Faron spoważniał. Otwarcie kontenera to jedno, a sprawdzenie, co znajduje się w środku, to zupełnie inna sprawa.
Nigdy jeszcze nie widzieli, żeby był tak sztywny ze strachu. Jakby starał się zamrozić wszystkie swoje uczucia, i to jedynie po to, by znaleźć w sobie dość odwagi i zajrzeć do środka.
Jeśli ktokolwiek – może Lenore – miał nadzieję, że z kontenera napłynie świeższe powietrze, to szybko musiał się pożegnać z takimi marzeniami. Ze środka buchnął, łagodnie mówiąc, nieprzyjemny zaduch i Lenore aż odrzuciło. Inni byli bardziej przygotowani na coś podobnego i zareagowali z większym spokojem.
Zapach był pierwszym wrażeniem.
Wreszcie jednak zajrzeli do środka.
Ujrzeli nieprawdopodobnie wprost ciasne i ciemne jak grób pomieszczenie. Niepojęte, jak troje ludzi mogło się tam w ogóle zmieścić! Teraz było ich wprawdzie tylko dwoje, lecz i tak musiało być strasznie.
– Ach, nie, to nieprawda! Takich rzeczy nikt nie może zrobić! – jęknęła Indra przerażona.
Wszyscy przez moment stali jak sparaliżowani, wreszcie jednak Faron i Algol ocknęli się i skoczyli po nieszczęśników. Zaraz też i inne ręce wyciągnęły się do pomocy.
Ludzie w kontenerze byli nieprzytomni.
– Chwileczkę, ostrożnie! – wołała Indra. – Przecież oni mogą się rozsypać na kawałki, jeśli tak będziecie ich szarpać!
To ostrzeżenie wydawało się jak najbardziej na miejscu. Móri i Berengaria byli tak chudzi i wycieńczeni, że wszyscy obawiali się najgorszego. Siedzieli pionowo niby azteckie mumie, plecami oparci o ścianę, z nogami podciągniętymi pod brodę, by w ogóle się tam zmieścić.
Móri siedział z brzegu. Dolg i Algol wspólnymi siłami rozprostowali jego ciało do normalnej pozycji, lecz nie potrzeba było męskiej siły, by go unieść. Jego wagę można liczyć w gramach, pomyślała Indra. Bardzo chciała coś zrobić, lecz uniemożliwiał to brak miejsca. Mogła jedynie czekać.
Odkryła przy tym, że Dolg wcale nie stara się podnieść ojca. Przeżyła niewielki wstrząs, uświadomiła bowiem sobie, że Dolg przestał już być zwykłym człowiekiem, jeśli oczywiście kiedykolwiek nim był. Teraz przyjął postać elementarnego ducha, który się zmaterializował, i zapewne istniały ograniczenia jego ziemskich poczynań. To Algol wziął czarnoksiężnika na ręce i ułożył go delikatnie na podłodze.
Teraz przyszła kolej na Berengarię.
– Jak oni wyglądają! Jak strasznie cuchną! – wzdrygnęła się z obrzydzeniem Lenore.
Ogromnie rozzłościła tym Indrę.
– A ty byś lepiej wyglądała po tygodniach spędzonych w tym pojemniku? Pomóż nam teraz, zamiast tylko stać i narzekać!
Lenore odwróciła się. Praca była poniżej jej godności.
– Ojcze – gorzko zaśmiał się Dolg, ogarnięty rozpaczą. – Czy ty zawsze musisz pozwalać, by cię zakopywano?
Przypomnieli sobie, że Dolg jako dziecko musiał ratować Móriego z pomocą błękitnego szafiru. Później zaś Marco przywołał czarnoksiężnika z powrotem do życia po tym, jak Móri przez dwieście lat spoczywał pod ziemią z wbitym w ciało kołkiem. Teraz znów sytuacja się powtórzyła. Wydawało się, że Móri po raz kolejny przekroczył granicę.
A przecież Dolg niezbyt dużo wiedział o wielu długich miesiącach, jakie bardzo młody Móri spędził pod ziemią w niezwykłym systemie grot Surtshellir na Islandii.
Dolg myślał głośno:
– A teraz nie ma tu z nami ani Marca, ani szafiru.
– To prawda – odparł Faron z wysiłkiem. – Unoście ją ostrożnie, ona jest przecież…
Nie chciał na głos wymawiać słów, które mu się nasunęły: „kruchym szkieletem”.
– Czy oni żyją? – pytał Armas. Nie mógł patrzeć na cudowną Berengarię w takim stanie.
– Nie wiem, Armasie – odparł Faron niewyraźnym głosem. – Nie wiem.
– W ojcu na pewno tli się jeszcze iskra życia, trzeba więcej, żeby go zniszczyć – odparł Dolg. – Bardziej niepewne jest natomiast, co z Berengarią.
Faron rozejrzał się wkoło zrozpaczony.
– A co my im możemy zaproponować? Komorę śmierci?
– Co takiego? – rozwrzeszczała się Lenore.
Nikt się nią nie przejmował.
– Masz rację, Dolgu – ciągnął Faron. – Potrzeba nam teraz albo Marca, albo szafiru.
Klęczał, tuląc do siebie Berengarię. Dolg w ten sam sposób trzymał ojca w ramionach. Indra i Algol usiłowali opatrywać najgorsze zranienia zamkniętych, nie wiedząc właściwie, od czego zaczynać.
Tę niezwykle trudną sytuację, która wydawała się bez wyjścia, odwróciła Gia.
– Hm – chrząknęła niepewnie. – Ja… eee… dostałam coś od babci…
Popatrzyli na nią bez większych nadziei. Dziewczyna wyciągnęła maleńką skórzaną sakiewkę, którą nosiła zawieszoną na szyi.
– Babcia powiedziała, że to dla mnie na szczęście. Proszek elfów. Ale można go też użyć…
– Elfów? – ożywił się Faron. – Mów dalej, Gio!
Wiedzieli przecież, że w żyłach jej babci płynęła krew elfów, podobnie jak w żyłach Tsi – Tsunggi, który również nosił przy sobie remedia elfów i dzięki nim ocalił ich w Górach Czarnych. Wówczas był to środek innego rodzaju: ziarenka życzeń.
Gia pokiwała głową.
– Babcia mówiła, że mogę zjeść trochę tego proszku, jeśli zachoruję.
Faron wyciągnął drżącą rękę. Gia ufnie położyła na niej skórzany woreczek.
– Tylko troszeczkę – przestrzegła.
– Oczywiście. Otwórz to, Indro, ja nie mam dostatecznie swobodnych rąk.
Indrze z przejęcia plątały się palce, w końcu jednak udało jej się rozwiązać supeł i wyciągnęła szczyptę zielonego proszku.
– Trzeba to popić wodą – wyjaśniła Gia.
Algol czym prędze; zaczął szukać butelki z wodą.
– Najpierw Berengaria – oświadczył Dolg. – Ojciec jest z twardszej materii.
– Ale w jaki sposób skłonimy ich, żeby to przełknęli? – jęknęła Indra, pomagając Faronowi wsunąć proszek elfów jak najgłębiej do ust Berengarii. Nawet w tym strasznym stanie, w jakim w tej chwili była dziewczyna, dało się dostrzec jej urodę.
Lisa straciła przytomność, ale nikt nie mógł teraz jej pomóc, nie mieli na to czasu.
Algol przyniósł butelkę z wodą. Wszyscy obchodzili się z Berengarią najdelikatniej jak umieli, lecz mimo to strasznie się bali, że jej delikatna skóra i wysuszone błony śluzowe popękają.
– Przełknij – szeptał Faron zdenerwowany. – Przełknij, proszę!
Kiedy usta dziewczyny napełniły się wodą, odruchowo przełknęła.
– Ona żyje – szepnęła Indra.
– Nie możemy mieć żadnych nadziei – odparł Faron. – To mógł być zwyczajny odruch.
Wszyscy jednak wiedzieli, że nie ma racji. Martwe ciało nie mogło zrobić czegoś podobnego.
W milczeniu dziękowali Świętemu Słońcu, które dostatecznie długo świeciło nad Berengarią, przydając jej odporności.
Indra i Algol zbliżyli się do Móriego i teraz to samo powtórzyli z nim. Jak się spodziewali, Móri był silniejszy i natychmiast przełknął lekarstwo.
– Dziękuję ci, Gio – szepnął Dolg z głębi serca.
– O, tak – zawtórował mu Faron, do którego zaraz dołączyli inni. – Dziękujemy, Gio.
Delikatna twarzyczka dziewczyny rozpromieniła się niczym słońce.
Wciąż jednak nie wiadomo było, jaki będzie rezultat ich działań. Wiedzieli jedynie, że nieszczęśliwi więźniowie otrzymali zaledwie szansę na przeżycie.
Lenore wpatrywała się w Farona, którego zamierzała zdobyć. I uczyni to, byle tylko dano jej trochę czasu. Stała oparta o ścianę i nie mogła pojąć tego, co widzi: wyrazu twarzy tego szlachetnego, ze wszech miar godnego pożądania Obcego. Czułości, z jaką trzymał tę kupkę kości. To absolutne szaleństwo, czyż on nie widzi, że ona, Lenore, tu stoi? Ona, najpiękniejsza, której przecież pragnęli wszyscy. A tamta to zwyczajna kobieta ludzkiego rodu, najzupełniej niegodna Obcego, w dodatku z takim wyglądem? Jak można się zainteresować podobnym straszydłem? Zresztą ona na pewno już nie żyje, i całe szczęście.
Móri drgnął odrobinę.
– Wszystko będzie dobrze – zaczął Algol. – On powoli przychodzi do siebie. A co z nią?
– Wydaje mi się… – zaczął Faron. – Mam wrażenie, że życie jeszcze się w niej tli. Gio, żądaj, czego tylko chcesz, dostaniesz wszystko!
– Bardzo bym chciała, żebyśmy wszyscy stąd wyszli – powiedziała Gia naiwnie. Była tak dumna z uznania, z jakim spotkał się jej czyn, że wciąż nie przestawała się uśmiechać.
– Doprawdy, żądasz rzeczy niemożliwej – mruknął Faron pod nosem.
Berengaria bardzo wolno otwierała udręczone oczy. Kiedyś takie piękne, były teraz zamglone, zupełnie pozbawione blasku.
Ale w kącikach jej ust dawał się dostrzec cień uśmiechu.
– Przyszedłeś – szepnęła ledwie słyszalnie.
– Szukałem cię całymi dniami i nocami – odparł Faron wzruszony. – Teraz wszystko już będzie dobrze.
Ale jakim sposobem? Jak oni się stąd wydostaną?
Armas, który stał nad nimi pochylony, rękami wspierając się o kolana, nie usłyszał ich słów, dostrzegł tylko, że Berengaria żyje i odzyskała przytomność.
– Berengario, popatrz tutaj! To ja. Bądź spokojna, zaopiekuję się tobą. Od tej pory będziemy zawsze razem. Przesuń się odrobinę, Faronie, ja się nią zajmę.
Ponieważ żadne z nich się nie ruszyło, jakby nie mając dla niego czasu, zirytował się trochę.
– Berengario, wiem, że cię nie zauważałem i odrzuciłem, gdy prosiłaś o moją miłość, ale teraz…
Dziewczyna z wielkim wysiłkiem przeniosła spojrzenie na niego.
– Tak, to ja, twój Armas, nie żadne przywidzenia!
Odpowiedzią było jedynie zamglone, pozbawione wyrazu spojrzenie, a potem Berengaria wygodniej ułożyła głowę na ramieniu Farona i z powrotem zamknęła oczy.
Faron nie podnosił głowy, nie chciał jeszcze bardziej zawstydzać Armasa. Ale szczęście, oddanie, tkwiące w tym drobnym geście Berengarii, i gotowa ją wspierać dłoń Farona, tak pełna czułości, nie pozwalały już nikomu się mylić.
Armas zaczerwienił się mocno i odwrócił. Niemal biegiem ruszył do opuszczonej Lisy. Tam przy niej przykucnął.
– Wybacz mi! – pełnym żalu głosem zaczął przemawiać do nieprzytomnej dziewczyny. – Okazałem się prawdziwym idiotą, zawsze byłem idiotą, przez cały czas!
Wiedział o tym. Nie chciał dostrzec tego, co znajdowało się tuż obok, tylko dlatego, że Berengaria była prawdziwą pięknością. Dał się również złapać na lep najpiękniejszej z kobiet w Królestwie Światła, Lenore. Padł przed nią plackiem, zareagował wulgarnie i prostacko jak większość niedojrzałych mężczyzn.
Jakiż wstyd! Jak można być tak głupim!
A tu Lisa leżała sama, opuszczona. Oburzała się na jego nieokrzesanie, a on tylko się na nią gniewał, tymczasem ona teraz umiera, a jego nawet to nie obeszło.
Cóż, umieranie, w nim również rozpoczął się już ten proces, we wszystkich, którzy tu byli. Tyle że w ich przypadku to potrwa dłużej. Ale Gia i Indra już skuliły się pod ścianą, brakowało im sił.
Armas nic nie mógł poradzić na to, że z ust wydarł mu się głuchy szloch.
– Ach, Liso, ty na to nie zasłużyłaś!
Lecz nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł.
Może jednak mógł coś dla niej zrobić?
– Gio! – zawołał i podszedł do dziewczynki. – Czy mógłbym dać Lisie trochę twojego proszku elfów?
– Dobry pomysł, Armasie – pochwalił go Faron.
Gia z wielkim trudem wyciągnęła skórzaną sakiewkę, lecz zaraz potem znów osunęła się na ziemię. Sama powinnaś go trochę zażyć, pomyślał Armas, ale z Lisą trzeba się bardziej spieszyć.
Gdy już pędził do Lisy, zatrzymała go Lenore.
– Oddaj mi to! – zażądała, sycząc ochryple. – Szybko, muszę zażyć proszek!
Usiłowała wyrwać skórzaną sakiewkę Armasowi.
Algol nagle uniósł głowę.
– Ciii! Przestańcie! Co to za odgłos? Nie słyszycie?