Przypomniałem sobie reklamę biblioteczki dla dzieci pod tytułem Skarbnica Wiedzy. Na rysunku chłopczyk i dziewczynka z zaufaniem wpatrywali się w ojca. “Tatusiu — pytało jedno z nich — dlaczego niebo jest niebieskie?” Odpowiedź na to pytanie można było widocznie znaleźć w Skarbnicy Wiedzy.
Gdybym miał pod ręką takiego tatusia teraz, kiedy opuszczaliśmy z Moną ruiny pałacu, mógłbym uwieszony u jego ręki zadać mu całą masę pytań. “Tatusiu, dlaczego wszystkie drzewa są połamane? Tatusiu, dlaczego wszystkie ptaki leżą nieżywe? Tatusiu, dlaczego niebo jest takie brzydkie i poskręcane? Tatusiu, dlaczego morze jest twarde i nieruchome?”
Pomyślałem sobie, że ze wszystkich ludzi na świecie ja jestem najbardziej powołany do udzielania odpowiedzi na te niełatwe pytania. Zakładając, że byli jeszcze jacyś inni ludzie na świecie. Jeśliby to kogoś interesowało, mogłem wyjaśnić, co się stało, gdzie i dlaczego.
I co z tego?
Zastanawiałem się, gdzie są umarli. Mona i ja odeszliśmy już przeszło milę od naszego lochu i nie dostrzegliśmy ani jednego ciała.
Żywi mnie jakoś mniej interesowali, może przeczuwałem, iż najpierw będę musiał mieć do czynienia z dużą ilością zmarłych. Nie widziałem nigdzie dymów ognisk, ale i tak trudno byłoby je zobaczyć na tle kotłującego się nieboskłonu.
Coś jednak przyciągnęło mój wzrok: zielonkawy poblask wokół dziwacznej skałki na szczycie Góry McCabe’a. Zdawała się wzywać mnie i przyszedł mi do głowy bezsensowny, jakby wyjęty z filmu pomysł, żeby wejść razem z Moną na szczyt. Tylko po co?
Wkroczyliśmy teraz na pofałdowany teren u podnóża Góry McCabe’a. W pewnej chwili Mona jakby przypadkowo oddaliła się ode mnie, zeszła z drogi i wspięła się na jedno ze wzniesień. Poszedłem w jej ślady.
Dogoniłem ją na szczycie pagórka. Patrzyła w dół, gdzie przyroda uformowała między wzgórzami rozległą kotlinę. Nie płakała.
A miała prawo zapłakać.
W kotlince leżały ciała tysięcy zmarłych. Ich wargi pokrywał błękitnobiały nalot lodu-9.
Ciała nie były porozrzucane ani nie leżały jedne na drugich, co świadczyło, że ludzie zebrali się tutaj już po ustaniu straszliwych huraganów. Ponieważ zaś każdy ze zmarłych trzymał palec przy wargach, zrozumiałem, że ludzie zebrali się w tym smutnym miejscu i następnie otruli się lodem-9.
Byli tu mężczyźni, kobiety, a także dzieci, wiele z nich w pozycji boko-maru. Twarze wszystkich zwrócone były do środka kotlinki, jak na przedstawieniu w amfiteatrze.
Popatrzyliśmy w ślad za ich szklistymi spojrzeniami na środek zagłębienia. Był tam krąg wolnej przestrzeni, jakby miejsce dla mówcy.
Zbliżyliśmy się ostrożnie do tego miejsca, unikając dotknięcia budzących grozę figur. Pośrodku kręgu leżał spory kamień, a pod kamieniem znaleźliśmy napisany ołówkiem list następującej treści:
“Do wszystkich zainteresowanych: Ci ludzie wokół was to prawie wszyscy mieszkańcy San Lorenzo, którzy przeżyli huragany i zamarznięcie morza. Ludzie ci schwytali rzekomego świętego imieniem Bokonon, przyprowadzili go tutaj, otoczyli go i zażądali, aby wyjaśnił im, o co chodzi Bogu Wszechmogącemu i co oni mają robić. Ten szarlatan Bokonon powiedział, że «Bóg niewątpliwie stara się ich zgładzić, prawdopodobnie dlatego, że ma ich już dosyć, powinni więc mieć na tyle dobrego wychowania, żeby umrzeć.» Co też, jak widać, zrobili.”
Pod listem podpisany był Bokonon.