Czesnokow miał już sporo po czterdziestce, kiedy po raz ostatni spotkał Timofieja Fiedorowicza, który tymczasem przeszedł na emeryturę — oczywiście jako redaktor naczelny gazety młodzieżowej. W ciągu sześćdziesięciu pięciu lat życia w jego pamięci nagromadziło się wiele faktów i myśli. I Timofiej Fiedorowicz pisał książkę — bilans swego długiego żywota.
Najpierw porozmawiali o pogodzie. Potem Timofiej Fiedorowicz ponarzekał na nieustanne bóle w krzyżu, a Czesnokow pouskarżał się na bóle serca. Wspomnieli też o Pionowie, który tymczasem został redaktorem naczelnym poważnego czasopisma.
— Wszystko po staremu? — zapytał Timofiej Fiedorowicz.
— Tak — odparł Czesnokow. — Tylko pracuje mi się coraz trudniej. Jeśli zdążę, to napiszę jeszcze jedną książkę, i to wszystko.
— Ja także kończę swoje arcydzieło. A ta pańska powieść to co to jest?
— zaciekawił się Timofiej Fiedorowicz.
— Chcę ją zatytułować „Po co człowiek żył?” — odrzekł Czesnokow.
Timofiej Fiedorowicz nagle potknął się na prostej drodze i zaczął ciężko oddychać.
— A pan? — spytał Czesnokow.
— E tam, właściwie to bzdura. Same głupstwa.
— Co też pan mówi, Timofieju Fiedorowiczu? Pan nie jest zdolny do pisania głupstw. Znam pana dobrze.
— Tak, tak, oczywiście — mruknął Timofiej Fiedorowicz i zmienił temat.
Pospacerowali jeszcze trochę po Uniwersyteckim Lasku, porozmawiali i rozeszli się.
„Oto przyszła i moja kolej — pomyślał Timofiej Fiedorowicz. — Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zniszczyć rękopis.”
On także pisał powieść pod tytułem „Po co człowiek żył?”.
Zadziwiający talent Czesnokowa nie ominął i jego.
Nigdy więcej się już nie spotkali.
Czesnokow umarł pod koniec jesieni w porze długotrwałych, uporczywych deszczów, kiedy ulice pokryte są grubą warstwą błota, trudną do przebycia. Umarł nagle, nie będąc dla nikogo ciężarem w chorobie i cierpieniu.
Czesnokow umarł.
Kondratiukowi nigdy nie przyszłoby do głowy, że Czesnokow ma tylu przyjaciół.
Przyleciały jego dzieci, a także dzieci Kondratiuka, które całymi latami nie pojawiały się w domu. Przyleciał Pionow, zawezwany przez Timofieja Fiedorowicza. Do mieszkania Czesnokowa ustawił się długi żałobny szereg. Pożegnanie ciągnęło się kilka godzin.
— O Boże — powtarzała Anieczka tonąc we łzach. — On wcale nie jest straszny. On wciąż jest taki sam. Wciąż jest taki sam.
Na twarzy Czesnokowa zastygł wyraz wiecznego zdziwienia.