13

Nie był to największy z pojazdów kosmicznych, wcale nie taki przesłaniający wszystko kolos, jak w „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia” Stevena Spielberga. Właściwie można nawet powiedzieć, że był to wręcz mały statek kosmiczny, dostatecznie jednak duży, by znalazło się w nim miejsce na sporą liczbę pomieszczeń, no i na więźniów.

Zapewne niejednego przeszedł dreszcz, gdy patrzyli, jak z każdą chwilą jest coraz bliżej.

Indra obudziła się ze świadomością, że mimo wszystko powinna była raczej pozostać na Ziemi.

Statek kosmiczny unosił się w przestrzeni bez najmniejszego szmeru i krył w swym wnętrzu tajemnicę: miejsce pobytu Móriego i Berengarii.

Ta cisza jeszcze bardziej ich przeraziła. Z wnętrza nie dobiegały żadne sygnały. Dlaczego? zadawali sobie pytanie, załoga musiała przecież dostrzec nadlatującą Maszynę Śmierci i domyślać się, że to zbliża się Talornin i jego kompania.

W końcu przypomnieli sobie, że Kiro przecież odciął im wszelkie możliwości kontaktu. Jak był w stanie tego dokonać, nikt nie potrafił zrozumieć. Lecz wynalazku tak naprawdę dokonał Talornin, Kiro przestroił jedynie urządzenie na niekorzyść wroga.

Wszyscy byli zbyt wzburzeni i przejęci wiszącym nad ich głowami monstrum, by zastanawiać się nad tym dokonaniem.

– Kiro? Możesz nawiązać z nimi kontakt?

– Nie wiem – odparł towarzysz życia Sol dość niepewnym głosem. – Spróbuję.

– Ale masz przecież ten aparat Talornina?

Kiro spuścił głowę i zawstydzony wyznał, że nie.

– Niestety, on został w lesie w Górach Kruszcowych, najzwyczajniej w świecie zapomniałem go stamtąd zabrać.

– Cóż, nikt nie jest bez wad – mruknął Faron. Słychać było jednak, że jest zawiedziony.

– Co takiego? Jaki aparat? To małe pudełko? Ja się nim zajęłam – oznajmiła Sol.

I Faron, i Kiro rozjaśnili się jak słońca.

– Ale zostawiłam go w gondoli Gorama.

Nadzieja zgasła.

– W gondoli Gorama… – powtórzył z kolei Sardor. – W pobliżu bazy opróżniłem ją z takich rzeczy, które mogą się przydać, i przełożyłem je do… do…

Pospiesznie zaczął przeszukiwać stos sprzętu, który ze sobą zabrali.

– Czy to może być to?

Kiro z nabożeństwem ujął w dłonie małe pudełeczko.

– Och, dziękuję ci, Sardorze. I tobie, Sol, wielkie dzięki! Doprawdy, nie zasłużyłem na to!

Faron śmiał się z ulgą.

– Nasz wyjazd odbywał się w pośpiechu. Spróbuj teraz zobaczyć, co się da zrobić, Kiro, a ja na ten czas przejmę sterowanie.

Sol siedziała tuż przy nim.

– Faronie – odezwała się cicho. – To bardzo wiele dla ciebie znaczy, prawda?

– Owszem – odparł równie ściszonym głosem. – Strasznie się boję, Sol.

– Rozumiem.

– Nigdy nie powiedziałem…

– Zawsze będzie coś, czego się nie powiedziało. Czy Dolg wciąż jest z nami?

– Nie wiem.

Zadał to pytanie Kirowi.

Strażnik zamyślił się.

– Kierował Maszyną Śmierci aż do… Tak, aż do chwili, gdy ujrzeliśmy nad sobą tego potwora, wtedy zniknął. Chciał pewnie wrócić do swego ojca i do Berengarii.

– Dlaczego się nam nie pokazał? – poskarżyła się Sol.

– Podejrzewam, że ukazywanie się to dla niego ogromny wysiłek. Ci, którzy mieli okazję go zobaczyć, mówili, że wyglądał trochę jak zgęszczone powietrze – odparł Faron.

– Faronie – szepnął Kiro. – Wydaje mi się, że nawiązałem łączność.

– Doskonale. Lenore, chodź tutaj!

Lenore zadowolona, że Faron nareszcie otwarcie pokazuje jej swój podziw, podeszła do niego, zalotnie kręcąc biodrami. Musiała torować sobie drogę w ciasnej, zawalonej rzeczami kabinie. Sol powiedziała później Kirowi, że czuć było od niej zapach hormonów jak od samicy w rui. Kiro ani słowem nie zaprotestował.

Lenore wykorzystała ciasnotę jako wymówkę, by przycisnąć się do Farona. Tak, nie było żadnych wątpliwości, żądza wprost od niej biła.

– Ram – przykazał Faron. – Zajmij się nią!

To Lenore ani trochę się nie spodobało. Ram przecież wybrał zamiast niej Indrę, co jej więc po nim? Ten rozdział był już zamknięty.

Z głosu Rama zionął chłód, gdy wyjaśniał Lenore, co ma powiedzieć załodze, przebywającej na pokładzie statku kosmicznego tak, by tamci uwierzyli, że to ona, Talornin i tamci dwaj piloci wracają, nikt inny.

– I pamiętaj, my rozumiemy każde wypowiadane przez ciebie słowo – przestrzegł. – Niektórzy z tu obecnych potrafią nawet czytać w twoich myślach. Jeśli więc będziesz próbowała przestrzec swoich kompanów albo inaczej nas zdradzić, zastrzelę cię, i to bez litości.

Sol nie wierzyła, że Ram może to zrobić. Nigdy wszak, z wyjątkiem sytuacji naprawdę krytycznej, nie odbierał nikomu życia. Lecz przywódca Strażników wbił lufę pistoletu w bok Lenore z poleceniem, by wezwała tamten statek.

Ale może była to jedynie broń obezwładniająca, Sol nie miała możliwości, by to sprawdzić, bo nie dawało się dokładnie przyjrzeć pistoletowi w takiej ciasnocie.

Bez trudu natomiast dało się zauważyć, jak strasznie rozzłoszczona jest Lenore. Widać było też jednak, że się boi. Poprosiła więc w końcu, a raczej rozkazała, aby załoga otworzyła luki i wpuściła Maszynę Śmierci na pokład.

– Ach, to ty, Lenore! – usłyszeli żartobliwie zalotny głos. – Bardzo nam cię tutaj brakowało. W moim łóżku zrobiło się strasznie zimno, pomożesz mi je ogrzać, prawda?

– Oczywiście, Ingelgeriusie – odparła, posyłając Faronowi triumfujące spojrzenie.

Wszyscy obecni w kabinie zauważyli, że w jej oczach pojawił się chytry błysk. Otworzyła już usta, by powiedzieć coś więcej, ale Ram natychmiast mocniej przycisnął pistolet do jej boku, broń wydała z siebie ostrzegawczy trzask i Lenore w porę umilkła.

Kiedy Kiro przerwał połączenie ze statkiem kosmicznym, odwróciła się do nich, a z oczu sypały jej się błyskawice. Była doprawdy piękna, być może rzeczywiście najpiękniejsza z kobiet w całym Królestwie Światła, jeśli komuś podobają się idealne rysy i brak jakichkolwiek charakterystycznych cech.

– Nie myślcie sobie, że się z tego wywiniecie – burknęła urażonym tonem. – Znieważyliście mnie, i to nie raz. Nigdy wam tego nie wybaczę.

– Boimy się aż do szaleństwa – cierpko mruknął Faron.

– Ingelgerius? – powtarzał zamyślony Ram. – To nie jest popularne imię. O ile dobrze pamiętam, istniał ktoś taki w mieście nieprzystosowanych. Brutalny przywódca bandy, który nie pasował nawet do tego miasta. Musieliśmy przerzucić go na drugą planetę. Nie przypuszczałem, że stoczysz się tak nisko, Lenore!

– Przecież ona rzuca się na wszystko, mieliśmy już okazję się o tym przekonać – zauważyła Sol.

Lenore pobielała na twarzy. Odwróciła się teraz i nie zniżyła do odpowiedzi.

Pewnie też żadnej mądrej nie potrafiła naprędce wymyślić.


Armas wsunął Lisie do ręki pistolet. Dziewczyna cofnęła się, lecz on prędko ją uspokoił: ta broń służy tylko do obezwładniania. A może Lisa woli zostać w Maszynie Śmierci? Ale nie, ona tego nie chciała.

– To dobrze – ucieszył się Armas. – Bo potrzebują teraz pomocy każdego mężczyzny i każdej kobiety.

Lisa, Indra i Gia miały tworzyć ariergardę wraz z Faronem, który będzie szedł na samym końcu i je osłaniał.

– A nie Sol?

– Nie – uśmiechnął się Armas. – Nie Sol. My na razie będziemy czekać, a ona wraz z Markiem i Lenore wejdzie do środka.

Lisa westchnęła drżąco.

– Trochę to denerwujące, ale muszę iść z wami. Wiesz, młodzi ludzie, którzy uciekają w narkotyki, robią to przede wszystkim po to, żeby zaznać trochę emocji. W ich życiu nic się nie dzieje, a oni potrzebują jakiejś stymulacji. To może się okazać lepsze od siedmiu dawek heroiny.

– O, bez wątpienia. Bo gdybyś je zażyła, padłabyś trupem na miejscu.

Umilkli i tylko patrzyli na statek, który z każdą chwilą, w miarę jak się do niego zbliżali, stawał się coraz większy. Bez wątpienia mógł budzić przestrach.

W myślach Armasa panował chaos, a teraz na dodatek zaczęła go ogarniać panika.

Co on wyprawia? Przecież nie mógł kolejny raz zranić Berengarii. Dziewczyna wcale na takie traktowanie nie zasłużyła. Raz zrobił to już Oko Nocy, poślubiając Małego Ptaszka, a Berengaria przyjęła to bardzo ciężko. Jeszcze boleśniej przeżyła to, że on, Armas, ją odrzucił.

Ale gdy Jaskari próbował się do niej zbliżyć, omal nie dostał po gębie. Armas uśmiechnął się lekko pod nosem. Och, to oczywiste, przecież ona po prostu kochała właśnie jego, Armasa.

A on okazał się dla niej naprawdę niedobry. Teraz tego żałował. Oczywiście, dziewczyna zachowywała się dość natarczywie, to prawda, ale przecież nie musiał z tego powodu tak się na nią wściekać. To zdarzyło się jednak, zanim zrozumiał, że ją kocha. Dopiero gdy zaginęła, pojął, jak bardzo mu jej brakuje.

Musi to teraz wytłumaczyć Berengarii, inaczej dziewczyna całkiem się załamie. Nie może przecież w tym momencie zjawić się u niej i wyznać, że jest jakaś inna.

Lisa będzie musiała zaczekać, aż Berengaria nabierze dosyć sił, by znieść taki szok.

Z drugiej jednak strony wciąż jeszcze nie mógł powiedzieć Lisie, jak układają się sprawy pomiędzy nimi. Nie powinien się przyznawać, że przyzwyczaił się już do niezwykłości jej charakteru i że tak naprawdę zaczął się w niej podkochiwać, w co jeszcze niedawno sam nigdy by nie uwierzył. Wypowiedzenie tego na głos mogło okazać się jednak zbyt niebezpieczne, zachęciłby niepotrzebnie Lisę nie wiadomo do czego i mogłaby popsuć mu szczere powitanie z Berengarią. No bo jeśli przyszłoby jej do głowy rzucić mu się na szyję, żeby całemu światu pokazać, że oni są teraz razem? Berengaria by tego nie przeżyła, teraz, w takiej sytuacji, nie mógł narażać jej na dodatkowe wstrząsy.

Ale ta nieszczęsna Lisa, która siedzi właśnie tuż koło niego i uważa, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej, również zasługuje na odrobinę otuchy. Nie za dużo, ot, jeden mały promyk, który rozjaśni jej mroczny świat.

Ujął ją za rękę między siedzeniami samolotu i uścisnął, dodając jeszcze życzliwy uśmiech.

– Wszystko na pewno pójdzie dobrze, przekonasz się.

Dziewczyna cofnęła swoją rękę i prychnęła jak dzika kotka.

– Przestań mnie obmacywać, do cholery, ty nieznośny egoistyczny marudo! Ty zadzierający nosa mędrku!

Armas zakrztusił się własnym oddechem i odruchowo aż skulił się w sobie.

W końcu wyprostował się, głęboko urażony. Ach, tak, skoro ona chce, żeby tak było, to niechże sobie tam siedzi! Wobec tego będzie Berengaria. Przynajmniej ułatwiła mi wybór.

Milczenie, jakie ich rozdzieliło, było głębokie niczym otchłań.

– Luki się otwierają – oznajmił Faron. – Witają nas serdecznie.

– O, w to doprawdy wątpię! – mruknęła Sol.

Maszyna Śmierci bezszmerowo wsunęła się do wnętrza znacznie większego od niej statku.

Загрузка...