Doktor Breed mylił się: taka rzecz jak lód-9 istniała.
I lód-9 znajdował się na Ziemi.
Był to ostatni prezent, jakim Feliks Hoenikker obdarzył ludzkość przed odejściem na zasłużony odpoczynek.
Zrobił to tak, że nikt nie wiedział, nad czym pracował, i nie pozostawił żadnych notatek.
To prawda, że odkrycie wymagało skomplikowanej aparatury, ale Laboratorium Badawcze było w taką aparaturę wyposażone. Doktor Hoenikker musiał tylko poszperać po sąsiednich pracowniach pożyczając to i owo, zyskując opinię uciążliwego, choć sympatycznego sąsiada, dopóki nie wykonał swojej — jak to się mówi — łabędziej pieśni.
Uzyskał bryłkę lodu-9. Był błękitnobiały i topił się w temperaturze stu czternastu przecinek czterech stopni Fahrenheita.
Feliks Hoenikker włożył bryłkę do buteleczki, buteleczkę schował do kieszeni, po czym wyjechał wraz z trójką dzieci do swego domku na przylądku Cod, aby tam spędzić święta Bożego Narodzenia.
Angela miała wtedy trzydzieści cztery lata, Frank dwadzieścia cztery, a mały Newt osiemnaście.
Doktor Hoenikker umarł w Wigilię, zdradzając jedynie swoim dzieciom tajemnicę lodu-9. Dzieci podzieliły bryłkę lodu-9 pomiędzy siebie.