Dolg, opuściwszy statek kosmiczny, ani razu nie obejrzał się za siebie. Wiedział, że ojciec znalazł się teraz w dobrych rękach, zdawał sobie również sprawę, że gdyby się odwrócił, być może zabrakłoby mu siły, by spełnić swe pragnienie: włączyć się w Wielką Światłość, definitywnie i na zawsze. Dlatego właśnie nie pożegnał się z przyjaciółmi. To by go osłabiło. Przecież oni tak strasznie się ucieszyli, że znów go widzą. Dziękowali za to, że dał im szansę wyznania mu, jak bardzo go kochają… Nie, zbyt trudno byłoby raz jeszcze się żegnać.
Tym razem nie przejmował się dematerializacją. Jako Dolg Lanjelin Mattias z rodu czarnoksiężników, którym kiedyś był, opuścił statek i na własne życzenie zaczął się od niego oddalać. Mógł poruszać się w taki sposób, w jaki zechciał, i gdzie tylko zechciał. Stał się bowiem częścią żywiołów.
Zostawiwszy statek kosmiczny za sobą tak daleko, że już stracił go z oczu, Dolg rozejrzał się wkoło.
Dokąd chciał się udać? Dokąd powinien iść?
Czy Goram nie twierdził, że aby dostać się do Wielkiej Światłości, trzeba najpierw dotrzeć na Bliźniaczą Planetę? Tam podobno istniało ukryte przejście prowadzące do wymiaru, w którym panowała zwyciężająca wszystko miłość. Tak jak na górze Mont Salvat, gdzie przechowywany był święty Graal. Ta, do której dotrzeć mogli jedynie ci absolutnie czyści. Nie każdy potrafił znaleźć wejście do Wielkiej Światłości.
Lecz Eliveva wspomniała, że on, Dolg, nie musi wcale iść tą drogą. Jako elementarny duch był istotą szczególną, a ona miała wskazać mu drogę, bezpieczną i pewną.
Również ze względu na nią nie chciał się dematerializować, stawać bezcielesny. Jak Eliveva zdołałaby go znaleźć, gdyby przeniknął we wszystko, co istnieje, w powiew wiatru, w szum morza, w zapach kwiatów? Dla niej wolał pozostać konkretnym, cielesnym Dolgiem.
Nie było drugiej istoty, wobec której czułby taki szacunek. Czekała wszak na niego blisko czterysta lat, biedna dziewczyna.
– Eliveva! – zawołał, a w milczącej przestrzeni kosmicznej jego głos poniósł się daleko.
Z oddali napłynęło słabe echo. Nie było to jednak echo jego własnego głosu, właściwie brzmiało to niczym wycie psów.
Gdzie on właściwie się znalazł?
Wznosił się ze statku kosmicznego, musiał więc chyba już opuścić atmosferę ziemską, a może nie? Nie wiedział. Nie zastanawiając się nad tym, wsunął się w cień Ziemi, błękitna planeta leżała między nim a Słońcem, zrobiło się więc ciemno, zimno i bardzo pusto.
Nasłuchiwał.
W przestrzeni rozległy się jakieś niesamowite huki czy grzmoty, w oddali wystrzeliwały zielonobłękitne blade wieże, przypominające piszczałki organów, w granatowym eterze iskrzyło się z hałasem.
Jonosfera.
Musiał znaleźć się w jonosferze. Tam gdzie pod wpływem działania słońca tworzy się zorza polarna. Piękna, śmiertelnie piękna dla zwyczajnego mieszkańca Ziemi, Dolg jednak dawno już przeszedł na drugą stronę, pozostawał nietykalny dla żywiołów, stal się wszak jednym z nich.
– Eliveva! – zawołał jeszcze raz.
Nie miał pojęcia, gdzie jej szukać. Może ona nie dotarła aż tutaj? Może nigdy się nie odnajdą?
Nagle tuż przy nim rozległo się ściszone warczenie i odgłos miękkiego stąpania.
Nie wolno mi się bać, pomyślał Dolg. Nie mogę stracić panowania nad sobą. Nie wiem, co to jest, nie przypuszczałem, że coś podobnego może się stać.
Z mroku wyłoniły się wielkie zwierzęta, równie czarne jak ciemność, z mrocznymi ślepiami. Ledwie je widział, wydało mu się jednak, że przypominają wielkie, bardzo wielkie psy.
Stal zupełnie nieruchomo, nie śmiał nawet drgnąć.
Zaraz jednak zrozumiał, one go otoczyły, lecz nie atakowały.
Chciały go chronić.
Odetchnął z niewysłowioną ulgą.
– Wskażcie mi drogę do Elivevy!
Dolgowi wydawało się, że podróżuje przez jonosferę w otoczeniu olbrzymich zwierząt już przez całą wieczność. Nie była to łatwa droga wśród takiej ciemności, która wkrótce już miała zmienić się w światło.
Wcześniej jednak coś się wydarzyło.
Iskrząca, przecudna gra świateł zaczęła się przenikać, ściany zorzy polarnej pociemniały, przechodząc od zimnej zieleni w astralny błękit, kobalt i dalej w purpurę. I nagle całe niebo zapłonęło głęboką czerwienią w takim odcieniu zorzy polarnej, jaki Dolg z Ziemi miał okazję oglądać tylko raz, a i wówczas nie bardzo wiedział, co to może znaczyć. Czerwień bowiem nie jest barwą charakterystyczną dla zorzy polarnej, wiedział jednak, że niekiedy się ją widuje.
Wielkie zwierzęta go nie odstępowały, a wkrótce mieli i inne towarzystwo. Coś wyłaniało się z ukrytych pieczar i rozpadlin, jak gdyby zorza polarna była barwną skałą. Rozległ się syk i powarkiwanie, a psy Dolga odpowiadały wściekłym ujadaniem. Istoty, które ich teraz otoczyły, przypominały jakieś wielkie, pełzające zaklęte stworzenia, duchy z bezimiennych otchłani, poruszające się posuwistym ruchem upiory, budzące grozę bestie. Dolg po ciemku nie widział ich zbyt dokładnie, czuł jednak, że cały trzęsie się ze strachu i w duchu słał dziękczynne słowa swoim obrońcom.
Jedna z bestii, która zanadto się zbliżyła, ukąsiła go, lecz trzy psy natychmiast rzuciły się na nią, ona zaś wycofała się z wyciem i zawodzeniem.
A potem… potem w czerwonej płomiennej kurtynie pojawiła się szczelina. Za nią królowało światło, a na środku tych niby wrót stanęła drobna postać, otoczona blaskiem.
Eliveva.
Nagle łatwiej było posuwać się w przód, Dolg miał też dosyć światła, by dokładnie przyjrzeć się swoim przyjaciołom, i dech zaparło mu w piersiach.
– Ależ… ależ to przecież wilki Marca! – wyjąkał. – Skąd się tu wzięłyście? I dlaczego? Co miały oznaczać te potwory?
Teraz wilki zmieniły się w potężne czarne anioły. Uśmiechały się do niego.
– Wybrałeś niebezpieczną drogę, Dolgu Lanjelinie z rodu czarnoksiężników. Przewidzieliśmy, że możesz mieć trudności, bo te stwory, które niedawno widziałeś, pochodziły z mrocznych stron twego istnienia. Dobrze wiesz, że nie zawsze wędrowałeś ku światłu, choć twoja dusza jest nadzwyczaj czysta i niewinna.
Dolg kiwnął głową.
Odezwał się inny z czarnych aniołów:
– Zostałeś spłodzony z nasienia czarnoksiężników z wywaru, pochodzącego z bezimiennych epok, silnych, lecz nie zawsze świętych mocy, z duchów istot przypominających demony. – To wszystko sprawiło, że musiałeś dźwigać ciężar już od poczęcia.
Trzeci z aniołów podjął:
– Wielokrotnie podczas swej drogi przez życie otarłeś się o zło. Nie zawsze tego chciałeś, lecz niebezpieczne stworzenia zbliżały się do ciebie, ponieważ cię nie rozumiały, nie wiedziały, kim jesteś. Wszystko to cię naznaczyło, dlatego potrzebowałeś teraz raz naszej ochrony.
– Jako najlepszy, najwierniejszy przyjaciel naszego księcia Marca zasłużyłeś na wsparcie – dodał czwarty.
Dolg podziękował im gorąco, oni skłonili głowy i przy wtórze ciężkiego łopotu skrzydeł zagłębili się w ciemność. Zniknęli.
Odwrócił się i pokonał ostatnią część drogi, dzielącą go od Elivevy.
Przez chwilę patrzyli na siebie z uśmiechem w oczach, wreszcie ona podała mu rękę.
– Chodź – powiedziała miękko.
Poprowadziła go przez wrota, które zaraz się za nimi zamknęły.
Przejście z ciemności w światło na chwilę oślepiło Dolga.
– Gdzie my jesteśmy? – spytał szeptem, uznał bowiem, że znajdują się na świętym terenie.
– Wstąpiliśmy w inny wymiar – odparła Eliveva, ściskając go za rękę z radości, że nareszcie jest przy niej. – On istnieje równolegle do ziemskiego.
Dolg kiwnął głową.
– Jest wiele równoległych wymiarów, który to z nich?
Wokół nich panowała niezwykła cisza, a Dolg wciąż widział dookoła siebie jedynie mgłę.
– To zaświaty, ale my tu nie zostaniemy, idziemy dalej.
Dolg nie miał okazji rozejrzeć się lepiej po wymiarze, przez który się przemieszczali, nagle bowiem dostrzegł wreszcie Wielką Światłość.
Dech zaparła mu w piersiach, serce mało nie eksplodowało. Wielka Światłość widniała nad jego głową nieco na ukos, dokładnie tak, jak to zawsze sobie wyobrażał. Owalne, nieruchome światło o barwie ciepłej żółci, pełne, bezgranicznej miłości. Jego promienie sięgały wszystkich ciał niebieskich we wszechświecie. Tak cudownie mocne i łagodne, że Dolgowi z oczu potoczyły się łzy.
– Tak, tak – rzekła Eliveva. – To samo ja czułam pierwszy raz. Ze wszystkimi dzieje się podobnie.
– Tak strasznie się cieszę, że znów cię widzę, najdroższa przyjaciółko – powiedział ciepło.
– Ja także. Teraz już zawsze będziemy razem, Dolgu. Teraz jesteśmy sobie równi.
Uśmiechnął się, przesycony szczęściem.
A potem Dolg, dziwak i samotnik, przeniknął w nieskończoną miłość Wielkiej Światłości, stąd razem z Elivevą i wszystkimi szczęśliwcami, którzy dotarli aż tutaj., miał wspomagać słabe, pozbawione korzeni, samotne, zagubione istoty wszelkich rodzajów istniejące we wszechświecie. Miał służyć wsparciem ich duchom opiekuńczym, pomagać ludziom, zwierzętom i wszystkim innym stworzeniom w odnajdywaniu drogi do Wielkiej Światłości, kiedy nade idzie ich czas.