— Profesor Wagner śpi! Jest w naszych rękach! — wykrzyknął pospiesznie Braude, wpadając do biura sekretarza komitetu.
— Proszę mówić jaśniej, Braude, o co chodzi?
— Chodzi o to, że Wagnerowi wyczerpał się zapas pigułek przeciwsennych i potrzebuje on surowców do ich produkcji, inaczej mówiąc, potrzebuje nas! Możemy mu dostarczyć wszystkiego, co potrzebuje, ale pod warunkiem ujawnienia sekretu. Wziąłem na siebie decyzję o odłożeniu wykonania wyroku.
— Ma pan rację! Kilka dni nie ma znaczenia. Niech pan spróbuje z nim pertraktować, kiedy się obudzi.
Pertraktować z profesorem Wagnerem nie było łatwo. Jednak Braude nie tracił nadziei. Podejmował on z profesorem wyrafinowaną grę psychologiczną w ciężkich dla niego chwilach — kiedy ogarniała go senność i zmęczenie. Profesor rozpaczał.
— Ile bezpożytecznie straconego czasu! Sen równa się dla mnie śmierci, a śmierć straszna jest tylko dlatego, że to wieczny sen, który przerwie moją prace! Ileż niezakończonych spraw! Ile przepadnie pomysłów!…
Na trzeci dzień osiągnięte zostało porozumienie: „przyjaciele Braudego” dostarcza profesorowi Wagnerowi wszystkich niezbędnych materiałów, a profesor będzie wytwarzał w laboratorium swój cudowny preparat. Nikt nie może być obecny przy tej czynności.
Z ostrożności Braude postawił warunek, aby jedną pigułkę z każdorazowo przygotowanej porcji Wagner połykał pierwszy. Członkowie „Dyktatora” mieli nadzieję, że jeśli staną im się znane składowe elementy preparatu i sam preparat w gotowej postaci, to niemieckim chemikom nie sprawi specjalnego trudu rozwiązanie zagadki jego składu.
Jednak profesor Wagner wyraźnie utrudniał im pracę. Sporządził bardzo długi spis rozmaitych związków chemicznych. Było oczywiste, że wiele spośród nich nie wchodzi w skład jego lamtytoksyny.
Kiedy powstał gotowy preparat, chemicy wykryli w nim polipeptydy i aminokwasy. Odnaleziono też substancje zawierające grupo. C: NH. Ale w preparacie musiała się widocznie znajdować jeszcze jakaś nierozkładalna pozostałość — doświadczenia uczonych nie dawały rezultatów.
Żadne praktyczne kłopoty jednak z tego powodu nie wynikały. Pigułki Wagnera, przyjmowane raz dziennie w czasie posiłku, zawierały w sobie około 0,05 grama czystego preparatu. Kilkoma kilogramami można było zaspokoić zapotrzebowanie całej ludności kraju.
Laboratorium profesora zupełnie dobrze dawało sobie radę z tą produkcją.
Profesor Wagner na jakiś czas pogodził się ze swoim losem. Kiedy produkcja unormowała się, znowu potoczyły się dla niego dni i noce zwyczajnej pracy. Przygotowanie pigułek zajmowało mu nie więcej niż cztery godziny na dobę. Odrobiwszy te „pańszczyznę” pogrążał się w naukowych dociekaniach, nie myśląc więcej o losie „produkcji”.
A tymczasem eksploatacja jego preparatu miała ogromny wpływ na całe życie Niemiec.
Gdy tylko ruszyła produkcja pigułek, na scenę wystąpił baron Goldsack. Powołał spółkę akcyjną pod nazwą „Energia”, która prowadziła handel cudownym preparatem. Wypuszczone w ogromnej ilości akcje znalazły się wyłącznie w rękach członków komitetu.
Szeroka kampania reklamowa obwieściła światu o nowym preparacie.
— Precz ze snem! Precz ze zmęczeniem! Przedłużajcie swoje życie! — krzyczały wielkimi literami plakaty i ogłoszenia gazet.
W odpowiedzi na reklamę, w radzieckiej prasie pojawiło się szereg artykułów o profesorze Wagnerze, który już wcześniej odkrył sekret walki ze snem i w tak dziwnych okolicznościach zaginął na terytorium Niemiec.
Ale niemieckie gazety, będące na utrzymaniu „Energii”, wybuchnęły oburzeniem z powodu tych „insynuacji” i próbowały udowodnić, że „Energia” zakupiła swój preparat u profesora Fiszera, który wcześniej aniżeli Wagner rozwiązał ten problem. Taki profesor rzeczywiście istniał, ale koledzy, znający jego miernotę umysłową, tylko ręce rozkładali. Żaden z nich nie wierzył w nieoczekiwanie odkrytą „genialność” Fiszera. Nie przekonywało ich nawet bogactwo, które zwaliło się nagle na Fiszera. Ale woleli milczeć.
Spółka akcyjna „Energia” stawiała przed sobą merkantylne i polityczne cele.
Preparat Wagnera był prawdziwą złota żyła. Pieniądze płynęły rzeką i w znacznej części użytkowane były przez komitet „Dyktator” do przekupywania przeciwników politycznych, prasy, wyborców, socjaldemokratycznych przywódców proletariatu, ministrów. Kolosalne środki szły na propagandę. Dzięki temu wszystkiemu „Dyktator” szybko stał się rzeczywistym władcą kraju.
Pierwszym nabywcą preparatu była arystokracja finansowa: kapitaliści, rentierzy, przedstawiciele wolnych zawodów. Spośród tych wszystkich grup tylko przedstawiciele wolnych zawodów wykorzystywali preparat z pożytkiem dla siebie i społeczeństwa. Kupiony za pieniądze „czas dodatkowy” procentował nieźle: profesorowie wydawali drukiem potrójną ilość rozpraw naukowych, prawnicy mieli potrójne praktyki, chirurdzy mogli przeprowadzać ogromną ilość operacji.
Jeśli chodzi o rentierów i w szczególności „złotą młodzież”, to dla nich „czas dodatkowy” posiadał wartość jako suma dodatkowych rozkoszy. Wspaniałym, bujnym kwiatem zakwitły nocne rozrywki. Kabarety, restauracje, teatry wyrastały jak grzyby po deszczu. Całe noce, aż do świtu, płonęły światłami te miejsca niewybrednych uciech, przyciągając gości nie potrzebujących snu ani odpoczynku. Wino lało się rzeką. Wszystkie odmiany hazardu i rozpusty nadwerężały system nerwowy kapitalistycznej „zmiany”. Pigułki szybko znalazły powszechne zastosowanie. Cała ludność miast zapomniała, co to sen. Wyłączając oczywiście biedaków i bezrobotnych, nie posiadających środków na zakup cudownego preparatu.
Ale szczególnie mocne piętno wycisnął wynalazek profesora Wagnera na życiu przemysłowym kraju. Kapitaliści bardzo szybko zdali sobie sprawę ze wszystkich korzyści płynących z jego zastosowania w produkcji przemysłowej. Wszyscy wielcy fabrykanci i tuzy finansowe byli członkami organizacji „Dyktator”, odstępującej im preparat po kosztach produkcji. Wśród robotników przeprowadzono selekcję. „Nieprawomyślnych” zwolniono, „prawomyślni” otrzymali podwójne wynagrodzenie, „bezpłatny” przydział pigułek i pracowali nieprzerwanie przez dwie zmiany.
Osiem godzin pozostawało wolnych od pracy.
„Niech robotnicy zasmakują w wydawaniu pieniędzy. Jeśli będą pracować dwadzieścia cztery godziny, mogą zgromadzić oszczędności, a to nie jest pożądane. Lepiej będzie, jeśli „dodatkowe” pieniądze wrócą do nas poprzez nasze szynki i knajpy”.
Rosło bezrobocie. Bezrobotni podnieśli bunt, który został okrutnie stłumiony.
Wszystko to działo się za plecami profesora Wagnera, pochłoniętego zajęciami naukowymi.
Od czasu do czasu Wagner nagabywał Braudego:
— No i co, jakie rezultaty daje mój preparat?
— Wspaniałe, drogi profesorze! Osiem godzin pracy, osiem na naukę i uprawianie sztuk pięknych i osiem godzin ruchu na świeżym powietrzu. Rozwija się przemysł, kwitną nauki, nasza młodzież tryska zdrowiem!
Łatwowierny profesor był zachwycony. Ale w głębi jego świadomości odzywała się czasami nuta niepokoju, która nie zdążyła się jeszcze uformować w myśl. Coraz częściej nawiedzała go i dręczyła swoją nieokreślonością. Stłumił ją w sobie.
— I osiągnięto to przy pracy tylko jednej półkuli mózgowej! Trzeba nauczyć młodzież posługiwania się dwiema półkulami. To jeszcze podwoi jej siły!
Braude speszył się.
— Pańska metoda wymaga zbyt wielkiego treningu. Musiałby pan stracić wiele czasu na osobistą instrukcję… Ale gdyby pan mógł napisać na ten temat książkę…
Za oknem w dali dał się słyszeć zgiełk, krzyki tłumów, kilka wystrzałów i jęki…
Wagner podszedł do okna, ale matowe szyby nie pozwalały zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz.
— Co to? — zapytał.
— Pewnie świąteczny karnawał!
— Te krzyki nie przypominają zgiełku rozbawionego tłumu — powiedział zamyślony Wagner i poczuł, że nuta niepokoju odezwała się znowu w jego duszy.
Mimo całego zainteresowania pracą, czuł się jednak niewolnikiem. Nie wiedział, co dzieje się tam, za oknem. Nie wiedział, co dzieje się w jego ojczyźnie. Rosja!… Czyż nie do niej tęsknił przez cały czas? Tak dalej być nie może! Musi wyrwać się na wolność. A przede wszystkim, musi się dowiedzieć, co się dzieje za oknem.