3

Berengaria nie wiedziała, jak bliska jest śmierci. Straciła wszelkie poczucie czasu i przestrzeni. Mózg miała zamroczony z głodu, pragnienia, wycieńczenia i od bólu, przenikającego stopy i cały lewy bok, bo skulona nie mogła się ruszyć. Nie wiedziała już nawet, czy Móri jest przy niej, czy też została zupełnie sama. Straciła zdolność dostrzegania czegokolwiek wokół siebie.

Jej myśli wędrowały własnymi ścieżkami, automatycznie, trochę tak jak sny. W głowie jej szumiało, nad niczym nie miała już kontroli.

Moje życie, co ja zrobiłam z moim życiem? dręczyło ją pytanie. Tak wiele pragnęłam, tyle chciałam, a wszystko popadło w ruinę, wszystko…

Tyle miłości gotowa byłam dać, a nikt, absolutnie nikt nie chciał jej przyjąć.

Oko Nocy, bohater mego dzieciństwa i pierwszej młodości. Kiedy przyszło co do czego, wybrał inną.

Z tym ciosem naprawdę trudno było się pogodzić.

Ale właściwie tamta przyjaźń, tamto oddanie odegrało już swoją rolę do końca. Czyż nie dojrzałam do prawdziwszego, silniejszego uczucia, aniżeli uwielbienie dla bohatera? Oko Nocy z upływem lat także się zmieniał, zarówno pod względem wyglądu, jak i usposobienia. Kiedy więc zostałam przez niego odrzucona, odezwała się we mnie raczej urażona duma.

Berengaria spróbowała przesunąć odrobinę jedną stopę w bok, by zmniejszyć choć trochę nacisk na nią, lecz to się nie udało. Jęknęła cicho, tracąc resztki otuchy, nie starczało już jej sil nawet na to, by się złościć.

Zawsze wierzyłam, że będziemy razem, na całą wieczność, ale to były tylko mrzonki młodej dziewczyny. Nigdy nie zdołałabym się podporządkować wszystkim tym plemiennym obyczajom Indian. Na to byłam zbyt samowolna. Niestety, doskonale o tym wiem, bo za dobrze znam samą siebie. Poza tym wszyscy mi to powtarzali.

Co ja zrobiłam ze swoim życiem?

To zresztą jest już bez znaczenia, bo nigdy nie wyjdę stąd żywa.

Wydawało mi się, że zakochałam się w Armasie, ale chciałam chyba tylko zrobić na złość całemu światu, pragnęłam po prostu uciec w inny romans.

Jakaż byłam niedojrzała!

Ale on nie musiał chyba odczuwać obrzydzenia na sam mój widok.

Prawdę powiedziawszy, Armas nigdy nie za bardzo umiał zachowywać się właściwie wobec innych. Ani trochę nie zna się na ludziach.

Mimo wszystko to bardzo bolało. Znów odzywała się urażona próżność.

Potem jednak pojawiła się prawdziwa miłość.

Berengaria aż jęknęła na samo wspomnienie.

Czy ja zawsze muszę tak źle wybierać? Czy zawsze muszę szukać skrajności? Jak gdybym z góry wiedziała, że zdobycie serca akurat tego mężczyzny to prawdziwa utopia? Czy taki już los przypadł mi w udziale, by kochać to, co nieosiągalne?

Najpierw Indianin, obciążony niezmienną od stuleci tradycją. Potem pół – Obcy, rozpieszczony chłopak, którego ojciec ma wygórowane ambicje. No a teraz…?

Teraz chodzi o prawdziwą miłość, mam tego pewność.

Ta miłość, ta tęsknota i marzenie, przepływa przeze mnie niczym fala rozpaczy, lecz jednocześnie to właśnie ona dodaje mi sił, tak po prostu jest. Właściwie dawno już powinnam nie żyć, bo mam uczucie, jakby wszelkie siły opuściły moje ciało.

Jedyne, co mi zostało, to gorące pragnienie, by jeszcze raz go zobaczyć.

Po prostu zobaczyć i poczuć miłość, która płonie w moich żyłach. Usłyszeć jego głos, poczuć przeszywający mnie dreszcz. Nic więcej.

Bo czyż on z dobitną wyrazistością nie okazał, jaki dystans nas dzieli? Czyż nie dal do zrozumienia, że gardzi roztrzepaną, rozchichotaną Berengarią?

Jestem już teraz dorosła, przestałam być dziecinną trzpiotką, spróbuj to zrozumieć!

Ale dla niego to nie ma już najmniejszego znaczenia.

Dlaczego on nie przychodzi?

Ile czasu upłynęło od chwili, gdy Móri powiedział, że słyszał Dolga? Przecież Dolg musi wiedzieć, gdzie nas szukać!

Czas płynie bez zegara, bez minut i godzin, w głowie wszystko mi się mąci, niczego już nie wiem.

Tak mnie wszystko boli, nie mogę się poruszyć, utknęłam. Nogi mam skute, ręce unieruchomione za plecami. Tak okropnie mi niewygodnie i tak strasznie chce mi się pić.

Nie mam już siły wołać.

I tak nikt nie przyjdzie.

Święte Słońce wyrządziło nam straszną krzywdę. To przez nie wciąż tutaj leżę, gdyby nie ono, dawno już bym umarła.

Dochodzi do mnie jakiś głos, ale nie słyszę, co mówi.

To Móri! A więc mimo wszystko tu jest, mruczy coś.

Marco? Czyżby mówił o Marcu i Dolgu?

Teraz zamilkł, nie usłyszałam, co o nich powiedział. Czy oni tu są?

Nie, nikt tu nie przychodził, odkąd zabrali Armasa.

Ale oni nas widzą, wiem o tym, chociaż nie mam siły otworzyć oczu. Pamiętam, że od czasu do czasu otwierał się ponad nami jakiś właz w dachu, czułam, że ktoś nas obserwuje.

Ale to było już dawno.

Dlaczego on nie przychodzi?

Straciłam wszystko, pozostało jedynie niespełnione pragnienie, by znów go zobaczyć. Ono mnie wypełnia po brzegi niczym morze miłości, niczym nadziemsko piękny przebłysk jutrzenki z mgiełką unoszącą się nad łąkami, kroplami rosy w pajęczynach. Jest świeże, mocne i czyste, czyste jak morze, jak wschód słońca, jak…

Nie, zaczynam już bredzić. Moje myśli tracą jakikolwiek sens.

Czuję tylko owo gorące, niespełnione pragnienie.

Móri znów się odzywa.

Gia? Co to jest? A może kto? Dolg, Marco i Gia? On wyczuwa ich wołanie. Wyczuwa? Chciał chyba powiedzieć, że słyszy?

Ale Móri to przecież czarnoksiężnik, pewnie chodzi więc o telepatyczne przekazywanie myśli.

Niewiele nam to pomoże.

Dlaczego on nie przybywa?

Загрузка...