Na Bliźniaczej Planecie zaczęły się wielkie problemy. Wprawdzie jedna rakieta spokojnie wystartowała, gorzej jednak było z drugą.
A przecież tak bardzo się im spieszyło.
Teraz naprawdę mieli okazję się przekonać, kim są ci, na których nie działa eliksir.
Drugą rakietę zajęli bezwzględni mężczyźni i kobiety, odpychając tych, którzy mieli nią polecieć.
Strażników przy tym nie było, z wyjątkiem Kira, który kontrolował techniczny stan maszyny. Pozostali jednak zapoznali się z jego raportem i natychmiast pozostawili swoją pracę, przekazując ją innym.
Przybywszy do bazy rakietowej, zatrzymali się przerażeni.
Łajdacy nie potrafili sterować rakietą. Mieli natomiast Kira i jego właśnie postanowili zmusić, by bezpiecznie zawiózł ich na Ziemię.
Nie powinni tego robić.
Kiro sam nie byłby w stanie nic zdziałać, szczególnie widząc wycelowane w siebie aż trzy pistolety i otaczającą pojazd całą gromadę solidnie uzbrojonych mężczyzn. Strażnicy nie mogli się nawet do niego przedostać.
Faron wściekał się w duchu, że on i jego przyjaciele okazali się w istocie tak strasznie naiwni. Powinni przecież mieć świadomość, że tu żyją wysoce niebezpieczni kryminaliści, dysponujący na pewno własnym składem broni.
Teraz znalazł się w kłopocie. Przecież ci tutaj nie mogą polecieć na Ziemię, w dodatku kosztem dobrych mieszkańców tej planety. No i za cenę życia Kira.
Patrzył na nienawistne triumfujące twarze tych ludzi. Bez wątpienia mieli przewagę.
Nie docenili jednak Sol.
Zajęta była akurat wyciąganiem z ziemi dżdżownic dość daleko od bazy, gdy otrzymała wiadomość Farona. Natychmiast zagotowała się z wściekłości. Chodziło o jej Kira?
Faron prosił, by była ostrożna.
– Ale równie dobrze można prosić o delikatność pustynną burzę – mruknął do siebie, wyłączywszy telefon.
Sol przemieniła się w ducha (i trochę w czarownicę) i w ciągu sekundy znalazła się w bazie. Jednym rzutem oka oceniła sytuację, niewidzialna przedostała się do rakiety i szepnęła Kirowi do ucha, by zachował spokój, bo już ona się wszystkim zajmie.
Łotry nie mogły pojąć, dlaczego ten pilot, ich zakładnik, się uśmiecha. Powinien się przecież bać!
Sol zajęła się przede wszystkim pistoletami wymierzonymi w Kira. Napastnikom serce podskoczyło w piersi, gdy się nagle zorientowali, że trzymają w rękach małe puszyste misie. Zmieszani upuścili je na podłogę, gdzie wylądowały miękko i spokojnie.
Ale Sol jeszcze nie skończyła. Jak błyskawica wydostała się z rakiety i przyjrzała grupie pilnującej dostępu do niej. Nie było ich znów tak wielu, zaledwie ze dwa tuziny, człowiek bowiem nie bywa aż tak zły, jak chętnie się go przedstawia. Prawdziwie zatwardziałych złoczyńców jest niewielu, zresztą właściwie w każdym kryminaliście można znaleźć czuły punkt.
Ci tutaj stanowili wyjątek.
Co robić? zastanawiała się prędko. Co może być najbardziej upokarzające dla takich twardzieli jak oni? Sami macho i trzy kobiety…
Uczyniła kilka gestów, szepcząc naprawdę nieprzyjemne zaklęcie, a Faron i jego ludzie wstrząśnięci patrzyli, jak z buntowników spadają ubrania.
Lecz nagość była ledwie początkiem. Nieogoleni, twardzi mężczyźni z przerażeniem patrzyli na siebie. Otrzymali bowiem kobiece ciała, wcale przy tym nie młode i zgrabne, lecz trochę tłuste i obwisłe, z piersiami i wszystkim, co charakterystyczne dla kobiet.
A trzy kobiety zmieniły się w mężczyzn.
Ach, te przestraszone krzyki, te wrzaski, opętańczy bieg tam i z powrotem, starania, by zakryć najbardziej wstydliwe części ciała! Nie, tego Poszukiwacze Przygód nigdy nie zapomną!
Pojmanie i związanie łotrów nie stanowiło żadnego problemu. Krzyczących zaprowadzono do pustego hangaru i tam zamknięto, dopiero wówczas Sol ulitowała się nad nimi i przywróciła im pierwotne kształty, rzuciła im też ubrania.
Zadowolona uwolniła swego Kira z fotela pilota.
– Doprawdy, aż trudno uwierzyć w to, co robisz! westchnął drżąco. – Jesteś zbyt wspaniała, byś mogła naprawdę istnieć!
– Oczywiście – roześmiała się Sol głośno, odwracając się do Farona, który także już tu przyszedł. – Co zrobimy z tymi kukułkami, przecież nie możemy ich tu zostawić?
– A dlaczego nie? – zimno odparł Faron. – Byli więźniami, których wypuściliśmy na wolność, a oni nadużyli naszego zaufania. Inni mieszkańcy tej planety przestrzegali nas przed nimi, ale my wierzyliśmy w eliksir Madragów, on jednak na tych złoczyńców nie podziałał. Mają pewną szansę, być może meteor wcale nie zawadzi o planetę, a chyba nie chcemy zabierać tych szumowin na Ziemię?
– No wiesz! – obraziła się Sol. – Chcesz powiedzieć, że mamy ich tak po prostu zostawić? Nie jesteśmy przecież niehumanitarni jak oni!
Berengaria, która nie odstępowała Farona na krok, również wstawiła się za złoczyńcami.
– Przypomnij sobie, jakiego cudu dokonała Indra z pilotami Maszyny Śmierci i co zrobiła Sol w korytarzu statku kosmicznego! Spryskajcie ich jeszcze raz, zaaplikujcie im porządną porcję, w sam środek twarzy, i potem się przekonamy.
Faron pokiwał głową.
– Dobrze, możemy spróbować – zgodził się. – Ale i tak będą musieli czekać, zabierzemy ich na samym końcu.
– Owszem, to rozsądne, jakąś karę powinni ponieść.
– No cóż, wydaje mi się, że Sol ukarała ich już tak surowo, że nigdy nie zapomną.
Faron popatrzył w niebo.
– Wciąż jeszcze mamy czas, ale już dzisiejszej nocy będziemy mogli oglądać ten rój meteorów gołym okiem. I to tak wyraźnie, że rozróżnimy większe bloki. Byle tylko pomoc nadeszła w czas!
Olbrzymi prom kosmiczny był załadowany już niemal do pełna. Wszystkie cenne materiały, które przywieźli tu z Ziemi, by pomóc planecie, musieli wyładować i zostawić. Należało wszak zrobić miejsce dla tylu żywych istot, ile tylko dało się pomieścić. Potrzebowali też przecież jedzenia na taką długą podróż.
Sol i Berengaria w towarzystwie jednego z mężczyzn z planety poszły do hangaru z solidnie wypełnionymi rozpylaczami. Psiknęli eliksirem prosto w twarze tych, którzy siedzieli związani pod ścianami. Więźniowie pluli i przeklinali, ale po chwili trzy kobiety zaczęły płakać, mężczyźni zaś ucichli.
Tylko dwóch się nie poddawało.
Sol już miała powiedzieć, że wszystko załatwione, gdy zauważyła nienawistne spojrzenia tych dwóch. Usłyszała także padające z ich ust słowa.
Cóż, skazali się na życie w więzieniu na Ziemi, tyle przynajmniej, było jasne. Skoro ten skoncentrowany, wręcz skondensowany eliksir na nich nie podziałał, oznaczało to, że jakakolwiek poprawa nie jest możliwa. Dziewczęta rozwiązały wszystkich pozostałych i spytały towarzyszącego im mężczyznę:
– Co zrobimy z tymi dwoma?
– Pozostawcie go mnie – mruknął w odpowiedzi.
Sol i Berengaria uznały, że to dobre rozwiązanie, i wyprowadziły pozostałych na zewnątrz.
Wkrótce potem z hangaru rozległy się dwa strzały. Dziewczęta zatrzymały się jak wryte.
– Przecież nie o to chodziło – jęknęła Berengaria przerażona.
W zamieszaniu panującym w bazie rakietowej przyłączył się do nich Kiro.
– Owszem, lecz być może to najbardziej humanitarne rozwiązanie.
Dziewczęta jeszcze długo potem milczały. Trudno było im się z tym pogodzić. Widziały, jak mężczyzna wychodzi z hangaru, Faron odebrał mu broń. Zganił go surowo, lecz tamten wyjaśnił, ile krzywd ci dwaj wyrządzili całej cywilnej ludności, ilu ludzi zabili dla własnych korzyści.
Faron położył mu wreszcie rękę na ramieniu na znak, że to, co się stało, należy teraz puścić w niepamięć.
Berengaria zrozpaczona rozejrzała się dokoła.
– Jak my sobie z tym wszystkim poradzimy? – wskazała ręką na morze ludzi i wielkie transporty zwierząt, które wciąż nieustannie przybywały.
– Na pewno się uda – Faron nie tracił optymizmu. Ale zaraz dodał mniej radosnym tonem: – Musi się udać.
Nadbiegł Algol.
– Nawiązaliśmy kontakt z naszymi przyjaciółmi z Ziemi i Królestwa Światła, nadciąga cała flotylla pojazdów kosmicznych! Mogą tu być już jutro.
– Całe szczęście – odetchnął Faron z ulgą.