tylko Kirkegard.

— To niech ci przestanie być ich żal — Kirkegard nie spuszczał wzroku z ekranu taktycznego ukazującego lawinę rakiet lecących ku okrętom Royal Manticoran Navy.

Jego zazwyczaj przyjemny baryton był tak ostry i zimny, że Auderska spojrzała nań zaskoczona.

— Dokładnie to samo zrobili nam w tej cholernej operacji Buttercup — przypomniał zimno. — Admirał White Haven w jednym z wywiadów powiedział, że czuł się prawie winny, bo to było niemal jak topienie kurczaków w stawie. Miał rację. Ale ja nie czuję się winny. Jestem natomiast bardzo ciekaw, jak im odpowiada rola kurczaków.


* * *

Sir Ronald Maitland przyglądał się z wymuszonym spokojem nadlatującej śmierci.

— Jak solidne są nasze namiary? — spytał oficera operacyjnego.

— Nie najlepsze, sir… tak dobre, jak można się spodziewać przy takim dystansie, sir.

— Cóż, w takim razie lepiej wykorzystać wszystko, nim to stracimy. Proszę przeprogramować zasobniki i priorytety celów i odpalić wszystko, co mamy. Natychmiast.

— Aye, aye, sir.


* * *

— Odpalili! — szepnęła Auderska.

— Musieli, jeśli nie chcieli stracić rakiet z zasobnikami — odparł spokojnie Kirkegard, obserwując opis, który pojawił się przy symbolach wrogich rakiet. — Jest ich więcej, niż się spodziewałem.

— Zgadza się, sir. Oberwiemy, i to solidnie.

— Nie ma nic za darmo — Kirkegard wzruszył ramionami. — Przy tej odległości nawet ich systemy naprowadzania nie będą zbyt skuteczne. Nasze jeszcze mniej naturalnie. Ale my możemy powtórzyć tę salwę… a oni nie.


* * *

— Ich ECM-y są znacznie lepsze, niż powinny, sir — powiedział cicho szef sztabu, pochylając się ku admirałowi Maitlandowi. — Według najnowszych ocen nasza obrona będzie o jakieś dwadzieścia pięć procent mniej skuteczna, niż zakładaliśmy. Przynajmniej o dwadzieścia pięć procent.

Maitland chrząknął i zamyślił się. Z liczby nadlatujących rakiet sądząc, było oczywiste, że ma do czynienia z superdreadnoughtami rakietowymi, co jeszcze nie oznaczało, że sytuacja jest beznadziejna. Wszystkie odczyty sensorów pokładowych kutrów wskazywały, że choć Marynarka Republiki znacznie poprawiła swoje systemy radioelektroniczne, nadal pozostawały one daleko w tyle za tym, czym on dysponował. To zaś powinno dać mu istotną przewagę przy pojedynku rakietowym toczonym na dużym dystansie. A raczej dałoby mu, gdyby miał czym go prowadzić.

Zgrzytnął zębami, przypominając sobie, ile razy prosił o choćby jeden superdreadnought rakietowy, ale oczywiście ta dupa Janacek tak rzadkiego i cennego okrętu nie zmarnowałby na drugorzędny system jak Maastricht. Jedynym pozytywem było to, że dwa jego superdreadnoughty miały zmodyfikowane wyrzutnie, mogły więc strzelać wieloczłonowymi rakietami, dzięki czemu po opróżnieniu zasobników nie pozostanie zupełnie bezbronnym celem. Tyle że będzie w stanie rewanżować się mniej niż dwudziestoma procentami tego, czym będą, do niego strzelać, dopóki nie zbliży się na odległość sześciu milionów kilometrów od przeciwnika.

A to było fizyczną niemożliwością, bo żaden z jego okrętów nie przetrwa tak długo.

— Czy te nowe dane dotyczące przyspieszeń rozwijanych przez wrogie superdreadnoughty zostały potwierdzone? — spytał.

— Zostały, sir — potwierdził szef sztabu. — Nadal są wolniejsze od naszych, ale różnica jest o ponad trzydzieści procent mniejsza, niż sądził wywiad.

— To by pasowało! — warknął sir Ronald, nim zdążył się opanować.

Potem zmusił się do serii głębokich oddechów i gdy znów zapanował nad nerwami, polecił:

— Zawiadom natychmiast komodor Rontved, by wykonała plan Omega.

— Rozumiem, sir — całkowity brak zaskoczenia w głosie dowodził, że podkomendny sam już doszedł do odpowiednich wniosków.

Komodor Rontved dowodziła złożoną z trzech jednostek flotyllą okrętów warsztatowych i zaopatrzeniowych przydzielonych do obsługi eskadry Maitlanda. Poza antyrakietowym nie posiadały żadnego uzbrojenia ofensywnego, a plan Omega polegał na tym, że miał jak najszybciej ewakuować się z systemu, Rontved zaś miała wcześniej odpalić ładunki założone we wszystkich obiektach używanych przez Royal Manticoran Navy, by cała militarnie wykorzystywana infrastruktura systemu przestała istnieć. — Przekaż jej ostrzeżenie, żeby nie marnowała czasu — dodał Maitland. — Wiemy, że przeciwnik posiada wielostopniowe rakiety, czyli Jurgensen dał pod tym względem dupy kompletnie. Mógł więc dać i pod innymi i wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby któryś z tych superdreadnoughtów okazał się lotniskowcem. Albo dwa.

— Rozumiem, sir. A skoro już mowa o kutrach, to co z naszymi?

— Mają kontynuować atak. Jeśli Incubus zostanie zniszczony, i tak nie zdołają uciec z systemu. I na wszelki wypadek wyślij do domu jeden niszczyciel. Jeśli Rontved się nie uda, to choć w ten sposób przekażemy ostrzeżenie.


* * *

Komandor porucznik Jeffers stał obok Henry’ego Stevensa — obaj obserwowali główny ekran taktyczny, podczas gdy HMS Starcrest gnał całą naprzód ku granicy przejścia w nadprzestrzeń. To, że kompensator bezwładnościowy mógł lada chwila nawalić, zmieniając całą załogę w krwawą maź rozsmarowaną po ścianach i podłodze, było zupełnie bez znaczenia — ta śmierć była tylko możliwa, śmierć czająca się za nimi była pewna.

Dwa superdreadnoughty kontradmirała Maitlanda już nie istniały, a jego flagowy był wrakiem. Incubus stracił ponad pięćdziesiąt procent węzłów napędu, a nie został całkowicie zniszczony tylko dlatego, że przeciwnik skoncentrował ogień na okrętach, które mogły odpowiadać ogniem. Lotniskowiec można było dobić później.

Salwa wystrzelona przez okręty RMN zmieniła jeden z superdreadnoughtów Marynarki Republiki we wrak, z którego już nawet przestało wyciekać powietrze, a dwa inne poważnie uszkodziła. Jeden został dobity przez wyrzutnie pokładowe, które skoncentrowały na nim ogień, i dryfował teraz bezwładnie jako podziurawiony wrak. Podobnie jak jeden krążownik liniowy. Inny trafiony rakietami pierwszej salwy eksplodował.

Kutry poważnie uszkodziły sześć pozostałych krążowników liniowych, ale było to wszystko, co osiągnęły. Przeciwnik tym razem przygotował się na ich przyjęcie i wykorzystał wszystkie słabe strony delikatnych maszyn. Załogi kutrów walczyły dzielnie i dobrze, ale dzioby superdreadnoughtów chronione były ekranami prawie tak dobrymi jak te posiadane przez okręty Królewskiej Marynarki, a artylerzyści tak obrony rakietowej, jak i dział energetycznych musieli naprawdę dużo ćwiczyć, gdyż wykazali się zadziwiającą celnością w trafianiu tak małych i zwrotnych celów. Wzmocniono też najwyraźniej osłony i pancerze burtowe, bo trafienia graserów pokładowych Shrike’ów nie powodowały takich zniszczeń, jak powinny.

Większość trafień zresztą była efektem pierwszego ataku kutrów, bo drugi zakończył się ich masakrą, a niedobitki potem bardziej służyły za ruchome cele, niż stanowiły zagrożenie.

Jeffers próbował nie okazać, jak bardzo jest zszokowany i jak trudno przychodzi mu uwierzyć w to, co widzi. Oczywiste było, że Marynarka Republiki nadal nie dysponuje tak dobrym sprzętem jak Royal Manticoran Navy, zwłaszcza jeśli chodzi o elektronikę. Jej zasobniki zawierały mniej rakiet, co sugerowała masywniejsza konstrukcja tych ostatnich. Salwy były więc słabsze. Skutkiem tego musiała być mniejsza liczba rakiet, jakie mógł pomieścić w magazynach okręt tej samej wielkości w stosunku do jednostki RMN, ale to mogło mieć znaczenie dopiero przy dłuższym pojedynku rakietowym. Ważniejsze było, że znacznie poprawiono zasięg rakiet i systemy samonaprowadzania. W tej kwestii również nie osiągnięto poziomu Królewskiej Marynarki, ale poważnie zmniejszono przewagę techniczną tej ostatniej. Lepsza celność, większy zasięg i mniejsze gabaryty rakiet nadal stanowiły atuty królewskich okrętów, co oznaczało, że wręcz niezastąpione staną się okręty nowej klasy Invictus.

Które już byłyby w użyciu, gdyby ten pieprzony idiota Janacek nie wstrzymał ich budowy!

Jeffers na myśl o tym czuł żądzę mordu. Zaciskając zęby, zmusił się do jako takiego panowania nad sobą i powoli odwrócił od ekranu taktycznego. Nadal był zdumiony, że Starcrest zdołał uciec nie uszkodzony po otrzymaniu rozkazów od admirała. Nie dlatego, by ktoś specjalnie do niego celował, ale z uwagi na liczbę rakiet, jaką przeciwnik wystrzelił. Na cud zakrawało, że żadna nie obrała go za cel.

Potem coś tak małego jak niszczyciel po prostu przestało interesować przeciwnika zajętego usuwaniem zniszczeń i dalszą walką tak z kutrami, jak i z superdreadnoughtami Royal Manticoran Navy.

Alan Jefferson nie ukrywał sam przed sobą, że był wdzięczny Maitlandowi za rozkaz odlotu z informacjami do systemu Manticore — jego załoga przeżyła, a okręt przetrwał. Ale czuł się winny zostawienia towarzyszy broni na pewną śmierć.

I wiedział, że to poczucie winy będzie mu długo towarzyszyło.


* * *

— Zastanawiam się, jak się powiodło admirałowi Kirkegardowi w systemie Maastricht, sir — powiedział cicho komandor Tibolt.

Stał z admirałem Chongiem na pomoście flagowym superdreadnoughta rakietowego New Republic zajmującego miejsce na orbicie parkingowej jedynej zamieszkanej planety systemu Thetis.

— Trudno powiedzieć — mruknął Chong i odwrócił wzrok od ekranu wizyjnego ukazującego błękitno-białą planetę.

Wyprostował się odruchowo i spojrzał na ekran, na którym wylistowano straty i uszkodzenia okrętów Zespołu Wydzielonego 11.

Tylko jedna nazwa podświetlona na czerwono oznaczała zniszczony okręt, ale kilka innych niewiele dzieliło od podobnego losu, a kilka następnych było poważnie uszkodzonych. Niemniej w porównaniu ze stratami ponoszonymi przez Ludową Republikę jeden ciężki krążownik i siedemdziesiąt kutrów były niewartymi wzmianki drobiazgami. Tym bardziej jako cena za odzyskanie systemu planetarnego i zniszczenie ponad dwustu kutrów, czterech ciężkich krążowników i dwóch superdreadnoughtów wroga.

— Prawdę mówiąc — odezwał się po chwili — znacznie bardziej interesuje mnie, jak poszło w Grendelsbane i Trevor Star.

Загрузка...