41. KARASS NA DWOJE

W samolocie lecącym z Miami do San Lorenzo fotele były umocowane po trzy w rzędzie. Tak się złożyło — tak się musiało złożyć — że moimi sąsiadami byli Horlick Minton, nowy ambasador amerykański w Republice San Lorenzo, i jego żona Claire. Oboje byli siwi, szczupli i uprzejmi.

Minton powiedział mi, że jest zawodowym dyplomatą i że po raz pierwszy występuje w randze ambasadora. On i jego żona byli już na placówkach w Boliwii, Chile, Japonii, Francji, Jugosławii, Egipcie, Związku Południowej Afryki, Liberii i Pakistanie.

Byli w sobie zakochani. Bez przerwy wymieniali małe prezenty: ciekawe widoki za oknem, zabawne albo pouczające fragmenty lektury, przypadkowe wspomnienia. Byli, jak sądzę, idealnym przykładem tego, co Bokonon nazywa duprassem, a co oznacza karass składający się tylko z dwóch osób.

“Prawdziwy duprass — powiada Bokonon — jest nieprzenikniony nawet dla dzieci zrodzonych z takiego związku.”

Wyłączam zatem Mintonów ze swego karassu, z karassu Franka, z karassu Newta, z karassu Asy Breeda, z karassu Angeli, karassu Lymana Endersa Knowlesa, karassu Shermana Krebbsa. Mintonowie mieli swój własny schludny dwuosobowy karass.

— Musi pan być bardzo zadowolony — powiedziałem do Mintona.

— Z czego muszę być bardzo zadowolony?

— Z nominacji na ambasadora.

Z pełnego politowania spojrzenia, jakie wymienili Minton i jego żona, wywnioskowałem, że palnąłem jakieś głupstwo. Zaraz jednak postarali się być dla mnie uprzejmi.

— Tak — zareagował Minton. — Jestem bardzo zadowolony. To dla mnie wielki zaszczyt — powiedział z wymuszonym uśmiechem.

I tak było prawie z każdym tematem, jaki poruszyłem. W żaden sposób nie mogłem ich rozruszać.

Na przykład:

— Państwo pewnie znacie wiele języków?

— Och, sześć czy siedem, do spółki — odpowiedział Minton.

— To musi być bardzo przyjemne.

— Co takiego?

— Móc rozmawiać z przedstawicielami tylu różnych narodów.

— Bardzo przyjemne — zgodził się Minton bez entuzjazmu.

— Bardzo przyjemne — przytaknęła jego żona. I wrócili do lektury grubego maszynopisu, leżącego na poręczy między ich fotelami.

— Proszę mi powiedzieć — spytałem po chwili — czy podróżując tyle po świecie stwierdzili państwo, że w gruncie rzeczy ludzie wszędzie są tacy sami?

— Słucham? — spytał Minton.

— Czy uważa pan, że w gruncie rzeczy ludzie są wszędzie tacy sami?

Spojrzał na żonę, aby się upewnić, czy słyszała pytanie, a potem zwrócił się do mnie.

— Mniej więcej tacy sami — zgodził się.

— Uhum — powiedziałem.

Nawiasem mówiąc, Bokonon wspomina, że członkowie duprassu zawsze umierają w tym samym tygodniu. Mintonowie, kiedy przyszedł ich czas, umarli w tej samej sekundzie.

Загрузка...