Obliczyli, że zderzenie nastąpi, gdy zatoczą już półkole wokół Słońca. Faron mówił, że będzie ono bardzo silne i prom z całą pewnością się zatrzęsie, wszystkie aparaty mogą zacząć mrugać, a niektóre instrumenty przestaną w ogóle działać. Kira i jego współpracowników czeka ciężka praca podczas prób utrzymania promu na właściwym torze lotu.
Zderzenie będzie miało również wpływ na Słońce, które wyrzuci z siebie protuberencje, a wtedy we wszystkich aparatach elektronicznych na Ziemi zapanuje chaos.
Huk eksplozji poniesie się przez Wszechświat niczym echo gigantycznego grzmotu.
– Byle tylko cały system się nie rozpadł – mruknął Kiro. – I tu na pokładzie, i na Ziemi, włącznie, rzecz jasna, z Królestwem Światła.
Bardzo już chciał wracać do domu, do Sol. Każdy zresztą chyba za kimś tęsknił, z wyjątkiem może Obcych i Lemuryjczyków, których domem była Bliźniacza Planeta. Oni zapewne czuli się bardziej zagubieni, niepewni przyszłości, sercem wciąż byli na Bliźniaczej Planecie, a świadomość nadciągającej katastrofy jeszcze bardziej szarpała ich dusze niż innych.
Berengaria szczerze im współczuła.
Wszystkim wydawało się, że prom kosmiczny wlecze się jak ślimak, porusza stanowczo zbyt wolno. Przecież wielkie odłamki mogły w każdej chwili nadciągnąć za nimi i uderzyć w pojazd. Bezczynne oczekiwanie na zderzenie było prawdziwym koszmarem.
Nic szczególnego jednak się nie działo.
W końcu mężczyźni popatrzyli na siebie zaskoczeni.
– Wybuch powinien już był nastąpić – stwierdził Kiro.
– I to dawno – mruknął Faron. – Czekam na ten wielki wstrząs co najmniej dobę.
– Ja także. Co się mogło stać? Czyżbyśmy źle obliczyli czas zetknięcia?
– Niemożliwe. Nie mogliśmy aż tak bardzo się pomylić.
Nic teraz nie przesłaniało Słońca, meteorów więc nie mogli już zobaczyć. Rój musiał się znaleźć gdzieś w jakimś miejscu za ich plecami, w ćwierć obiegu wokół Słońca, ale nic się nie zgadzało.
– Rzeczywiście niewiele z tego pojmuję – przyznał wreszcie Faron.
– Chcecie powiedzieć, że nie będzie żadnej katastrofy? – z niedowierzaniem spytała Berengaria.
– Na katastrofę już za późno – odparł Faron. – Jakoś się od niej wywinęliśmy, Bliźniacza Planeta także. Nie mam pojęcia, w jaki sposób. Bo przecież ten meteor kierował się bezpośrednio na planetę, niemożliwe, żeby w nią nie trafił.
– A może odgłos zderzenia nie dotarł tutaj?
– To niemożliwe, taki huk na pewno byśmy usłyszeli, i to jeszcze jak!
Berengaria przez chwilę siedziała w milczeniu.
– Właściwie stało się coś takiego, że miałoby się ochotę podziękować jakiemuś tajemniczemu bogu, ale mnie wydaje się to zbyt przesadzone, gdy pomyśli się o wszystkich tych ludziach, którzy w całym świecie giną w wypadkach. No, bo dlaczego akurat ja się uratowałam? Czyżbym była na tyle wyjątkowa, by ten bóg postanowił mnie oszczędzić, a na wszystkich innych nie zważał? Zadowolę się więc podziękowaniem Kirowi i jego pomocnikom, którzy tak świetnie sobie radzą z tą maszyną.
Akurat zbliżali się już do atmosfery ziemskiej i rakietą zaczęło niemożliwie trząść. Berengaria dodała więc zaraz:
– Ale w zakręty mógłbyś wchodził łagodniej, Kiro, to przecież istne praktyki spędzania płodu!
Ojej! Tego akurat nie powinna była chyba mówić.
Nikt jednak nie połączył jej słów z rzeczywistością, może z wyjątkiem Farona, lecz on tylko uśmiechnął się tajemniczo.
Właśnie wtedy jeden z Lemuryjczyków zorientował się, że mają towarzystwo.
– Gonią za nami jakieś wielkie psy! – zawołał. – A może to wilki?
Czym prędzej wyjrzeli przez okna. Po obu stronach promu gnały czarne wilki, ziejąc czerwonymi jęzorami wystawionymi z pełnych piany gardzieli.
– Czy to jakaś wizja? – spytał ktoś.
– O, nie – odparła Berengaria, która dość dobrze znała kroniki Ludzi Lodu. Kiedyś Indra nieustannie ją nimi karmiła, a ona słuchała, nastawiając uszu i wybałuszając oczy. – Nie, nie, o ile się nie mylę, są to przyjaciele Marca!
Faron popatrzył na nią.
– Chcesz powiedzieć, że to czarni aniołowie? Naliczyli dwadzieścia zwierząt. Tyle samo, ile ukazało się w Górze Demonów.
– Czy to możliwe, by one potrafiły odmienić tor ruchu meteoru? – spytał Kiro. – Tak, by ominął planetę? Tak, by skręcił tuż przed nią?
– Prawdę powiedziawszy, jestem skłonny w to uwierzyć – powiedział Faron. – Żadne inne wyjaśnienie nie istnieje.
Nagle wszyscy umilkli. W tym samym czasie, gdy wilki zniknęły, a na ich miejsce ukazali się czarni aniołowie, którzy oddalali się od statku leniwie uderzając skrzydłami, wszyscy jednocześnie otrzymali od nich wiadomość:
„To w podzięce za to, że ocaliliście pewien cały świat i tak bardzo poprawiliście inny! Wszak istoty tego świata są również naszymi istotami. Gdyby wymarli ludzie i zwierzęta, cóż by pozostało? Jedynie pustka, również dla nas”.
– Dziękujemy – odetchnął Faron z ulgą.
Wszyscy inni również wymruczeli dziękczynne słowa w nadziei, że czarni aniołowie ich usłyszą. „Usłyszeliśmy” – odparli aniołowie.
– Ale czy aniołowie nie powinni być biali? – spytał któryś z pasażerów z Bliźniaczej Planety.
– Nie wszyscy – uśmiechnął się Kiro. – Ci na przykład nie.
Siedzieli w milczeniu, oszołomieni tym, co przeżyli. A więc tak potężni byli czarni aniołowie, że samą tylko wolą potrafili sterować ciałami niebieskimi.
Ale też i było ich dwudziestu, by dokonać tego cudu.
Wciąż oszołomieni pasażerowie promu dotarli wreszcie do Ziemi i Kiro przeprowadził idealne lądowanie. Wszyscy westchnęli z ogromną radością.
– Wiecie co? – zawołała entuzjastycznie Berengaria. – Wydaje mi się, że zasłużyliśmy na szampana, żeby to uczcić. Nie mam racji?
Kiro roześmiał się.
– Przecież ty się nawet boisz otworzyć butelkę z szampanem.
– Mało która kobieta się tego nie boi – broniła się Berengaria. – To przez ten huk. Chociaż Indra rozwiązała ten problem jeszcze w czasach, gdy mieszkała na powierzchni Ziemi. Doszła do wniosku, że z upartymi kapslami można sobie radzić za pomocą dziadka do orzechów, a następnym krokiem było otwieranie butelki szampana. Sama to wypróbowałam, rzeczywiście, udaje się bez trudu. Trzeba przytrzymać jedną ręką, a drugą użyć dziadka do orzechów, korek wychodzi bez problemów i prawie bezszelestnie.
Mężczyźni się roześmiali. Ich zdaniem w szampanie najważniejszy był właśnie huk i piana.
Ale szampana i tak wypito.
Gdy wszyscy nowo przybyli zostali już rozmieszczeni na powierzchni Ziemi albo w Królestwie Światła w zależności od pragnień, stara Matka Ziemia mogła wreszcie odetchnąć w spokoju. Grupa Poszukiwaczy Przygód coraz bardziej się kurczyła, właściwie nie było już potrzeby, by istniała, lecz ich przyjaźń wciąż trwała. Cała rodzina Gabriela przeniosła się do Norwegii, gdzie Ram został ważną osobistością. Przeprowadziła się tam również częściowo rodzina czarnoksiężnika, wszystko bowiem było tam teraz równie piękne i spokojne jak w Królestwie Światła. Tylko Móri razem z Tiril powrócił na Islandię.
Marco urzeczywistnił swoje pragnienia, by służyć ludności Ziemi swoimi zdolnościami. Gia poszła za nim, z czasem urodził im się syn i córeczka. Były to dzieci chyba najbardziej zawiłej rasy, jaką można sobie wyobrazić, w żyłach Gii płynęła bowiem krew elfów, Lemuryjczyków, istot ziemi i ludzi, do tego zaś dołączyło dziedzictwo Marca: czarnych aniołów i Ludzi Lodu, u których nie należy zapominać o domieszce wschodniej krwi.
Nic więc dziwnego, że były to bardzo niezwykłe dzieci, obdarzone doprawdy zdumiewającą urodą i mnóstwem niesamowitych zdolności.
Inni pozostali w Królestwie Światła, jak na przykład Faron i Berengaria. W wyniku bardzo skomplikowanego porodu przyszedł im na świat wspaniały syn, a Faron kochał chłopczyka ponad życie.
Sol urodziła córeczkę, źrenicę oka Kira, którą w tajemnicy uczyła szlachetnej sztuki czarowania. Ojcami zostali również Jaskari, Jori i Armas, zaś Strażnik Góry dumnym dziadkiem, który z otwartymi ramionami przyjął Lisę, wybrankę syna. Dostał niegdyś niezłą nauczkę i teraz bardzo zaprzyjaźnił się z synową. Lisa z Armasem wybrali się razem do Czech, żeby sprawdzić, czy nie mogą się tam do czegoś przydać, lecz ponieważ wszystko było w jak najlepszym porządku, zamieszkali w Królestwie Światła.
Elenie i Miszy urodziła się zdrowa córeczka, a Goramowi i Lilji dwóch synów. Oko Nocy został ojcem całej gromadki pięknych Indianiątek, a Kata urodziła maleńką dziewczynkę w tym samym czasie, gdy jej matka Misa powiła syna. Madragom nie groziło więc już dłużej wyginięcie, a wszyscy ogromnie się z tego cieszyli.
Mieszkańcy powierzchni Ziemi serdecznie przyjęli Obcych i Lemuryjczyków, z którymi łączyli się w pary, tak by powstawała nowa rasa. Najpiękniejszą i najbardziej udaną kombinacją było połączenie Lemuryjczyków z ciemnoskórymi ludźmi. Dzieci, które się rodziły z takich związków, obdarzone były niezwykłą urodą i inteligencją. Wielu Lemuryjczyków wróciło na tę drugą, pełną czarów planetę.
Dorastało nowe pokolenie w świecie pełnym pokoju, na Ziemi.
Ludzie radowali się życiem, lecz także czytali powieści kryminalne i oglądali horrory w telewizji, wymyślali również przerażające historie w internecie.
Bo chociaż te historie były jedynie zmyślone, to ludzie zawsze mieli pewien pociąg ku złu, makabrze, ku ciemności, nocy i śmierci. Spokój i szczęście to najwyższe dobro, lecz trochę nudno jest bez napięcia i tajemnicy, i bez łotrów, których można karać.
Wszyscy więc członkowie grupy Poszukiwaczy Przygód opowiadali dalej historie z czasów Ludzi Lodu i rodziny czarnoksiężnika na Ziemi i o wszystkich przeżyciach w Królestwie Światła, a dzieci słuchały, szeroko otwierając błyszczące oczy i żałując, że one nie będą mogły walczyć z potworami i złymi mocami, gdy dorosną.
Problem bowiem polegał na tym, że niczego takiego już nie było.
Często miały o to pretensje do swoich rodziców.
Szczególnie bystrooka córeczka Sol.
Niniejszym ogłaszam, że to już koniec liczącej 82 tomy trylogii, opowiadającej o losach Ludzi Lodu i rodzinie czarnoksiężnika.
KONIEC OSTATECZNY!
KONIEC DEFINITYWNY!!
KONIEC NIEODWOŁALNY!!!
(Tak mi się przynajmniej wydaje.)