Marco przez cały dzień chodził po Sadze, nie mogąc się skupić. Przed następnym wyjazdem należało przygotować tysiące rzeczy, lecz on myślał tylko o jednym: dlaczego Gia się nie odzywa? Powinna się już dowiedzieć, że wrócił.
Wieczorem nie mógł się już dłużej wstrzymywać. Kilkakrotnie przełknąwszy ślinę, zadzwonił do Siski.
Po długiej opowieści o Bliźniaczej Planecie, bo Siska chciała się o wszystkim dowiedzieć z pierwszej ręki, udało mu się wreszcie spytać o Gię.
Okazało się, że nie ma jej w domu. Wybrała się na dyskotekę z przyjaciółmi.
Na dyskotekę? Marca przeniknął lodowaty chłód. Na dyskotekę! Poczuł nagle, jak ciąży mu jego wiek, zrozumiał, że jego związek z młodziutką Gią nie ma przyszłości.
Przez całe swoje życie nie czuł się nigdy tak jak teraz. Jak stary dziad.
Mruknął jeszcze: „Przekaż jej pozdrowienia” i zakończył rozmowę.
Nie ruszał się z miejsca. Wszystko przestało go już bawić, nic nie miało żadnego znaczenia.
Jeśli miłość jest tak bolesna, to cieszył się, że dano mu było żyć, wcale jej nie znając, przez tyle nieprawdopodobnie długich lat.
Nie chciał nawet liczyć, ile właściwie ich było.
I nic nie pomagało to, że wszyscy zawsze powtarzali mu, że nie wygląda na więcej niż dwadzieścia osiem.
Wewnętrznie wiekiem mógł się równać z kamieniami na Ziemi.
Dyskoteka?
Doprawdy, on jest już zabytkiem!
Następnego ranka, gdy rodzice przekazali Gii pozdrowienia od Marca, mało brakowało, a dziewczyna rozniosłaby dom. Była wszak nieodrodną córką swego ojca i nigdy niczego nie robiła połowicznie. A teraz wpadła w rozpacz.
– Dlaczego nie dowiedziałam się, że on wrócił do domu?
– No, zamierzałaś przecież wyjść wczoraj wieczorem, pomyśleliśmy więc…
– Przecież on znów wyjeżdża! A wy nie powiedzieliście o tym ani słowa!
– Wiedziałaś chyba, że przyleciała rakieta?
– Tak, ale… Ach, tracę tylko czas!
– Gio, nie dokuczaj znów Marcowi! Czy on przypadkiem nie ma dość tego ciągłego niańczenia ciebie?
Ostatnie słowa Siska wypowiedziała do ściany. Giii już nie było. Pędziła ku parkingowi gondoli.
Tsi nauczył ją prowadzić gondolę, ale miał pewne obawy, gdy zobaczył, jak córka obchodzi się z pojazdem. Była niemal równie szalona jak on sam wówczas, gdy po raz pierwszy dostał własną gondolę.
Gia wzniosła się znad parkingu, zataczając śmiały łuk, dokładnie tak samo jak robili kiedyś młodzi Tsi i Jori. Ledwie ominęła wspaniały posąg na rynku, tak jak i oni, mało na niego nie wpadając, i pognała niczym burza ku pałacowi Marca, gardząc wszelkimi obowiązującymi zasadami ruchu w powietrzu.
– Jak go nie zastanę, to rodzice dostaną za swoje!
Na szczęście był i tak jak tyle razy wcześniej pobiegła przez czarno – białe pokoje, ożywione tylko barwnymi plamami kwiatów w wazonach.
Marco usłyszał jej nadejście, było trochę tak jak za dawnych czasów, gdy Gwiazdeczka z Kata dreptały, chichocząc w przekonaniu, że nikt ich nie widzi.
Tym razem jednak Gia nie próbowała się chować. Pobiegła wprost do jego gabinetu i zasypała go wymówkami. Dlaczego nie powiedział jej, że przyjeżdża? Tyle nocy przepłakała, kiedy go nie było, bo nie chciał jej ze sobą zabrać, a teraz jeszcze na dodatek nie dał jej znać, że wraca!
Umilkła wreszcie. Zorientowała się, że uderza go pięściami w pierś, aż niesie się echo.
– Dzwoniłem wczoraj – próbował bronić się Marco, ale wiedział, że to złe usprawiedliwienie. Przecież i tak niemożliwie długo z tym zwlekał, czekając, aż ona nawiąże z nim kontakt. – Ale byłaś na dyskotece – zakończył nieśmiało.
– Co tam dyskoteka! Jakie to ma dla mnie znaczenie? Takie siedzenie i krzyki aż do ochrypnięcia nad piwem, a później migrena od tych migoczących świateł.
– Cierpisz na migreny? – zaniepokoił się natychmiast.
– Nie. Dlaczego nie przyszedłeś do nas do domu? – poskarżyła się z jękiem.
– Nie mogłem – odparł surowo.
– Nie mogłeś? A to dlaczego?
– Tego też nie mogę ci powiedzieć, Gio.
– Mamy przed sobą jakieś tajemnice? Nie wiedziałam! To znaczy, że źle zrozumiałam całą naszą przyjaźń.
– O, to coś więcej niż przyjaźń – powiedział zmęczonym głosem.
– Co takiego? Co ty mówisz, Marco? Czuję się upokorzona, wykorzystana, ty mnie przecież nie chcesz znać!
– Owszem, chcę! Tak nie wolno ci myśleć, moja najdroższa przyjaciółko. Sytuacja jest o wiele gorsza.
– Wypluj wreszcie z siebie to, co tak przeżuwasz! – syknęła z temperamentem bez wątpienia odziedziczonym po ojcu.
Marco ujął jej dłonie w swoje ręce. Wyglądał na udręczonego.
– Gio… nie mogę być z tobą. Ty nic nie rozumiesz, ja… ja cię kocham.
A więc to powiedział. Rzucił wszystko na jedną szalę. Nie mogło z tego wyniknąć nic dobrego.
Dziewczyna na moment zaniemówiła, a wreszcie spytała żałosnym głosikiem:
– No, ale czy to takie straszne?
– Gio, postaraj się mnie zrozumieć. Jesteś zaledwie dzieckiem, a ja…
– Nie jestem dzieckiem! – rozgniewała się. – To ty musisz spróbować zrozumieć. Pomyśl o Kacie, przecież ona dorastała z taką prędkością jak cielątko, pochodzi wszak z bawolego rodu. Ze mną działo się dokładnie to samo i ja także jestem już teraz dorosła!
Marcowi zadrgały kąciki ust.
– Trudno mi wyobrazić sobie ciebie jako krowę.
Gia usiłowała zachować powagę, lecz w końcu wybuchnęła śmiechem. Ale potem rzekła surowo:
– Teraz obraziłeś Katę. Ja uważam, że ona jest śliczna.
– Kata jest naprawdę czarująca i ty także, każda na swój sposób.
– Dziękuję. A mimo to ode mnie odjeżdżasz, nie pytając nawet, co ja o tym myślę i czego pragnę.
– Chciałem ci wszystko ułatwić, tak żebyś nie musiała mnie odtrącać.
Gia patrzyła na niego pełnymi wzburzenia i gniewu oczyma, w końcu odwróciła się na pięcie i po raz pierwszy Marco usłyszał, jak Gwiazdeczka przeklina.
– Cholera, Marco, nie chcę patrzeć, jak się tak upokarzasz!
Odeszła.
Marco nie ruszał się z miejsca. I znów to samo. To, o czym myślał w drodze do domu o sobie i o Faronie. Doprawdy, czy tak mało mamy wewnętrznej siły, my, potężni mężczyźni?
Czy musimy ranić tych, których kochamy?
Gia miała rację. Zawsze przecież traktowała go jak bohatera. Zawsze.
Czyżby miało mu zabraknąć odwagi, by przyjąć klęskę?
Gia na pewno jest już w gondoli. Zadzwonił do niej.
Usłyszał jej głos.
– Gio – powiedział stanowczo. – Nigdy dotychczas nikogo nie kochałem, to dla mnie takie nowe. Czy ty mnie chcesz?
Miał ochotę dodać: „Czy chcesz takiego starca jak ja”, ale się powstrzymał. Nie wolno myśleć o sobie z taką pogardą, to nikomu w niczym nie pomoże.
– Gio, Gio, dlaczego milczysz? Halo?
– Jestem tutaj – rozległ się miękki głosik za jego plecami. – Czekałam w hallu, sądziłam, że za mną wybiegniesz, ale ty oczywiście tego nie zrobiłeś.
Wziął ją w objęcia, dłonią dotknął elfich włosów.
– Ale telefon też jest w porządku – mruknęła wtulona w jego ramię. – Tak, chcę ciebie. Dziękuję, że zapytałeś. Pamiętaj tylko, nie zawsze jestem grzeczna i pokorna.
– Wiem o tym. Chyba będę musiał porozmawiać najpierw z twoimi rodzicami.
Gia prawie wyrwała się z jego uścisku.
– Marco! Osiągnęłam już dorosły wiek, teraz się zatrzymam. Starsza nie będę już nigdy, a ty chcesz rozmawiać z moimi rodzicami?
– Wybacz, zapomniałem się. To się już nigdy więcej nie powtórzy.
– Ha! Masz dużo pracy?
– Owszem, ale to może zaczekać.
Popatrzyła na jego usta, na twarz o idealnym kształcie. Był taki niesamowicie przystojny! Przez głowę przebiegła jej mimo wszystko lękliwa myśl: co na to powiedzą rodzice?
Usta Marca znalazły się bliżej. Ach, co tam rodzice! Gii zaszumiało w głowie. Czuła, że traci nad sobą kontrolę, ale chyba w takich momentach tak właśnie powinno być.
Poczuła jego usta na swoich. Jestem już teraz dorosła, pomyślała.
Chociaż nie, jeszcze nie.
Gdy uświadomiła sobie, jaki może być dalszy ciąg, pokój wokół niej zawirował.
Chcę jeszcze z tym poczekać, pomyślała. Powiem mu, że jeszcze nie teraz. Niech to pełne nadziei wyczekiwanie potrwa jakiś czas. To nie zaszkodzi.
Wydaje mi się, że pokochałam go już wtedy, gdy pierwszy raz go zobaczyłam, chociaż w inny sposób. Nie wiem, kiedy moje uczucia się zmieniły, lecz może ze mną było podobnie jak z nim? Nie śmiałam wierzyć, że on, najwspanialszy z ludzi, mógłby się mną zainteresować. Sama nie umiałam się do tego przyznać.
Uwolniła się z jego objęć.
– Marco, musisz wrócić teraz do swoich zajęć. Ma – my przed sobą dużo czasu, a ja chciałabym jeszcze zaczekać.
Zrozumiał. Przecież ona naprawdę była taka młoda, a on rzeczywiście miał mnóstwo pracy. Musiał pozwolić jej odejść.
Później, gdy ucichnie już ten chaos związany z Bliźniaczą Planetą, przeniesie się do świata na powierzchni Ziemi i wiedział, że Gia pójdzie za nim. Będzie musiał znaleźć jakiś sposób, by zaradzić tej nieszczęsnej epidemii AIDS, lecz to nie stanowiło wielkiego problemu. Owszem, udało im się usunąć agresję z ludzkich umysłów, ale przecież pozostawało wciąż jeszcze tyle innych spraw. Różne choroby lub słabe zdrowie z rozmaitych przyczyn, troski, żałoba spowodowana odejściem najbliższych, lęk o rodzinę, zawody miłosne, trudności finansowe – cóż, będą musieli zaprowadzić na Ziemi system Królestwa Światła. No i samotność, brak poczucia bezpieczeństwa, lęk przed tym, że się do czegoś nie dorasta.
Ileż ciężarów musi dźwigać na swych barkach ludzkość!
Na szczęście wojny, zdrady i zło zniknęły już na zawsze. To dobry początek.
Krótko mówiąc, Marco musi wyruszyć na Ziemię i zadbać o to, by ludziom i zwierzętom żyło się dobrze. Już zbyt długo ukrywał się w pełnym spokoju Królestwie Światła.
Cóż, nie przez cały czas było tu tak spokojnie, przecież i oni musieli toczyć swoją walkę, zwłaszcza w Ciemności i w Górach Czarnych. On jednak został obdarzony wyjątkowymi zdolnościami, najwyższa pora, by znów zaczął się nimi posługiwać dla dobra łudzi. Teraz, gdy miał u swego boku kobietę, czuł wręcz potrzebę, by w pełni je wykorzystywać. Zmęczenie i niemoc, nie opuszczające go przez ostatnie lata przeświadczenie, że wszystko i tak jest na nic, zniknęło jak zdmuchnięty płomień. A wszystko to przez kobietę.
Ale jaką kobietę! Marco cieszył się, że Gia chce zaczekać. Sam, prawdę mówiąc, jeszcze nie dojrzał. Wszystko, co łączyło się z miłością, było dla niego takie nowe.
Ale… nie przypuszczał, by musieli czekać bardzo długo. Oboje wszak nosili w sobie prawdziwe oceany miłości.