Tego samego wieczoru Sergiusz Kładiezjew odnalazł na dnie starej walizki swoją parę łyżew wodnych, a potem nalał wody do wanny i wypróbował w niej ich działanie. Łyżwy nie utraciły swoich cudownych właściwości i ślizgały się po wodzie równie lekko, jak wiele lat temu.
Potem do późna w noc w swojej pracowni-laboratorium na suficie robił drugą parę łyżew wodnych dla Lusi.
Następnego dnia, a była to niedziela, Sergiusz wybrał się na poranny spacer, a gdy z niego wrócił, Tamary już w domu nie było, a na ścianie brakowało następnego kilimka — tym razem z jeleniem, Tamara poszła z nim do emerytowanego dyrektora.
Sergiusz włożył odświętny szary garnitur i zawinął w gazetę obie pary łyżew. Następnie wsunął do kieszeni rozpylacz i flakonik płynu WWNP (Wielokrotny Wzmiacniacz Napięcia Powierzchniowego). Ubranie skropione tym płynem swobodnie utrzymuje człowieka na wodzie.
Wreszcie Sergiusz Kładiezjew otworzył wielką szafę i wydobył z niej SEPOX (Słoneczno-Energetyczmy Przyrząd Optyczny szczególnego przeznaczenia). W swoim czasie przyrząd ten kosztował go wiele wysiłku, ale też był to jego najważniejszy wynalazek. Ukończył go dwa lata temu, ale do tej pory ani razu nie użył. Chodzi o to, że SEPOX mógł przywrócić człowiekowi młodość, a przez wszystkie te lata Sergiusz wcale nie pragnął powrotu młodości, gdyż musiałby przywrócić młodość również i Tamarze i rozpocząć z nią nowe życie. A zupełnie wystarczyło mu jedno życie z nią. Poza tym obawiał się niezmiernej energochłonności tego urządzenia. Wskutek owej energochłonności — pracy SEPOX winny towarzyszyć pewne zjawiska natury kosmicznej, a Sergiusz nie uważał się za dość ważną osobę, aby wywoływać takie zjawiska.
Jednak teraz, zważywszy wszystkie za i przeciw, postanowił użyć przyrządu. Wziął więc SEPOX pod pachę razem z łyżwami wodnymi i opuścił dom. r
Ruszył swoją ulicą i wkrótce dotarł do Średniego Prospektu Wyspy Wasilewskiej. Na rogu Piątej linii wszedł do sklepu ze słodyczami, kupił butelkę szampana i pudełko czekoladek, po czym poszedł dalej. Skręcił w Jedenastą linię i wkrótce znalazł się koło domu, w którym mieszkała Lusia. Wdrapał się na piąte piętro i zadzwonił. Dwa razy długo i raz krótko.
Drzwi otworzyła mu Lusia.
— Dzień dobry, Lusiu! — powiedział. — Jak dawno się nie widzieliśmy!…
— Bardzo dawno!… — odpowiedziała Lusia. — Ale nie wiedzieć czemu czekałam i wierzyłam, że kiedyś przyjdziesz.
Weszli do jej pokoju, pili szampana i wspominali to, co było przed wieloma laty.
— Ach, chciałabym teraz przywrócić młodość i zacząć życie od początku! — wykrzyknęła nagle Lusia.
— Możemy to zrobić — powiedział Sergiusz i postawił na stole SEPOX, który był nie większy od przenośnego radia zaopatrzonego w dość gruby przewód.
— On ma zasilanie sieciowe? — zapytała Lusia. — Uważał, żeby się nie przepalił, bo w naszym domu od niedawna jest napięcie dwieście dwadzieścia woltów.
— Nie. SFPOX nie ma zasilania sieciowego — odparł Sergiusz. — Nie wystarczyłoby mu nawet tysiąca Dnieprogesów. On bierze energie wprost ze Słońca. Otwórz z łaski swojej okno.
Lusia otworzyła okno na oścież, a Sergiusz rozciągnął przewód zakończony niewielkim wklęsłym lusterkiem. Położył je na parapecie w ten sposób, że było skierowane na Słońce.
Potem podszedł do SEPOX i nacisnął klawisz.
W aparacie zaczęło potrzaskiwać i natychmiast Słońce osłabiło blask jak żarówka, gdy spada napięcie w sieci. W pokoju zapadł półmrok.
Lusia podeszła do okna i spojrzała na miasto.
— Sergiuszu, co to?! — zdziwiła się. — Wydaje mi się, że zaczyna się zaćmienie Słońca. Cała Wyspa Wasilewska kryje się w mroku. Dalej też zaczyna robić się ciemno.
— Teraz zmierzcha się na całej Ziemi i na Marsie, i na Wenus — odparł Sergiusz. — Przyrząd pochłania wiele energii.
— Takiego aparatu raczej nie należy produkować — powiedziała Lusia.
— Bo inaczej wszyscy zaczęliby przywracać sobie młodość i wciąż byłoby ciemno.
— Tak — potwierdził Sergiusz. — Jest to przyrząd indywidualnego jednorazowego użytku. Skonstruowałem go tylko dla ciebie i z myślą o tobie. A teraz usiądźmy i posiedźmy spokojnie przez chwile.
Usiedli na starej pluszowej kanapce, wzięli się za ręce i zaczęli czekać.
Za oknem i w pokoju robiło się coraz ciemniej. Samochody na ulicach włączyły reektory. — Aż trudno uwierzyć, że teraz jest pierwsza po południu — powiedziała w zadumie Lusia. — Dziwne…
— Tak, to z pewnością może wydać się dziwne — odparł Sergiusz. — Mnie nie. ale wszystkim pozostałym ludziom musi to wydawać się dziwne. Żeby przywrócić młodość, potrzebne są bardzo duże nakłady energetyczne.
Tymczasem dokoła ściemniło się tak, jakby zapadała noc. W mieście zapłonęły światła w oknach zapaliły się latarnie uliczne. W nokoin zrobiło się zupełnie ciemno, tylko przewód łączący lusterko leżące na parapecie z SEPOX świecił błękitnawym blaskiem i wibrował jak waż gumowy, przez który z ogromną prędkością przeciska się jakiś płyn.
Nagle w aparacie coś głośno trzasnęło i na jego przedniej ściance otworzyło się kwadratowe okienko. Wysunęła się z niego sztabka zielonkawego światła, która wyglądała jak odrąbana i wisiała swobodnie w powietrzu. Ta sztabka światła, przypominającego ciało stałe, zaczęła po chwili wolno się wydłużać, aż oparła się o ścianę, na której wisiał obraz przedstawiający wieprza pod dębem — ilustracja do bajki Kryłowa. Wieprz na obrazku natychmiast zamienił się w prosiaczka, a rozłożysty dąb — w młodziutkie drzewko.
Promień światła powoli i niepewnie zaczął przesuwać się po pokoju, jakby szukał na ślepo Lusi i Sergiusza. Tam, gdzie dotykał ścian, stare wypłowiałe tapety odzyskiwały dawna barwę i wyglądały jak nowe. Sędziwy szary kot drzemiący na komodzie zamienił się w kociaka i zaczął bawić się własnym ogonem. Mucha, która znalazła się na drodze promienia, przekształciła się w larwę muchy i spadła na podłogę.
Wreszcie promień sztabka zbliżył się do Sergiusza i Lusi. Prześliznął się po ich głowach, twarzach, nogach i reszcie ciała. Nad ich głowami wyrosły dwa świetliste półkola przypominające aureole świętych
— Aj, łaskocze mnie w głowę! — roześmiała się Lusia.
— Nie przejmuj się — powiedział Sergiusz. — To tylko siwe włosy odzyskują dawny kolor. Mnie też łaskocze w głowę.
— Ach! — wykrzyknęła Lusia. — Mam w ustach coś gorącego!
— Pewnie masz złote korony na zębach? — zapytał Sergiusz.
— Tylko dwie — odparła Lusia.
— Koronki młodym zębom są niepotrzebne i dlatego rozpadają się na proszek — wyjaśnił Sergiusz. — Wydmuchnij tan kurz.
Lusia złożyła wargi w trąbkę, jak to robią początkujący palacze, i wydmuchnęła z ust złoty pył.
— Wydaje mi się, że kanapa się pod nami unosi — powiedziała nagle.
— Sprężyny się prostują, bo robimy się lżejsi. Trochę przecież przez te lata utyliśmy.
— Masz rację, Sierioża — zgodziła się Lusia. — Ale teraz czuję się lekka jak wówczas, kiedy miałam dwadzieścia lat.
— Bo masz teraz dwadzieścia lat — powiedział Sergiusz. -
Powróciliśmy do czasów młodości.
W tym samym momencie SEPOX gwałtownie zadygotał, zadudnił i zapłonął. Zniknął, a na stole została tylko garstka niebieskiego popiołu. Zaraz potem zaczęło się rozwidniać. Kierowcy wyłączyli reektory, zgasły latarnie na ulicach i światło w oknach, bo nie było już teraz potrzebne.
Słońce znów świeciło pełnym lipcowym blaskiem.
Lusia wstała, przejrzała się w lustrze i uśmiechnęła się.
— Sierioża, chodźmy gdzieś na spacer — powiedziała. — Na przykład na Wyspę Jełagina.
Sergiusz wziął zawiniątko z łyżwami wodnymi, ujął Lusię pod rękę i wyszedł z nią z mieszkania. Lekko zbiegli po schodach na dół, na ulicę. Na Średnim Prospekcie wskoczyli do tramwaju i pojechali do Parku Kultury. Tam spacerowali alejkami, jeździli na karuzeli, huśtali się na huśtawce i zjedli po dwa obiady w barze na świeżym powietrzu.
Kiedy zapadła cicha biała noc i park opustoszał, wtedy poszli na brzeg zatoki. Na morzu był sztil i żagle jachtów nieruchomo majaczyły w oddali, koło Wyspy Wolnej. Na wodzie nie było jednej choćby zmarszczki.
— Znakomita pogoda — powiedział Sergiusz i rozpakował łyżwy wodne. Pomógł Lusi przymocować je do pantofelków, a potem włożył swoje.
Stanęli na wodzie zatoki i lekko pobiegli w morze. Minęli jachty, na których żeglarze czekali na wiatr, pomachali im rękami i wybiegli za Wyspę Wolną, na otwartą przestrzeń. Długo pędzili przez tę przestrzeń, a potem Sergiusz nagle zwolnił bieg. Lusia też zahamowała i podjechała do niego.
— Wiesz, Lusiu, chcę ci coś powiedzieć… — zaczął nieśmiało Sergiusz.
— Wiem — odparła Lusia. — Ja też cię kocham. Teraz już zawsze będziemy razem.
Objęli się, ucałowali i ruszyli w stronę brzegu.
Tymczasem zerwał się wiatr i rozfalował wodę, po której trudno już było biec na łyżwach.
— Co będzie, jeśli się potknę i wpadnę do wody? — zapytała Lusia.
— Zaraz podejmę odpowiednie kroki, żebyśmy nie utonęli — roześmiał się Sergiusz.
Wyjął z kieszeni rozpylacz i flakonik płynu WWNP, a następnie spryskał odzież Lusi i swoją tym preparatem.
— Teraz możemy nawet usiąść na fali — Usiedli więc na fali jak na kryształowej ławie, i fala poniosła ich ku brzegowi.
OBYWATELE CZEKAJĄ WAS WIELKIE ODKRYCIA!
Przetłumaczył Tadeusz Gosk