84. ZACIEMNIENIE

W trzy godziny po kolacji Franka nadal nie było. Julian Castle przeprosił i odjechał do swego Domu Nadziei i Miłosierdzia w Dżungli.

Angela, Newt i ja siedzieliśmy na wiszącym tarasie. Pięknie wyglądały w dole światła Bolivaru. Na dachu dworca lotniczego Monzano wznosił się wielki, iluminowany krzyż. Poruszany motorem obracał się powoli, atakując cztery strony świata swoją zelektryfikowaną pobożnością.

Na wyspie były jeszcze inne źródła światła, na północ od nas. Góry zasłaniały przed nami same światła, ale widzieliśmy ich odblask na niebie. Spytałem Stanleya, kamerdynera Franka Hoenikkera, co to za światła.

Wskazał mi je od lewej do prawej:

— Dom Nadziei i Miłosierdzia w Dżungli, pałac “Papy”, Fort Jezus.

— Fort Jezus?

— Obóz ćwiczebny naszych żołnierzy.

— Nazwano go imieniem Jezusa Chrystusa?

— Oczywiście. A cóż w tym złego?

Na północy ukazało się nowe źródło światła, które rosło z każdą chwilą. Zanim zdążyłem spytać, co to takiego, okazało się, że są to reflektory samochodów wjeżdżających na przełęcz. Światła zbliżały się w naszą stronę. Był to cały konwój, składający się z pięciu amerykańskich ciężarówek. Na dachach kabin stały gotowe do strzału ciężkie karabiny maszynowe.

Ciężarówki zajechały przed dom i natychmiast wysypali się z nich żołnierze. Od razu przystąpili do pracy, kopiąc okopy i gniazda dla karabinów maszynowych. Wyszedłem ze Stanleyem, aby spytać dowodzącego oficera, co się właściwie dzieje.

— Otrzymaliśmy rozkaz, aby ochraniać następnego prezydenta San Lorenzo — wyjaśnił oficer w miejscowym dialekcie.

— Nie ma go tutaj — poinformowałem go.

— Nic mi na ten temat nie wiadomo. Mam rozkaz, aby się tu okopać. To wszystko, co wiem.

Powiedziałem o wszystkim Angeli i Newtowi.

— Czy sądzi pan, że jest jakieś niebezpieczeństwo? — zwróciła się do mnie Angela.

— Ja sam jestem tu obcy — powiedziałem. W tym momencie nastąpiła awaria elektryczności. Na całej wyspie zgasło światło.

Загрузка...