7

Czesnokow miał już sporo po czterdziestce, kiedy po raz ostatni spotkał Timofieja Fiedorowicza, który tymczasem przeszedł na emeryturę — oczywiście jako redaktor naczelny gazety młodzieżowej. W ciągu sześćdziesięciu pięciu lat życia w jego pamięci nagromadziło się wiele faktów i myśli. I Timofiej Fiedorowicz pisał książkę — bilans swego długiego żywota.

Najpierw porozmawiali o pogodzie. Potem Timofiej Fiedorowicz ponarzekał na nieustanne bóle w krzyżu, a Czesnokow pouskarżał się na bóle serca. Wspomnieli też o Pionowie, który tymczasem został redaktorem naczelnym poważnego czasopisma.

— Wszystko po staremu? — zapytał Timofiej Fiedorowicz.

— Tak — odparł Czesnokow. — Tylko pracuje mi się coraz trudniej. Jeśli zdążę, to napiszę jeszcze jedną książkę, i to wszystko.

— Ja także kończę swoje arcydzieło. A ta pańska powieść to co to jest?

— zaciekawił się Timofiej Fiedorowicz.

— Chcę ją zatytułować „Po co człowiek żył?” — odrzekł Czesnokow.

Timofiej Fiedorowicz nagle potknął się na prostej drodze i zaczął ciężko oddychać.

— A pan? — spytał Czesnokow.

— E tam, właściwie to bzdura. Same głupstwa.

— Co też pan mówi, Timofieju Fiedorowiczu? Pan nie jest zdolny do pisania głupstw. Znam pana dobrze.

— Tak, tak, oczywiście — mruknął Timofiej Fiedorowicz i zmienił temat.

Pospacerowali jeszcze trochę po Uniwersyteckim Lasku, porozmawiali i rozeszli się.

„Oto przyszła i moja kolej — pomyślał Timofiej Fiedorowicz. — Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zniszczyć rękopis.”

On także pisał powieść pod tytułem „Po co człowiek żył?”.

Zadziwiający talent Czesnokowa nie ominął i jego.

Nigdy więcej się już nie spotkali.

Czesnokow umarł pod koniec jesieni w porze długotrwałych, uporczywych deszczów, kiedy ulice pokryte są grubą warstwą błota, trudną do przebycia. Umarł nagle, nie będąc dla nikogo ciężarem w chorobie i cierpieniu.

Czesnokow umarł.

Kondratiukowi nigdy nie przyszłoby do głowy, że Czesnokow ma tylu przyjaciół.

Przyleciały jego dzieci, a także dzieci Kondratiuka, które całymi latami nie pojawiały się w domu. Przyleciał Pionow, zawezwany przez Timofieja Fiedorowicza. Do mieszkania Czesnokowa ustawił się długi żałobny szereg. Pożegnanie ciągnęło się kilka godzin.

— O Boże — powtarzała Anieczka tonąc we łzach. — On wcale nie jest straszny. On wciąż jest taki sam. Wciąż jest taki sam.

Na twarzy Czesnokowa zastygł wyraz wiecznego zdziwienia.

Загрузка...