8

Ci, którzy pozostali w Czechach, mieli, jak się okazało, twardy orzech do zgryzienia.

Na samym początku Sol poprosiła Rama i Indrę, by z gondoli namierzyli upiornego rycerza.

– Ale tylko po to, żeby się zorientować, gdzie on się znajduje – pouczyła. – Inaczej będzie to jak pościg za zwierzęciem z helikoptera, a więc rzecz zupełnie niedopuszczalna i absolutnie niezgodna z pojęciami honoru całej grupy Poszukiwaczy Przygód.

Ram i Indra nie musieli lecieć daleko. Wprawdzie Talornin próbował się schować, lecz jego łysa czaszka jaśniała wśród krzaków.

– On nie opuścił tej okolicy – donieśli czym prędzej Sol i Sardorowi. – Czai się w pobliżu gondoli Gorama. Prawdopodobnie zaplanował sobie, że ją ukradnie.

– Jeśli myśli tak jak my, to potrzebuje albo niebieskiego szafiru, albo eliksiru Madragów, a najlepiej niczym nie rozcieńczonej jasnej wody, by móc z powrotem stać się Talorninem. Przypuszczam więc, że będzie chciał przedostać się do Królestwa Światła – doszła do wniosku Sol.

– I, jak wiemy, on zna uniwersalny kod, pozwalający mu wejść absolutnie wszędzie – uzupełnił Sardor. – Zamykanie gondoli w niczym więc nie pomoże. Czy mam przestawić pojazd Gorama do sąsiedniej doliny?

Ram rozważał tę kwestię.

– Wtedy Sol straci pomocnika w twojej osobie. Zaczekaj, wylądujemy i pomożemy Sol, a w tym czasie, gdy my będziemy zajmować się Talorninem, ty i Indra zaprowadzicie każde swoją gondolę do bazy w Austrii i natychmiast tu wrócicie, przywożąc innych Strażników, którzy nam pomogą. Przylećcie jedną gondolą, Sardorze. Musimy sprowadzić wszystkie pojazdy do bazy.

Sardor właściwie poczuł ulgę, gdy powierzono mu funkcję pilota. Miał już bardzo złe doświadczenia ze śmiercionośnymi nabojami Talornina. Obiecał, że najpierw zabierze gondolę Gorama.

Indra natomiast była i zła, i wystraszona. Zła dlatego, że nie pozwolono jej uczestniczyć w pościgu, a wystraszona dlatego, że nigdy dotychczas nie prowadziła tak skomplikowanych gondoli. Ta malutka, którą przemieszczała się z miasta do miasta w Królestwie Światła, była dziecinnie prosta w obsłudze w porównaniu z tymi tutaj. Ram jednak najwyraźniej miał o Indrze wysokie mniemanie i to było budujące. W dodatku zapewne chciał odsunąć ją jak najdalej od niebezpieczeństwa. Bardzo się o nią niepokoił. Wiedziała, dlaczego.


Talornin w swojej kryjówce oceniał sytuację. Wydawała się najzupełniej jasna. Na pewno zdoła dotrzeć do zielonej gondoli, zanim ktokolwiek go dostrzeże. Dobrze się schował. Gdyby udało mu się posłać choćby małą porcję śmiercionośnego gazu w stronę przynajmniej części tych łajdaków, byłoby jeszcze lepiej.

Pewną trudność sprawiało mu rozglądanie się po polanie, przeszkadzało mu w tym to całe mnóstwo liści. Dostrzegał jednak wrogów między gałęziami. Było ich teraz nie tak znów wielu, czyżby się podzielili? Właściwie widział tylko dwoje.

Nie, jednego. Jednego jedynego?

Leżał cicho i czekał. Gdzie się podziała reszta?

Jak trudno cokolwiek zobaczyć! Cóż za przeklęty las, naprawdę musi być aż taki gęsty? A ponadto nie dało się zaprzeczyć, że wzrok bardzo mu się pogorszył.

Był zdania, że prezentuje się teraz doskonale – uważała tak dusza rycerza z minionych czasów, która w niego wstąpiła – lecz oczywiście o wiele lepiej powrócić do ciała prawdziwego Talornina. Tak byłoby pod każdym względem wygodniej.

Łączyło się to jednak z koniecznością powrotu do Królestwa Światła i zabraniem stamtąd niebieskiego szafiru, bo skoro kamień uratował wodnego potwora, zapewne pomoże i jemu. To chyba logiczne.

Talornin nie brał pod uwagę faktu, że pomiędzy nim a wodnym potworem istnieje zasadnicza różnica co do stopnia tkwiącego w nich zła. Niebieski szafir nie zawsze zgadzał się na współpracę. Prawdę powiedziawszy, nie było ani trochę pewne, czy dla Talornina zechce cokolwiek uczynić.

Teraz dawny dowódca Strażników lepiej widział tego, który stał między gondolami. To Ram, ten okropny ważniak, który sprawił mu w Królestwie Światła tyle kłopotów. Owszem, Ram zawsze posłusznie wykonywał rozkazy zwierzchnika, lecz jego oczy wyrażały co innego. Pogardę, litość… Talornin zacisnął pięści z wściekłości, jaka pojawiła się w nim na to wspomnienie. Litość? W stosunku do głównodowodzącego w Królestwie Światła? Poza tym właśnie przez Rama usunięto go ze stanowiska, a na jego miejsce wyznaczono tego prostaka Farona.

Takiego upokorzenia nigdy nie puści w niepamięć.

Nagle Talornin instynktownie schylił głowę. Zielona gondola uniosła się w górę i zaraz potem jeszcze jedna poszła w jej ślady.

Przeklął w duchu. Teraz trudniej mu już będzie dotrzeć do innych gondoli, stały za daleko. Zostały dwa albo trzy pojazdy. Czy może tylko jeden? Nie widział tego zbyt dobrze.

Lecz jeśli Ram jest tam tylko w pojedynkę, to oznacza, że odleciała ta okropna Sol. To najlepsze, co mogło się stać. Talornin miał teraz wolną rękę, z Ramem poradzi sobie bez najmniejszego trudu, wystarczy jeden mały strzał i koniec z nim.

Gdyby tylko zdołał się ustawić pod odpowiednim kątem!

Odłożył torbę z całym sprzętem, by lepiej wycelować.

Ach, jakże nienawidził tych istot! Z nich wszystkich pozostał jedynie Ram, ale zaraz go dopadnie. Tamci zwiedli go, przekradli się po cichu za gondole, wsiedli do nich i odlecieli. Nienawidził ich.

Przeklęty Ram, czy on nie może ustać spokojnie choć przez chwilę? Zniknął mu z oczu, ale nie, znów się pojawił, był teraz znacznie bliżej. To świetnie, będzie mógł…

Co znów? To przecież Sol! Skąd ona się tu wzięła? Czyżby jednak nie odleciała z tamtymi gondolami?

Co ona trzyma w ręku? Talornin poczuł, że aż do szpiku kości przenika go zimny dreszcz. Ach, nie, to niemożliwe!

Podniosła tę rzecz w górę, jakby właśnie jemu chciała ją pokazać, i wybuchnęła śmiechem. Ram także się śmiał.

Talornin odwrócił się gwałtownie i sięgnął ręką po swoją torbę.

Nie było jej tam, gdzie ją zostawił.

Właśnie ją trzymała w ręku Soł!

Torba! Płacz ścisnął go w gardle. Torba ze śmiercionośnym wirusem, z całym zapasem amunicji, ze wszystkimi tymi maleńkimi ampułkami, zawierającymi gaz, którego celem było zabijać. Pistolet wprawdzie trzymał w ręku i zostało w nim jeszcze kilka naboi, lecz niezbyt wiele. Jeden, dwa, trzy, cztery. To już wszystko.

Ale jak mogło do tego dojść?

O, wiedział o tym aż za dobrze. Ram odwrócił jego uwagę, stał tam, pozwalając do siebie mierzyć, ale przez cały czas się poruszał, uniemożliwiając mu oddanie celnego strzału z takiej odległości.

A w tym czasie Sol, ta przeklęta wiedźma z rodu Ludzi Lodu, będąca jednocześnie człowiekiem i duchem, stała się niewidzialna i mogła bez najmniejszego problemu podejść do niego i zabrać torbę, którą tak bezmyślnie odłożył.

Co za cios! Jakież upokorzenie!

Ale wciąż miał w ręku pewien atut. Uwięził wszak tamtych dwoje, a ich, doprawdy, nie tak łatwo będzie odnaleźć. O, nie! Ci wstrętni Poszukiwacze Przygód mogą sobie jeszcze snuć płonne nadzieje.

Da znać, żeby więźniów natychmiast zgładzano. Taka będzie, kara za kradzież popełnioną przez Sol.

Podniósł się z zarośli i natychmiast im to wykrzyczał.

– Ach, tak? – odparł Ram. – A w jaki sposób zamierzasz o tym powiadomić?

Do diaska, przecież oni zerwali wszelką łączność!

– Mam swoje sposoby – odkrzyknął tym głuchym, przytłumionym głosem, którym mówił, odkąd przybrał postać rycerza.

Sol zawołała kpiąco:

– A gdzie masz te swoje sposoby, Talorninie? W tych swoich ciasnych portkach?

Przeklęte babsko! Miała rację, pozbawiła go wszelkich możliwości, odebrała wszystko, co nosił w torbie.

Znów przykucnął, mając poczucie, że akurat to niewiele mu pomoże. Przeklęta czarownica mogła w każdej chwili pojawić się za jego plecami, choć właśnie w tej chwili stała na polanie razem z Ramem.

Przez głowę przemknęła mu pocieszająca myśl: wciąż jeszcze zna uniwersalny kod.

Przechowywał go przecież we własnym mózgu.

Talornin zorientował się, że ma teraz podzieloną osobowość. „Rycerz” z VI wieku nie grzeszył rozumem i popełniał kolosalne głupstwa, był także na wskroś zły. Natomiast pół – Obcy Talornin wciąż był istotą szlachetną, tak przynajmniej o sobie myślał, chociaż aureola wokół jego głowy zaczynała już ciemnieć, to musiał przyznać. W każdym razie potrafił jeszcze logicznie myśleć.

I podczas gdy oni tam stali, na tyle osłonięci, by jego pociski nie mogły do nich dotrzeć, Talornin usiłował zrozumieć, jak mogło do tego wszystkiego dojść. Przecież on odpowiadał kiedyś za całe Królestwo Światła, był sławny i otaczano go szacunkiem!

To wszystko musiało się wziąć z jego słabości do matki Lenore. Obiecał jej, że pomoże Lenore wspiąć się na wyżyny i zapewni małżeństwo ze wznoszącą się gwiazdą, Ramem.

Od tamtej pory Lenore zaczęła go wykorzystywać. Tak, oczarowała go jej uroda. Lecz uroda nie zawsze oznacza tego samego co dobroć. Cóż, tym akurat nie bardzo się przejął. Przeciwnie, chodzenie na skróty uważał za doskonały sposób osiągnięcia zwycięstwa.

Teraz nie był już tego tak do końca pewien, wszystkie te skróty zaprowadziły i jego, i Lenore wprost na zatracenie.

Ale wielki Talornin nie został jeszcze pokonany. Ach, gdyby tylko mógł wyplątać się z tej przykrej sytuacji. Doprawdy, bardzo kłopotliwej. Czajenie się w krzakach, jakież to niegodne przywódcy Królestwa Światła!

Co? Co oni teraz robią?

Ram rozmawia z kimś przez telefon. Ale przecież to niemożliwe, skoro wszelka łączność została odcięta!

A może oni jednak mogą porozumiewać się między sobą?

Talornin wprost pienił się z wściekłości. Że też musi narażać się na coś podobnego! Nie zasłużył na to. On, twórca szeroko zakrojonego planu jednoczesnego podbicia trzech światów: Ziemi, Bliźniaczej Planety i Królestwa Światła, nie powinien być zmuszony do zmagania się z takimi głupstwami. To nie jego rolą jest samotnie walczyć z wrogiem gdzieś w jakimś lesie w Europie, na prawdziwym pustkowiu, bez jakichkolwiek środków. On powinien odnosić triumfy w wielkim mieście, ubóstwiany przez ludzi…

Nie, ubóstwiany to niewłaściwe słowo. Budzący przerażenie!

Talornin podniósł głowę. Tak, wszyscy będą się go bać!

Jakież to cudowne uczucie.

I nagle… przez głowę przemknęła mu myśl, co powinien teraz zrobić.


– I jak? – spytała Sol, gdy Ram zakończył rozmowę. – Co powiedziała Indra?

– Startują już z bazy. Ale trochę czasu upłynie, zanim tu dotrą. Indra, Sardor i dwaj Strażnicy, Zinnabar i Algol. Ustaliliśmy, że wszyscy powinni się tu zjawić.

– Zinnabar i Algol? To oni towarzyszyli Jaskariemu i Joriemu, prawda? Na początku w Ameryce Południowej, a później w norweskim hotelu wysokogórskim?

– Wszystko się zgadza. Są więc zahartowani, i wiedzą, o co chodzi.

– Doskonale, to się może przydać.

Nagle Sol zmarszczyła czoło.

– Ram… Gdzie podział się Talornin?

Ram popatrzył w kierunku zarośli.

– Z pewnością już go tutaj nie ma. Chodź!

A Talornin wykonał sztuczkę, którą posługiwali się Obcy, a która i jemu jako pół – Obcemu również niekiedy się udawała. Powinien był pomyśleć o tym już wcześniej, lecz umysł rycerza sparaliżował jego zdolność rozumowania. Musi czym prędzej pozbyć się duszy tego wojaka. Owszem, tkwiące w nim zło mogło się przydać, lecz głupota? O, nie, co to, to nie.

Podczas gdy para na polanie zajęta była rozmową z Indrą, Talornin z pewnym wysiłkiem zdołał przeniknąć do umysłów swych przeciwników i zatrzymać ich na krótką chwilę. Trwało to dostatecznie długo, by nie zdołali zauważyć, jak się przemieszcza.

Jego plan polegał na tym, by podkraść się do jednej z gondoli, ale ci przeklęci idioci zbyt szybko zauważyli jego nieobecność. Nadbiegli czym prędzej.

Ba! Gdyby zrobili tylko to, być może zdążyłby wprowadzić plan w życie. Oni jednak najwyraźniej go przejrzeli. Odcięli mu drogę do polany, na której parkowały gondole, i teraz zresztą już go widzieli.

Talornin miał jednak nad nimi sporą przewagę. Pozostawało mu teraz tylko jedno wyjście. Musi uciekać dalej w stronę doliny. Z miejsca, w którym się obecnie znajdował, prowadziła tam płytka rozpadlina.

Biegł na dół ile sił w nogach, chwilami nawet zbyt szybko, bo ślizgał się na wilgotnych sosnowych szpilkach i zjeżdżał w dół siłą ciążenia. Raz po raz leciał na łeb na szyję, ciasna skórzana zbroja cała aż trzeszczała, ale nie chciała ustąpić. Wydawało mu się, że wszędzie ma już odciski. Przewagę jednak jako tako udawało mu się zachować.

Sol przeklinała nierówny teren, depcząc po piętach Ramowi. Wystające gałązki drapały ją po rękach i nogach, gałęzie jakby rozzłoszczone uderzały po twarzy, bo Ram nie miał czasu na żadne uprzejmości.

Doskonale wiedziała, że mogłaby przybrać swoją postać ducha i w ten sposób zniknąć Talorninowi z oczu, chciała jednak być razem z Ramem. Po pierwsze, z szacunku dla niego, pod drugie zaś, ze względu na siebie samą. Talornin był odrażający, wstrętny, gdy patrzyło się na niego z bliska, tego już doświadczyła. Nie znała jednak jego wszystkich możliwości, odkąd w tak straszny sposób się odmienił.

Ale niedługo już go dogonią…

I wtedy oboje niemal jednocześnie poślizgnęli się na zdradzieckim dywanie z gładkich, długich szpilek. Sol próbowała sobie pomóc, czepiając się czegokolwiek rękami, lecz sprawiło jej to tylko ból. Dalej leciała w dół, gdyż akurat w tym miejscu było stosunkowo stromo i rosły strzeliste sosny, sypiąc dookoła śliskimi igłami chyba od stuleci.

A potem stało się to, do czego za wszelką cenę nie należało dopuścić. Bezradnie zjeżdżając w dół, na moment przestali uważać na poczynania wroga, i Talornin zniknął im z oczu. Zdążył jeszcze tylko wystrzelić do Rama.

Jeden ze śmiercionośnych pocisków trafił najwyższego dowódcę Strażników.

Sol uderzyła w krzyk. Słyszała, że Talornin dalej pędzi w dół w oszalałym tempie, lecz musiała pozwolić mu odejść. Uklękła tuż przy Ramie.

– Ach, Marco, Marco! Powinniśmy mieć tu teraz Marca!

Ram popatrzył na nią czarnymi oczyma, ledwie mógł mówić.

– Indra… Pozdrów Indrę i powiedz jej, że ja…

– Wiem, Ramie, powiem jej wszystko. Ale tak cię proszę, zostań tu ze mną, nie możesz… Na miłość boską, co ja mam robić?

Sięgnęła po telefon i wezwała Kira. Kiro był daleko w Azji, ach, dlaczego nie tutaj!

– Sol – szepnął Ram. – Sol, to bardzo ważne. Czy ty i Kiro zajmiecie się…

– Tak, tak, zajmiemy się Indrą.

Ram usiłował powiedzieć coś jeszcze, lecz Sol usłyszała zaledwie końcówkę.

– … tyle im dać. Całe morze miłości.

– Kiro – jęknęła Sol w telefon. – Kiro, do diabła, odpowiadaj!

Las wznosił się wokół niej milczący, Ram nie mógł już dłużej mówić, oczy miał zamknięte. Talornin odszedł daleko, ale wreszcie w aparacie rozległ się ukochany głos Kira.

Загрузка...