71. DLACZEGO DOBRZE JEST BYĆ AMERYKANINEM

H. Lowe Crosby zbliżył się, aby ponownie zaatakować tego szczyla Castle’a.

— Za kogo ty się właściwie uważasz? — spytał szyderczo Crosby. — Za hippiesa czy co?

— Uważam się za bokononistę.

— Jeśli się nie mylę, to jest w tym kraju zakazane.

— Tak się składa, że mam szczęście być Amerykaninem. Przyznawałem się, że jestem bokononistą, zawsze, kiedy tylko przyszła mi na to ochota, i jak dotychczas nikt mnie nie ruszył.

— Uważam, że należy przestrzegać praw kraju, w którym się człowiek znajduje.

— Stara piosenka.

Crosby posiniał z wściekłości.

— Pocałuj mnie w dupę!

— I ty mnie też — powiedział Castle łagodnie — razem z twoim Dniem Matki i Bożym Narodzeniem.

Crosby wściekły podszedł do recepcjonisty za kontuarem i powiedział:

— Składam skargę na tego tam szczyla, tak zwanego artystę. Macie piękny mały kraj, który próbuje ściągnąć turystów i kapitał zagraniczny. Ale po rozmowie z tym facetem nie chcę więcej patrzeć na San Lorenzo — i każdego, kto spyta mnie o wasz kraj, ostrzegę, żeby trzymał się stąd jak najdalej. Możliwe, że będziecie mieli ładny obrazek na ścianie, ale, jak Boga kocham, ten szczyl, który go robi, jest najbezczelniejszym na świecie skurwielem, który wszystko potrafi obrzydzić.

Recepcjonista pobladł.

— Proszę pana…

— Słucham, co masz do powiedzenia? — spytał Crosby, pałając świętym oburzeniem.

— Proszę pana, to jest właściciel tego hotelu.

Загрузка...