14

Pięć tysięcy Murzynów sudańskich — ogromnych, o wspaniałym uzębieniu, z granatami za pasem i z szybkostrzelnymi dwudziestofuntowymi karabinami na ramieniu — bez oporu przeszło od dworca do placu Parlamentu.

W środku nadchodzących kolumn jechała odkryta biała limuzyna. Na zamszowych poduszkach siedział Ignacy Ruff w zapiętym szczelnie pod szyję czarnym palcie i czarnym cylindrze. W pętelce płaszcza kiwała mu się zwiędłą główką biała róża.

Odwracał w lewo i w prawo swą bladą, okropną twarz, jakby szukając zatrwożonych tłumów narodu, które mógłby uspokoić gestem ręki w białej rękawiczce. Ale przechodnie, bez zdziwienia, jakby widząc to wszystko we śnie, prześlizgiwali się obojętnym wzrokiem po ciężko maszerujących szeregach sudańskich wojsk. W mieście nie czuło się ani strachu, ani podniecenia, nikt nie witał sprawców przewrotu ani nie stawiał im oporu.

Sudańczycy otoczyli parlament i rozłożyli się przed nim pokotem na placu. Ignacy Ruff, stojąc w samochodzie, patrzył w — kryształowe okna wielkiej sali posiedzeń. Trębacz, olbrzyma Murzyn, wyszedł przed szeregi i zagrał na rogu smętny sygnał wzywający do poddania się. Wtedy ze schodów parlamentu zbiegło kilku ludzi próbując się ukryć, aresztowano ich natychmiast. Ruff podniósł rękę, i pomachawszy nią jak gałgankiem, przesunął szeregi w bok, równolegle do budynku. Przez okna widać teraz było salę i siedzących ma ławach amfiteatru członków parlamentu: ktoś podparł się łokciami, ktoś inny kiwał się sennie, na trybunie mówca dukał coś z kartki, za stołem prezydialnym na podwyższeniu drzemał z ręką na dzwonku otyły siwy spiker.

Ignacy Ruff wpadł we wściekłość. Nacisnął cylinder na oczy i złorzecząc wydał krótki rozkaz. Pierwszy szereg Sudańczyków podniósł ciężkie karabiny, zagrał róg, i placem wstrząsnęła salwa. Kryształowe szyby pokryła pajęczyna pęknięć, posypało się i zadzwoniło szkło.

W ciągu dziesięciu minut parlament został zajęty. Deputowanych, którzy jakby iż ogromną ulgą przyjęli to zdarzenie, odprowadzono do wiezienia. Następnie Ruff z niewielką grupką czarnych żołnierzy otoczył

Biały Dom, wszedł do niego z rewolwerami w obydwu rękach i osobiście aresztował prezydenta, który z uśmiechem rzucił wypowiadane zwykle w takich okolicznościach historyczne słowa: „Ustępuję przed siłą”.

Po godzinie oddziały motocyklistów i samoloty rozrzucały po mieście dekret „Związku pięciu” o przewrocie politycznym. Cała władza w państwie przechodziła w ręce pięciu dyktatorów (tego samego dnia, o tej samej godzinie z oddziałami sprowadzanych z Afryka wojsk zajmowali oni Nowy York, Chicago, Filadelfię, San Francisco). W kraju ogłoszono stan wojny. Pozamykano restauracje, teatry, kina, zakazano uprawiania muzyki w miejscach publicznych, a także bezcelowych spacerów po ulicach. Dekret podpisał przewodniczący „Związku pięciu” — Ignacy Ruff. Przewrót był zdecydowany i twardy.

Od tej chwili „Związek pięciu” niepodzielnie i bez żadnej innej kontroli zawładnął wszystkimi fabrykami i zakładami przemysłowymi, transportem, handlem, wojskiem, policją, prasą, całym aparatem władzy. „Związek pięciu” mógł postawić na głowie całą ludność Ameryki. Od czasów starożytnego imperium azteckiego świat nie widział takiej koncentracji politycznej i ekonomicznej władzy.

Nad takim to dziwnym światem wschodził nocami nierównym poszczerbionym dyskiem rozbity Księżyc, rozerwany czarnymi szczelinami na siedem części. Jego lodowaty spokój zakłócony został i oszpecony ludzkimi namiętnościami. A mimo to, tak samo łagodnie jak dawniej, zalewał Ziemię srebrzystą poświatą. Tak samo jak dawniej nocny przechodzień unosił ku niemu głowę i patrząc nań, myślał o innych światach. Dalej tak samo wzdychał i toczył ku brzegom swe przypływy ocean. Rosła trawa, szumiały lasy, rodziły się i umierały wymoczki, ryby, ssaki.

I tylko pięciu ludzi na Ziemi w żaden sposób nie mogło pojąć, że w kołowrocie życia ich pięciu, dyktatorzy i władcy, nikomu na nic nie są potrzebni.

Загрузка...