Instytut Fizyki Teoretycznej znajdował się na peryferiach miasta, obok Diemijewskiego Parku Leśnego. Był to stary pompatyczny budynek mający cztery piętra w centrum i po trzy na skrzydłach. Niestierienko szybkim krokiem przeszedł westybul, wszedł po wytartych stopniach schodów ma trzecie piętro i ruszył słabo oświetlonym korytarzem, czytając tabliczki na drzwiach.
Gabinet Kuzina mieścił się w samym końcu korytarza, przy oknie szczytowym wychodzącym tną demijewski las. Witalij Siemianowicz zdziwił się tą wizytą. Podniósł się zza starego, rzeźbionego, podobnego do gmachu biurka, przywitał serdecznie gościa i siadł naprzeciw Niestierienki przy dostawionym obok stoliku, odcinając się tym niejako od swego kierowniczego stanowiska.
Przez sekundę patrzyli na siebie wyczekująco.
— A więc co ma pan do minie… Proszę wybaczyć, nie zapamiętałem pańskiego imienia? — jako pierwszy ostrożnie przerwał milczenie Witalij Siemionowicz.
— Siergiej Jakowlewicz — przedstawił się Niestierienko — a przychodzę do pana z tym oto: W jednym ważnym punkcie pomylił się pan, Witaliju Siemionowiczu. Kałużnikow porzucił Instytut w Nowodwińsku właśnie z powodu swojej „szalonej” idei. Wynika to jasno z jego zapisków, które przysłano mai z Ust'Jeleckoj. — Ndestderienko, rozwiązawszy teczkę, położył notatniki na stoliku.
— Ach tak! Cóż, i to możliwe. Chociaż dziwne… — Kuzin zerknął na notatniki. — Aż jakiego powodu, niech pan daruje, ten punkt jest taki ważny? Życia Dymitrowi Andriejewiczowi nie przywrócimy, niestety.
— To bardzo ważne, Witaliju Siemionowiczu! — Niestierienko rozłożył przyniesione z domu czasopismo. — Czytał pan te artykuły?
— O meteorycie tobolskim? Czytałem, i nie tylko te.
— Wspaniale. A teraz niech pan przeczyta to — sędzia śledczy położył przed Kuzinem zeznanie Alutina.
Witalij Siemioinowicz nałożył okulary. Początkowo czytał bez większego zainteresowania. Potem chrząknął, spojrzał przenikliwie na Niestierienkę, doczytał kartki do końca, zapalił papierosa — i zaczął czytać od nowa.
Docentowi Kuzinowi nie trzeba było tłumaczyć, co znaczą dla historii meteorytu tabolskiego zeznania prostego kowala Alutina, jaki druzgocący wyrok wydają one na wszystkie hipotezy, ekspertyzy itp.
— No tak! — powiedział donośnym głosem, położył kartki i (zaczął przechadzać się po gabinecie, zacierając ręce i uśmiechając się zjadliwie. — Nie będzie pan miał nic przeciwko temu, Siergieju Jakowlewiczu, że zawołam tutaj niektórych naszych towarzyszy? Dobrze by było, żeby i oni się z tym zapoznali.
— O nie, Witaliju Siemionowiczu, broń Boże! — zaprotestował Niestierienko. — Lepiej zastanowimy się najpierw, czy sami nie damy sobie z tym rady.
— Z czym mianowicie?
— Ze sprawą. Rozumie pan, ten kanał, szczególnie w zestawieniu z zapiskami w notatnikach, stawia w zupełnie innym świetle historię Kałużnikowa, no i cały tobolski wybuch.
— A rzeczywiście… notatniki! Co w nich jest takiego?
— Pozwoli pan, że najpierw przedstawię problem, który przyprowadził mnie do pana. Ile pan zna przypadków, ażeby człowiek, do tego uczony, porzucił interesującą pracę, mieszkanie, nawet perspektywę otrzymania nagrody państwowej… i został włóczęgą?
— Znam tylko jeden przypadek.
— I ja także. To pierwsze mało prawdopodobne zdarzenie. Dalej Kałużnikow tułał się po kraju bez określonego celu, było mu wszystko jedno, dokąd jedzie, gdzie przebywa, to wynika z jego notatników. Druga mało prawdopodobna okoliczność. Następnie znalazł się w Ust'Jeleckoj, a w nocy z 21 na 22 lipca właśnie na miejscu wybuchu tobolskiego. I to nie o dziesiątki metrów od epicentrum, jak sądzono, a dokładnie w środku, łowili przecież w samym kanale. Trafił prosto pod meteoryt!
— Trzecie nieprawdopodobieństwo — przytaknął zgodnie Kuzin.
— A czwarte to to, że nikt nie widział śladu meteorytu w powietrzu. I na koniec piąte, które już zupełnie nie mieści się w głowie: meteoryt przeszedł dokładnie wzdłuż kanału… I wszystko to są niezależne od siebie, przypadkowe wydarzenia! Każde z osobna posiada, jeśli wyrażać się matematycznie, prawdopodobieństwo różne od zera, chociaż niezupełnie różne. Ale żeby wszystkie razem?!
— Chce pan powiedzieć, że prawdopodobieństwo oficjalnej wersji zajścia jest wytworem pięciu wyjątkowo małych prawdopodobieństw, czyli praktycznie równe jest zeru?
— Właśnie — skinął Niestierienko.
— Pasjonuje się pan, jak sądzę, teorią prawdopodobieństwa? — Kuzin z sympatią patrzył na rozgorączkowanego — młodego człowieka.
— Mam taką słabość.
— Wygląda na to, że uczeni pomylili się i sąd także?
— Jak widać, tak.
— Tak… rzeczywiście, trudno uwierzyć, żeby wszystko tak się zbiegło. Szczególnie ten kanał! Ale wybuch, Siergieju Jakowlewiczu, miał miejsce. Widziano go, pozostało wypalone miejsce, promieniowanie. I jezioro wyparowało.
— To także prawda.
— A więc jak?
Niestierienko rozłożył ręce, wzruszył ramionami. Przez minutę milczeli obaj.
— Mam pytanie, Siergieju Jakowlewiczu: nie miał pan wątpliwości co do tego, czy Dymitr Andriejewicz Kałużnikow znajdował się na miejscu wybuchu i czy zginął?
— Niestety, w tej sprawie nie mam wątpliwości. Tak najpewniej było, że spłonął tam i decyzja sadu o uznaniu go za zmarłego jest w pełni uzasadniona. Zresztą niech pan sani osądzi: półtora roku minęło od tego czasu, a gdzie Kałużnikow? Człowiek nie szpilka.
— Więc dlaczego postanowił pan wrócić do tej sprawy? Chce pan poprawiać uczonych, przyłapać ich na pomyłce? To niech pan im wyśle te zeznania, do tego czasopismo, i po sprawie.
Niestierienko uśmiechnął się markotnie.
— Ma pan niezupełnie właściwe wyobrażenie o naszej pracy, Witaliju Siemionowiczu: wytropić, złapać na gorącym uczynku, udowodnić winę…
— Ależ skąd! — Kuzin podniósł ręce protestując.
— Sens pańskiego pytania jest właśnie taki. Niech pan zrozumie, sprowadzanie wszystkich zdarzeń do zgodności z artykułami prawa to zewnętrzna strona naszej pracy. A wewnętrzna jej treść, choć może się to wydać panu zarozumiałe, czyni ją podobną do pracy badacza. Najważniejszą dla nas sprawą jest poznać prawdę, ustalić, jak było w rzeczywistości. Wydaje mi się, że nie nią prawd specjalistycznych: innych dla prawników, innych dla fizyków, jeszcze innych dla dyrektorów teatrów… a jest po prostu praw i a. To jej w tym przypadku nie udało mi się poznać, ustalić, a więc, jeśli nie z prawniczego, to z moralnego punktu widzenia nie mam racji i popełniłem błąd.
Niestierienko zamilkł czując, że zaczyna się irytować. Nie przypuszczał, że przyjdzie mu tutaj wyjaśniać takie sprawy!… A Witalij Siemionowicz czuł się teraz niezręcznie. „Zmieszał mnie z błotem młodzieniec” — myślał patrząc spod oka na zmienioną twarz gościa — kulturalnie mnie zmieszał. Nie ja powinienem stawiać takie pytania, i nie on udzielać takich odpowiedzi. Ja dostrzegłem tutaj tylko aferę, a on — to, co mnie wypadało dostrzec — problem.
Zamilkł na chwilę.
— No więc jak właściwie było z tym wybuchem, z Dymitrem Andriejewiczem? Ma pan jakąś konstruktywną wersję, Siergieju Jakowlewiczu? Przecież jeśli oficjalnie zakwestionuje się wprost wersję antymeteorytu, to nawet jeśli uda się dowieść pomyłki w sprawie kanału „bruzdy”, to zaraz zapytają: a cóż innego to mogło być? I oczywiście niczego innego w tym rodzaju zaproponować nie można, no?
— Można, Witaliju Siemionowiczu — zdecydowanie odpowiedział Niestierienko. — Przeczytałem notatniki Kałużnikowa i zaświtało mi coś takiego… Ale — popatrzył niezdecydowanie na Kuzina — rozumie pan, ta wersja jest nawet logiczna, wszystkie wydarzenia nie są w niej przypadkowe i łączą się ze sobą, ale równocześnie na tyle niesamowita, że., że po prostu nie mam jej panu odwagi przedstawić. Pomyśli pan sobie jeszcze, że zwariowałem. Zresztą, nie potrafię jej nawet wyrazić, nie to przygotowanie…
Witalij Siemionowicz patrzył na niego z dużym zainteresowaniem.
— Dlatego przyniosłem notatniki panu, dawnemu przełożonemu i przyjacielowi nieboszczyka Kałużnikowa — kontynuował Niestierienko. — Niech pan je przeczyta. Jeśli dojdzie pan do podobnych podejrzeń, pomyślimy, co robić dalej. Jeśli nie, to… kto wie, może ja mam naprawdę — zbyt bujną, niezdyscyplinowaną wyobraźnię?! Nie jestem w końcu uczonym. Jedno wydaje mi się zupełnie pewne, że ani meteoryt, ani antymeteoryt to nie był.
— Ciekawe — powiedział Kuzin. — Strasznie mnie pan zaintrygował. No cóż, proszę zostawić notatniki, przeczytam. Dzisiaj środa? Niech pan przyjdzie w piątek rano, do tego czasu uporam się z tym. A więc do zobaczenia, i niech żyje prawda, jakakolwiek by była! Pożegnali się.
Część druga Na drodze myśli